Święty Nieprzyjaciel - dziedzic1988 - dziedzic1988
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Święty Nieprzyjaciel - dziedzic1988
A A A
Rozdział 1. Narodziny legendy

Dzień zaczął się najzwyczajniej, jak każdy kolejny, letni dzień, w niemal wszystkich wioskach Kalimdoru. Ludzie wstali aby pracować na utrzymanie swoich rodzin, aby przeżyć godnie kolejny dzień, który nic nie przynosi, oprócz kolejnych siwych włosów, sprawia, iż zwykły człowiek, popadając w coraz większą rutynę, staje się więźniem czasu, nieuchronnie dążącym do śmierci. Takich dni było już wiele – typowych, rutynowych. Ta powszechność i przewidywalność kolejnego nadchodzącego dnia była bardziej zauważalna w małych wioskach, jak Manduria, gdzie człowiek nic więcej nie robi jak tylko to, co potrzebne jest mu do przeżycia kolejnego dnia. Jest to mała osada, w której mieszka nie więcej niż 50 rodzin. Sprawia to, że chcąc lub nie każdy każdego zna. Położona jest w głębokiej dolinie, z trzech stron otoczona gęstym lasem, niczym jesienna mgła, w której najpierw usłyszysz nadchodzącą osobę aniżeli ją ujrzysz. Ową ciemność las zawdzięcza wysokim drzewom, których konary tworzą swoisty baldachim, nie przepuszczając promieni słońca. Starsi powiadają, ze jest on zamieszkały przez dzikie stworzenia, których nikt jeszcze nie widział i których istnienie jest owiane tajemnicą. Mieszkańcy nie chcąc się narazić owym istotom, które mają posiadać moce magiczne, nie wchodzą do lasu. Osada jest otoczona wysokim drewnianym płotem, złożonym z powiązanych ze sobą bali, które zaostrzone na końcu sprawiają wrażenie obronnych. Do środka prowadzi brama, po której bokach stały dwie wartownicze wieże. Widać, że są one już nie używane, bo zamiast wartowników swoją siedzibę mają tam kury i inne ptactwo domowe. Środkiem biegła kamienna droga na końcu której stał duży, odznaczający się od innych dom. Był wykwintny i niezwykle zadbany. Nie ulega wątpliwości, że zamieszkany jest przez kogoś ważnego. Prostopadle do głównej drogi znajdowały się boczne, już nie utwardzone, po których, w czasie deszczy nie dało się chodzić.
Podczas codziennych prac jeden z mieszkańców ujrzał unoszący się w oddali kłąb kurzu, jakby stado dzikich zwierząt pędziło z niewyobrażalną szybkością. Nie wiedział co to jest i nawet nie próbował zgadywać, choć jego zainteresowanie z każdą najmniejszą chwilą rosła z ogromnym natężeniem. Nie widuje się tu bowiem żadnych ludzi, a zwłaszcza wędrowców, dla których celem podróży była by właśnie ta maleńka i zapomniana przez wszystkich Manduria, gdzie nie ma żadnych świątyń, w których mogli by się spotykać kapłani, nie ma żadnych ośrodków władzy, co by ściągało w te strony urzędników. Coś jednak nieuchronnie zbliżało się w stronę osady. Po chwili owe wydarzenie zwróciło uwagę innych ludzi. Grupa gapiów rosła z każdą sekundą; każdy patrzył na to zjawisko i na ludzi stojących obok; w nich szukając odpowiedzi, wypatrując jakiegoś gestu, ruchu, byle jakiej reakcji, która mogła dać odpowiedź, lub przynajmniej przerwać tą coraz pogłębiającą się chwile skupionego milczenia. Wśród stojących ludzi dał się wyróżnić tylko naczelnik osady, przedzierający sie w stronę bramy by być jak lepiej poinformowany o rozwoju wydarzeń. W pewnym momencie, w oddali, dało się zauważyć przyczynę zamieszania. Oto w stronę Mandurii zbliżał się z dużą szybkością orszak. Było to kilkanaście osób, po których konturach nie dało się wywnioskować, kto to jedzie. Bez wątpienia jednak było, że zmierzają nie gdzie indziej a właśnie do osady. Jeźdźcy byli coraz bliżej, a tłum patrzył nadal. W końcu wędrowcy dotarli. Na ich czele jechał człowiek stary, z długą czarną, niczym smoła brodą i takimiż włosami. Ubrany był w czerwoną koszulę i czarne skórzane spodnie, nie były to jednak ubrania zwykłego człowieka; były bowiem uszyte z najlepszych materiałów spotykanych na ziemi, a ich wykończenie zdobił złoty materiał. Jego barki okrywał gruby, futrzany, gęsty szal ze skóry jakiejś dzikiej zwierzyny, który stanowił początek dostojnej czerwonej peleryny, z futrzanymi obszyciami. Ten jakże piękny strój odsłaniał zamożność i pozycję noszącej go osoby, pomimo kurzu i plam, jakie pozostawiła po sobie długa droga. Owemu starcowi towarzyszył oddział żołnierzy, uzbrojonych w dwa skrzyżowane na plecach miecze i okrywające je tarczę. Jeźdźcy delikatnie zwolnili tuż przed bramą osady. Do środka wjechali z pełną powagą i majestatem godnym władców. Mieszkańcy powoli się rozstąpili, czyniąc wolny przejazd, aż do samego domu naczelnika, pod którym, po chwili zjawili sie przybysze, wraz z idącym za nimi ludem Mandurii. Po zatrzymaniu starzec rozejrzał się po osadzie. Ujrzał stare domy, które tylko dzięki schludności i staranności mieszkańców nie rozpadły się, a nawet można by rzec, iż wyglądają na piękne i nowe. Wszyscy byli cicho, jakby za powiedzenie czegokolwiek grozi dotkliwa kara, a może nikt nie śmie się odzywać w obliczu tak znakomitej osoby. Nagle starzec rzekł:
- Witajcie, kto tu jest najważniejszy.
Widać, że nie chciał marnować czasu na rozmowy ze zwykłymi ludźmi. Czuł się ważniejszy i oczekiwał należnego mu szacunku. Nie było jednak w jego zachowaniu przesadnej arogancji. Można by to określić jako swoistą normalność, człowiek ów musiał być przyzwyczajony do takiego traktowania ze strony innych.
- Ja – usłyszał odpowiedź – ja jestem naczelnikiem tej osady; nazywam się Efialtes.
- Witaj Efialtesie, jestem Anduril, mag królewski.
Po wszystkich przebiegł zimny dreszcz, wprawiając ludzi w osłupienie. Zdziwienie przerodziło się teraz w strach. Magowie bowiem nie cieszyli się zbytnią popularnością wśród zwykłych ludzi. Zwykli oni być prze nich poniewierani, męczeni dla zabawy, a nawet byli niewolnikami czarnoksiężników. Tylko za to, że nie mogli się im przeciwstawić. Magowie byli przedstawicielami bogów na ziemi, osobami którzy dawali władzę ludzkim królom, za co dostawali wszystko co zechcieli, włącznie z żołnierzami królewskimi do ich dyspozycji. Dlatego też w umysłach szarych ludzi, zrodziła się czarna myśl, że będą nowe ofiary bezwzględnych pragnień i zachcianek tych, którzy uważali się za „nadludzi” – władców życia i śmierci.
- Dlaczego się obawiacie mnie? – zapytał mag – czuje w waszych sercach strach, ale… - tu słowa się urwały, jakby nie wiedział co powiedzieć albo nie chciał kończyć swojego zdania.
- Nie obawiamy się panie ciebie, jesteśmy tylko zdziwieni, że tak znakomita osoba odwiedza nasze skromne strony – odrzekł Efialtes
- Drogi przyjacielu, jesteś dobrym człowiekiem, ale kłamać nie umiesz. Może twoje słowa chcą zamaskować myśli, ale na pewno ich nie ukryją, ani nie zmienią, dlatego też po co robisz coś wbrew sobie. – powiedział starzec, przenikając w uczucia i myśli naczelnika. Nie była to jakaś nadzwyczajna zdolność. Po prostu mag był dość starym człowiekiem i wiedział jaką ma opinię i co sądzą o nim zwykli smiertelnicy.
- Dobrze więc, obawiamy się ciebie, obawiamy się tego co możesz zrobić. – przyznał się naczelnik.
- Nie jestem tu żeby was krzywdzić, przybyłem bo jestem w drodze od kilku dni i chcę tu odpocząć. Dlatego proszę was o strawę i nocleg – powiedział mag.
Nieco uspokojeni mieszkańcy powoli wrócili do swoich prac. Naczelnik wraz z przybyszem poszli do jego domu, gdzie ów starzec miał spędzić noc. Dzień powoli zbliżał się do końca, nastał wieczór. W domu naczelnika zaczęła się uczta. Mag wraz z naczelnikiem siedzieli przy stole a miejscowe kobiety obsługiwały ich. Tej nocy nie było żadnych zabaw ani tańców. Wszyscy się obawiali, chociaż nikt nie wiedział czego, nie miał pojęcia co może się stać, ani czego oczekiwać.
Nagle ciszę nocną przerwał grzmot z nieba. Nikt się nie spodziewał, że z tak jasnego nieba jak było przez cały dzień, spadnie deszcz albo nadejdzie burza. Po chwili jednak nadeszła straszna nawałnica. Pioruny dźgały niebo nieustannie, deszcz sprawiał, iż nic nie było widać. Z każdą chwilą burza narastała. Mag stanął przy oknie i patrzył na to jakże piękne, ale i wprawiające ludzi w osłupienie i przerażenie zjawisko. W pewnym momencie, gdy niebo rozjaśniło się w błysku pioruna, w otwartej wiatrem bramie pojawiła się jakaś postać, po czym zniknęła w ciemnościach wraz z błyskawicą. Mag nakazał swoim ludziom aby to sprawdzili. Po chwili cali przemoknięci dwaj żołnierze przynieśli zziębniętego, omdlałego mężczyznę, którego męczyła duża gorączka.
- Połóżcie go na łóżku, przynieście ciepłą wodę i ręczniki – polecił swojej żonie naczelnik. Widać, że nie była mu obojętność wobec cierpienia.
Kobieta szybko i bez wahania wypełniła polecenie męża. Wybiegła do pokoju obok i po chwili była już z powrotem. Natychmiast namoczyła ręczniki wodą i obtarła nimi twarz mężczyzny. W tym samym czasie inna kobieta ściągnęła z niego mokre ubranie i przykryła pierzyną. Robili to z wielką starannością i troskliwością. Zastanawia dlaczego tak było. Może życie wśród prostych ludzi, gdzie każdy jest znajomym uczy życzliwości, a może chcieli pokazać się z jak najlepszej strony przed znakomitym przybyszem. To nie istotne. Najważniejsze że nie pozwolili umrzeć człowiekowi. Andurila jakby nie obchodziło to co się dzieje z człowiekiem, którego polecił ratować. Sprawiał wrażenie obojętnego; człowieka który zrobił to co do niego należało i tyle. Po chwili nawet wyszedł z pokoju nie pytając o nic i nic nie mówiąc. Nic nie zrobił, chociaż mógł jednym ruchem sprawić, że ów człowiek wstanie i będzie bardziej zdrowy niż ktokolwiek w tym domu. On jednak wyszedł z pokoju, nie reagując nic. Pozostawił ledwo żywego człowieka na pastwę nieubłagalnego losu. Nie wiadomo dlaczego tak zrobił, mając możliwość zmiany czyjegoś losu, co sprawiało magom wiele radości; czuli się bowiem lepsi i ważniejsi od innych zwykłych ludzi, nie zrobił tego.
Mijały godziny a burza nie ustawała. Przybysz nadal leżał w pół przytomny, a w pokoju obok mag siedział i czytał księgi które przywiózł ze sobą. Nie zdawał sobie sprawy z tego co się miało stać, nie wiedział ze właśnie spotkał osobę, na którą czekał całe życie. Jednak w tym momencie to był dla niego zwykły człowiek, chory żebrak, bez żadnego znaczenia. Pogrążony w lekturze nie zważał na nic, na burze która była silniejsza niż zwykle, na ludzi trzęsących się ze strachu i z zimna. W pewnym jednak momencie jego oczy, co dotąd błądziły po literach w księdze zwróciły się w górę. Niechybnie coś go zaskoczyło, coś sprawiło, że lektura przestała być już taka ciekawa, znalazła się rzecz wiele ważniejsza. Siedział tak przez chwile nie ruszając się wcale niczym posąg. Tą rzeczą przyciągającą uwagę maga były odgłosy dobiegające z sąsiedniego pokoju. Coś jakby majaczenie, coś co przypominało słowa. Starzec chcąc lepiej je usłyszeć wszedł do pokoju gdzie leżał nieznajomy przybysz. Usiadłszy na fotelu obok łóżka, począł się wsłuchiwać coraz uważniej, a na jego twarzy pojawiło się skupienie jakby usłyszał coś o czym nie miał wcześniej pojęcia. Nie było mu końca. W pewnym momencie jego usta zaczęły się poruszać, powtarzał usłyszane słowa – litera to literze, nie chcąc przegapić niczego. Słuchał, a nieznajomy mówił, a raczej bełkotał. Starzec cały czas bacznie obserwował usta młodego człowieka, tak jak się z nich czyta.
Mijały godziny, jedna za drugą, a mag nadal patrzył ze skupieniem. Nagle burza ustała, a wraz z nią skończyły się omany chorego człowieka. W tej chwili do pokoju wszedł Efialtes.
- no nareszcie ustała burza, dlaczego Lir zesłał burze o porze? – zapytał sam siebie jak również maga, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- czcisz Lira? – zapytał mag.
- tak jak mój ojciec i jego ojciec i tak jak każde pokolenie w mojej rodzinie – odpowiedział z dumą naczelnik. Po czym sprawdził jak się przybysz czuje, poprawił mu poduszkę, po czym poszedł do siebie.
Tu Anduril się zamyślał jeszcze bardziej niż wcześniej gdy nasłuchiwał przybysza. Strudzony jednak podróżą i nieprzespaną nocą, poszedł do pokoju dla niego przygotowanego i położywszy się w jednej chwili zapadł w sen. Nastał nowy dzień. Jeszcze piękniejszy niż przed burzą. Powietrze było świeże, promienie słoneczne odbijały się w kroplach pozostałych po ulewie. Osada nabrała nowego blasku, cały brud ulic, zaduch panujący w dolinie zabrała ze sobą burza, a w zamian za to pozostawiła uczucie czystości i orzeźwienia. Cała wioska wstała, aby w ciągłej pracy spędzić kolejny dzień. Kobiety sprzątały przed domami a mężczyźni naprawiali to co wiatr zniszczył. Bo oprócz czystości i świeżości burza przynosi zniszczenia. Wszystko co dobre musi jednak mieć swój koszt, im coś jest przyjemniejsze tym więcej musimy za to zapłacić.
Obudził się w końcu nieznajomy przybysz, wyszedł na balkon który znajdował się przy pokoju, w którym przebywał. Okrył się kocem i rozglądał się po okolicy, jakby czegoś szukał, chcąc sobie przypomnieć coś. W tym momencie na ten sam balkon wszedł mag, w taki jednak sposób, że przybysz nie zauważył go.
- Piękną pogodę mamy dzisiaj, nieprawdaż? – odezwał się mag.
- Kim jesteś? – zapytał przybysz.
- Nieważne kim ja jestem, lecz kim ty jesteś i skąd przybywasz. – odpowiedział pytając.
- Jestem Arcus, ale skąd przybywam nie wiem, wędruje od wioski do wioski, prosząc o przenocowanie mnie.
- Długo to już robisz? – pogłębiał dalej swój wywiad
- Od zawsze, najpierw wędrowałem z rodzicami, ale kiedy odeszli do Isindilu – krainy zmarłych - musiałem zacząć podróżować sam.
- Ale gdzie się urodziłeś?
- nie wiem, pamiętam tylko osadę, jednak nie wiem co to za miejsce było. – powiedział Arcus.
- Skąd znasz ten język? – zapytał Anduril
- Jaki język?
- Ten, którym mówiłeś w nocy
- ja nic nie pamiętam co się działo w nocy – zaprzeczył Arcus
- Ale ja wiem co się działo, słyszałem co mówiłeś – powiedział głośniej Anduril, można wręcz rzec, że krzyknął.
- Ja nic nie wiem – odkrzyknął Arcus.
Po tym wyszedł z domu i uciekł gdzieś. Doszedł w końcu na koniec ulicy, gdzie stał stary, opuszczony dom. W jego oknach nie było szyb, dachówka odpadała z dachu, wszędzie była pajęczyna i kurz. Arcus stał przed nim i patrzył na niego. Po chwili wszedł do środka. Jedyne co tam zastał to wszechobecny kurz i błoto. Bez wątpienia jest, iż owy dom nie jest używany już od dziesiątek lat. Dziwi jednak, że w osadzie w której dbanie o czystość jest równie oczywiste jak jedzenie czy inne potrzeby naturalne człowieka, nikt nie zaopiekował się tym budynkiem. Stał jednak Arcus, pomimo wdzierającego się w nozdrza nieprzyjemnego zapachu staroci, zgnilizny i pleśni, wpatrując się w kolejne rzeczy w kolejnych pokojach. Przed jego oczyma pojawiały się obrazy, meble, sprzęty domowe. Owy dom miał stosunkowo niskie ściany i tylko półkolisty sufit sprawiał wrażenie, że jest się w dużym, wysokim pomieszczeniu. W głównym pokoju znajdowały się cztery drzwi, prowadzące do sypialń, natomiast duży, zaokrąglony ku górze łuk stanowił przejście do kuchni. Teraz jednak to wszystko było zniszczone. Arcus w pewnym momencie zauważył dwa skrzyżowane ze sobą miecze na tarczy. Przykuły one jego uwagę do tego stopnia, że w jego oczach nie było nic więcej poza nimi. Powolnym krokiem, niczym drapieżny zwierz czyhający na swoją ofiarę, zbliżał się w stronę kominka, nad którym obiekt jego fascynacji się znajdował. Już miał go dotknąć, wziąć w swoje ręce, zdjąć z piedestału, wyrwać, niszczącej chwałę tych rzeczy, pajęczynie, gdy nagle pojawił się jeden z mieszkańców i zaczął krzyczeć w stronę Arcusa.
- wynoś się z tego domu, on jest przeklęty przez wszystkich bogów, nie można tu przebywać – wrzeszczał, machał rękami ile miał sił. Jednak Arcus nie zwracał uwagi, wytrwale dążył do celu. Pochwycił miecz, wziął do ręki tarczę i spojrzał w zabrudzone lustro. Słysząc krzyki wieśniaka zbiegli się wszyscy, którzy to słyszeli. Nawet przybyły mag się zjawił.
- Co tu się dzieje?! – zapytał podnosząc głos. Nie dostał jednak żadnej odpowiedzi. Wszyscy stali i patrzyli. Anduril nie wiedząc o co chodzi wyszedł przed wszystkich i skierował swój wzrok w miejsce gdzie inni go też skupili. Nie śmiano wejść za ogrodzenie. „Co on wyprawia”, „Gdzie on wszedł” – dało się słyszeć w tłumie. Efialtes mówił do Arcusa, aby się natychmiast wycofał. Ten jednak stał niewzruszony i podziwiał się w lustrze. W pewnej jednak chwili nieoczekiwanie, niczym grom z jasnego nieba w zwierciadle pojawiła się twarz demona. Cała była czerwona, uszy miała długie i spiczaste, oczy czarne, siwe włosy, spadające na ramiona, spośród których widać było długie zawinięte rogi. Arcus zaczął krzyczeć, upadł na ziemię i czołgał się jakby chciał uciec, ale jednocześni nie mógł wstać. Od lustra powiał przerażająco silny podmuch wiatru. Wszyscy stojący wpadli w przerażenie, a jedynie Anduril stał ze spokojną miną i opanowaniem. Były to jednak pozory; gra człowieka który za wszelką cenę chce zachować twarz i uratować swój wizerunek, osoby silniejszej od zwykłych ludzi. On jednak bał się najgorzej, wiedział bowiem kim była postać w lustrze i co jej pojawienie się oznacza. Spojrzał wnet na ludzi stojących za jego plecami, a ujrzawszy w nich przerażenie i niepewność, która nieraz bywa gorsza od najstraszliwszego losu, spotykającego człowieka, zrozumiał dlaczego ten dom jest przeklęty. Podbiegł wtedy do leżącego Arcusa, pochylił się nad nim i spojrzał w oczy, szukając w nich oznak życia, bądź też odpowiedzi na swoje pytania i wątpliwości. Młody mężczyzna leżał przytomny ale nie zwracał na nic uwagi, oczy miał otwarte, lecz nikogo nie zauważał. Starzec wołał do niego, pytał, czy słyszy. Lecz on nie reagował. Wtedy Anduril położył swoją rękę na jego czole, zaczął wypowiadać zaklęcie w jakimś nieznanym nikomu języku. Podniósł ciało Arcusa na wysokość swoich ramion, w ogóle go nie dotykając. Z jego ręki poczęły wychodzić błyskawice koloru niebieskiego, które wędrowały od głowy leżącego, aż do stóp, gdzie wpadały do ziemi. Po chwili takiego leczenia położył ciało na ziemi, kończąc wypowiadać zaklęcie. Ku wielkim zaskoczeniu i pewnego rodzaju zdziwieniu, gdyż żaden z mieszkańców osady nie widział przedtem na oczy czarów i magii w czystej postaci, młody człowiek wstał, jakby nic się nie stało. Rozejrzał się po twarzach ludzi, ujrzał w nich strach, zdziwienie, fascynację mieszaną z paniką. Niektórzy stali spokojnie, lub tylko udając spokojnych, inni nie ukrywali swojego zdenerwowania, a jeszcze inni płakali, wśród tych osób stanowczo przeważały kobiety. Nikt jednak nie wiedział dlaczego jest w takim stanie; nikt nie był świadom co się stało; to co widzieli było bowiem namiastką tego co naprawdę wydarzyło się w ciele i umyśle Arcusa.
Letni wiaterek kołysał mokrymi jeszcze od deszczu konarami drzew, ptaki zataczały koło nad osadą w poszukiwaniu pokarmu. Wszyscy rozeszli się do domów, wszyscy rozmawiali o tym, co widzieli, po cichu, aby nikt nie słyszał, bo nikt nie chciał o tym słyszeć. We wszystkich jednak, w każdym sercu jakie biło w tej osadzie; czy to w kobiecie czy w mężczyźnie, czy w dziecku, czy w starcu odbiło się znamię tego, co się stało. Tego dnia nikt nie śpiewał, nie tańczył, każdy chodził ponury i smutny. A to miał być dopiero początek dnia, który miał przynieść o wiele więcej smutku niż ktokolwiek z mieszkańców mógł w sobie pomieścić…
Dzień mijał w skupieniu, każdy pracował, chociaż nikt nie czuł z tego powodu ani dumy, ani radości. Wszechobecny smutek niczym gęsta, dolinna mgła, zawisł nad wioską. Pod wieczór wszyscy skończyli pracę wcześniej. Każdy chciał jak najszybciej skończyć ten pełen przerażających wrażeń, odpocząć, zapaść w sen, który sprawiłby, iż wszystko stało by się koszmarem, mijającym wraz z pojawieniem się pierwszych, porannych promieni słonecznych. Anduril z Arcusem poszli do domu Efiltesa, by tam spędzić noc. Mężczyźni nie rozmawiali ze sobą, każdy zamknął się w pokoju. Arcus leżał cały czas i wpatrując się w sufit, z przerażeniem myślał o postaci z lustra w opuszczonym domu. Mag natomiast wyciągnął jedną z ksiąg, którą przywiózł ze sobą i pogrążył się w lekturze. Coś jednak i teraz mu przerwało. Poczuł coś bardzo dziwnego w sercu, nieznana energia przeszywała teraz jego ciało na wylot. Nie miał pojęcia z czym ma do czynienia, czuł coraz silniejsze oddziaływanie na jego ciało i duszę. Źródło tej niepojętej siły zbliżało się z dużą szybkością. Podszedł więc starzec do okna, lecz nic w nim nie widział, nawet światło gwiazd było nie widoczne przez gęste chmury, powolnie przesuwające się po niebie. Nagle całe zamieszanie w jego ciele ucichło, wszystko było spokojne, nawet wiatr ustał. Nic nie było słychać, wszystko jakby zamarło, nic się nie ruszało, było po prostu spokojnie, za spokojnie… Nagle jak grom z jasnego nieba, jak stado dzikich zwierząt spłoszone pojawieniem się drapieżnej bestii, albo jak owa bestia rzucająca się, z przyczajenia, do ataku na pasące się, niczego nie świadome, stworzenia, w wiosce pojawiły się jakieś postacie na koniach. Było ich jedenastu. Wszyscy byli uzbrojeni; dzierżyli w rękach długie miecze, o wiele dłuższe niż używane przez ludzi, ich zbroje były zrobione z metalu nie znanego na ziemi, były pięknie zdobione; widać, że nie stworzyła ich ludzka ręka. Pod zbroją był odróżniający się czarny, postrzępiony, cały brudny w krwi płaszcz. Anduril zauważył twarz przywódcy; był to dorosły mężczyzna o urodzie jakiej mógłby mu pozazdrościć każdy, nawet najpiękniejszy człowiek, miał długie siwe włosy, które zupełnie nie pasowały do urody. Spokojnie wprowadził swoich ludzi za bramę osady po czym rzekł coś w nieznanym, nieludzkim, języku. Gdy to mówił na ustach pojawiły się białe, niczym kwiaty Andrulu, rośliny rosnącej tylko w Verancie, zęby. Jednak było coś co sprawiło pojawienie się na twarzy maga przerażenie, większe niż kiedykolwiek, strach ogarnął jego ciało do tego stopnia, że stał cały sparaliżowany, nie ruszając się wcale. Były to dwa zęby dłuższe od pozostałych, coś w stylu kłów lwa, lub innego drapieżnika. Na rozkaz przywódcy pozostali przybysze zaczęli podpalać wszystkie domy po kolei, a wybiegających ludzi, którzy nie zdążyli uciec zabijali bez wahania. W jednej chwili zaczęła się rzeź. Wszyscy w koło uciekali, krzyczeli, mężczyźni stawiali daremny opór, wszyscy padali jeden po drugim. Nie byli to jednak zwykli napastnicy, nie szukali skarbów, bo takowych tu nie było, szukali krwi. Widać było, że robią to w czym są najlepsi, pili krew ofiar jakby to było wino. Wyrywali małe płaczące dzieci matkom, po czym na ich oczach zagryzali je na śmierć. Bestie, bo nie byli to ludzie, brnęli dalej, zabijając każdego. Nagle, obudzony wrzawą Arcus wbiegł do pokoju maga i ujrzał go stojącego w bezruchu, patrzącego na to co dzieje się na podwórzu.
- Nic nie zrobisz?! – krzyknął młody mężczyzna. Nie widząc jednak żadnej reakcji ze strony starca podszedł i chwycił go za ramie najmocniej jak tylko mógł. Wtenczas odwrócił się Anduril w jego stronę. – Nic nie zrobisz? – powtórzył swoje pytanie, jednak widząc twarz starca zrozumiał, że w zaistniałej sytuacji nie jest on nikim więcej niż inni ludzie w osadzie. Wnet mag otrząsnął się z zamroczenia w jakim się znajdował i rzekł:
- Musimy uciekać!!
- Jak to uciekać, a co z tymi ludźmi, mamy pozwolić im zginąć?! – krzyczał Arcus.
- Musimy uciekać!!! – przerażająco odpowiedział mag.
Po tym mężczyźni wziąwszy tylko najpotrzebniejsze rzeczy zbiegli na dół i skierowali się za dom naczelnika. Znaleźli dziurę w płocie i przez nią wydostali się z osady. Oddział żołnierzy również poszedł z nimi. Nagle drogę zagrodził im jedna z przybyłych bestii. Zaczęła powoli krążyć wokół nich. Wszyscy zebrali się w grupkę, a tajemnicza postać, cała skąpana w krwi, chodziła w koło i czekała na chwilę by zaatakować. Na twarzach żołnierzy było skupienie. Wynikało ono jednak z niewiedzy, z kim tak naprawdę mieli do czynienia. Myśleli, że są to zwykli ludzie zachowujący się jak zwierzęta.
- Panie my się nimi zajmiemy a wy uciekajcie – rzekł dowódca oddziału.
- Dobrze Gwidonie – odpowiedział starzec.
Po tych słowach żołnierze ruszyli na napastnika z całym impetem. Teraz to oni otoczyli jego. On jednak zaśmiał się szyderczo, podniósł miecz na wysokość swojej głowy i ruszył na nich. Pierwszemu podciął gardło, przytrzymał następnego, a obracając się przebił jeszcze innego, następnie pchnął tego co trzymał w ten sposób, iż ten upadł wprost na miecz Gwidona. Ten popatrzył w oczy swojego towarzysza, którego nie świadomie zabił. A bestia zabijała dalej. Było to dla niego jak zabawa, był w tym doskonale wyszkolony, ciało miał wytrenowane. Nie patrzył nawet wkoło, a mimo to każdy jego cios docierał do celu z największą precyzją. Nie ważne czy przeciwnik był za jego plecami czy przed oczyma, nikt nie miał szans na zranienie tego.. nawet nie wiadomo czego. Pogrążył się w tym krwawym tańcu, jakim było posługiwanie się przez niego bronią. Tak zginął cały oddział, nie ostał się ani jeden człowiek. Elitarny oddział gwardii przybocznej króla przestał istnieć. Od jakiego boga pochodzą te stwory? Nawet Beira nie jest krwiopijcą. Jednak owe poświęcenie, męstwo, które nie miało granic nie było bezsensowne; dało bowiem czas na ucieczkę dla Arcusa i Andurila. Napastnik był tak pogrążony w zabijaniu, że nie zauważył jak ci dwaj uciekli. Mężczyźni biegli ile sił mieli w nogach. Starość nie pozwalała magowi na dalszą ucieczkę. Usłyszawszy jednak przerażające krzyki , które dochodziły z wioski, podniósł się, chwycił Arcusa za rękę i wskazał na gęsty las. Młody mężczyzna zrozumiał o co chodzi. Wziął pod rękę starca i pobiegł w stronę boru. Bestie zorientowały się, iż w stosie trupów jakie pozostawili po sobie nie ma wszystkich. Poczęli pędzić w stronę, w którą uciekali mężczyźni. Widząc to Arcus pospieszał maga. Już prawie zostali schwytani, gdy tuż przed lasem bestie zatrzymały się. Coś nie pozwoliło im iść dalej. Stali teraz na wprost siebie, mogli spojrzeć sobie w twarz, poznać swojego przeciwnika. Na twarzach uciekinierów pojawił się strach. Patrzyli prosto w oczy niedoszłych oprawców, a ci z pełnym spokojem nie odrywali od nich wzroku, jakby chcieli jak najlepiej zapamiętać twarze swojej ofiary. Wiedzieli, iż to nie koniec pościgu, a jedynie krótka przerwa. Ta chwila utrzymywała się przez jakiś czas. Nie wiadomo dlaczego się zatrzymali, dlaczego będąc tak blisko celu nie pojmali maga i Arcusa. Mężczyźni jednak nie zagłębiali się w to, widząc, że las stanowi dla nich jedyne schronienie, pobiegli w jego głębię. W pewnym momencie byli już w takiej odległości, że nie widzieli niczego poza lasem. Usiedli więc na trawie, aby odpocząć.
- Kto to był? – zapytał lekko zdyszany jeszcze Arcus. Nie usłyszał jednak odpowiedzi. – kto to? Co to za ludzie, co to za zwierzęta? Czego oni chcieli? – zaczął krzyczeć.
- To Lykanie. – odpowiedział wreszcie mag.
- Lykanie? – zapytał Arcus nie mając pojęcia o czym starzec mówi – a któż to taki?
- To na pewno nie są ludzie, są na to za okrutni i bezwzględni, ale nie są to też dzikie zwierzęta, bo myślą i to lepiej od nas.
- Ale skąd oni się wzięli? Czego chcą?
- Nie wiem czego chcą, nie wiem też skąd się wzięli, nie widziano ich od tysięcy lat. Nawet o nich zapomniano.
- Ale oni nie zapomnieli o nas – stwierdził Arcus.
- Właśnie to mnie zastanawia, gdzie się oni uchowali i co zamierzają…
Noc zapadła coraz gęstsza, znużeni obaj mężczyźni zasnęli. Spali długo, prawie do południa następnego dnia. Nagle jednak śpiew ptaków i szum poruszanych wiatrem konarów sprawiły, iż mag się obudził. Zaraz po zbudzeniu nic nie jedząc, bo niczego nie mieli, zaczął czytać księgę którą jako jedyną udało mu się uratować.
Po chwili przebudził się także Arcus, widząc maga pogrążonego w lekturze powiedział:
- Dlaczego cały czas czytasz, czego tam szukasz?
- Odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Więc powiedz mi dlaczego cała wioska zginęła? – uniósł się Arcus. – tam odpowiedzi nie znajdziesz, na żadnej stronicy tej księgi nie ma odpowiedzi na to pytanie.
- Masz rację, śmierć tych ludzi nie była potrzebna, ani ja nie wiem i nikt nie wie dlaczego umarli, śmierć nie jest nikomu potrzebna, masz też rację, że tu odpowiedzi nie znajdę na to pytanie, ale mogę znaleźć odpowiedź na pytanie co się dzieje, co się stać może i jak uchronić innych ludzi przed takim losem. – wykrzyczał starzec prosto w twarz Arcusowi. Młodzieniec uspokoił się w końcu. Usiadł na ziemi i pogrążył się w zadumie. Myślał o tym co się stało, o bestiach, które stanęły na jego drodze, o niewinnych dzieciach ginących gorzej niż złodzieje czy mordercy.
- Nie rozumiem? – powiedział w pewnej chwili, a na jego policzku pojawiła się łza.
- A ja owszem – odpowiedział mag – już wszystko chyba rozumiem. Pamiętasz jak ci mówiłem twoim majaczeniu w gorączce.
- Tak pamiętam ale co to ma wspólnego z tym co się stało? – zapytał zdezorientowany Arcus.
- Otóż to nie było zwykłe majaczenie. To była stara bajka elficka. Nie wiem skąd znasz ich język ale to na pewno było to.
- Jaka bajka? Jaki język elfów?
- Powoli, zaraz ci wszystko opowiem. Jest to bajka, mówiąca o czasach złych okrutnych w których niewielu było dobrych ludzi… - tu przerwał opowieść – ale to nie czas na bajki, otóż postać, którą widziałeś w lustrze w tym opuszczonym domu – tu mag przełknął ślinę, bał się mówić, czuł jakiegoś rodzaju opór. Zapytał jednak, chcąc odwlecz chwilę kiedy w końcu będzie musiał powiedzie, o co mu chodzi – pamiętasz ją?
- Oczywiście, do tej pory widzę tą okropną twarz, czuję na twarzy ogień, jaki od niego buchał. – oznajmił z pełną trwogą i przerażeniem Arcus.
- Otóż ta postacią, którą widziałeś był… – nie mógł wypowiedzieć tego słowa; bał się.
- Kto to był, powiedz. – odezwał się Arcus, który nie mógł już znieść tego napięcia.
- To był Beira – wykrztusił to z siebie mag. Na twarzach obu pojawił się strach mieszany ze zdziwieniem.
- Jak to Beira. Jak to możliwe żebym widział boga, co ty wygadujesz – zadawał pytania Arcus, nie dowierzał w słowa maga, nie chciał wierzyć. Było bowiem przekonanie, że kto zobaczy boga musi zginąć.
- Tak Arcusie, widziałeś boga w najprawdziwszej jego postaci, stanąłeś twarzą w twarz z Beirą, czułeś go. – odpowiedział mag. – muszę ci jednak coś jeszcze powiedzieć
- Co takiego? – zapytał z ciekawością zmieszaną ze strachem
- Jest pewna historia, która prawie została zapomniana. Zachowała się jedynie dzięki magom, którzy ją przechowywali w tajemnicy przed światem.
- Co to za historia? – zapytał lekko opanowany już Arcus.
- Jest opowieść o tym człowieku, który ma się pojawić kiedy czasy się zmienią, a na ziemi zapanuje chaos i zło; ma pojawić się po to aby walczyć i przywrócić ziemi pokój jak to było przed wiekami, kiedy było jedno państwo i jeden król. Ty Arcusie jesteś tym człowiekiem.
- Jak to ja, o czym ty w ogóle do mnie mówisz? – wstał oburzony Arcus – jestem zwykłym człowiekiem, żebrakiem a nie wybawicielem świata.
- Jesteś nim czy tego chcesz czy nie – podniósł głos mag
- Nie starcze nie jestem człowiekiem za którego mnie uważasz. Nie chce nim być, nie obchodzi mnie los świata ani twój. – wywrzeszczał rozwścieczony Arcus i odszedł w las.
- Może rzeczywiście nim nie jesteś – odpowiedział ze zwątpieniem i zrezygnowaniem mag. Może spodziewał się innej odpowiedzi, ale czego on oczekiwał od prostego i nic nie świadomego Arcusa. W jednej chwili chciał wywrócić mu cały świat, zrzucić na jego barki odpowiedzialność za cały świat, który zresztą nie dał mu nic. No może nie nic, dostał przecież od życia dużo… Dużo bólu, cierpienia. Ten dwudziesto - pięcio letni mężczyzna nie miał ani majątku, ani rodziny, a jego jedynym przyjacielem było odbicie w tafli wody. Dlatego teraz nie chciał słuchać starego człowieka. A może miał swoje powody, które uchował przed światem.
Siedzieli jeszcze ze dwie godziny w tym miejscu. Jednak się nie odzywali. Byli na siebie skazani. Wokół rozsiewał się gęsty las. Drzewa były wysokie i proste. Gałęzie miały dopiero na czubkach. Przez konary wdzierały się promienie słoneczne, jednak nie było ich na tyle aby wystarczająco rozświetlić gęstwinę. Na ziemi niemal nie było trawy, leżały tylko uschnięte liście i gałęzie, które ze starości spadły z drzew. Było jednak w tym miejscu co sprawiało, że człowiek czuł się tu dobrze. Czuł się bezpieczny. Co więc sprawiało że był to las zakazany? Może się bronił przed intruzami, którzy bezkarnie plądrowali te tereny, karczowali i próbowali podporządkować sobie naturę. Ta jednak postanowiła walczyć o swoje. Wypędziła wiec ludzi i zamknęła przed nimi swoje bramy. Arcus wstał w pewnym momencie. Zaczął chodzić wkoło ich prymitywnego obozowiska, co raczej przypominało stertę gałęzi i kilka rzeczy osobistych. Tak chodząc bez celu nawet nie zauważył, że się oddalił. Uszedł kilka metrów, ale wystarczyło to, żeby stracić maga z zasięgu wzroku. Doszedł w końcu nad mały strumyk leśny. Las stawał się tutaj jakby rzadszy. Po obu brzegach potoku rosły drzewa. Te posiadały gałęzie niemal na całej swojej wysokości. Tworzyły pewnego rodzaju tunel dla płynącej wody, dając możliwość słońcu dotarcia do samego dna tego leśnego morza. W oddali widać było niewielką górę z której tryskał wodospad, po środku jeden większy a po bokach jego mniejsze, łącząc się na dole spieniony kłąb wody. Schylił się Arcus nad strumykiem, nabrał w garści wody i przemył twarz. Usłyszał w pewnym momencie delikatny, niczym poranny śpiew najmniejszych ptaków, niczym dotyk najprzedniejszego aksamitu, kobiecy głos:
- Witaj wędrowcze
Usłyszawszy to zląkł się niezmiernie, natychmiast powstał na nogi i energicznie zaczął się rozglądać po okolicy, szukając właściciela tego pięknego głosu. Nie widział jednak nikogo, a głos nadal mówił, zdawałoby się, iż stał się bardziej wyrazisty:
- Dlaczego pijesz tę wodę, skoro los tego świata cię nie obchodzi, dlaczego po nim stąpasz?
- Kim jesteś? Pokaż się – krzyczał zdezorientowany Arcus. Nie otrzymał jednak odpowiedzi, a jedynie kolejne pytania:
- Nie widzisz mnie? Przecież jestem tu. Spójrz dokładniej.
Wtedy powiał lekki wiaterek. Porwał leżące na ziemi, suche liście, uniósł w powietrze. W tym tańcu ułożył z nich postać, postury młodej, pięknej kobiety. Dało się nawet dostrzec liściane włosy, spadające na ramiona.
- Teraz mnie widzisz? – zapytał głos
- Kim jesteś? – zapytał Arcus, pełen podziwu. O dziwo nie był przestraszony, coś, jakaś wewnętrzna siła nastawiała oboje do siebie przyjacielsko. Sprawiała, że nie było obawy, poczucia lęku przed tą zjawą, a można by rzec, iż była roztoczona wokół niej niewidzialna aura dobroci i radości.
- Jestem Izaris, opiekun tych lasów.
Była to driada, niewidzialny duch lasów. Każdy las ma taką właśnie driadę, która go pilnuje i utrzymuje w nim porządek i ład, nigdy nie opuszczają swoich lasów. Mieszkają w drzewach, czasami przybierają postać dzikich zwierząt, a czasami właśnie ukazują swoją postać w tańcu liści i wiatru. Mają one niezwykłą magiczną moc, którą czerpią z natury, władają nią, ale nigdy nie wykorzystują. Uważają się raczej za niewolnice, aniżeli za panie natury.
Arcus chciał podejść coraz bliżej, ale w miarę jego zbliżania Izaris oddalała się od niego, sprawiając, że staje się niedostępnym i nieosiągalnym celem.
- Wszystko słyszałam, całą waszą rozmowę – mówiła dalej – dlaczego nie chcesz ratować świata jeżeli możesz?
- Nie mogę mylisz się, jestem tylko prostym człowiekiem, włóczęgą zmuszonym do żebraczego stylu życia. Jak mam uwierzyć, że ja jestem człowiekiem mającym uratować świat .
- Nie chodzi o to czy wierzysz, tylko czy możesz sobie pozwolić, żeby nie wierzyć. – odpowiedziała, przerywając mężczyźnie nimfa – nawet jeżeli nie jesteś osoba z opowieści, jeżeli jesteś człowiekiem nie bardziej wyjątkowym niż każdy inny, to czy możesz przejść obok problemu obojętnie, czy uważasz, że to będzie właściwe, mogąc coś zrobić nie zareagować? Naprawdę los tych wieśniaków cie nie obchodzi? Spójrz na nich – tu za sprawą driady pojawił się przed oczyma Arcusa obraz ze splądrowanej wioski; stosy ciał, morze krwi w jakie zamieniły się kałuże, zgliszcza domów. Były tam ciała osób, które pomogły mu, gdy ten był bliski śmierci, twarze dzieci pomordowanych bestialsko. Był to widok gorszy niż obraz piekła, pola bitew, w porównaniu do tego to rajskie doliny pełne zielonych łąk, po których biegają śmiejące się rodziny, nad którymi fruwają wielobarwne motyle. Dzieciom z osady nie było dane się bawić długo, nie mogły się cieszyć dorastaniem, przeżywaniem miłości.
Twarz Arcusa pobladła, pojawił się smutek, myślał o tym wszystkim co widział, myślał dlaczego uciekł, dlaczego nie został, nie walczył… Rzekł wreszcie z łzami na policzkach:
- Ale co ja mogę zrobić?
- Dużo, nawet nie wiesz jak dużo – odpowiedziała Izaris – nawet jeśli ogranicza się to do mówienia o tym to jest to już wiele, bo nie jest to bezczynność, idź Arcusie, czyń dobro, nie bądź obojętny na innych i pamiętaj, że największa twoja siła znajduje się w twym sercu i głowie. – to powiedziawszy zniknęła, liście rozsypały się po ziemi, a wiatr ucichł.
Arcus myślał jeszcze chwilę nad tym co usłyszał, słowa te wywarły w nim wielkie znaczenie, jego zawziętość i obojętność skruszyły się niczym figurka z suchego piasku. Jjednak czy to trwały znak w jego duszy czy tylko reakcja na straszne widoki, jakie ukazała mu driada? Tego nie wiadomo…
Wrócił do maga, lecz nic mu nie powiedział o tym zdarzeniu. Usiadł, wziął kilka leśnych owoców, które wcześniej nazbierał Anduril i zaczął jeść. Po chwili rzekł:
- Co możemy zrobić?
- To zależy od tego ile chcesz zrobić. Żeby pokonać naszych wrogów trzeba użyć siły z wnętrza serca, siły której zwykły człowiek nie ma. Musisz sobie odpowiedzieć w duszy czy chcesz coś zrobić.
- Chce – odpowiedział Arcus – ale nie dlatego, że jestem kimś z twojej opowieści, po prostu chcę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
dziedzic1988 · dnia 31.07.2010 08:13 · Czytań: 434 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
TomaszObluda dnia 07.08.2010 08:56
Cytat:
Dzień zaczął się najzwyczajniej, jak każdy kolejny, letni dzień
dzień - dzień, a to nic nie wnosi.
Cytat:
kolejny dzień, który nic nie przynosi, oprócz kolejnych
kolejny, i znów dzień, zaraz pod innymi dwoma dniami.

weż wciśnij ctrl +f i niech ci zaznaczy wszystkie - dzień, dnia, dni.

Cytat:
mieszka nie więcej niż 50 rodzin.
pisz cyfry słowami lepiej.

Cytat:
każdą sekundą; każdy
powt.

Cytat:
Było to kilkanaście osób, po których konturach nie dało się wywnioskować, kto to jedzie
koszmarne zdanie.

Dobra już nie czytam, jeszcze dialogi obejrzałem, nie są złe.

Ogólnie historia nie wiem jaka, bo nie dałem rady skończyć, może i ciekawa. Chociaż wstęp porażająco nudny i łopatologiczny. Tak się nie zaczyna, zajrzyj do książek różnych co masz na półkach i popatrz na pierwsze zdania.
No jak mówiłem powtórzeń dużo, niektóre zdania dziwne, inne niezłe.
Moja rada ćwicz na mniejszych tekstach a nie zaczynasz od powieści, chyba, że piszesz tylko i wyłącznie dla siebie i nikt ma tego nie czytać. Pozdrawiam,
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:79
Najnowszy:ivonna