W pewien upalny, lipcowy dzień siedziałem jak zwykle w moim biurze i z mozołem kontemplowałem lot muchy. Jakież to wyczerpujące zajęcie! Nie sposób przewidzieć, w którym kierunku bestia umyśli sobie poszybować. Trzeba wyższej matematyki, aby obliczyć wielce skomplikowany tor poruszania się tego upierdliwego, w swej naturze, stworzenia. Zmęczony, przerwałem pracę i wszedłem na ulubiony portal pisarski. Z radością stwierdziłem, że ogłoszono konkurs prozatorki „Ósmy Cud Świata”. Pomyślałem, że to coś dla mnie. Wdzięczny temat do pisania, a ja przecież pisarz zapalczywy. Z uwagi na dość odległy termin, powróciłem do roboty, a tej miałem już dwa razy tyle, bo w międzyczasie do pokoju wleciała druga mucha. Popracuję intensywnie, a potem, w wolnej chwili, zasiądę do pisania. Wszak mam jeszcze kupę czasu.
Po morderczych trzech tygodniach zbijania bąków, że o muchach nie wspomnę, wreszcie mogłem powrócić do konkursu. Najważniejsze to wymyślić, cóż takiego jest owym ósmym cudem świata. Jury wymagające, więc praca oryginalna być musi. Pewnie kobiety napiszą o facetach i na odwrót. Ależ to oklepane. Kiedyś chciałem tak się zwracać do kochanej żonki, ale ostatecznie wybrałem bardziej fantazyjne – Rybka. Do czasu, aż usłyszałem jak Patafiański z księgowości tak nazywa swoją. Szlag mnie trafił na miejscu, bo skubaniec musiał podsłuchać moją rozmowę przez telefon. Od razu zmieniłem na "Żabka". Nieźle, co? Lecz ten cholernik chyba mnie szpiegował, bo któregoś razu, kiedy wpadłem po coś do księgowości, bezczelny typ akurat nawijał do słuchawki. Z rozmowy wynikało, że ćwierkał z żoną. Na koniec cmoknął i, niech go pokręci, powiedział „pa, Żabciu”. Zagotowałem się tak, że dopiero pod wieczór wymyśliłem coś absolutnie oryginalnego! Do mojej Żabci będę się zwracał „Słoneczko”. Tylko muszę uważać, żeby znów mnie ktoś nie podsłuchał. Ale wracając do tematu. Może niektórzy sięgną po wyświechtane stereotypy i, bazując na siedmiu cudach antyku, wyciągną temat jakichś starożytnych artefaktów. Ale nie ja! O nie! Ja muszę oryginalnie! Tylko co by tu… Dziś już nic nie wymyślę, ale co tam, jeszcze...
Pięć dni do końca konkursu.
Od samego rana siedziałem nad kartką, usiłując wymyślić coś sensownego. Czysty blankiet nie nastrajał mnie pomysłotwórczo, więc zacząłem rysować linie. Dzięki temu będę mógł pisać równiutko. Dalej nic. Pokratkowałem papier. Pięknie to wygląda, ale wena nie przyszła. Z bezsilności policzyłem kratki. Już szesnasta. Zbierając się do domu, uświadomiłem sobie, że jednak dnia nie zmarnowałem. Przynajmniej wiem, ile mam kratek – dokładnie dwa tysiące sześćset. To był bardzo męczący dzień. Nie martwię się jednak, bo...
Do końca pozostały cztery dni.
Kolejny ranek. Przyszło mi do głowy, że trzeba najpierw wymyślić chwytliwy tytuł. Koniecznie super oryginalny. Na jego podstawie ułożę treść. Wykorzystując fakt, że jestem szefem, kazałem sekretarce zawołać Bubę i Zyzia – mój najlepszy zespół. Kiedy weszli przedstawiłem pokrótce o co chodzi, wyjaśniając mętnie, iż to dla reklamy naszego produktu. Przed samym fajerantem już mamy tytuł! „Ósmy Cud Świata”. Rewelacja! Jutro już nic, tylko pisać. Teraz lecę do mojego Słoneczka, a zresztą jeszcze...
Trzy dni do końca.
Dziś wziąłem sobie wolne w pracy. Pojechałem z żonką nad wodę. Ja łowiłem ryby, a ona zażywała prawdziwego słoneczka. Wieczorem patrzyliśmy na gwiazdy. Było bardzo romantycznie, zapomniałem o Bożym świecie i o tym, że już tylko...
Dwa dni do zakończenia konkursu.
Od samego progu dobiegł mnie jakiś hałas. Usłyszałem tylko „ósme cudo, wciąż na rudo” i trzask gwałtownie zamykanych drzwi. Postanowiłem dyskretnie wypytać sekretarkę, w czym rzecz, bo jako szef muszę wiedzieć, co się w firmie dzieje. Zastałem ją, jak zwykle, pochłoniętą bez reszty pracą. Odczekałem aż pomaluje do końca paznokcie, myśląc intensywnie, jak zapytać, aby nie wyglądało, że uczestniczę w plotkarskim życiu biura. Powinienem posłużyć się fortelem. Już wiem! W momencie, kiedy Zośka przerwała na chwilę i zaczęła trzepać w powietrzu rozcapierzonymi dłońmi, zapytałem chytrze:
– Co się tu wyrabia?
Okazało się, że Zyzio pokłócił się z Bubą o to, które z nich wpadło na pomysł genialnego tytułu. Głupcy, przecież to ja wymyśliłem. Wszyscy od dawna wiedzą, kto w biurze jest utalentowany. Świadomość, że przypisują sobie zasługi, do końca dnia nie pozwoliła mi się skupić. Z pisania więc nici. Na szczęście Słoneczko czeka z miłym uśmiechem, to znacznie złagodziło mój zły nastrój. Nie przejąłem się nawet, że pozostał...
Jeden dzień i po ptakach.
Przyszła wena! W postaci butelki Burbona, w teczce szefa kooperującej firmy. Było na tyle miło, że wyciągnąłem z barku analogiczną butelkę. Po zamknięciu biura postanowiliśmy przeprowadzić niezapowiedzianą wizytację w pobliskim barze. Dalej nie pamiętam. Nie ma to żadnego znaczenia, gdyż jest...
Po wszystkiemu.
Kiedy się obudziłem, jak zwykle powitał mnie życzliwy uśmiech Słoneczka. Nie ma drugiej takiej kobiety na całym Bożym świecie. Zapytała co z konkursem. A co mi tam, nie zwyciężę. Trudno. Mocno przytuliłem żonę i pomyślałem, że już dawno wygrałem swój konkurs na Ósmy Cud Świata.