W roku 2204 Adam Johnson wymyślił symulator. Pierwsze, prymitywne symulatory umożliwiały tylko kilkugodzinne sesje cyberżycia, nie zaspokajały bowiem potrzeb fizjologicznych symulantów. Symulacje były proste i przypominały raczej sensualną grę komputerową; oferowały symulantom ograniczone wrażenia – kilka znanych osób, którym mógł podać rękę, kilka potraw, których mógł spróbować itd. Z czasem symulatory otworzyły jednak drzwi do pełnowymiarowej, idealnej egzystencji w idealnym świecie, kierowaną myślami symulanta, a przez to całkowicie zgodną z jego pragnieniami. Urządzenia błyskawicznie stały się popularne wśród zamożnych osób (jak większość technologicznych nowinek były horrendalnie drogie). Z początku w dalszym ciągu traktowano je jako rodzaj wciągającej gry, bo niemożliwe było jeszcze permanentne przejście do c-życia. Symulanci stali się narkomanami XXIII wieku – oszołomiony mózg nie pamiętał o głodzie, a oni w swoim wirtualnym raju zapominali o potrzebach pozostawionego w rzeczywistości ciała. Prasa z upodobaniem opisywała historie rodziców zaniedbujących dzieci, pracowników opuszczających całe dni pracy oraz wypadki śmierci głodowych symulantów („3-letnia Ola jadła karmę dla psa, bo matka zabawiała się z c-kochankiem!!!” - „Superfakty” z 5 maja 2254 r.). Samo określenie „symulant” zostało także wprowadzone przez prasę – po raz pierwszy w nowym znaczeniu użył go jakiś niedouczony albo kreatywny dziennikarz. Kiedy problemem zajęły się władze państwowe, Unia Europejska oraz ONZ, symulatory były już ogólnodostępne, a c-życie stało się pandemią. Ci, których nie było stać na własny symulator, mogli skorzystać z urządzeń w różnego rodzaju c-cafes, które wyrastały jak grzyby po deszczu. Prasa z upodobaniem opisywała historie dzieci okradających rodziców, pracowników banków okradających kasy, dziewcząt i chłopców świadczących usługi seksualne za pieniądze przepuszczane w symulatorach lub za udostępnienie symulatora na kilka godzin („Żeby zamieszkać w raju zafundował nam piekło” - „Superfakty” z 12 października 2275 r.). Rezolucja ONZ z roku 2289 zobowiązała Państwa członkowskie do wprowadzenia całkowitego zakazu produkcji, posiadania i używania symulatorów. Jako że c-życie zaczynało już chwiać gospodarką, polityką, demografią i religią (jak powiedział szejk jednego z emiratów arabskich w swoim ostatnim wywiadzie: Po co mam zasługiwać na raj i dziewice, skoro mogę je mieć już teraz?), Państwa Członkowskie zareagowały wyjątkowo zgodnie i szybko. Te, które dotychczas nie wprowadziły odpowiednich regulacji, niemal natychmiast dokonały odpowiednich zmian w prawie (za wyjątkiem pewnego państwa azjatyckiego, które jeszcze przez kilkadziesiąt lat produkowało i nielegalnie eksportowało symulatory.).
Penalizacja c-życia nie potrafiła już jednak zatrzymać katastrofy. Czar c-życia i zyski czerpane z c-cafes były zbyt wielkie, żeby odstraszać symulantów i właścicieli komercyjnych symulatorów. C-życie zeszło więc do podziemi. Prasa z upodobaniem opisywała historie symulantów, którzy masowo popełniali samobójstwa w zamkniętych zakładach c-odwykowych („Żona i dzieci nic już dla niego nie znaczą. Nie chce żyć, skoro rozdzielono go z Simone” - „Superfakty” z 27 września 2290 r.). Praktycznie zerowa skuteczność terapii i niemal 50-procentowy wskaźnik samobójstw wśród aresztantów, więźniów i pacjentów spowodowały, że w wielu krajach odstąpiono od karania spekulantów i skupiono się na ściganiu osób oferujących c-usługi oraz na intensywnej kampanii edukacyjno-propagandowa (w naszym kraju prowadzona pod hasłem „Zostańcie z nami!”). Osłabione, zubożałe struktury państwowe i społeczne nie były jednak w stanie zniechęcić ludzi do ucieczki od rzeczywistości. Nawet państwa figurujące kiedyś na szczytowych miejscach rankingów pod względem zadowolenia z życia mieszkańców nie potrafiły teraz zatrzymać swoich obywateli. Czymś całkowicie niezależnym, aczkolwiek propagowanym przez organizacje publiczne był ruch realiański, głoszący wyższość życia rzeczywistego nad wirtualnym z tego jedynego powodu, że jest rzeczywiste. Ruch ten, jakkolwiek w każdym – coraz mniej licznym - pokoleniu znajduje zwolenników, nigdy nie objął jednak powyżej 5% społeczeństwa. Pozostałe 95% chce tylko trwać w niebiańskim filmie własnej reżyserii.
Około roku 2300 pojawiły się pierwsze udoskonalone symulatory, umożliwiające ostateczne porzucenie rzeczywistości na rzecz c-życia. Wcześniejsze prymitywne rozwiązania typu krzesła kanalizacyjne i kroplówki (w tańszych c-cafes zastępowane przez wiadro i system przerywania sesji raz na dobę – napój energetyzujący w cenie usługi) zostały zastąpione przez skomplikowany system podtrzymujący funkcje życiowe. Dwie dekady później kolejne rządy zaczęły zmieniać swoje nastawienie do c-życia. Symulatory były powszechnie postrzegane jako urządzenia umożliwiające ludzkości wygodne, jeśli nie po prostu: godne życie. Symulator wymieniano jako jeden z tych wynalazków, jak samochód, komputer i pigułka antykoncepcyjna, które usprawniły ludzkie życie i bez których trudno się już obyć. Realianie przestali być pupilkami władz i mediów, byli już tylko kimś w rodzaju radykalnych ekologów czy amiszów, odmawiających z korzystania z dobrodziejstw techniki takich jak telefon komórkowy czy pralka. Oficjalnym dążeniem społeczeństwa stała się powszechna i permanentna dostępność symulatorów. Hasłem tamtych czasów było: „Poświęćmy część swego c-szczęścia dla c-przyszłości przyszłych pokoleń”. Wprowadzono obowiązek przerw w korzystaniu z symulatorów (początkowo 40 godzin tygodniowo, stopniowo liczba ta spadła do 10 godzin), które miały być poświęcone pracy, ściśle koordynowanej przez naukowe agendy na szczeblu międzynarodowym i lokalnym. Potrzebna była pełna automatyzacja obsługi i serwisowania symulatorów oraz zapewnienie im niezbędnej energii – potężna praca, którą dzięki skoordynowanym wysiłkom ludzkości udało się wykonać w 24 lata.
Jestem realna, dawniej nazwano by mnie realianką. Jak inni tacy jak ja, żyję z uprawy małego ogródka i hodowli zwierząt. Zajmuję się też zbieraniem okruchów cywilizacji, która odeszła. Jest to popularne hobby w tym umierającym świecie bez rozrywek i prawdziwego życia. Nie brak nam eksponatów do kolekcjonowania i badań. Nasz świat wygląda jak śmietnik, jak pokój niegrzecznego dziecka, zanim matka zagoni je do sprzątania przed wieczorną kąpielą. Gdzie nie spojrzysz, wszędzie stoją opuszczone domy, walące się fabryki, opustoszałe biura. I hale, rzędy długich, szepczących hal, w których w objęciach skomplikowanych maszyn leżą ludzie. Nie krzyczą w ekstazie ani się nie śmieją, jak za czasów wczesnych symulatorów; większość ich reakcji zredukowano do impulsów mózgowych. Są cisi, nieodmiennie nieruchomi i cisi. Wiem, bo często tam bywam od czasu, gdy ojciec moich dzieci zdecydował się odejść. Wymknął się z domu w nocy, żebym nie próbowała go powstrzymać. W chwili skowyczącej tęsknoty poszłam tam, wyrwać go z jego c-życia. Szukałam go dziewięć godzin, wiedząc, że nie szukam, żeby z czegokolwiek wyrwać. Dzisiejsze symulatory oferują podróż w jedną stronę, z c-życia nie da się wrócić, zmodyfikowany organizm nie potrafi już żyć bez symulatora. Mogłam tylko przytulić się do jego opakowanego ciała, dotyk, którego nie poczuł, powodując zamieszanie wśród małych robocików, które krążą wśród katafalków, sprawdzające parametry życiowe symulantów i dbające o stan techniczny urządzeń. Do nich należy też usuwanie ciał zmarłych. Bezustannie szemrze powietrze płynące bezpośrednio do płuc symulantów i bulgoczą płyny odżywcze. Zdarzają się awarie urządzeń i zdarzają się awarie robocików. Komputery nie są niezawodne. Dlatego my, realni, pełnimy tam swojego rodzaju wolontariat.
Ten świat to cmentarz cywilizacji, jest jak ruina dawno opuszczonego domu. A my i nasze ogródki jesteśmy jak powój wijący się po cegłach tej ruiny.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
fanny · dnia 23.08.2010 08:46 · Czytań: 1068 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: