Z notatnika wiejskiego reportera: dziadek Józef - msh
Proza » Długie Opowiadania » Z notatnika wiejskiego reportera: dziadek Józef
A A A
Dziadek Józef mieszkał w naszej wsi od niepamiętnych czasów. Na pytanie: „od kiedy”, odpowiadał:
- A żebym, synek, nie skłamał - nie pamiętam. Zima wtedy była i to nie taka jak teraz - tylko prawdziwa. Śnieg sięgał po pachy, i żeby przez niego przejść, trza było deski do butów przywiązać. Pamiętam, jak szliśmy cały dzień przez las; ojciec wytyczał kierunek, patrząc na drzewa, szepcząc jakieś zaklęcia, jakby dogadywał się z diabłem, w którą stronę ma iść. Cały dobytek, ojciec mój Bronisław, ciągnął na saniach. Kury tam były, dwie kaczki i kogut hardy tak bardzo, że lisy bały się podchodzić blisko. Za saniami, przywiązana sznurkiem, szła krowa Duśka, największa pociecha naszej rodziny.
Ojciec zajął pierwszy dom na skraju wioski. Dom nie był piękny i wyglądał gorzej od pozostałych, ale ojciec miał swoją filozofię i tak mówił do matki.
- Anielka, jak przyjdzie znowu uciekać, to nie będzie żal tego porzucać. Do lasu też stąd blisko, więc ukryć się będzie łatwiej.
Tak sobie mój ojciec wymyślił i tak stanęło, bo słowo ojca było święte.
Nasz dom nie był może najpiękniejszy, ale za to dwupiętrowy. Mnie umieszczono na piętrze, w ciemnym pokoju, którego okna wychodziły na las. Strasznie się bałem tej pierwszej nocy, ale kiedy matka rozpaliła pod kuchnią, w domu zrobiło się ciepło i zmęczenie natychmiast wzięło górę nad strachem - zasnąłem.

Nad ranem obudził mnie krzyk matki.
- Bronek, Duśka zniknęła!
I w jej głosie brzmiała prawdziwa rozpacz, bo Duśka dawała dużo pysznego mleka, a to, w tamtych powojennych czasach, był prawdziwy rarytas. Ojciec zerwał się na równe nogi, narzucił na siebie kożuch, na nogi walonki, które kiedyś zdjął z martwego, ruskiego sołdata i wyszedł na podwórze. Ciemno jeszcze było na dworze, więc z nosem przy ziemi wypatrywał krowich śladów, a kiedy już na nie trafił, ruszył niczym pies gończy. Brnął w tym śniegu tak długo, aż trop się urwał.
Kiedy wrócił do domu, kożuch był cały mokry, a z jego brody zwisały sople lodu. Moja siostra Zosia, czteroletni szkrab, usiadła ojcu na kolana i dawaj go łapać za te sople.
- Ale ślicne – sepleniła po dziecinnemu, a ojciec, mimo groźnej miny, pozwalał jej na harce ze swoją brodą.
Po chwili jednak zdjął ją z kolan i poszedł do sieni. Tam z przepastnej skrzyni, którą odziedziczył po swoim ojcu, a która przeszła z nami przez pół świata, wyjął niemieckiego mausera.
- Rany boskie, Bronek! Co ty chcesz zrobić? – zawołała z trwogą moja matka.
A ojciec, nic sobie nie robiąc z jej lamentów, załadował broń, przerzucił przez ramię i wyszedł z domu, a na odchodnym odwrócił się i spokojnym, ale twardym, głosem powiedział:
- Nikt nas, Anielka, okradać nie będzie. Bez Duśki nie przeżyjemy. Idę odebrać, co swoje.
I tyleśmy go widzieli. Podbiegłem do oszronionego okna i patrzyłem, jak mój ojciec brnie w śniegu i coraz bardziej oddala się od domu.
Matka opadła na stołek, który stal przy piecu, i schowała twarz w dłoniach.

Minęło południe, a ojca nie było widać. Korciło mnie, żeby za nim pójść, ale matka jakby wyczuła, co zamierzam, bo ciągle wynajdowała mi jakieś zajęcie, byleby tylko mieć mnie na oku.
Wtem drzwi otworzyły się z hukiem i w progu stanął ojciec. Ledwiem go rozpoznał, bo jego twarz utonęła w parze wylatującej… z końskiego pyska. Koń stał tuż za ojcem i próbował wsadzić łeb do środka izby, ale ojciec pociągnął za uzdę i koń przestał był ciekawski.
- Aniela – rzekł ojciec uroczyście, ale jakimś dziwnym, zmienionym głosem. – Kunia przyprowadziłem.
I uśmiechnął się szeroko, aż jego oszronione wąsy uniosły się do góry.
Matka stała ze ścierką w dłoni. Podparła się pod boki i tonem niby zwyczajnym, ale takim, od którego mnie zmroziło, zapytała:
- A Duśka gdzie?
Ojciec uśmiechnął się jeszcze szczerzej i, wypuszczając z siebie powietrze, odpowiedział:
- Też jest.
A potem tak, jak stał, runął na posadzkę.
Matka podbiegła do ojca, nachyliła się, żeby mu pomóc, ale nagle wyprostowała się i wycedziła przez zęby.
- Pijanyś?
Ojciec, z pozycji leżącej, spojrzał na nią jednym okiem i, nadal się uśmiechając, potwierdził:
- Pijanym.
A potem położył sobie rękę pod głowę i po chwili przez chałupę przeszło miarowe dudnienie; ojciec spał, a chrapanie niosło się po okolicy niczym jednostajny szum kolei szynowej.
- Józiek! – krzyknęła matka. – Bierz konia i do obory.
Podbiegłem do drzwi, chwyciłem za uzdę i pociągnąłem konia za sobą.
Piękny to był koń; grzywę miał długą i wyczesaną, ogon do samej ziemi, uszy wysoko postawione, a w oczach widać było radość, o ile radość da się z oczu końskich wyczytać. Pokochałem to zwierzę od pierwszej chwili i on chyba też mnie polubił, bo gdy prowadziłem go do stajni, delikatnie skubał mnie chrapami w tyłek.
Wprowadziłem konia i podrzuciłem mu siana, które zalegało w kącie. Chwilę postałem, patrząc, jak pałaszuje, klepnąłem go delikatnie po pysku i wyszedłem.
Tymczasem w chałupie matka próbowała rozmówić się z mężem
Ojciec siedział teraz na stołku, niedaleko pieca i popijał wielkimi haustami wodę z dzbanka.
Kiedy skończył, obtarł rękawem wąsy z resztek płynu i powiedział:
- Duśka już do nas nie wróci.
Mimo ciepła bijącego od pieca, w chacie powiało chłodem. Co ja gadam, synek, mróz przeszedł przez dom taki, jakby w niej nigdy nie palono, a drzwi otwarte były całą zimę.
Matka zerwała się na równe nogi.
- Jak to, Bronek?! – krzyknęła.
- Cicho, matka, cicho – uspokoił ją ojciec i rozpoczął opowieść.
- Kiedym wyszedł z domu, odnalazłem ślady Duśki na śniegu. Szedłem tak długo, aż trop się urwał. Kręciłem się wkoło, jakby mnie giez uciął w… - w tym momencie matka spojrzała na niego groźnie i porozumiewawczo wskazała na mnie głową. – No, w tyłek, oczywiście – kontynuował ojciec. – Po jakimś czasie wszedłem do wsi. Oj, Aniela! Piękna ta nasza wieś! Kościół, karczma i ludzie dobrzy, uczciwi i chętni do pomocy.
Wszedłem do knajpy i od razu zwrócono na mnie uwagę, bo po chwili wszyscy umilkli i patrzyli z zaciekawieniem, ale i z odrobiną niechęci, jak to w przypadku nowych bywa.
- Ktoś mi ukradł krowę – powiedziałem głośno.
Spod okna podniósł się chłop tak wielki, że głową prawie sięgał sufitu.
„Marny mój los” – pomyślałem, ale stałem w miejscu, niczym przybity do podłogi.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę potężnego mężczyzny, a ten, patrząc na mnie, rzekł nad wyraz spokojnym głosem:
- U nas nie ma złodziei.
- Ale mnie krowa zniknęła – powiedziałem z naciskiem.
- Krowa nie igła. Znajdzie się na pewno – filozoficznie odrzekł wielkolud. – Chodź pan – powiedział i sam ruszył do wyjścia.
Nie próbowałem dyskutować i poszedłem w ślad za nim.
- A wy dokąd? – zapytał ostrym tonem olbrzym, widząc, że reszta gości szykuje się również do wyjścia.
Nikt nie odpowiedział. Nieznajomy pokręcił głową, rozejrzał się po knajpie i już wiadomo było, że nikt nie śmie za nami ruszyć.
Na dworze nachylił się do mnie i rzekł:
- Wasza krowa jest u mnie.
Zmroziło mnie. Wykonałem gest, jakbym chciał zdjąć mausera, ale nieznajomy spojrzał groźnie i twardo powiedział.
- Nie ukradłem waszej krowy, tylko ją... adoptowałem.
- Jak to - adoptowałem? – zapytałem zdziwiony.
- A tak to i już – odpowiedział krótko i rzucił. – Idziemy.
Szliśmy chwilę w milczeniu, a ja zastanawiałem się, co będzie dalej. „Ubije mnie gdzieś pod lasem i wilkom podrzuci” – tak sobie myślałem i w duchu zacząłem odmawiać zdrowaśki, kiedy nieznajomy odezwał się znowu.
- Motyl jestem. Heniek Motyl – przedstawił się.
„Ot, pewnie po to, bym wiedział kto, mnie do świętego Piotra odesłał” – pomyślałem, ale odpowiedziałem:
- A ja Bronek. Bronek Włodarz.
I na tym skończyły się konwenanse. Szliśmy dalej, aż dotarliśmy do dużej chałupy. Motyl otworzył bramę i wpuścił mnie na podwórko.
Po chwili otworzył drzwi domu i stanęliśmy w sieni. Z kuchni buchnęło ciepło od buzującego ognia.
- Siadaj, Bronek – powiedział Motyl głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Dzieciaki! – krzyknął tak, że szyby zadrżały w oknach.
Przez chwilę w chałupie trwała cisza. Tylko pokrywka podskakiwała na garnku, który stał na rozgrzanym piecu. Nagle w sąsiednim pomieszczeniu rozległ się tumult i to taki, jakby sto koni wypuszczono z zagrody prosto na pastwiska pełne świeżej trawy. Drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wtargnęło tornado w postaci ósemki dzieci. Gdy dostrzegły ojca, zamilkły, jakby ktoś głos im wyłączył, a potem patrząc na mnie, chórem zawołały: dzień dobry!
Motyl zadowolony rozparł się na zydelku, a ja zaskoczony wystękałem:
- Dobry – bo widok tej gromadki odjął mi mowę.
- To moje dzieciaki – rzekł gospodarz. – Twoja krowa bardzo nam dzisiaj pomogła – i gdy zauważył, że próbuję się odezwać, pomachał ręką i kontynuował. – Po północy chrust zbierałem w lesie, żeby rano do pieca było co wrzucić. Brnę w śniegu, sanie ciągnie mój kary i nagle słyszę muczenie. Cholera, myślę, ki diabeł, krowa w lesie czy jakiś zwierz tak wyje? Idę więc dalej za głosem. Dochodzę do zabudowań, w których nikt nie mieszka, bo jeszcze nie wiedziałem, że wy już zajęliście tę chatę i… - opowieść przerwało wejście kobiety.
- A ty, Heniek, gdzie się włóczył? – zapytała gniewnie.
Potem dostrzegła mnie i spąsowiała na twarzy.
- Pochwalony – powiedziałem.
A ona skinęła głową. Brzuch miała wielgachny i widać było, że niedługo Motylom przybędzie jeszcze jedna gęba do karmienia.
- Hela, to pan Bronek Włodarz. Krowa jest jego.
Kobieta spojrzała na mnie przestraszona.
- Ale my nie ukradli – zapewniła.
- Spokojnie, Hela. Bronek już wie. Podaj coś do wypicia i przegryzienia? – przymilnie poprosił Motyl.
Kobieta skinęła głową. Spojrzała na gromadkę dzieci i wykrzyknęła:
- A wy tu czego? Sio do pokoju.
Dzieciaki jak jeden mąż rzuciły się do drzwi. Po chwili za nimi zniknęła też Hela Motylowa.
- No, więc jak mówiłem, usłyszałem muczenie – kontynuował Motyl. – Podchodzę bliżej, otwieram drzwi obórki i zdębiałem, gdy zobaczyłem krowę. A potem przyszła radość, bo z mlekiem u nas krucho, a widziałeś, ile u mnie tego drobiazgu.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem, a Motyl kontynuował.
- Pomyślałem, że uchowała się, gdy uciekali Niemcy, i teraz biedna muczy, bo nie ma kto jej wydoić. Wziąłem postronek, przywiązałem krowę do sań, które ciągnął kary, i wróciłem do domu, i powiem ci, Bronek, że dawno tyle radosnego śmiechu u nas nie było. Hela nadoiła dwa wiaderka i każdy mógł się napić do woli. O, tu jest jeszcze kaneczka – wskazał palcem.
W tym momencie weszła Hela Motylowa. Na stole postawiła dwie butelki samogonu, dwie potężne pajdy chleba i grube na trzy palce kawałki solonej słoniny…

- Dalej nie musisz opowiadać – raptem przerwała ojcu matka, pokazując oczami na mnie.
Tato uśmiechnął się pod wąsem.
- Racja, Aniela, racja – pokiwał głową. - W każdym razie, tak my uradzili we dwójkę z Motylem: Duśka zostanie u niego, a my będziemy dostawać mleko dla dzieciaków i śmietanę. W zamian mamy konia, którego od czasu do czasu będziem im pożyczać – zakończył ojciec.
Matka patrzyła na niego uważnie, ale głos ojca był pewny i nie czuć w nim było wahania ani tym bardziej pytania o zgodę. Już postanowił, że tak właśnie będzie.
- Dobrze, Bronek, zrobiłeś. Niech dzieci piją mleko na zdrowie – powiedziała i wyszła z kuchni.
A ojciec siedział na zydelku i uśmiechał się szeroko do siebie. Potem odwrócił się w moją stronę i powiedział coś, co zapadło mi w pamięć na zawsze.
- Pamiętaj, Józuś, że w życiu trzeba sobie pomagać. I choćby ci się wydawało, że sam sobie od gęby odbierasz, że krzywdzisz siebie i swoją rodzinę, miej na względzie innych, bo oni mogą mieć znacznie gorzej od ciebie.
- Zapamiętam, tatulo – odpowiedziałem i zdałem sobie sprawę, że ten na co dzień srogi chłop, twardy niczym akacjowy klocek, ma jednak dobre serce.
Ojciec wyjął fajkę, nabił tytoniem i, bujając się na stołku, pykał z niej, aż zmęczony zasnął.

- To ta fajka, synek – powiedział dziadek Józef, wyjmując ją z ust. – Niewiele mi po ojcu zostało – rzekł w zamyśleniu – ale mam tę fajkę, którą on sam dostał od swego ojca, i mam tę zasadę, którą mi wtedy przekazał. I powiem ci, synek, że niewiele czasu było potrzeba, bym się przekonał, jak mądra to była rada…
I tak, siedząc przy piecu, obaj wpadliśmy w zadumę. Po chwili dziadek Józef spał, a ja cichutko wyszedłem z izby. Na odchodne odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy na pewno śpi, i że nic mu nie jest, ale kłęby dymu, które otaczały go, niczym aureola, rozwiały moje wątpliwości.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
msh · dnia 03.09.2010 09:01 · Czytań: 934 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 10
Komentarze
Darksio dnia 03.09.2010 18:07
Wciągnęło mnie od początku do końca. Świetna opowieść, język adekwatny do postaci, tekst gładki w czytaniu. I, co najważniejsze, dobre przesłanie. Czytałem z przyjemnością.
Bardzki dnia 04.09.2010 15:38
Msh wyjątkowo ciekawy tekst. Podobnie jak darxx-a wciągnął mnie całkowicie. Jedno z lepszych opowiadań jakie czytałem na PP.
Krzysztof Suchomski dnia 04.09.2010 21:10
Opowiastka tak ładnie stylizowana, że przydałoby się słowo "reportera" w tytule zamienić na "bajarza".
Pozdrawiam :)
zajacanka dnia 05.09.2010 02:29
Witaj msh,
bardzo mila, ciepla historia. Lubie opowiesci starszch ludzi. Mozna sie wtedy zatrzymac i wsluchac w przeszlosc, ktorej nie znamy.
Pozdrawiam:)
Wasinka dnia 05.09.2010 07:23
Popłynęłam z Twoją opowieścią, msh... to znaczy z opowieścią dziadka Józefa. Zatopiłam się w tym świecie i tkwię... Przeczytałam tekst już pierwszego dnia i wracam, wracam. Naprawdę zgrabnie pociągnięta opowiastka, odczuwalna. Klimat, język... Ładniutko.
Przecinkowe kaprysy wypunktuję, jeśli o takiej wizycie marzysz... ;)
Pozdrawiam serdecznie.
msh dnia 06.09.2010 07:51
D, bardzo się cieszę, że opowieść Cię wciągnęła, a fakt, że czytałeś z przyjemnością sprawia mi dodatkową radość. B, ostatnie zdanie Twojego komentarza to jak miód na moje serce ;) KS, zastanawiałem się jak nazwać ten cykl - wyszło na to, że reporter wygrał, ale bajarz, w przypadku tej części, jak nabardziej by pasował ) z, to fakt. niewielu chce słuchać starych ludzi, chociaż mają do opowiedzenia tyle ciekawych historii. przyszłość nie istnieje bez terażniejszości, a terażniejszość bez przeszłości, więc warto słuchać (nie mylić z warto rozmawiać!). W, oczywiście, że chętnie poprawię wszystkie niedociągnięcia: i te stylistyczne, i te interpunkcyjne. przeglądałem tekst kilkanaście razy, ale na pewno jeszcze sporo błęów odnajdziesz. cieszę się, że opowieść Cię wciągnęła. "zgrabnie pociągnięta opowiastka" wyjątkowo jest zadowolona ) dziękuję za przeczytanie i komentarze. pozdrawiam serdecznie. msh
link a dnia 11.09.2010 09:52
Yhm. Mówić o tym, co jest, a jakby tego nie było - to ma sens. Kiedyś pewna stara kobieta, chłopka, spracowana i twarda, religijna, na koniec takiej właśnie wspomnieniowej rozmowy powiedziała: I tak życie lekką ręką leci, do końca, a później to już i tak nic nie powie człek, choćby chciał. I można myśleć, że całkiem naturalnie tak naprawdę odleciała od niej wtedy tradycyjna wiara, która przecież, o ile mi wiadomo, nie wyklucza mówienia po śmierci. Dla niej "mówić i chcieć" oznaczało sens tylko z "żyć tutaj".
Pozdrawiam.
msh dnia 11.09.2010 22:01
l a, ładny ten cytat - daje do myślenia. dziękuję za przeczytanie i komentarz. pozdrawiam serdecznie. msh
Wasinka dnia 15.09.2010 14:13
Witaj znowu, Msh.
Zatem – proszę:

Sam, na pytanie „od kiedy”, odpowiadał: - to zdanie nie brzmi ładnie; „sam” niepotrzebne wg mnie i „od kiedy/odpowiadał” – „od” wpada na siebie w tym przypadku

żeby przez niego przejść (,) trza było deski do butów

Pamiętam (,) jak szliśmy cały dzień przez las; ojciec wytyczał kierunek (,) patrząc na drzewa

Kiedy wrócił do domu (,) kożuch był cały mokry

przerzucił ją przez ramię – wyrzuciłabym zaimek

odwrócił się i spokojnym, ale twardym (,) głosem powiedział ( : )

patrzyłem (,) jak mój ojciec brnie

Matka opadła na stołek, który stal przy piecu (,) i schowała

utonęła w parze, wylatującej – zrezygnowałabym tu z przecinka

od którego mnie zmroziło, zapytała ( : )

i (,) wypuszczając z siebie powietrze (,) powiedział ( : ) – troszkę powietrze/powiedział – „po” wpada na siebie

A potem tak (,) jak stał

spojrzał na nią jednym okiem i (,) nadal (się) uśmiechając (,) potwierdził:

szum kolei szynowej – trochę „sz” się rzuca

- Józiek! – (k)rzyknęła matka.

uszy wysoko postawione (,)a w oczach widać było

prowadziłem go do stajni, / Wprowadziłem konia do obory – wiem, że to opowieść w określonej konwencji, ale tutaj „prowadziłem” i „wprowadziłem” jednak zgrzyta (poza tym raz piszesz stajni, a raz – obory, a to nie to samo jednakowoż...)

Chwilę postałem (,) patrząc (,) jak pałaszuje,

obtarł rękawem wąsy z resztek płynu i powiedział ( : )

- Jak to, Bronek? – krzyknęła. – dałabym po znaku zapytanie jeszcze wykrzyknik, skoro krzyknęła

groźnie i porozumiewawczo wskazał(a) na mnie głową

No (,) w tyłek (,) oczywiście

po chwili wszyscy umilkli / - Ktoś mi ukradł krowę – powiedziałem głośno i wszelkie głosy umilkły. – jeśli już wszyscy umilkli, to nie miało już co milknąc, gdy „ojciec” się odezwał...

a ten (,) patrząc na mnie (,) rzekł nad wyraz spokojnym głosem ( : )

- A wy dokąd? – zapytał ostrym tonem olbrzym, wiedząc, że reszta gości szykuje się również do wyjścia. – może lepiej będzie „widząc”, a nie „wiedząc”

Wykonałem gest (,) jakbym chciał zdjąć mausera, ale nieznajomy spojrzał groźnie i twardo powiedział ( : ) – masz znowu „nieznajomy” (wiem, że konwencja wypowiedzi pozwala na powtórki i innych Ci nie zaznaczam, ale tutaj akurat mnie „uderzyło”, głównie dlatego, że nie pasuje to słowo do słownika bohatera w tej chwili, a powtarza je dwa razy pod rząd; dlatego tutaj już bym zmieniła)

- Nie ukradłem waszej krowy (,) tylko ją... adoptowałem.

- Jak to (-) adoptowałem? – (z)apytałem zdziwiony.

a ja zastanawiałem się (,) co będzie dalej.

„Ot, pewnie po to, bym wiedział (,) kto mnie do świętego Piotra odesłał” – pomyślałem, ale odpowiedziałem ( : )

Gdy dostrzegły ojca (,) zamilkły

zauważył, że próbuję się odezwać (,) pomachał ręką

żeby rano do pieca było, co wrzucić – bez przecinka

- Spokojnie (,) Hela

a widziałeś (,) ile u mnie tego drobiazgu

uchowała się, gdy uciekali Niemcy (,) i teraz biedna muczy

przywiązałem krowę do sań, które ciągnął kary (,) i wróciłem

grube na trzy palce, kawałki solonej słoniny – przecinek niepotrzebny

przerwała ojcu matka (,) pokazując oczami na mnie. – zastanowiłabym się tutaj nad szykiem (może „matka przerwała ojcu, pokazując na mnie oczami” i dodać jeszcze „raptem” na przykład?)

nie czuć w nim było wahania, ani tym bardziej pytania o zgodę. – bez przecinka

Ojciec wyjął fajkę, nabił tytoniem i (,) bujając się na stołku (,) pykał

powiedział dziadek Józef (,) wyjmując ją z ust

ale mam tę fajkę, którą on sam dostał od swego ojca (,) i mam tę

I tak (,) siedząc przy piecu (,) obaj wpadliśmy

Po chwili dziadek Józef spał, a ja po cichu wyszedłem z izby – po chwili/po cichu

Na odchodne odwróciłem się, żeby upewnić się – „się” tym razem ugryzło

ale kłęby dymu, który otaczał go, niczym aureola – które go otaczały niczym aureola


Bardzo przyjemnie było jeszcze raz wrócić do opowieści dziadka Józka.
Pozdrawiam serdecznie.
msh dnia 17.09.2010 12:19
W, dziękuję za pomoc. zajmę się tym interpunkcyjnym i stylistycznym bałaganem. przyjemność po mojej stronie ) dziękuję za obszerny komentarz. pozdrawim serdecznie. msh
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:36
Najnowszy:pica-pioa