Squat cz. 1 - lina_91
Proza » Obyczajowe » Squat cz. 1
A A A
Było nas siedmioro. Siedem osobnych historii, łańcuchów decyzji, które zaprowadziły siódemkę młodych ludzi do squatu w zabitym dechami zakątku Ameryki. Mówię: squat, nie dlatego, żeby wywołać jakąś specjalną reakcję: ot, po prostu was uprzedzam. To nie będzie historia o grzecznych dziewczynkach z dobrego domu, które nie mają pryszczy i nigdy nie dostają okresu kiedy mają na sobie najlepsze białe spodnie.

Każde z nas popełniło kiedyś jakiś błąd; niektórzy próbowali go uniknąć, popełniając przy okazji inny: może gorszy, może lepszy, ale tego nie da się określić bez dokładnego przeanalizowania całego życia. A do tego nikt nie miał sił. Moczenie się w przeszłości przypomina pranie w rzece w środku zimy: pomijając inne odkrywcze uwagi, jest po prostu nieopłacalne.

Z punktu widzenia ogółu zmarnowaliśmy nasze życia. My nie żałowaliśmy. Nie tego, jak żyliśmy. Jeśli już - to może straconych szans. Straconych nie z naszej winy.

Więc było nas siedmioro. Dziwna liczba, taka nie do pary. Zresztą nie było wśród nas sympatii, przynajmniej nie na początku. W grupie człowiek jest silniejszy. Więc stworzyliśmy grupę.

Wałęsałam się wtedy z Amy po Los Angeles. Dwie samotne, bezdomne dziewczyny w Mieście Aniołów i Grzechu to było szaleństwo. Zwłaszcza że żadna z nas nie zarabiała na ulicy. Ale nie miałyśmy wyboru. W małych miasteczkach, gdzie dekowałyśmy się latem, za bardzo odstawałyśmy. Minęły już czasy przeganiania żebraków kamieniami i psami, ale nie byłyśmy mile widziane. Dobrze o tym wiedząc, pod koniec września spakowałyśmy nasze skromne majątki do dwóch płóciennych plecaków i przeniosłyśmy się na południe.

Tam spotkaliśmy Arta i jego squat. Założony prawie pięć lat wcześniej, na początku składał się z trzech osób: Arta, Cracka i Minnie. Na dwa miesiące przed nami, dołączyło do nich dwóch chłopaków: Walter i Mike.

Zajęliśmy pustostan w Santa Barbara. Korzystając z ostatnich niedobitków turystów, urządziliśmy nieco naszą rezydencję i zaczęliśmy zapasy na zimę. Na południu wprawdzie nie było problemu śniegu i mrozów, ale i tak woleliśmy być gotowi na wszystko.

Nasze historie były w pewnym stopniu podobne, można by powiedzieć - nudne. Banalne. Jeden Art z nasz wszystkich był pod pewnym względem anarchistą. Pozostali przed czymś uciekali, tak rozpaczliwie, że znaleźli się na ulicy.

Wszyscy przeżyliśmy coś paskudnego. Ale to historia Cracka najbardziej mną wstrząsnęła.

Crack naprawdę miał na imię Jack. Crack nie było banalnym przezwiskiem - było jego historią. Jack urodził się w rodzinie prawników, w której prawnicy rządzili od pokoleń. Od piątego roku życia, a kto ich tam wie, może i wcześniej, Jack miał kładzione do głowy tylko jedno: że musi zostać prawnikiem, że nic innego się nie liczy. Za każdy stopień poniżej piątki dostawał w twarz. Dziś dla mnie brzmi to tak absurdalnie, że nie mogę w to uwierzyć. Jack wytrzymał piętnaście lat takiego koszmaru. W szkole średniej przeszedł załamanie nerwowe. 'Kraknął.' Opuścił się w nauce, zaczął wagarować. Nocami pisał opowiadania i wiersze. Miał talent. Ale staczał się w dół. Zaczął pić i ćpać. Kiedy miał szesnaście lat, jego rodzice oddali go do średniowiecznego ośrodka pseudowychowawaczego w Vermont. Wyrzekli się go. Skreślili go z testamentu. Z tej placówki uciekał dwanaście razy. Gdy złapali go przy dziewiątym, wychowawcy zamknęli go w piwnicy na dwa tygodnie. Była zima, pomieszczenie nieogrzewane, a on miał na sobie tylko kalesony i jedną bluzę. Kiedy go wypuścili, wylądował w szpitalu z zapaleniem płuc. Stamtąd znowu próbował ucieczki. Złapali go i tym razem stłukli do nieprzytomności. Był wyrodnym dzieckiem, czarną owcą. Oczywiście nikt mu nie uwierzył, gdy raz spróbował się poskarżyć w przykościelnym ośrodku wsparcia.

Uciekł jeszcze raz, tym razem już ostatni, na tydzień przed swoimi osiemnastymi urodzinami, dobrze wiedząc, że tym razem już nie będą go szukać. Dwa lata, które spędził w ośrodku, zaowocowały tylko jednym: przestał ćpać. Dostęp do prochów był, ale Jack, jak to on często powtarza, chciał być przytomny, czujny, nie stracić żadnej szansy.

Od tamtego czasu włóczył się po kraju. Miał choleryk talent. Jego artykuły i opowiadania drukowały gazety w każdym stanie. Czesto to on nas utrzymywał, gdy zawiodły nasze sposoby zarobku.

Historia, którą chcę wam opowiedzieć - historia naszej grupy, nie pojedynczych jednostek - zaczyna się w listopadzie. To historia o duchach przeszłości, przed którymi nikt nie może uciec, o przyjaźni i o przerażającej woli przetrwania, która jest w stanie zmieść wszystko na swojej drodze.

Był wtorek, jeden z tych chłodniejszych dni w listopadzie. Za oknami naszej willi hulał wiatr. Deszcz zacinał w szyby. Atmosfera jak z taniego horroru.

Siedzieliśmy na parterze na perskim dywanie, który Mike przytargał skądś parę dni temu. Ściany były gołe, mebli oczywiście brakowało, więc ten dywan, przypominający raczej grubą kołdrę, przydał się jak znalazł.

Crack siedział z laptopem i coś tam stukał. W całym domu były może trzy całe gniazdka, więc trzeba było się dzielić. Mike próbował rozpalić w kominku, ale drewno które przytargał znad oceanu było mokre i ni cholery nie chciało się zapalić. Amy brzdąkała na gitarze, Walter się w nią wpatrywał jak w obraz, a Art drzemał przy kominku, z którego więcej dymu szło niż ciepła.

Dopiero po dłuższej chwili zwróciłam uwagę na Minnie. Pozowała mi do portretu, więc teoretycznie patrzyłam na nią co chwilę. Patrzyłam, ale nie widziałam. Dopiero kiedy postawiłam ostatnią kreskę i, znudzona, odłożyłam bloczek, zobaczyłam jej oczy. Nawet w półmroku wydawały się puste. Nie znudzone, obojętne ani nawet zimne - tylko puste jak dwie studnie. Gapiła się w ścianę, ale wyglądała na nieobecną duchem. Najładniejsza z nas wszystkich, teraz przypominała mi upiora.

Amy miała regularne rysy i gęste włosy, ale czarny makijaż zniekształcał jej twarz, a swoje czarne pukle skręciła w długie dredy. W dodatku z miesiąca na miesiąc coraz bardziej chudła. Ogrodniczki, tenisówki i czapki z daszkiem nie poprawiały ogólnego wizerunku. A ja? Cóż, to zupełnie inny rozdział. Okrągła twarz, blizna nad prawą brwią po bijatyce w zaplutym barze w LA, zadarty nos, upodabniający mnie bardziej do prosiaka niż do dziewczyny. No i ta nieproporcjonalna figura: nogi szczupłe, talia wąska, a ramiona szerokie niczym u kulturystki. Chodząc cały rok w dżinsach i luźnych bluzach, nawet nie starałam się ich maskować.

Minnie nie miała tego problemu: szczuplutka, filigranowa, akurat tak jak trzeba, platynowa blondyneczka, miała twarzyczkę tak delikatną, że nieraz mnie w żołądku ściskało jak na nią patrzyłam.

-Minnie, co z tobą?

Crack czujnie uniósł głowę znad swojej historii. Wprawdzie to Art był naszym nieoficjalnym dowódcą, ale Crack stał zaraz za nim. Dobrze się uzupełniali. Art był szalony, ostry, chwilami wariat. Crack to zupełne przeciwieństwo: zawsze opanowany, zimny, spokojny.

Minnie spuściła głowę. Po policzku spłynęła srebrna łza i wsiąkła w czerwony szal, którym owinęła sobie szyję. Popatrzeliśmy po sobie, jakby wybierając ochotnika. Amy przestała grać i podnosiła się już z podłogi, kiedy Minnie wymamrotała coś pod nosem. Mike, stojący najbliżej niej, upuścił na dywan szeroką szczapę drewna i spojrzał na nią z osłupieniem.

-Co ty pieprzysz?

-Co? - Art obudził się z ziewnięciem i przeciągnął się.

-Jestem chyba w ciąży - Minnie nie podnosiła na nas wzroku. Amy zarechotała głupio i natychmiast speszona umilkła.

-W co ty nas wkręcasz?

Dopiero teraz Minnie uniosła głowę. Jej twarz była mokra od łez.

Radziliśmy sobie świetnie. Ale, cholera, dziecko?! Na to żadne z nas nie było gotowe, a Minnie już najmniej. Uciekła z domu gdy miała dwanaście lat. Miała szczęście, że trafiła na Arta. Tylko dzięki niemu nie skończyła w rynsztoku. Córka nielegalnych imigantów, miała to wątpliwe szczęście, że nikt jej nie szukał: bali się zgłosić zaginięcia, bo wtedy wypłynęłaby sprawa dokumentów. Uciekła, bo od kiedy skończyła pięć lat, jej ojciec nocami pchał łapy pod jej piżamę. Kolejny banał.

Art zajął się nią niczym młodszą siostrą. Wiedziałam zresztą, że tak właśnie ją traktował. Anarchista, zbuntował się przeciwko ustalonemu porządkowi kiedy jego siedemnastoletnia siostra została zgwałcona i zamordowana. Policja nic nie zrobiła. Nie dlatego, że nie było śladów.

Dwa lata później okazało się, że gliniarze chronili syna prokuratora generalnego. Art dopadł go na wakacjach na Hawajach. Facet wypłynął w morze i nigdy nie wrócił. Przypuszczali, że zaatakowały go rekiny. Ja wiedziałam, że to był tylko jeden rekin. Taki dwunożny.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lina_91 · dnia 31.08.2010 10:30 · Czytań: 683 · Średnia ocena: 4,33 · Komentarzy: 3
Komentarze
JaneE dnia 31.08.2010 14:37 Ocena: Bardzo dobre
Cytat:
Siedzieliśmy na parterze na perskim dywanie, który Mike przytargał skądś parę dni temu.


dałabym: parę dni wcześniej

Jak zwykle czyta się świetnie.
Ale lina, może napisz w końcu coś do końca ;)
Robisz nam tu smaka na kawałek dobrej prozy, a potem znikasz :)
WuKwas dnia 03.09.2010 11:56 Ocena: Bardzo dobre
Żywy język i dobra, zwięzła narracja. Podoba mi się. Znalazłem coś takiego:
Cytat:
Miał choleryk talent.

Czy chodzi o temperament czy edytor tekstów nie zna słowa "cholerny"?
Nezumi dnia 04.09.2010 00:21 Ocena: Świetne!
Opowiadanie z tych jakie najbardziej lubię czytać. Proszę o dalszy ciąg.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty