Rara Avis- Spotkanie - Dragon
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Rara Avis- Spotkanie
A A A
Spotkanie


-Posłuchaj mnie teraz uważnie, młody człowieku. To że jesteś dorosły, nie znaczy, że możesz pakować się w kłopoty, bez mojej wiedzy. Wystarczy mi to, co musiałam przeżyć, jak trzy lata temu zniknąłeś na bite cztery miesiące. Do puli twoich występków mogę jeszcze dodać twój lot prywatnym samolotem tego, jak mu tam...
-Bakera.
-O właśnie. Na dodatek poleciałeś bez mojej wiedzy do Australii. DO AUSTRALII! Cudem nie wysadziłeś w powietrze opery w Sydney, a na dokładkę z twojej szaleńczej wyprawy do Rosji wróciłeś ledwo żywy. Więc nie mów mi, że tym razem będzie inaczej, bo ja dobrze wiem jak będzie, młody człowieku. Jak zwykle będą jakieś wybuchy, pościgi, pułapki i strzelaniny. Jak w jakimś filmie sensacyjnym. W tym wieku powinieneś być na studiach, szukać pracy. A ty dalej ganiasz po świecie, i to jeszcze bez mojej wiedzy. Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie, Albercie Vits?
-Herbaty?- zaproponował Charles.
-Dziękuję... Charles, nawet ty?
-Niech pani zrozumie, pani Vits. To jest bardzo poważna sprawa. Jeśli się z nią... nie uporamy, wszystkie nasze dotychczasowe... przedsięwzięcia pójdą na marne.- próbował tłumaczyć Wędrowiec.
-Nie obchodzi mnie to.
-Ale mnie tak, mamo. Poza tym, chyba jestem na tyle dorosły, by samemu decydować, co będę robił.- odparł Albert. Victoria Vits westchnęła.
-Wybacz. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że masz już dwadzieścia lat.- kobieta pociągnęła łyk z filiżanki. Można było wychwycić w jej ruchach nutkę rygorystycznej szkoły dobrych manier. Jej rude włosy tworzyły swoisty kontrast dla jej jasnej cery. Tak samo jak pełne, czerwone usta. Cienkie brwi nad jej zielonymi oczami dodawały jej uroki i odmładzały. Matka Alberta starała się robić wszystko, by wyglądać jak najmłodziej. Często ubierała się w typowe dla młodych dziewczyn ubrania, jednak najchętniej nosiła ciemny żakiet, śnieżnobiałą koszulę i spódnicę. Była kobietą z klasą, inteligentną i zaradną, chociaż czasami nadopiekuńczą. Tak jak teraz. r11;A co, jeśli i tym razem... no wiesz, ktoś ucierpi?- Hope zamknęła oczy. Podobnie jak Albert, bała się tego typu pytań. Sama starała się ich nie zadawać. Nie były to tematy tabu, ale należały, według niej do wąskiej grupy pytań sytuacyjnych, czyli takich, które nie powinny paść w danej sytuacji.
-Nikomu nic się nie stanie. Obiecuję.- odpowiedział Albert i uśmiechnął się do matki. Kobieta najwyraźniej poczuła ulgę, gdyż odwzajemniła uśmiech.
-To dobrze. Wychodzę na chwilę. Chcesz coś z miasta?- zapytała Victoria. Albert pokręcił głową. Kobieta wyszła, zamykając za sobą drzwi. Albert wypuścił powietrze z płuc, gwiżdżąc przy tym cicho.
-Czemu nie powiedziałeś, że ona tu jest?- zwrócił się do Charlesa.
-Proszę mi wybaczyć, sam nie zauważyłem jak wchodzi do domu.
-Dobra, nieważne. Teraz wszystko jest jasne, mamy wolną drogę. Potrzebujemy teraz planu.- odparł Wędrowiec.
-Przeanalizujmy sytuację. Baker ma plan drogi przez Punkt oraz mapę.- Hope zawsze miała zapędy strategiczne. To ona obmyślała każdy plan.- Najbliższy termin, w którym będziemy mogli go widzieć, to otwarcie szkoły dla uzdolnionych dzieci w Warszawie, w Polsce. Innej możliwości nie ma, chyba, że jesteśmy na tyle głupi, by włamywać się do jego posiadłości, lub do budynku jego firmy.
-Odpada. Przyjmijmy, że spróbujemy go dorwać w Warszawie. Co wtedy.
-To zależy od planu otwarcia tej szkoły. Lepiej go dorwać po uroczystości. Po wszystkim będzie bardziej pewny siebie, i mniej ostrożny.- Stwierdził Albert.
-Plan ograny, ale jedyny jaki mamy. Pozostaje problem, jak my to przeprowadzimy. I co potem? Złapiemy go, a on może nie mieć planów przy sobie.- Wędrowiec uśmiechnął się pod nosem.
-O to się nie martwmy. Jeśli zostawi mapę w siedzibie swojej firmy, przyniesie nam ją czy tego chce, czy nie.
-Przecież jest niewierzący. Nie możesz go kontrolować.- zauważył Albert.
-Zobaczysz w swoim czasie.

***

Gdy Albert został w domu sam, był nad wyraz zmęczony. Te całe obmyślania, i przywrócenie starego trybu życia trochę go wyczerpały. Zamknął na klucz gabinet i idąc korytarzem skierował się do swojego pokoju. Zawsze uważał, że lepiej mieć oddzielny pokój na życie, a oddzielny na spanie. Dzięki temu, może spać bez dziwnego uczucia, że musi coś jeszcze zrobić. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się przy portrecie swojego ojca. Po lewej stronie wisiał również obraz przedstawiający dziadka Alberta, Vincent Vitsa. To on, jako pierwszy znalazł prawdopodobną lokalizacje Bursztynowej Komnaty. Jednak nikt się o niej nie dowiedział. Charles Vits zmarł, a tą tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Albert sądził, że tym miejscem odkrytym przez jego dziadka był właśnie Krasnoburg. Młodzieniec rzucił okiem na portret swojego ojca. Obraz przedstawiał mężczyznę o spokojnym, pełnym inteligencji spojrzeniu ukrytym za parą okularów. Ubrany w czarny garnitur, z drewnianą, dębową laską u boku na której podpierał się z powodu chorej lewej nogi. Nie widział go już dobre pięć lat. Poleciał i nie wrócił. Nie miał zamiaru odchodzić od rodziny. Kochał ich wszystkich, Alberta i jego matkę. Wtedy chłopak tak myślał. Myślał że to jego wina. Albert przeczesał włosy i ziewną. Uśmiechnął się do obrazu i poszedł do pokoju. Rozebrał się, wziął prysznic i położył się do lóżka. Przed zaśnięciem wsłuchiwał się w szelest liści na oknem. Ostatnią rzeczą jaka zobaczył przed zaśnięciem, była tarcza zegarka, który wskazywał godzinę trzecią w nocy.

***

-Witaj Albercie...
-Tata?
-Skoro ciągle mnie tak nazywasz...
-Gdzie jesteś? Nie widzę cię.
-Jestem tuż obok. Spokojnie, synu. Musisz mnie teraz uważnie posłuchać.
-Wiesz ile musiałem przeżyć, by cię znaleźć? Wiesz ile mama przecierpiała?
-Wiem. I czuję się odpowiedzialny, ale...
-Jakie ale? Poleciałeś samolotem i już nie wróciłeś.
-Albercie... Posłuchaj...
-Jak mogę słuchać, skoro nie widziałem cię ponad pięć lat.
-ALBERCIE!
-Wędrowiec? Co ty tu...
-Posłuchaj...
-Hope?
-Uratuj mnie...
-Serena?

***

Albert otworzył oczy. Cały był zlany potem, głowa bolała go niemiłosiernie. Rozejrzał się po pokoju. Pierwsze promyki porannego słońca wpadały do pokoju, jednak nie było zbyt jasno. Kwadrans przed szóstą. Suchość w ustach. Albert założył kapcie i skierował się do kuchni, po szklankę wody. Gdy wyszedł na korytarz, usłyszał szmer. Przystaną na chwilę, jednak dźwięk się nie powtórzył. Młody mężczyzna wzruszył ramionami i ponowił swoją rwędrówkęr1;. Zszedł schodami, skręcił w lewo. Zimna woda mineralna ugasiła jego pragnienie, i Albert mógł wrócić do pokoju. Ledwo postawił krok za drzwiami kuchni, coś go zaniepokoiło. Tym uczuciem przejął się bardziej niż dźwiękiem na górze. Zawsze to mogła być mysz. Przeczucia nie można ignorować nigdy, jakby to powiedział Sir Frowl. Mężczyzna rozejrzał się po hallu, jednak nikogo nie zauważył. Gdy postawił drugi krok, poczuł jak coś dotyka tyłu jego szyi. Coś zimnego.
-Ani słowa.- zimny, beznamiętny głos. Albert mógł albo zaatakować, obrócić się i uderzyć wysokim kopnięciem, jednak w sekundę jak o tym pomyślał, z góry, po schodach zeszła inna postać. Smukła, wysoka, każdy jej ruch wyglądał na zaplanowany i przemyślany.
Była to kobieta. Albert początkowo myślał, że to jego matka, gdyż poruszała się z podobną gracją. Jednak po chwili zauważył, że daleko jej do lekkości ruchów jego matki.
-Dobra robota Martini. Teraz mój drogi przejdziemy się spokojnie do naszego szefa.- Miała milszy głos niż rMartinir1;. Milszy, co nie znaczy, że chciałoby się jej słuchać cały czas. Albert rozglądał się gorączkowo. Słyszał o nich, przynajmniej o ty, Martini. Tylko gdzie? No jasne! Uciekając przed policją, Baker dzwonił do niego przez komórkę, by przygotował samolot.
-Idziemy.- mężczyzna za nim pchnął go w kierunku frontowych drzwi.
-Mogę przynajmniej się ubrać?- przystanęli. Kobieta spojrzała na niego, potem na swojego kolegę.
-Pilnuj go, zaraz przyjdę.- rzuciła przez ramię idąc schodami. Albert stał spokojnie, próbując nie dygotać z zimna. Nagle o czymś pomyślał.
-Aż tacy jesteście pewni siebie?
-Cicho.- odparł Martini. Ale po chwili odpowiedział.- Co masz na myśli?
-Gadacie ze sobą normalnie, chodzicie jak gdyby nigdy nic.
-Środek usypiający potrafi zdziałać cuda.- odpowiedział Martini.- A teraz nie kombinuj i ubieraj się.- Albert zabrał spodnie i koszulę od kobiety. Gdy się ubrał, cyngle Bakera spokojnie zaprowadzili go do samochodu. Martini otworzył drzwi. Przez cały czas trzymał się za Albertem, teraz młodzieniec mógł mu się przyjrzeć. Martini miał twarde rysy twarzy, trochę tępe, jak u boksera wagi średniej. Ubrany był jednak w gustowny smoking, lecz ostatni guzik przy koszuli był rozpięty, a krawat rozluźniony. Martini był niewiele wyższy od Alberta, przez co młody Vits mógł spojrzeć gangsterowi prosto w oczy. Jak u Bakera, spojrzenie pełne zimna, inteligentnego zimna. Mężczyzna wepchnął Alberta do samochodu i zatrzasnął drzwi. Albert poczuł dziwną słodkawą woń. Wnętrze samochodu powoli się rozmazywało, traciło kolor. Środek usypiający, pomyślał Albert i przewrócił się na bok nieprzytomny.

***

Albert nie wiedział ile spał. Na pewno kilka godzin. Martini i jego wspólniczka prowadzili młodego Vitsa długim, ciemnoczerwonym korytarzem. Albert zrozumiał gdzie jest. Takich korytarzy się nie zapomina. Takie korytarze, ma tylko Mycroft Baker.
Młodzieniec przypominał sobie, jak żartował z tego dziwnego planu piętra. Oczywiście robił to w czasach, gdy on i Baker byli jeszcze... Kolegami. Partnerami. Mieli kiedyś wspólny cel. I do czego doszło? Baker przysyła po niego zbirów, którzy usypiają jego matkę i lokaja, a jego samego pod wpływem usypiacza przewożą do siedziby filantropa. Filantropa, dobre sobie, pomyślał Albert. Najbogatszy człowiek na ziemi, a nie mógł sam znaleźć Komnaty. Ważna lekcja na dziś, mimo że masz kasę, możesz mieć problemy z dojściem do celu. Korytarz kończył się wielkimi, dębowymi drzwiami, z wyrytymi zaklęciami i inkantacjami w nieznanym Albertowi języku. Był podobny do języka Traszek, ale miał w sobie więcej rsyczącychr1; głosek. Martini i kobieta zatrzymali się. Albert również przystanął. Nie zdziwił się jak ludzie Bakera odwrócili się i odeszli z powrotem korytarzem. Zdziwił się, gdy kobieta, która do tej pory się nie odzywała, zwróciła się do Alberta.
-Jestem Anna. Uważaj na siebie.- Albert nic nie odpowiedział Przez chwilę odprowadzał ich wzrokiem. Nagle, drzwi się otworzyły, i Alberta owiało lekkie, trochę chłodne powietrze. Gabinet Bakera był niesamowicie trudnym w odbiorze miejscem. Otóż pokój zmieniał się zależnie od tego, kto i w jakiej sprawie przychodził do Bakera. Teraz pomieszczenie było przestronne, ściany były wykonane z nagich cegieł, mahoniowe biurko stało przed jedną wielka szybą. Rozpościerał się za nią wspaniały widok na miasto. Albert powoli, z pewną dozą ostrożności wszedł do pokoju. Gdy tylko przeszedł przez próg, drzwi od razu się zamknęły, szybko, ale nie czyniąc przy tym hałasu. Też musze takie mieć, pomyślał Albert. Młody Vits był w pomieszczeniu sam, nie było nawet śladu Bakera. Musze być ostrożny, nie wiadomo, co ten facet wymyśli.
-Witaj Albercie.- rozległ się głos gospodarza. Nie panikuj, przemknęła Albertowi myśl. Młodzieniec powoli odwrócił się do źródła odgłosu. Mycroft Baker wszedł do swojego gabinetu przez ciemne drzwi, które jakoś umknęły uwadze Alberta.
-Witaj Mycrofcie.- odpowiedział spokojnie Albert.- Dawno się nie widzieliśmy.
-Usiądź proszę.- Mycroft wskazał na krzesło przed jego biurkiem. Albert spokojnym, ale zdecydowanym krokiem podszedł i usiadł.
-Wszystko w porządku? Moi pracownicy dobrze się spisali?
-Dla ciebie? Tak. Chociaż nie mogę zrozumieć czemu mnie tu sprowadziłeś.- powiedział Albert. Poprawił się na krześle, założył nogę na nogę i zaplótł ręce.- Zrobiłeś mnie w konia w Rosji, zostawiłeś mnie i swoich ludzi na pastwę losu zabierając przy tym Mapę i plany.
-Albercie. Powinieneś postawić się w mojej sytuacji. Wiedziałem że tobie uda się wyrwać z walącej się Komnaty. Ale to, że przegrałeś w Grze to twoja wina.- Odparł Baker.
-Nie skończyliśmy mówić o tobie.
-I nie skończymy. Nie po to wysłałem Annę i Martiniego by móc zagrać z tobą w rKto co zrobił brzydkiegor1;.
-A szkoda bo to fajna gra. Miałbym szansę wygrać.- Baker uśmiechnął się pod nosem.
-Najwidoczniej nie rozumiesz swojej sytuacji. Jesteś zamknięty tutaj jak ptaszek w klatce. Nikt nie zgłosi na policję twojego zniknięcia, bo w sumie kto by uwierzył?
-To w takim razie...- Albert pochylił się w kierunku Bakera.-...Co ty do diaska chcesz ode mnie.
-Chcę się zobaczyć z Wędrowcem. Albo Orłem.- Albert zaśmiał się. Szyderczo.
-Z Orłem to i ja mam do pogadania. Poza tym, jaką masz pewność, że ci sprowadzę któregoś z nich?
-Wiem, że wczoraj Wędrowiec był u ciebie.
-Dużo osób mnie odwiedza.
-Akurat.- prychnął Baker. Albert wypuścił powietrze z płuc patrząc w sufit.
-Dobra. Mów. Czego ode mnie chcesz?
-Porozmawiać.
-Jasne...
-O twoim planie odebrania mi dokumentów Czechowa. Planów i mapy.
-Myślisz, że chcę tam wrócić?
-Bardziej niż czegokolwiek.
-To się mylisz.- odpowiedział Albert. Mycroft spojrzał uważnie na młodego Vitsa. Żaden z nich nie chciał odkrywać swoich prawdziwych intencji.
-Nie chcę zginąć. Nie zabijesz mnie.- Mruknął Baker.
-To oddaj plany i mnie wypuść.
-Czyli chcesz tam wrócić.
-Nie chcę by ktoś znowu się tam wybrał.- po tych słowach zapanowała cisza. Słychać było tylko monotonne postukiwanie klimatyzacji. Albert miał tego dość. Nie wiedział ile czasu będzie musiał tutaj spędzić. To co teraz wyprawiał, można było porównać do wciągnięcia słonia na cienki lód.
-Podejdź do okna.- zwrócił się do Alberta filantrop. Młodzieniec najpierw zmrużył oczy, szukając w tym podstępu, po chwili jednak wstał i stanął tuż przed szybą.
-Co widzisz?- Spytał Baker.
-Miasto.
-Co jeszcze?
-Samochody, ludzi na ulicach.
-Właśnie.- stwierdził Mycroft. Albert stał tyłem do gospodarza, ale był przekonany, że w tym momencie, Baker zaplata palce obu dłoni i kładzie je na brzuchu. Zawsze tak robił, jak brały go filozoficzne myśli. -Ludzie którzy idą ulicami nie przejmują się jutrzejszym dniem. Żyją chwilą. Zastanawiają się, czy przejść na drugą stronę ulicy, czy kupić gazetę. Nie obchodzą ich podstawy tego świata, nie myślą o tym co naprawdę ważne.
-A co jest ważne według ciebie?
-Nadzieja.- odpowiedział szybko Baker.- Bez niej nie powstałyby budynki, nie mieszkalibyśmy na tym kontynencie. Kolumb miał nadzieję. I marzenia. To są najważniejsze wartości w życiu.
-Masz jakieś marzenia?- zapytał Albert. Baker myślał przez chwilę, po czym odpowiedział.
-Marzę, by nie umrzeć. Nie jutro, ani za miesiąc.- Baker odpowiedział, trochę jak automat, ale dało się wyczuć nutkę szczerości.
-Rozumiem.- odparł Albert.
-Nie rozumiesz, skoro chciałeś mnie dopaść z Wędrowcem i Hope w Warszawie.- odpowiedział Baker. Albert usłyszał szurnięcie i stuk. Odwrócił się. Mycroft stał przed nim, w odległości 5 metrów. Nic ich nie dzieliło. No, chyba że uwzględni się Berettę, którą Baker trzymał w prawej ręce. Pistolet był wymierzony w pierś Alberta.
-Śmierdzi mi tu tanimi filmami sensacyjnymi.- cynicznie podkreślił sytuację Albert. Mycroft nie odpowiedział. Wzrok miał wbity w młodego Vitsa, był całkowicie odseparowany od świata. r11; Nie musisz tego robić, Baker. Dobrze wiemy, że nie posunąłbym się do tego, by cię zabić.
-Cicho.- rozkazał filantrop. Wskazał głową na krzesło. Albert powoli podszedł do siedzenia, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów.- Teraz weź krzesło i przenieś je na posadzkę.
-Nie chcesz zabrudzić dywanu?
-Rób co mówię.- Albert widział, że Baker nie żartuje. Jeśli będzie przesadzał, mężczyzna może pociągnąć za spust. Gdy krzesło znalazło się na drewnianym parkiecie, Albert usiadł.
-Nie poznaję cię Baker. Wcześniej, nawet w sytuacjach bez wyjścia potrafiłeś się z niej wykaraskać.
-To prawda. A teraz siedź spokojnie.- burknął Baker. Albert domyślał się, że czasu zostało coraz mniej. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok nie wychwycił jednak niczego, co mogłoby mu pomóc w wybrnięciu z tej nieciekawej sytuacji. Po chwili zauważył coś za oknem. Jakiś znajomy kształt. I uśmiechnął się.
-Przykro mi.- odparł młody Vits. Baker spojrzał na niego spod łba.
-Co masz na myśli?
-Jest mi przykro. Wiesz, już jest pora obiadowa i jestem głodny.- odparł Albert po czym wstał. Spojrzał na zdziwionego Bakera. I kiwnął głową.

Wydarzenie, które właśnie nastąpiło, trzeba opisać stopniowo. I postaram się to zrobić. W chwili, gdy Albert kiwnął głową, dało się słyszeć stłumione stukniecie.
Po tym stuknięciu, nastąpiła eksplozja, która rozbiła jednolitą szybę. Wiatr wiejący z znaczną prędkością na tej wysokości, wdarł się do pomieszczenia. Dym i fruwające papierki oraz świszczący wiatr sprawiały wrażenie małego chaosu.
Tuż po eksplozji Albert ruszył biegiem w kierunku Bakera. Wytrącił Ru broń z ręki i uderzył kilkakrotnie. Przygwoździł go do biurka wykręcając mu rękę na plecach.
-Gdzie są plany?!- spytał Albert przekrzykując świszczący wiatr.
-Myślisz że ci powiem?- odpowiedział Mycroft. Najwyraźniej nie zauważył uśmiechu na twarzy Vitsa. Albert pociągnął za rękę Bakera i podciął mu nogi. Po chwili Baker miał wspaniały widok na całe miasto. Vits trzymał go za oknem i gdyby tylko rozluźnił uścisk, Baker zaliczyłby najbardziej ekstremalny, ośmiosekundowy lot w swoim życiu.
-Teraz mi powiesz?
-Założę się o dwie stówy, że go nie puścisz.- Albert spojrzał w lewo. Na lince uczepionej do karabinka u paska wisiał starszy, może 40 letni mężczyzna. Ubrany był w pomarańczowy kostium malarski, na oczach miał gogle a na głowie kaptur.- dobry, Albert!
-Witaj Orle. Wiesz, można to było inaczej rozegrać.
-Wiem, ale za żadne skarby nie odpuściłbym sobie takiego numeru. Słuchaj musimy ruszać, zaraz może tu być ochrona. Zakładaj to.- mężczyzna wskoczył do pokoju i podał Albertowi plecak. Przynajmniej to coś wyglądało jak plecak.
-Spadochron?- zapytał Albert.
-A jak inaczej chciałeś stąd uciec?- odparł Orzeł. Podszedł do Bakera. Złapał go za nogę i bez żadnych ceregieli wywiesił za okno.- powiem tak. Masz trzy sekundy by powiedzieć, gdzie schowałeś plany i mapę. W przeciwnym razie...
-Co? Puścisz mnie?- krzyknął Baker. Z jego spojrzenia można było wyczytać szaleństwo. Maniakalne. Coś z nim było nie tak. -Nawet nie wiesz, jak o tym marzę.- wycedził przez zęby Orzeł. Poluzował uścisk, przez co Baker ześlizgnął się w dół.
-Dobra! Dobra! Powiem!- krzyknął momentalnie Baker. Albert uśmiechnął się.- Lewa szuflada, druga od góry.
-Pośpiesz się.- rozkazał Orzeł. Albert otworzył szufladę i wywalił z niej wszystkie papiery. Jednak nie znalazł ani mapy, ani planów. Podwójne dno, pomyślał. I rzeczywiście. Szpikulcem do papieru podważył deseczkę w szufladzie. Odnalazł. Plany i mapa Bursztynowej Komnaty. Złożył je i wsunął do tylnej kieszeni w spodniach. W tym momencie wpadli do sali Martini i Anna. Orzeł wrzucił Bakera do pokoju, chwycił Alberta za kołnierz i pociągnął w stronę otwartej przestrzeni. Młody Vits zdążył tylko zobaczyć, jak Anna wyciąga pistolet i oddaje strzał w jego kierunku. Na szczęście kula minęła głowę Alberta o kilka centymetrów. Odkręcił się i wraz z Orłem wyskoczył. W tym momencie, przez świszczący wiatr, Albert usłyszał drugi strzał. I poczuł, jak wyskakując z budynku, plecak zsuwa mu się z ramienia, a pęd powietrza porywa go i unosi w przeciwnym kierunku.
Albert spadał.
Nie miał zabezpieczenia.
A ziemia nie zważając na problemy młodego Vitsa, zbliżała się nieubłaganie.
Przez pierwszą sekundę spadania, Albert nie czuł nic. O niczym nie myślał, tak jakby jego mózg wyłączył się na tą sekundę. Po chwili umysł Alberta zarejestrował nietypową sytuację. I wtedy wpadł na pomysł, że jest to dobry moment na panikę.
-Orle!!!- Albert spojrzał w niebo. Mężczyzna pikował właśnie w dół, w kierunku młodego Vitsa. Gdy był już blisko niego, wykrzykną.
-Chwyć się mnie!- Albert z trudem złapał się Orła.- Trzymaj się!- potężne szarpniecie lekko zamroczyło Alberta. Zamknął oczy. Po chwili otworzył je i zobaczył, jak obaj spadają z sporą prędkością.- Jesteśmy za ciężcy.- skomentował Orzeł.- Postaram się wylądować, ale nie obiecuj cudów.- Albert przełknął ślinę i spojrzał w dół. Ruchliwa droga pełna samochodów i ludzi na chodnikach. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by liczyć na cud.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Dragon · dnia 24.03.2008 09:54 · Czytań: 879 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:49
Najnowszy:pica-pioa