(tekst jest fragmentem większej całości)
Otwierasz oczy, bo coś szarpie cię za rękaw. Przez chwilę jesteś na pograniczu dwóch bytów. Wszystko jest takie zamazane, niestabilne. Ktoś coś mówi, w każdym razie słyszysz jakieś głosy, ale nie wiesz o co chodzi, bo chyba przed chwilą było zupełnie inaczej i jakby zupełnie gdzie indziej. Zaczynasz odczuwać świat kolejnymi zmysłami, zmysł dotyku stabilizuje się i umiejscawia cię w pościeli. Jedna z rywalizujących rzeczywistości odpływa. Chyba ta lepsza. Przysiada się zmysł samopoczucia, który natychmiast informuje, że jest ci niedobrze. Tamta była na pewno lepsza, tylko jaka? Definitywnie nie wróci. Jest tu i teraz. Tu, to znaczy w obskurnej suterenie dwupiętrowego domku, która służy za mieszkanie tobie, żonie i córeczce. Teraz to znaczy niedziela rano … prawdopodobnie.
- Obudź się, coś się stało z telewizorem, Monika nie może oglądać – dociera do ciebie głos kobiety, która według wszelkiego prawdopodobieństwa jest twoją żoną. Córka nie byłaby taka natarczywa. Jest łagodna, delikatna i spokojna. Taka kochana dziewczynka, oczko w głowie tatusia.
- Dobra, dobra… Nie śpię – burczysz przez zaklejone usta.
Syf, który czujesz w ustach przypomina ci wydarzenia wieczoru, a w zasadzie to i sporej części nocy. Zabalowało się. No i dobrze, w końcu po to jest sobota, no nie?
Przecierasz oczy i próbujesz skoncentrować spojrzenie na twarzy żony. Udaje się, poprawiasz ostrość, o, teraz jest dobrze. Ale wyraz twarzy ukochanej nie wróży nic dobrego. Oj, to nie jest czułe niedzielne powitanie. Patrzy na ciebie krytycznie. Jasne, oświeca cię, jest zła o tego pokera.
- Zrób coś z tym – rzuca i wychodzi do kuchni.
No co znowu? Tak brutalnie od rana? – użalasz się nad sobą w myślach.
- Telewizor się popsuł – słyszysz cichy głos córki. Siedzi na swoim tapczaniku, patrzy na ciebie niebieskimi wiecznie zamyślonymi oczętami, jakby połową świadomości penetrowała inne, niedostępne dla ciebie światy. Zupełnie jak mama, myślisz i masz na myśli swoją mamę, nie mamę córki.
Szukasz wzrokiem obudowanego w czerwony plastik odbiornika Junost. Na ekranie śnieży. Siadasz na tapczanie. Uuups, nie tak gwałtownie, koleś - ostrzega coś w twojej czaszce. W pokoju jeszcze ciepło, piec pewnie nie wygasł i jeszcze potrzyma, przecież dorzucaliście do późna. Patrzysz w okno. Śnieg. Ale napadało... Zaczęło padać w nocy. Śnieżyło, kiedy wypuszczałeś gości. Siedzieliście do trzeciej, z Ryśkiem Drygasem i jego bratem Jackiem, przez przyjaciół zwanym Muflonem. Kolacyjka, wódeczka, w tle Pink Floyd, Yes, Genesis, King Crimson. Rozmowy o muzyce, wspomnienia, plany na przyszłość. A potem pokerek. I co cię, debilu, podkusiło, żeby do pokera z Ryśkiem siadać? Przy tobie to zawodowiec. Chciałeś pokazać jaki z ciebie twardziel? No to pokazałeś. Szczęście, że się Rysiek nad twoją głupotą zlitował.
Śnieg, cholera, bo co innego możesz zobaczyć z okna sutereny. Tam śnieg, w telewizorze śnieg, do dupy z tą zimą. Nie lubisz zimy, nie od dzisiaj, i chyba z wzajemnością. Ta cholera nigdy nic dobrego tobie nie przynosi.
- Zaraz tatuś naprawi, córunia – pocieszasz dziecko. Chciałbyś ją przytulić, ale syf w gębie ostrzega – to nie jest dobry pomysł. Choć zęby umyć, myślisz. Z kuchni dobiega odgłos mycia naczyń po wczorajszej imprezie. No tak, lepiej nie wchodzić.
Która godzina? Niedługo dziesiąta. No to szybko, ruchy człowieku, ruchy. Podchodzisz do czerwonego pudła. Dusisz jeden przycisk, drugi, trzeci, śnieg i szum, szum i śnieg, sprawdzasz wtyczkę anteny, wszystko na miejscu, wetknięte gdzie powinno. No, nie działa, faktycznie. Niemożliwe, żeby… Włączasz radio i szum i dopiero cię szlag trafia. Dziesiąta się zbliża, "Sześćdziesiąt minut na godzinę" zaraz się zacznie. Chyba mi tego nie zrobicie, sukinsyny. Wyłączyli wszystko, gnoje, teraz kiedy miałem posłuchać mojej audycji.
- Coś się stało – informujesz żonę. – Wszystko wyłączone, nic nie gra.
Napięcie w twoim głosie sprawia, że zjawia się zaraz z ręcznikiem kuchennym w ręce.
- Wszystko wyłączyli – powtarzasz.
- Może to awaria? – szuka pozytywnych rozwiązań żona.
- Jaka? Naraz wszystkie nadajniki? Chyba niemożliwe.
Patrzycie sobie w oczy. Wiecie, co to może oznaczać, wróble ćwierkały o tym już od września. I co z nami będzie? pyta jej spojrzenie. Przytulasz ją bez słowa. Macie siebie przeciwko całemu światu. Ponad głową żony spoglądasz na córkę, nadal siedzącą w tym samym miejscu. Monika przygląda się wam wzrokiem dziecka, które niejedno już widziało i zrządzenia losu przyjmuje ze stoickim spokojem. W jednym miejscu potrafi usiedzieć godzinami. Potrafi zasnąć przy grającym telewizorze lub muzyce, nie przeszkadzają jej głośne i namiętne dysputy niby dorosłych, ale przecież niedojrzałych, rozpalonych głów. Takie dziecko to prawdziwy skarb dla młodych rodziców.
Patrzycie za okno – śnieg. Wsłuchujecie się w odgłosy miasta – cisza. Żadnego ruchu od strony ulicy. Ale to jeszcze nic dziwnego. W końcu to Arciszewskiego, a nie Głogowska, no i jest zimowy, niedzielny poranek. Kopny śnieg na ulicy, zimno, komu się chce wychodzić, jeśli nie musi.
Idziesz do zimnej toalety, urządzonej w składziku na węgiel. A potem szybko umyć się do kuchennego zlewozmywaka i miski, bo łazienki w tych apartamentach też zapomnieli zainstalować, i ubrać się, bo nie wiadomo, co jeszcze się wydarzy i na wszelki wypadek lepiej być ubranym.
Potem siedzicie i czekacie na to, co się stanie, albo co się już stało. Tylko dziecko, nieświadome problemów dorosłego świata, cichutko bawi się swoimi lalkami i szmatkami. Już nie przejmujesz się kacem, zniknął, jakby zrozumiał swą małość, wręcz nicość wobec historii. Kręcisz gałkami, przerzucasz kanały telewizora, potem chwytasz się za radio i tak co kilka minut. Na papierosa do kuchni wychodzicie na zmianę. W pokoju się nie pali, jest przecież dziecko. Papieros, herbata, papieros. Za oknem cisza i spokój, ale to taka okolica, prawie peryferie. Wreszcie łapiesz coś na długich, Chopin. Brzmi poważnie i nie dodaje otuchy, raczej przygnębia, wcale nie macie ochoty tego słuchać akurat teraz.
W końcu śnieg na ekranie znika. Czyjś głos informuje, że za chwilę wygłoszony zostanie ważny komunikat. Hymn. A potem pompatyczny Jaruzelski. Grube szkła okularów zupełnie nie pasują do munduru ani udrapowanej flagi, ale drapał go pies jak wygląda, ważne co teraz mówi. Słuchasz go i chcesz głośno kląć, pomstować, ale jest małe dziecko w pokoju, twoje dziecko, jedyne, kochane, niewinne, więc tylko powtarzasz w myślach: Zrobiliście to pierdolone skurwysyny, zrobiliście to pierdolone skurwysyny, zrobiliście to pierdolone skurwysyny, a było kurwa tak pięknie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Inne artykuły tego autora: