Dziwne czasy - Hetman89
A A A
Dziwne czasy

- Ejj, zostaw… nie rób już hałasu i patrz na wodę.
Dzień miał się już ku końcowi. Długie smugi słonecznego światła przedostające się przez górskie siodła jakby wczepione w ziemię ciągnęły się niechętnie ustępując miejsca wieczornej szarudze. Siedzący na nieco zarośniętym pomoście rybak przyuczał syna, ktoś musiał w końcu ciągnąć dalej rodzinny interes. Niespełna ośmioletni chłopiec szybko zapamiętywał kolejne czynności, jednak wciąż brakowało mu jakże przydatnej cierpliwości… jak to każdemu dziecku i większości dorosłym. Ern, który z zadowoleniem patrzył na swoją pociechę wcale nie zastanawiał się czy na zarzuconą przynętę chwyci jakaś ryba. Był już po targu, łódź wyciągnięta na brzeg, sieci rozwieszone czekały już następnego dnia by móc znów zapewnić byt jego rodzinie. Ten ciesząc się wolną resztą dnia napawał się widokiem gęstniejącej mgły snującej się tuż nad taflą jeziora. Ern całe swoje życie związał z wodą, wiedział, że stało się to za przyczyną jego ojca, który był oficerem marynarki handlowej…
Kupiecka Hanza Wodna, zaśmiał się w myślach.
Wiedział też, że historia zatoczy koło i tak, jak kiedyś on wtulony w bok matki machał ojcu stojącemu na pokładzie kogi tak i jego synowi przyjdzie machać kiedy na pokładzie statku stanie on. Koło historii w tym przypadku miało jednak kilka szczerb. Ern zamiast kariery w hanzie wybrał mniej dostatnie jednak spokojniejsze życie zwykłego rybaka.
- Tato mam coś!
Chłopiec krzyknął zupełnie zapominając o zakazie ojca. Ern jakby zbudzony ze snu uśmiechnął się drapieżnie i poczochrał czuprynę malca. Widząc, że zdobycz szarpie się wziął od syna wędkę. Seper z ulgą oddał narzędzie przyglądając się sprawnej robocie ojca, gdy nagle jego uwagę przyciągnęły dziwne drewniane kłody płynące przez jezioro. Ern także jednym okiem rzucił na płynące drewno, ale w wodzie nie takie rzeczy pływały, więc na powrót skupił się na walce z rybą. Cofnął się o krok, gdy zdobycz będąc tuż pod powierzchnią wody rzuciła się rozpaczliwie walcząc o życie. Najpierw szeroki pysk i długie wąsy potem ogon i długa płetwa z tyłu.

Dawno nie miałem suma, pomyślał gdy w głowie pojawiły mu się obrazy sandaczy, okoni i innej wodnej fauny jaką wcześniej złowił.
Seper zupełnie przestał interesować się tym co robił jego ojciec. Uwagę przyciągał dziwny kształt płynący wraz z resztą połamanych drewnianych belek. Chłopiec był dość poruszony, nie zdziwiłby go widok płynącej gałęzi czy tartacznego oflisu, rzeka wpadająca do jeziora potrafiła przynieść nieraz na prawdę dziwne rzeczy. Przed oczami miał belki złączone w znajomym kształcie…. Statek?. Jedynie obecność ojca pozwalała zachować mu spokój. Gdyby nie on Seper już dawno poszedłby do domu nie oglądając za siebie. Bał się….

*****
Tawerna huczała od muzyki grajków a przede wszystkim od przekrzykujących się na ćwierć, w pół, lub całkowicie pijanych gości. Czasem rozlegał się sopranowy pisk podszczypanej dziewki, na który wszyscy obecni odpowiadali gardłowym śmiechem, sprośnym słowem albo jednym i drugim do kupy. W miasteczku co prawda niebyło żadnego święta, jarmarku, bądź innej okazji, przy której społecznym obowiązkiem jest alkoholizowanie się wraz ze współbiesiadnikami, ale, że za zdrowie trzeba wypić zawsze i zdrowia nigdy za wiele więc… . Port na rzece Aneret był jednym z głównych wodnych szlaków w zachodnim Nesepherze. Tu nigdy nie brakowało ludzi z Singarotu, północnego Hederotu, wysp Piekielnego kła i wielu innych odległych miejsc. Można by rzec reprezentacja całego Nephrendoru i okolic. Fanator potrzebował informacji, a trudno było znaleźć lepsze ich źródło. Po za tym uważał, że tłum i gwar będą dla niego o wiele lepszym kamuflażem niż przekradanie się od domu do domu w jakimś mniejszym miasteczku. Tu noszony przez niego kaptur nie był niczym więcej niż kolejnym kapturem, a miecz na plecach kolejną rękojeścią sterczącą z za ramienia. Tu nikt się nie gapił, nikt się nie dziwił. W końcu co kraj to obyczaj. Do portu przybył poprzedniej nocy. Fanator był silnym człowiekiem i nie jeden raz poznał trudy pieszych wędrówek ,ale tygodniowy marsz nawet dla niego był wyczerpującym zadaniem, więc jak każdy choćby i najsilniejszy człowiek musiał zwyczajnie wypocząć i zjeść coś porządnego. Po przespaniu niemal całego dnia mógł znów podjąć zadanie. Wiadomą rzeczą jest, że jeżeli ktoś potrzebuje informacji to idzie do oberży albo na rynek. Takie miejsca zawsze stanowią centrum kulturalne osady, choć ludzie tam przebywający raczej kulturalni nie są i grzecznością też nie grzeszą. Tak było i tam.
Fanator jak zawsze zastosował typową dla siebie taktykę nie rzucania się w oczy i usiadł w najdalszym kącie mając obok siebie jedynie mały dzbanek wina, który zamówił.
Zazwyczaj stronił od alkoholu jednak uznał, że kilka łyków skutecznie odpręży zmęczone ciało i uwolni umysł od nadmiaru myśli. Nie mylił się. Dobrze dobrana dawka niemal wyostrzyła zmysły, pozwalając jednocześnie na lepsze skupienie. Słuchał. Wiedział ,że w ten sposób wielu informacji może dowiedzieć się nie zadając choćby jednego pytania. Śledził więc rozmowy wielu ludzi a dzięki podzielności uwagi szło mu to nawet dość sprawnie. Po zapamiętaniu kilku mniej ważnych wiadomości wreszcie usłyszał to co chciał usłyszeć, a czego jednocześnie usłyszeć się bał.

******
- Oooo ho ho ho! Kto do nas zawitał! Sam Kefel z ….
Właściciel tawerny siedzący przy jednym ze stołów tak bardzo pragnął powitać wiszącą przy boku sakiewkę, to znaczy swego starego przyjaciela, że przez to zapomniał z kim jest. Grunt, że pamiętał imię, a to już coś.
- Siadaj stary druhu, siadaj. Z pewnością zechcesz pozostać tu parę dni. Pokój już gotowy.
Co prawda stary oberżysta nawet nie miał pojęcia czy któryś z jego pokoi jest wolny, bojąc się jednak o własny interes nie mógł powiedzieć inaczej. Kefel uśmiechnął się z równie udaną szczerością co witający go druh. Darzył on rzecz jasna starego Ceorna minimalną dawką sympatii , jeszcze nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby przyjeżdżał z zamiarem kilkudniowego pobytu. To, iż za każdym razem spędzał w tawernie od trzech do pięciu dni było spowodowane nadnaturalnie rozwiniętym u Ceorna darem przekonywania do próbowania kolejnych trunków. Talentem tym oberżysta wykazał się po raz kolejny proponując swemu gościowi coraz to bardziej egzotyczne napitki . Niestety elokwencja z jaką opisywał skład trunku dziwnym trafem całkowicie pozbawiła go sił by wykrztusił z siebie coś o cenie prezentowanych alkoholi. Kefel choć początkowo nieufny w miarę spowalniania pracy mózgu całkiem zobojętniał na to co pił, jak i na to ile to kosztowało. Wreszcie gdy alkohol oszołomił ich na tyle by pozbawić barier sztuczności mogli porozmawiać swobodnie:
- Ech.. mówię ci czasami mam chęć spalić tę przeklętą budę w diabły. Dostałem list od matki, chciała żebym ją odwiedził… ją… i przyjaciół…

Kefel stłumił gigantyczne beknięcie, które omal nie rozerwało mu policzków, otarł się rękawem i odparł:
-Nie wiedziałem, że taki gnój jak ty ma matkę. A przyjaciół? Kogo jak kogo, ale tych to ty już na pewno nie masz. Spójrz na siebie. Ty nawet sobie grosza żałujesz. Myślisz, że wszystkie te pieniądze do grobu zabierzesz czy jak?

Ceorn odkładając kubek pomyślał iż wyjście z grobem nie byłoby wcale takie głupie, gdzie w końcu byłyby bezpieczniejsze niż u swojego właściciela… Gdy wreszcie jakaś resztka trzeźwości uświadomiła mu niedorzeczność tej idei wykrztusił odpowiedź:
- A ty co? Lepszy ? Co rusz zapie… - Beknął- Zapieprzają tu twoje holki. A to ziarenko, a to ludzie, a to z jeszcze innym gównem i co… Powiesz mi może, że to tak dla przyjemności robisz ?
Wytarł spływającą po brodzie ślinę.
- Tak z nudów codziennie wydzierasz mordę na twoich ludzi, że po zdaniu wełny zawracają tak szybko, że chyba widzą własną rufę?
-No…
- Właśnie! Więc sam widzisz , a tak w ogóle to podaj mi dzbanek, w kubku mi wyschło…
Wypili Ceorn zaczął:
- Co tak w ogóle wieziesz? Znowu wełna?
- Nie tym razem przyjacielu- Odparł, a w oczach zapaliły mu się jasne iskry, znak dobrego interesu- Dziś ruda, drewno, liny. Wszystkiego sporo i za wszystko cena… znaczna cena.
Wizja interesu życia sprawiła, że przez chwilę wyglądał jakby był całkowicie trzeźwy.
Ceorn słuchając z zapartym tchem kubek wypełniony po brzegi wypił niemal jednym haustem. Wiedział, że Kefel nie podnieca się z byle powodu. Słuchał dalej.
- Tak, tak ten transport napełni mi kiesę… oj napełni he he.
- Kto?
Oberżysta był pijany, ale nie owijał w bawełnę.
- Singarot znowu coś kombinuje? Otwierają kopalnie? Budują flotę?
- Ach-żachnął się- cóż mnie to obchodzi. Mnie interesuje tylko to…
Z mieszka ukrytego za pazuchą wyciągnął monetę i rzucił na stół. Nawet w nikłym świetle świec toczący się krążek zdołał błysnąć charakterystycznym światłem. Złoto.
Wśród tłoku panującego w tawernie jedynie kilku gości zwróciło uwagę na tę rozmowę. Z tych kilku jedynie połowa zauważyła rzuconą monetę. Jednak tylko jeden zdołał zauważyć znak jaki był na niej wybity. Zakapturzony mężczyzna siedzący w rogu tawerny znał symbol wykonany na monecie. Znak ilisten, znak Hederotu.

******
Seper spoglądając na płynące szczątki niczego nie był pewien. Niby jego ojciec, jego odważny ojciec był na wyciągnięcie ręki, ale nieustannie ciemniejąca szaruga zdawała się ogarniać nie tylko jego ciało, bał się. Chciał by Ern wyciągnął już rybę.
Co za przeklęta ryba, pomyślał, to przez nią muszę tu stać.

Jednak rybak odcięty od świata nie dawał nawet zamiaru ruszenia się z miejsca. Seper zamarł. Nieznajomy kształt, który już wcześniej przyciągał jego uwagę zrobił to ponownie. Tym razem był bliżej i ku zmartwieniu chłopca podpływał nadal. Widział on deski, ale nie tylko… Bał się tego widoku , nie mogąc jednak zamknąć oczu skierował wzrok na ojca. Głupota, strach, ciekawość… Sam nie wiedział co zmusiło go do tego, by ponownie spojrzeć na kształt. Jego nogi zrobiły się miękkie, ugięły się. Nigdy przedtem nie czuł się tak bezbronny i słaby. Chciał krzyknąć, jednak strach ścisnął mu gardło do tego stopnia, że po chwili odkrył iż nie stać go nawet na szept. Tym co zdołał zrobić było szarpnięcie ojca i gest ręką. Ern ku uciesze syna zareagował od razu. Spojrzał na twarz chłopca i powiódł oczami w punkt jaki pokazywała ręka malca. Dostrzegł to czego widzieć się nie spodziewał. Wypuścił z rąk wędkę.
- Do domu! Przynieś koc i każ matce niech przygotuje bandaże i coś do picia tylko ciepłego. Już!
Do oczu chłopca napłynęły łzy. Początkowo myślał, że nie da rady zrobić ani kroku, ale ruszył i pobiegł ile sił do chaty. Sam nie wiedział na ile chciał spełnić nakaz ojca a na ile chce oddalić się z tego miejsca. Ern chwilę odprowadzał syna wzrokiem, potem odwiązując cumę skoczył na łódkę. Był już zbyt stary by nie wiedzieć czym był ów dziwny kształt. Będąc wystarczająco blisko sięgnął bosakiem leżącym przy burcie. Hak stuknął o deski, wreszcie zaczepił się w szparze. Na połamanych deskach dryfował człowiek. Był poraniony i wyraźnie słaby, ledwo przytomny, ale żywy. I przestraszony… . Tego ostatniego rybak był pewien. Nawet dźwięk jaki wydał bosak uderzając o deski, a było to zaledwie lekkie stuknięcie wywołał w rozbitku wyraźny dreszcz.
- Spokojnie, chcę ci pomóc. Jestem przyjacielem, gdybym chciał cię zabić po prostu bym cię tu zostawił.
Ern mówił powoli przyciągając go do siebie. Logika jego słów zdawała się przemówić rozbitkowi do rozsądku, ale sam starał zachować jak największą ostrożność. Człowiek, którego ratował nie sprawiał zbyt dobrego wrażenia. Ogolona głowa, pocięty czarny materiał, najprawdopodobniej kaptur i skórzane karwasze już dawały nieciekawy obraz. A do tego miecz wbity w deski, którego się trzymał i sztylet przy boku. Rybak przez chwilę zastanawiał się czy nie lepiej zepchnąć go z desek do wody. Jednak ogarnęło go dziwne przeczucie iż popełniłby wtedy straszny błąd. Odłożył bosak i niezbyt delikatnie acz pewnie wciągnął mężczyznę do łódki. Ern myślał, że ten przestał oddychać, ale przykładając twarz nad usta poczuł, że jest w błędzie. Oddech był płytki jednak regularny. Gdy dobił do brzegu Seper już czekał z kocem. I z matką. Zdenerwowana kobieta widząc o co chodzi wysłała chłopca do domu, by przygotował łóżko. Rybak wraz z żoną ułożyli mężczyznę na plaży. Był on słaby, ale Ern nie miał zamiaru na własnej skórze przekonywać się jak biegle ów uratowany młodzik potrafi posługiwać się bronią. Zabrał mu wtedy oba żelaza i odrzucił na bok. W głowie kobiety kłębiło się od pytań jednak wiedziała, że dopóki człowiek, którego właśnie wraz z mężem podnosiła nie odzyska choć części sił dopóty nie otrzyma odpowiedzi na żadne z nich. Podczas gdy Ern zdejmował mu przemoczone i co dziwiło nadpalone rzeczy Irina przyniosła bandaże. Niestety w tym co widział jego obawy zdawały się znajdować coraz większe potwierdzenie. A widział przed sobą mężczyznę o ciele raczej średnich gabarytów jednak wyrzeźbione niczym statuetki bogów. No i te blizny…. . Najemnik, albo płatny zabójca, pomyślał. Odrzucił on opcję żołnierza, zwykli wojacy to w przewarzającej większości flejty i pijacy… głównie pijacy. Tu zaś ani nie znalazł flaszki, ani nie poczuł alkoholu.
- Dziwne rzeczy, doprawdy dziwne, mruknął pod nosem owijając w bandaż poobijane żebra i cały bok, na którym roiło się od mniejszych i większych skaleczeń. Po opatrzeniu rannego Ern wyszedł na dwór odetchnąć Świerzym, zimnym, wieczornym powietrzem.
Orzeźwiające było jednak tylko przez dłuższą chwilę, potem zrobiło się ciężkie od dymu. Rybak nie mylił się, dym szedł od rzeki i stawał się coraz gęstszy. Gdy wyszedł na pomost był już pewien. Środkiem fartu płynął płonący wrak… a raczej resztki wraku.

Następnego ranka Ern nie zobaczył nic czego zobaczyć by się nie spodziewał. W nocy płynął wrak więc widok porozrzucanych szczątków statku i ładunku przyjął bez zdziwienia. Przygarnięty rozbitek spał, więc starym zwyczajem postanowił przywitać dzień kubkiem piwa i kilkoma podpłomykami, które smarował świńskim smalcem i posypywał solą. Proste i smaczne. Irina jako kobieta o mniejszym bagażu życiowym obrzuciła oba brzegi rzeki szybkimi, badawczymi spojrzeniami raz w jedno, raz w drugie miejsce jakby nie bardzo wierząc w to co widzi. Było to dla niej dziwne do tego stopnia, że czując rękę męża na ramieniu wzdrygnęła całym ciałem.
- Spokojnie, to tylko ja.
Uśmiechnął się i popił z kubka. Jego usta świecące się od smalcu wyglądały nieco śmiesznie i być może to sprawiło, że jego żona odzyskała humor.
- Ern… Co tu się mogło stać ?
- No wiesz… Tej łajbie to nic gorszego stać się nie mogło. Same wiórki i kilka belek. Drzazgi poszły z rej cholera…. He, he.
Kobietę jednak nie bardzo rozśmieszył cytat ze starej szanty i znów zaczęła spoglądać nie bardzo wiedząc na co patrzeć i po co.
- Kochanie nie martw się, przecież to tylko drewno… Sama widzisz, prócz tego biedaka, który leży u nas nikogo nie widać, znaczy, że się uratowali i tylko jemu nie bardzo się udało. No, ale i tak miał szczęście. Mówię ci niema się czym martwić.
Ern mówiąc to stanął za żoną, objął ją i pochylając głowę pocałował w policzek cmokając głośno. Irina westchnęła i rozluźniła się w ramionach męża.
- Bogowie, bogowie co też się tu nie dzieje na tym świecie. Ach… . Ido tego ten nieszczęśnik, taki młody… . Zaglądałeś do niego?
- Rzuciłem okiem. Śpi bo w zasadzie cóż innego mógłby robić. Sama wczoraj widziałaś. Posturę ma nielichą, ale był zupełnie wyczerpany. Coś mi się wydaje, że nie do końca przypadł ci do gustu co?
Uśmiechnął się widząc, że żona zrobiła dość smutną minę potwierdzając myśli męża. Rozchmurzyła jednak czoło. Przyszedł Seper.
-O! jest i nasz bohater. Szlachetny rycerzu zawiąż swoje portki gdyż niechybnie ubliżasz tej niewiaście swym niechlujstwem.
- Co? Zapytał malec nie do końca rozumiejąc mowę ojca. Irina zachichotała. Ern sprostował:
- Gacie ci wyłażą ot co. Mówił dalej:
- Skocz tylko i przynieś mi tę skrzynkę. Nie tę.. po co mi jakiś połamany kufer, tę na prawo. Przyda mi się … nie wiem jeszcze do czego ale…
-Może na mapy?
- He? Ern zupełnie zaskoczony niskim męskim głosem odwrócił się i oparł o balustradę. Chciał coś powiedzieć, nie zdążył.
- Widziałem niezłą kolekcję pod stołem szkoda, żeby je myszy podziurawiły, a w skrzynce takiej jak ta na pewno ich nie dostaną.
Rybak szybko się uspokoił, po chwili milczenia odpowiedział:
- Niech więc leżą tam mapy. Chodźmy lepiej do środka. Nie powinieneś wstawać tak wcześnie.
Gdy dwaj mężczyźni i chłopiec niknęli w drzwiach domu kobieta stała przez chwilę w bezruchu. Dla Iriny widok mężczyzny z oczami podkrążonymi tak mocno jakby nie spał miesiąc zrobił dość spore wrażenie, tym bardziej, że poprzedniego wieczora ten sam ogolony mężczyzna nie wykazywał oznak mówiących iż pożyje jeszcze dość długo by wstać o własnych siłach, a jednak. Doszedł do zdrowia zadziwiająco szybko i być może to wzbudziło w niej jeszcze większy niepokój… strach. Gdy weszła do domu Ern napełniał mężczyźnie kubek czymś mocniejszym. Gość chwilę zawahał się, chyba wino nie było jego ulubionym napojem potem jednak pociągnął długiego łyka.
-Muszę przyznać, że dość dawno nie było tu takiej hecy. Palący się statek… . Wiesz z tego co widzimy jesteś jedynym rozbitkiem? Szczerze mnie to dziwi, ale coż…
- Nikt oprócz mnie? Cho… . Przerwał patrząc na chłopca. Jesteś pewien?
Ern również zmierzył chłopca i nie odrywając od niego wzroku rzekł:
- Widzę, że czujesz się dobrze, ale nie powinieneś się jeszcze wysilać. Połóż się, a jutro przejdziemy się wzdłuż brzegu, może czegoś się dowiemy.
Mężczyzna widząc jak najbardziej dobre intencje rybaka nie oponując ułożył się na łóżku, choć nie miał na to specjalnej ochoty. I choć nie miał ochoty zasnąć zapadł w głęboki sen.
Obudził się następnego ranka czując cudowną woń rosołu Iriny . Widział jej dobroć, ale wiedząc, że czuje przed nim lęk wolał trzymać się na dystans, tak by nie wprawiać jej w jeszcze większe zakłopotanie. Czuł się już dobrze. Siadając na łóżku wyłamał palce, złapał się za brodę i wykręcił głowę w obie strony. Szyja strzeliła, od razu lepiej… . Nagle światło wpadające przez otwarte drzwi zasłonił cień.
- Jak mówiłem dziś pójdziemy na spacer. Żona połatała twoje rzeczy, nie będziesz musiał łazić na golasa. Nie bój się, Irina zna się na igłach i nitkach. Nie to co ja.
Uśmiechnął się i wypuścił powietrze przez nos nadymając policzki.
- Ubierz się. Kiedy zjesz pójdziemy… . A i nie wyobrażaj sonie, że kiedy byłem w twoim wieku wyglądałem gorzej niż ty. Znałem prace jeszcze zanim zacząłeś robić w gacie… i jak tak dalej pójdzie będę ją znał nawet wtedy gdy sam zacznę w nie robić… he hemm …. .
Siedzący na łóżku mężczyzna szybko wcisnął się w swoje ubranie. Wkrótce musiał przyznać, że Ern nie kłamał. Jego żona rzeczywiście znała się na szyciu.
Po skończonym posiłku wyszli na podwórze i ruszyli ciągłą ścieżką wśród trzcin. Przeszli około staji, gdy trzcina ustąpiła miejsca rozłożystym wierzbą i długiej trawie, z której zwisały krople rosy. Przy piątym z drzew, przy ostrodze zaczął się szeroki, masywny pomost, na końcu którego urządzono krytą strzechą altanę ze stołem i ławkami ze wszystkich stron. Usiedli. Ern choć był tam setki nie mógł powstrzymać się od tego by nie popatrzeć wokół i nie nacieszyć się pięknymi widokami. Spokojna woda falowała lekko dając porwać się delikatnym muśnięciom orzeźwiającego wiatru. W miejscach gdzie pomost rzucał cień i światło nie odbijało się od wody można było dostrzec miałki piasek wyściełający dno i liczne, głównie małe ryby wytężające swe płetwy chcąc dogonić sobie znany cel. Łagodny szelest wierzbowych liści zdawał się dyktować rytm całemu otoczeniu, zwłaszcza gdy patrzyło się na trawę, której zachowanie w zasadzie niczym nie różniło się do zachowania wody. Młody mężczyzna także się rozglądał. Robił to jednak bardziej nerwowo, był czujny, nie czuł się pewnie. Ern spojrzał śmiało na swojego towarzysza.
- No dobra, rzucił uderzając płasko obiema dłońmi o stół, jesteś młodszy weź stań na tamtej poręczy i włóż rękę w środek strzechy. Schowałem tam flaszkę.

Ern przypominając sobie ile ciężkiej wspinaczki, stękania i narzekania na stawy kosztowało go ukrycie trunku zdziwił się kiedy poproszony młodzian wyciągnął go z taką lekkością jaka potrzebna jest do odpędzenia muchy. Mając już jednak siwuchę w ręku wszelkie smutki i wątpliwości rozeszły się.
- Cóż drogi panie. Może skoro już tu jesteśmy opowiesz mi trochę o tym jak się tu znalazłeś?
- Chyba jestem ci to winien…
- Gówno jesteś mi winien. To te pieprzone czasy sprawiły, że wszyscy sobie z nożami do gardeł skaczą… a jak ktoś komuś pomoże to zaraz myślą, że trzeba coś w zamian… Nie nie dziś już nie można być zwyczajnie dobrym, trzeba być gnojem. No ale dobra opowiadaj.
- Zanim zacznę musisz wiedzieć, że nie wolno ci tego nikomu powtórzyć. To nie groźba, to dobra rada.
- A więc przyjmuje twoją dobrą radę.
- Mam na imię Fanator…

*****

Kefel jak zawsze przy załadunku jego holków stał na rufie ostatniego z nich, albo chodził po całym nabrzeżu i w mniej lub bardziej wyszukanych słowach poganiał swoich ludzi do szybszej pracy. Częściej w mniej, Kefel nigdy nie miał specjalnego sentymentu do retoryki.
Zależało mu jednak na czasie ponieważ nieplanowana, trzydniowa wizyta u Ceorna była już dostateczną zwłoką. Wszyscy wtedy na rozkaz kapitana uwijali się z robotą jak tylko mogli… Byle by Kefel przestał mordę wydzierać… . Do pomocy zatrudniono też tamtejszych, głównie pijaków bo im kiedy dało się flaszkę do ręki to harowali cały dzień… a mówią, że to nieroby. Fanator uznał iż pomysł ze wspinaniem się na burtę w środku nocy nie należy do najlepszych, więc najęcie się jako tragarza było najpewniejszym sposobem dostania się na pokład. Nie mylił się. Jedynym problemem jaki napotkał było wniesienie na statek miecza. Z tym jednak także się uporał wnosząc ostrze zawinięte w worku. Noszono zwoje lin, heblowane belki, kowadła, młoty ,a dwa ostatnie statki wypełniała ruda żelaza. Transport był zbyt duży i w zbyt nietypowym kierunku każdy więc wiedział, że kiedy ostatni holk rzuci cumy przez cały Aneret przejdzie fala szeptów, zadawanych półgłosem pytań…

Fanator wcale nie miał ochoty stawać się pasażerem na gapę, miał co do tego dziwne przeczucia. Kefel ani żaden z jego oficerów nie zdradzał nawet na słowo tego, gdzie dokładnie ma być dostarczony ładunek. Wiadomo tylko, że najpierw wypłynie jeden statek, a dopiero po jego powrocie następne. W sytuacji jakiej się znajdował nie mógł pozwolić sobie na powrót pierwszego statku. Musiał wziąć udział w pierwszym rejsie. I tak po wpisaniu się na listę rozpoczął całodzienną harówkę tragarza. Jak prędko spostrzegł praca szła dość sprawnie, a dokładniej niewiarygodnie sprawnie, biorąc pod uwagę fakt iż pracownikami byli albo wątłej budowy młodzikowie albo pół pijani chłopi noszący na karku brzemię wielu wiosen. Oczywiste było, że gdyby nie stojący na dziobie i rufie mężczyźni z nahajkami każdego ze statków cała praca poszła by na marne, choć wiadomo, że nie dla wszystkich na marne. Cześć ładunku z pewnością wylądowałaby wtedy w wodzie, ale też sporo z towaru znalazłoby nowych właścicieli i nabywców, nic w końcu nie powinno się zmarnować. Tak więc ktoś by zyskał. Dzień mijał szybko i bez większych niespodzianek. Co prawda zdarzyło się kilka razy, że ktoś wpadł do wody gdy na trapie było więcej osób niż potrzeba. Ze dwie osoby nawet po takim upadku nie wypłynęły już na wierzch jednak nikt się tym specjalnie nie przejął, bo w końcu na coś umrzeć i tak trzeba. Tragarze nosili bez przerwy wijąc się w długich kolejkach schodząc się do luków i odchodząc od nich niczym mrówki budujące mrowisko. Pijacy jak to pijacy chodzili w swoich obdartych łachmanach w milczeniu, jak na skazanie a smród ich nie mytych nawet od święta ciał doskonale mieszał się z odorem sprzedawanych na nabrzeżu ryb i okrutnie capiącymi ściekami swobodnie spływającymi do awanportu. Fanator dopiero po dłuższym czasie przyzwyczaił się do tego aromatu. Potem nawet przestał zwracać uwagę, że i jego ubranie, w które przebrał się zostawiając stare w beczce razem z mieczem przesiąknęło tą niecodzienną wonią.

Wieczorem było po robocie. Kefel wydał tylko mieszek przeznaczony na zapłatę dla całego zgromadzonego motłochu i udał się do swojej kajuty na zasłużony spoczynek. Cała zgraja tragarzy zbierała się przy dziobie gdzie wchodzili na statek brali co swoje i schodzili trapem umieszczonym na rufie. Porządek musiał być. Fanator w tym czasie negocjował z oficerem warunki dołączenia do załogi…
- Ty chyba nie jesteś stąd, Gdzie mieszkasz ?
-…. Jestem prze…
- A z resztą nieważne. Teraz i tak twoją chałupą będzie kajuta. Ale ni bój nic będzie ci z nami dobrze… Co nie chłopaki ? He he.
Zza pleców oficera odezwał się chór basowych okrzyków.
- Pewnie, że tak! Z nami tak jest fajno, że aż się można posrać ze szczęścia a ha ha ha ha.
Pierwszy zachichotał dziko i rzucił:
- Mat, ty chyba już się posrałeś. Śmierdzisz dziś gorzej niż normalnie.
Po odparciu fali śmiechu Mat powąchawszy się groteskowo pod pachą wyskoczył z ripostą:
- To na pewno dlatego, że ubrałem dziś portki twojej matki!
- Osz tu kur… zamruczał pod nosem, poczym rzekł do Fanatora:
- Widzisz? Mówiłem, jak w domu. Slif i Otren też są nowi, ale wiedzą już co i jak. Potem zgłoś się do nich wytłumaczą ci co z czym tu się je. Mężczyzna wskazał dwóch rosłych chłopów, którzy odkiwnęli ręką.
- Ty a tak w ogóle to co ty potrafisz? Bo widzisz tu każdy jest od czegoś i każdy z nas równy chłop i załoga z nas jak nigdzie. Bo my i na morze idziemy gdzie żaden jebaka nie zdzierży i na rzeki gdzie nieraz to tak trzeba skręcać, że łajba dziobem rufy dotyka.
Mat, ten śmierdzący knur i mój druh najlepszy na maszty wchodzi tak prędko jakby ktoś go widłami od spodu poganiał, po rejach skacze jak małpa i los kusi. Mówię ci pewnego dnia na pysk zleci i połamie się w cholerę… ale póki co żyje. Slif i Otren to braciszkowie jak trza. Plecy jak stół mają, harde z nich skurwysyny jak bogów kocham. W zasadzie na statku robią wszystko to co i inni, ale jak w tawernie łobuzerstwo się zacznie to mówię ci, że wtedy to lepiej nie wchodzić im pod rękę… o nie. No?... a ty czym się parasz?
- A… ja także umiem to i owo…
- To i owo, mówisz. Tak jak patrzę to mi na haratnika jakiego wyglądasz. W wojsku może byłeś?
- Tak jakby…
- O! Czyżby dezerter się trafił? Panowie, panowie mamy tu żołdaka na prędkich nogach… Oho ho!
Rozległ się szum i ponury śmiech, wszyscy stanęli tworząc koło.
- Nie jestem dezerterem…
- Nie nie, oczywiście, że nie.
Kilka głosów krzyknęło prześmiewczym tonem.
- Marcus! Zapytaj go skąd zwiał.
Zapadła cisza. Gdzieś tylko w oddali dało się posłyszeć ludzi z nabrzeża zajmujących się własnymi sprawami. Fanator stał otoczony grupą mężczyzn, gdy za plecami dobiegł go odgłos ciężkich butów… i ciężkiego człowieka. Był to Marcus. Odwrócił się z myślą, że bardzo niedobrze jest nie mieć miecza w dłoni. Przed sobą miał człowieka, przy którym nawet Slif i Otren wyglądali chuderlawo, a przecież do takich nie należeli.
- Witaj na pokładzie synu. Zagrzmiał, choć nie wydawało się, iż zależy mu na tym by mówić głośno.
- Powiedz nam grzecznie skąd tu się wziąłeś ?
Fanator nie mając na podorędziu żadnego kłamstwa postanowił zignorować pytanie, rzucił tylko wzrokiem na lewo i prawo chcąc upewnić się czy aby nikt nie zbliża się za nadto.
- Hmm? Powiesz nam coś wreszcie?
Zamruczał dryblas i noga za nogą ,powoli podchodził. Fanator ani myślał żeby się cofnąć, a kiedy Marcus stanął tuż przed nim okazało się, że sięga mu do mostka. Rzeczywiście duży, pomyślał. W końcu postanowił odpowiedzieć:
- Nie twój interes.
Odwrócił się, chciał odejść.
- Mój statek, moja sprawa.
Rzucił rozdrażniony Marcus i chwycił go z ramię. Chwila milczenia. Nikt się nie ruszył. Otaczający dwójkę mężczyzn marynarze jakby wstrzymali oddech.
- I co teraz?
Basowy pomruk bosmana przebiegł przez pokład. Jego ręka wciąż spoczywała na ramieniu niemal o połowę mniejszego mężczyzny, który jak najbardziej spokojnym głosem rzekł:
- Mam pewien pomysł, ale może ci się nie spodobać .
- Spróbujemy, może nie będzie tak źle.
- No… może nie.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw Marcus zacisnął rękę , by móc przytrzymać sobie Fanatora w czasie gdy drugą bezceremonialnie wgnieść go w pokład… I byłby to uczynił gdyby nie to iż jego przeciwnik zręcznie chwycił go za kciuk i wykręcił unosząc jednocześnie do góry. Fanator spodziewał się potem uderzyć go pięścią w krtań, ale i jego plan się nie powiódł. Druga ręka bosmana z siłą młota gruchnęła go w czaszkę, aż pojaśniało mu w oczach. Odruchowo odskoczył i spoglądał to tu, to tam szukając czegoś co mogło posłużyć mu za broń. Musiał jednak zaprzestać obserwacji. Marcus znowu zaatakował. Ciosy bosmana były potężne, jednak dość powolne, mógł więc unikać ich ze sporym powodzeniem. Branie ciosów na gardę nie wchodziło w grę, bosman bił umiejętnie a po za tym taka siła nawet mizernym wykonaniu powaliłaby go na ziemię bez wzglądu na jakąkolwiek gardę. Otaczający ich tłum umiejętnie ustawiał się tak, by ułatwić swemu wielkiemu druhowi zapędzenie przeciwnika w kozi róg. Od burty dzieliło ich jeszcze tylko dwa, trzy kroki. Fanator cofając się niespodziewanie nastąpił na deskę, które pod naporem jego ciała poruszyła się. Spojrzał w dół, domyślił się, że ma za sobą stertę klepek do łatania deku. Chwilę później domyślił się też, że rzeczą nieroztropną jest spuszczanie przeciwnika z oka. Marcus wiedział to już od dawna. Jednym ciosem powalił sporo mniejszego mężczyznę, który mimo solidnej zasłony nie miał szans utrzymać się na nogach. Cholera, ale bydle, pomyślał Fanator spluwając krwią. Będąc już na deskach postanowił zrobić użytek z klepek, które rozproszyły jego uwagę.
- No to do trzech razy sztuka, mruknął pod nosem i biorąc kawałek drewna zamachnął się nim na odlew. Miecz to nie był , ale nawyk został. Potrzebował trochę przestrzeni. Deska nie leżała w ręce zbyt dobrze… ale lepszy rydz… niż gołąb na dachu ? Zastanawiał się nad tym chwilę, poczym zdecydowanie sprawniej ruszył do ataku. Widząc krzywy uśmiech bosmana nawet nie próbował uderzyć go w tors czy w głowę. Płaz deski wystawił na zamaszysty cios Marcusa. Klepka efektownie rozsypała się w drzazgi. Raz. Widząc, że bosman ma świadomość tego iż jego ręka może doskonale zastąpić siekierę sięgnął po następny kawałek drewna. Fanator umyślnie cofnął się aż pod maszt czekając na atak przeciwnika. Ten ruszył z ręką gotową do ciosu, nie trafił. Oponent zwinnie przeturlał się i trzymaną klapką zamachnął się aż zaświszczało i zdzielił go w zad. Marcus dość niezręcznie wyprowadził cios drugą ręką, poczym stojąc już normalnie dokumentnie rozkruszył drugą deskę, którą przeciwnik wystawił niemal jak na zamówienie. Dwa .O, praworęczny, zauważył Fanator i przeturlał się jeszcze raz. Podnosząc kolejną bosmana miał za plecami. Czując, że przeciwnik nie podchodził z zamiarem przyjacielskiej pogawędki dał szybkie dwa kroki jakie uchroniły go od potężnej pięści. Pierwszym krokiem stanął na stercie klepek, które bosman do tej pory rozbijał niczym mydlane bańki. Drugim odbił się od relingu i wyskoczył. Otaczająca całe zdarzenie załoga zaczęła już wietrzyć jamy gębowe w uśmiechach myśląc iż młodzik chce zwyczajnie wyskoczyć za burtę. Jednakże byli w błędzie, odbił się w zupełnie inną stronę. Marcus był wyraźnie zaskoczony przeciwnikiem trzymającym klepkę wysoko nad głową. Ustawił się już by ową deskę zamienić na wiórki gdy nagle w całej prawicy ból poczuł wstrząsający ból. Przeciwnik i tym razem posłał deskę na spotkanie z pięścią. Teraz jednak Fanator uderzył jak tylko mógł najmocniej… kantem deski, która tym razem ani myślała pęknąć. Pięść Marcusa wręcz przeciwnie. Bosman poczuł jak kości palców ustępują pod naporem drewna. Trzy. Przyciskając obolałą pięść zgarbił się, a wystawiona na publiczny widok łysina była dla Fanatora zbyt łakomym kąskiem, po za tym był zły. Chlasnął deską w ciemię, zamroczony Marcus siadł ciężko na ziemię. Wszyscy milczeli. Nikt nie spodziewał się, że taki mocarz jak on może zostać pokonany i to przez takiego niepozornego młodzika. Częściowo jednak mieli rację. Fanator krwawił z nosa i po dwóch chwiejnych krokach siadł na deku opierając się plecami o równie wyczerpanego przeciwnika. Obaj dyszeli ciężko, jeden trzymał się za głowę, drugi za nos. Marcus przerwał milczenie:
- Miałeś rację twój pomysł był do dupy. Za cholerę mi się nie spodobał.
Fanator wysmarkał się przez palce.
-Mówiłem ci…
Potem obaj wydali z siebie coś, co u zmęczonych ludzi oznacza śmiech. Ciszę przerwał inny głos:
- Dobra dosyć tej zabawy. Zabrać ich do kajuty. Bosmanowi owińcie łeb i rękę a młodemu dajcie coś pod nos, bo mi cały dek popaprze juchą.
Był to Kefel, który przez cały czas obserwował sytuację.
- A i ty… jak ci tam na imię. No ty co tak przyjebałeś Marcusowi, tak, ty. Witaj w załodze.


******

- Ha ha ha , no nie wierzę! Niech mnie piorun.
Ern spojrzał w niebo.
- Albo lepiej nie, ale aż gówno w poprzek staje kiedy słyszę to, co mówisz.
Fanator uśmiechnął się do wspomnień spoglądając w niezmąconą taflę wody. Jego towarzysz zajrzał przez szyjkę do butelki chcąc sprawdzić ile jeszcze do dna. Co chwilę wybuchał śmiechem.
- Oooo, no to dobre eee he he . Stary Kefel… kawał gnoja, sprzedał by własną matkę, gdyby ktoś chciał dać coś za to babsko. Widziałem ja raz, z daleka. Wierz mi, to jak patrzeć diabłu w rzyć. I mały Marcus, mocarna cholera, chyba jedyny taki co miał i w głowie i w pięści. Teraz już takich nie ma.
- Fakt, nie ma.
Fanator oparł łokcie na blacie, wypuścił powietrze przez nos.
- Ale zaraz, zaraz… Jak już cię Kefel przyjął to co… rozmawiałeś z nim jeszcze? Co mu powiedziałeś?
- Dobrze
- Co?
- No następnego dnia, z samego rana zaprowadzili mnie do niego. On jak tylko mnie zobaczył obśmiał się i powiedział, że jeden dzień będę pracował za darmo.
- Dlaczego ?
- Bo założył się ze sternikiem, że Marcus wygra, a…
- A.. ha ha.. no tak.
No. On to powiedział, a ja się zgodziłem. Po takim tańcu to w zasadzie nie wszystko do mnie dochodziło, po za tym chciałem być w załodze.
- Hmmm… co racja to racja.
Ern pokazują bogom dno flaszki spojrzał na Fanatora, który dotykał posiniałej opuchlizny pod okiem i przypomniał sobie scenę sprzed wieczora gdy wyciągnął go pół żywego z wody. Wtedy zrozumiał.
- Kurwa mać! Te wszystkie kłady to wasz holk, a oni…
- Tak, oni wszyscy zginęli….

******

Żegluga trwała trzeci dzień. Trudno było trafić na lepszą pogodę. Na Anerecie rzadko kiedy trzeba było się o coś martwić. Rzeka szeroka i można było minąć się bez problemu nawet i w piętnaście statków. Wody też nie brakowało, nawet w największe susze żeglowało się jak w co dzień choćby inne rzeki można było przejść piechotą. Fanator robił to co i cała reszta załogi… nic. Pierwsze dwa dni spedził z Marcusem, który pokazał na czym polega statkowe życie. Kefel, żeby oczyścić umysły załogi z głupich pomysłów kazał od czasu do czasu wyszorować pokład, albo urządzał szybką musztrę. Bosman mimo swej postury okazał się być człowiekiem łagodnym, oczywiście jak na marynarskie standardy oraz posiadającym ogromne doświadczenie. Fanator uczył się od niego czytania wody, choć to raczej teoretycznie gdyż na głębokich wodach Aneretu nie dało się zauważyć zbyt wiele. Stojąc przy relingach usłyszeli krzyk:
- Marcus! Stary cię woła!
- Aha, chodź ze mną. Idziemy do kapitana.
W kajucie na rufie czekał już na nich Kefel wraz z dwoma oficerami. Kapitan zerknął zza stołu i rzucił:
- Pamiętasz przystań przy starym pniu?...

*****

-Starym pniu? Znam to miejsce. He he zawsze jak byłem mały to mnie straszyli, żebym tam się nie pchał, bo tam często ludzie ginęli podobno … czy coś…
- Podobno. Ale nie chodź tam nigdy pod żadnym pozorem.
- Dlaczego…?
- Bo cokolwiek mówią o tym miejscu to prawda….

******

- Jasne.
- Dziś tam staniemy. Będziemy mieli gości…
- To dobrzy czy źli goście?
- Gość, który trzyma sakiewkę zawsze jest dobry, nie prawda?
- A co, jeśli w drugiej ręce trzyma nóż?
- A co jeśli mój nóż jest dłuższy?
- Wtedy gość jest dobry i trzeba go przywitać jak należy.
- Otóż to…
Wszyscy uśmiechnęli się.
Wieczorem, tak jak przewidywał plan stanęli przy niewielkiej marinie. Na deku stała tylko minimalna liczba załogi, reszta w kajutach, każdy pod bronią, na wszelki wypadek. Fanator dostał kordelas, który przypiął do pasa. Oręż był bez porównania gorszy od miecza jaki spoczywał zamknięty w jednej z beczek w ładowni, ale pamiętając jak w bójce z Marcusem przydały mu się deski nie narzekał. Położono trap. Sternik na rogu wygrał kilka przerywanych dźwięków o różnych tonach.
Po chwili przyszła odpowiedź. Fanator dopiero później skojarzył, że były to te same dźwięki zagrane w odwrotnej kolejności. Znak przyjęty. Potem rozległ się hałas przedzierania się przez krzaki i szybki krok wielu nóg. Dziesięciu mężczyzn weszło na statek. Już na pierwszy rzut oka dało się poznać kto przyszedł rozmawiać, a kto nie. Czterech starannie ogolonych i już z na pierwszy rzut oka inteligentnie wyglądających mężczyzn miało kiepską broń. Pozostali z głowami zawiniętymi w chusty i z tęgimi minami nie wyglądali na inteligentnych. Ci mieli dobrą broń. Wszyscy stali w niezręcznym milczeniu i gdy wydawało się, że będą tak stać do rana wyszedł Kefel.
- Chodźcie panowie. Zapraszam.
Cała dziesiątka w rzędzie pomaszerowała do kajuty kapitana.

W pomieszczeniu nie było zbyt jasno. Świec było jak na lekarstwo… wiadomo statek drewniany, po co kusić los. Przy panującym świetle oczy ciemnoskórych mężczyzn z chustami na głowie lśniły dzikim blaskiem . Znowu cisza, znowu Kefel.
- Panowie nim zaczniemy rozmowę… Sami rozumiecie jestem człowiekiem interesu.
Uśmiechnął się szeroko. Jeden z czwórki odwrócił się na chwilę i położył na stole worek wypełniony czymś ciężkim. Rozległ się stłumiony przez skrywające płótno dźwięk monet.
- Otóż to, otóż to…
- Zgodnie z umową. Połowa teraz, połowa po dostarczeniu materiału.
- Możemy zobaczyć towar?
Kafel zdziwił się, koniec końców wieźli zwykłe rzeczy. Zerknął jednak na zawartość sporego mieszka…
- Oczywiście.
Kapitan wraz z przybyszem, który położył pieniądze zeszli do ładowni. Cała reszta dalej stała tak jak stała. Nikt nie wiedział, czy ma się odezwać, zażartować, wyciągnąć flaszkę, czy zrobić jakąkolwiek inną rzecz, jaką robi się ubijając interes. Najpewniej było stać i milczeć, tak też zrobili. Fanator rzucił okiem na nowych gości. Stwierdził, że nie mogli oni pochodzić z żadnego z sąsiednich królestw. Zbyt duża różnica w stylu ubierania, pomijając oczywiście ciemny kolor skóry. Singarot, pomyślał, mało gdzie indziej na całym Nephrendorze można było spotkać ludzi tej rasy. Jednak w przybyszach nie dziwiło go nic… prócz dziwnych toreb jakie mieli na plecach dwaj z nich. Nie mógł rozszyfrować co w nich jest. Prowiant, ubrania i kosztowności odrzucił praktycznie od razu. Zastanawiając się nad ich zawartością wciąż nie mógł wyzbyć się myśli, iż w torbach znajduje się coś o wiele gorszego.
Gdy obaj mężczyźni wrócili całe napięcie, jakie panowało w kajucie zdawało się uciec przez otwarte drzwi, którymi weszli. Widać było, że wszystko się udało. Kefel i herszt przybyłej grupy, który z powrotem wziął oddaną wcześniej torbę rozmawiali całkiem swobodnie, choć w głosie mężczyzny wyraźnie było słychać obcy akcent. Najwidoczniej nie był to jezyk, którym zwykł się posługiwać. Koniec wizyty, interes ubity. Kefel miał otrzymać resztę pieniędzy za ten transport, oraz zamówienie na dwa następne. Fanator, nieco zaskoczony szybkim zakończeniem sprawy wyszedł za innymi członkami załogi i ustawił się w rzędzie. Mężczyźni przybyli na statek czekali już przy trapach gotowi do zejścia na ląd. Chwilę później wyszedł ich szef i żegnał się z ustawionymi w rzędzie marynarzami podaniem ręki i uściśnięciem ramienia. Co kraj to obyczaj, przeszło przez głowę Fanatorowi i odwdzięczył się identycznym gestem tak, jak każdy przed nim. Kiedy lewą rękę uniósł by uścisnąć ramię, rękaw obsunął mu się do łokcia odsłaniając bransoletę. Dalej zachował uśmiech, ale Fanator wyczuł to momentalnie. Mężczyzna zdenerwował się i wyraźnie udawał. Wydawało się, że chce już zejść, gdy nagle…
- Chcę wymienić jeszcze słowo z kapitanem.
Wszedł do kajuty zamykając za sobą drzwi. Nie był słychać żadnych słów, tylko brzęk monet. Wyszedł, zamykając drzwi rzucił:
- Wasz kapitan to rzeczywiście człowiek interesu. Rzekłbym umarłby za pieniądze. Zszedł na ląd, spieszył się. Gdy Fanator i reszta załogi stała jeszcze w rzędzie Slif powiedział:
- Te… gdzie on zostawił tą torbę?
Fanator rzucił okiem na szybko schodzącego z trapu mężczyznę. Spojrzał na drzwi kajuty, spod których zaczął się wydobywać dziwny dym. Głos mężczyzny:
- Zdychaj w męczarniach zabójco z wyspy! Giń! Zgnij cholerny szpiegu na dnie rzeki!
Jego towarzysze w chustach szybko odcięli szpringi i cumy.
Fanator ruszył do kajuty, gdy nagle całe jej wnętrze wypełniło rażące białe światło. Eksplozja wybiła szyby rozsypując szkło w drobny mak. Drzwi wyleciały razem z zawiasami. Tylko dzięki szczęśliwemu odruchowi zdołał zasłonić głowę. Nie było ognia, wszędzie tylko roznosił się duszący smród. Lekko ogłuszony zwalił z siebie drzwi…
- Wszyscy na ląd! Już!
Nikt jednak go nie słyszał. Cała załoga zgarbiona albo leżąca na deku trzymała się za głowy. Trzask i błysk skutecznie obezwładnił wszystkich. Nawet reszta załogi, która dopiero co wyszła z pod pokładu wydawała się zupełnie zaskoczona sytuacją jaką zastała. Ciężki zapach nie rozchodził ani trochę. Wszyscy stali w pełnej dezorientacji, wtedy jakby druga eksplozja, silniejsza, przy samym dnie. Statek powoli ogarniała ciemność. Gdzieś słychać było plusk, ktoś wpadł do wody. W kompletnym zamieszaniu nikt nawet nie pomyślał o tym by ratować członka załogi. Nikt z resztą nawet nie był w stanie. Dwa kolejne wstrząsy, trzask łamanych wręg. Fanator podniósł głowę, klęcząc na czworaka w słabym świetle dziobowej lampy zobaczył ogromną mackę owijającą się wokół bukszprytu. Tym razem szarpnęło tak, że wszyscy poturlali się po pokładzie pod jedną z burt niczym szmaciane lalki. Ktos krzyczał, ktoś złamał rękę, ktoś charczał. Marcus poznawszy leżącego obok siebie Fanatora z oczami pełnymi strachu wykrzyczał:
- Co to kurwa jest!
- Kr… e..
- Marcus nie dosłyszał.
- Co ?
- Krr…nn..
- Nie słyszę!
Fanator podczołgał się na łokciach i krzyknął wprost do ucha…


*******

Jedynie samice z gatunku Aqaruis Megatervis reagują na bodziec powodowany przez uaktywniony talizman. Sam talizman aktywuję się pod wpływem uruchomienia odpowiedniego mechanizmu, który w odpowiedniej konfiguracji daje bez ogniową eksplozję. Eksplozja jest bez ogniowa jednak emituje, biorąc oczywiście pod uwagę stosunek wielkości ładunku, ogromną ilość energii i światła. Tu proszę zapamiętać, że światło jest jednym ze świateł z rodzaju Illumium Moeriae . Jest to rodzaj światła bez przeszkodowego, czyli takiego, które przenika bariery od prostych jak powieki, dłonie, do średnich jak drewno, kamień, żelazo.
Ale szerzej powiemy o tym później…. Energia mechaniczna emitowana przy wybuchu ma na celu rozprzestrzenienie skondensowanego feromonu mającego przyciągać samice. O sposobie przygotowania talizmanu Hoernath powiemy na następym wykładzie. Dziękuję. Jakieś pytania?
- Dlaczego na talizman reagują tylko samice?
- Dokładne przyczyny nie są znane. Przypuszcza się, że o wiele większe i rzadsze samce zamieszkują wody zbyt głębokie, by dotarł do nich jakikolwiek sygnał wysłany przez talizman…
Stary wykładowca zakończył dzień pracy. Kolejny dzień na wyspie Kozentar, na wyspie zakonu Dorendur… wyspie wojowników….

******
- Kraken!!!
Marcus zamarł. W pierwszej chwili zdawało się, że zemdleje. Potem o dziwo wstał. Wyraźnie zdezorientowany pobiegł do kajuty kapitana. Fanator początkowo na czworaka doszedł do luku. Teraz jak nigdy czuł, że potrzebuje swojego miecza, nawet nie zastanawiał się nad tym czy zdoła nim uszkodzić tak wielkie monstrum. Przed schodami na dół cisnął kordelasem w sam środek macki wysoko wznoszącej się ponad burtę. Ta w dzikim ruchu zwinęła się i schowała pod wodę ociekając zielonym śluzem broczącym z otrzymanej rany. Nim Fanator zdążył dobiec do beczki przebite kordelasem ramię zdzieliło niczym bat łamiąc pokładowe deski. Sam nie wiedział dlaczego przebiera się w swoje stare ubranie. Strach, szok, przyzwyczajenie… Nie był pewien niczego. Większą trzeźwość odzyskał gdy chwycił miecz.

Statkiem znowu rzuciło, gdyby nie złapał się poręczy upadł by . Nie było wątpliwości, że potwór wyciąga ich na głębszą wodę dla większej swobody ruchów. W przejściu miedzy ładowniami zobaczył sunącą niczym wąż mackę przebijającą statek na wylot. Nie było czasu na zastanowienie. Podbiegł trzymając miecz tak, by w razie upadku samemu nie przebić się jelcem lub nie pokaleczyć ostrzem. Po kilku krokach zamachnął się i w kilku mocnych uderzeniach odrąbał ramię. Amputowana część zwijała się w ślimaka w rytm ulatniającego się z niej życia. Jednak pozostała, jak najbardziej żywa partia macki rzucała się cofając do wyjścia, które z każdą chwilą powiększało się. Fanator wiedział, że zanim statek przez ową dziurę zacznie nabierać wodę jest tylko kwestią czasu. Dopiero teraz przypomniał sobie bosmana i załogę. Wybiegł na pokład, gdzie osiem macek bezlitośnie dewastowało statek i mordowało załogę. Cały pokład pokrywały plamy krwi i lepkiego śluzu jakim oblepione były odnóża Krakena. Fanator brnął niemal w zupełnej ciemności, azymut wyznaczała mu tylko lampa jaka paliła się w kajucie kapitana. W dokumentnie zniszczonym pomieszczeniu zobaczył Marcusa klęczącego nad zarzyganym własną krwią Kefelem. Z pod mostka sterczała mu rękojeść sztyletu wokół leżały porozrzucane monety. Bosman odwrócił się, w oczach miał łzy, ale nadal był opanowany.
-Chodziło im o ciebie… Kefel zdążył mi powiedzieć. Wiesz coś więcej prawda?
- Tak. Musimy się spieszyć.
- Spieszyć? Nie bój się zdążymy jeszcze umrzeć. Co możemy zrobić, to cholerstwo zeżre nas razem ze statkiem.
Bosman pomimo całego obłędu wyraźnie brzmiącego w głosie miał rację. Fanator westchnął, czuł się bezradny. Potem spojrzał jednak na oliwny kaganek ponuro świecący na podłodze wokół porozrzucanych szczątek stołu i innych będących niegdyś meblami resztek. Pierwszy raz poczuł, że zastanawia się nad tym iż za chwilę umrze. Kraken wyciągnął ich na sam środek rzeki. Była ich tylko garstka… ale nawet mając do dyspozycji całą armię cóż mógłby zdziałać skoro statek i tak ledwo unosił się na wodzie…? Ogień w lampie drgnął kłaniając się podmuchowi wiatru.
- Gdzie olej do lamp?
- Co?
- Oliwa do lamp! Szybko!
- Dzienny przydział leży tu w szafie, reszta w skrajnikach.
- Bierz kogo się da i znieście wszystko na śródokręcie. Szybko, nie ma czasu.
- Chcesz…
- Tak. Wysadzimy statek. Skoro i tam mamy tu zginąć…
- To niech ta zaraza dostanie po nas sraczkę!
W oczach bosmana zaświeciły się iskry szaleństwa, mówić też zaczął nie bardzo od rzeczy. Wybiegł z kajuty, przewrócił się, wstał. Ludzi, którzy znaleźli się z zasięgu jego rąk chwycił od razu i bez słowa pociągnął za sobą. Trzech innych, którzy bezładnie próbowali rąbać macki skrzyknął. Zeszli na dół. Fanator siedział opierając się o szafę plecami, oddychał głęboko, całe ciało przechodziły dreszcze. Przez chwilę zamroczyły go własne myśli. To koniec, pomyślał, śmierć, nic nie da się zrobić. Siedział w zrujnowanej kajucie, na tonącym statku gdzie otaczały go plamy krwi i śluzu. Smród i ciemność… ale była też lampa. Nikły płomień żółtym światłem starał się pokonać wszech obecny mrok. Śmierć, znów przeszło mu przez głowę, za chwilę umrę, potem nic. Wieczność… Po policzku spłynęła mu łza, która zniknęła w kąciku ust. To koniec, cholerna pewna śmierć… Spojrzał na płomień zgaszony silniejszym podmuchem. Ciemność, wszędzie tylko krzyki konających, trzask łamanego drewna, a może pękających kości. Wstrzymał powietrze w płucach… A więc tak smakuje ostatni oddech… Nie wiedząc czemu uśmiechnął się do własnych myśli. Na knocie lampy zgasła ostania iskra. Podpierając się mieczem wstał. Śmiał się pod nosem. To pewna śmierć… ale która śmierć nie jest pewna? Podniósł ostrze. To mój koniec, mruknął. Wybiegł na pokład gotowy do walki. Nie miał zamiaru sprzedawać swojego życia tanio. Poczuł, że statek przestał się poruszać, potwór widać miał już dość miejsca, by móc poruszać się swobodnie. Prócz cienkich, długich macek pojawiły się też masywniejsze. Te nie wiły, jak oszalałe i nie strzelały gdzie popadnie. Zwyczajnie powoli owijały cały kadłub w śmiertelnym uścisku. Jedna z nich jak zauważył Fanator leniwie owijała się wokół fokmasztu. Daleko wyciągasz swoje ręce, daleko, pomyślał. Stanowczo za daleko. Ścisnął miecz, ruszył.

*******
Dla oficera Enepa ten rejs nie miał różnić się od setek innych jakie odbył w czasie swojej kariery. Długie lata żeglowania sprawiły, że poznał kawał świata całe tabuny najrozmaitszych person i gwar niejednej tawerny. Co prawda poznał też nie jedną urodzajną dziewkę, ale tym nie lubił się chwalić, zwłaszcza w domu, przy żonie…. Pod Kefelem służył pięć lat. Często ze śmiechem wspominali czasy gdy jako młody bosman ganiał do szorowania deku majtka, który po wielu latach został kapitanem. Role się odwróciły, ironia losu. Ale handel kwitł pod okiem ich obu. Tym razem mieli płynąć do samego ujścia Aneretu. Trasa nietypowa, ale grzechem byłoby odmówić ubicia takiego interesu. W porcie Enep zwerbował do załogi młodzika. Oficer nie mógł mieć do niego zastrzeżeń. Silny zdrowy, o dziwo czysty, a do tego jeszcze nie pijący, co wzbudziło w reszcie załogi niemal wrogie podejrzenia. Marynarze jednak mają to do siebie. Nie dziwią się widząc eunucha a łapią się za głowy zastanawiając się czy życie bez kropelki gorzałki w ogóle jest możliwe. Jedyne co zaniepokoiło Enepa w przyjętym młodziku był jego wygląd. Młody, choć nie było widać śladów golenia był kompletnie łysy. Wszędzie blizny… jak jedno wielkie nieszczęście, tyle, że pecha na pewno nie przynosił sobie, pomyślał. Nie… nie, na pewno nie sobie, myślał dalej przypominając sobie scenę pojedynku młodego z bosmanem. Sprawna cholera… Enep robiąc szybką retrospekcję całego życia patrzył jak ów młodzik z piekielną zwinnością uwija się z mieczem po pokładzie rąbiąc po mackach potwora, który właśnie niszczył ich Holka. Enep nie stał jednak obok niego. Unosił się na wysokości topów ciasno owinięty macką Krakena, potwora znanego mu z legend i starych szant. Oficer nie czuł już, że ciało odmówiło mu posłuszeństwa, że ma złamany kręgosłup, że nie ma kontroli nad zwieraczami, że krew cieknie mu z uszu. Lustrując czyny całego swojego życia patrzył na Fanatora, który uratował Slifa odcinając czające się za jego plecami ramię.
Ociekająca śluzem macka majestatycznie unosząca się nad statkiem zanurkowała w pokład. Szczęśliwie Enep nawet nie zdołał poczuć jak jego czaszka rozbija się niczym jajko uderzając o dek. Nim mózg rozmazał się na deskach przez głowę przebiegła ostatnia myśl…
Nie bolało aż tak bardzo….
******

Marcus wyszedł z pod pokładu. Sam. Ubranie miał przemoczone od krwi i wody, był zupełnie wyczerpany. Fanator zauważył go od razu, podbiegł.
- Wszystko gotowe?
Marcus kiwną głową, wziął głębszy oddech.
- Wszystko co do beczki, napchane pod sam pokład. Część otworzyliśmy, żeby opary się rozeszły… szybciej wybuchnie. Chłopcy się spisali… Szkoda ich.
Nagle coś jakby pękające liny, zgrzyt drewna. Fanator odskoczył instynktownie. Reja ze świstem gruchnęła o pokład łamiąc relingi po obu burtach. Podniósł się powoli, nawet nie wiedział czy kląć czy płakać. Marcus leżał martwy, przygnieciony belką, w kałuży własnej krwi. Slif uświadomił to sobie pierwszy, żeby wysadzić statek potrzebują ognia. Pobiegł na rufę by sięgnąć ostatnią płonącą lampę. Fanator nie był w stanie go ostrzec. Macka wybiła z pod pokładu. Slif nawet nie wpadł do wody, powiesił się na porozciąganych wszędzie linach. Ostatnia nadzieja zgasła dosłownie i w przenośni. Wokół panował mrok i ciemność, w powietrzu unosiła się cuchnąca mgła. Statek trawiony niszczycielską siłą potwora. Tak, to był koniec. Fanator padł na kolana. Pewna śmierć, pomyślał, każda śmierć jest pewna, prędzej czy później.
Miejmy to już za sobą….
- Igniter Felsen!
Miecz wbił w pokład i w tkwiącą tuż pod nim beczkę z oliwą. Czar zadziałał od razu, jak zawsze. Klinga zamigotała, potem strzeliła płomieniem.
Beczka eksplodowała…


*******

Długa chwila milczenia. Ern nie wiedział co powiedzieć, Fanator nawet nie chciał już mówić. Dalej siedzieli w altanie na pomoście, trawa dalej kołysała się w rytm wiatru. Ciężka cisza była idealna dla myśli, dla wspomnień, dla spokoju.
-Pamiętasz co było potem?
-Nie…
Rybak znał się na ludziach. Nie pytał czy chce zostać sam, po prostu położył na stole miecz i sztylet, które wcześniej miał przy sobie. Wracając tą samą ścieżką , którą przyszli zniknął zasłonięty przez drzewa. Siedział tak jak siedział, nie myślał o niczym. Jedyną czynnością, nad którą się skupiał było oddychanie. Patrzył w dal szukając punktu, w jaki mógłby się zapatrzeć, na próżno. Przeciągnął się chcąc sprawdzić, co boli, a co nie. Bolało wszystko, ale dało się wytrzymać. Powoli założył pochwę na plecy, sztylet przypiął do pasa. Przeciągnął się raz jeszcze, wstał. Czując głód ruszył w stronę domu Erna. Po przejściu ścieżki wyszedł na plażę. Czekali na niego. Ern, jego żona i Seper stali przed domem… razem z dziesięcioma mężczyznami, z których trzech trzymało im noże przy gardłach.
- Czy ty nie umiesz zdychać?
Fanator nawet nie miał zamiaru odpowiadać, szedł dalej.
- Rzuć te żelastwa, jest nas dziesięciu. Pójdziesz z nami to nic im się nie stanie.
Wysunął ręce do przodu, szedł dalej.
- Rzuć to! Rzuć i zdychaj cholerny pomiocie!
Stanął tuż przy nich, ręce trzymał przed sobą. Nawet nie był zły, nie denerwował się. Po prostu chciał ich zabić. Mężczyźnie, który trzymał Irinę przebił sztyletem skroń. Wydawało się, że nawet nie zauważył kiedy umarł. Miecz zasyczał w młyńcu, głowa drugiego upadła tuż przed stopami Sepera. Zostawiając sztylet w głowie pierwszego chwycił za nadgarstek trzeciego i przyciągnął z całej siły do siebie. Ern nachylił się szybko podczas gdy Fanator jednym uderzeniem głowy wgniótł kości nosa jego niedoszłego oprawcy w mózg. Rybak w pośpiechu zabrał żonę i dziecko do domu, zbyt dobrze wiedział jak to się skończy.
Siódemka mężczyzn stała w szoku. Gdy zostali sami z Fanatorem cały czas łudzili się, że razem go pokonają. Wierzyli w to nawet wtedy gdy leżeli na ziemi, a resztka ich krwi wsiąkała w piach.
Było po wszystkim. Ern wyszedł na podwórze, widok jaki zastał nieco go zmieszał, ale nie zdziwił.
- Dziękuję, uratowałeś życie mnie i mojej rodzinie. Jestem twoim dłużnikiem…
- Gówno jesteś mi winien. To te pieprzone czasy sprawiły, że wszyscy sobie z nożami do gardeł. A jak ktoś komuś pomoże to zaraz myślą, że trzeba dać coś w zamian…
- Dziś już nie można być zwyczajnie dobrym co?
- Nie, nie można…
Obaj zaśmiali się ponuro, mając pod stopami dziesięć świeżo zmasakrowanych ciał…


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Hetman89 · dnia 06.08.2010 10:08 · Czytań: 446 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty