List o tym, czy przeciąć kliszę.
Dlaczego? Bo mam dość hałasu.
Szukałem długo i w końcu ją znalazłem... ciszę!
I toczę walkę na wewnętrznym placu,
która kosztuje mnie wiele sił.
Nie patrzcie się jakbym był wariatem,
choć przed światem żem się skrył.
Nie jestem, bo to widać, fizycznym wrakiem.
Zobaczycie tych kilka kilogramów,
nawet więcej niż potrzebuję.
Nie widać po mnie różnicy wśród tylu stanów.
Za mało otwarty, wszystko w sobie hoduję.
Tam nie daleko, tam... nie opodal,
leży wszystko co we mnie schowane,
nie do odnalezienia, jak Święty Gral.
Mam taką jedną dużą ranę,
którą przed wszystkimi innymi kryję.
Czasem już nie mam sił.
Czasem zastanawiam się, dlaczego jeszcze żyję,
bo przecież tak łatwo... zerwać liść.
Przejść do sprawy sedna?
Nikt nie rozumie mnie.
Wielu myśli, że ma postać to krajowa średnia.
Ja inny próbuję oznajmić dumnie.
Nie widzą, że drzemie we mnie ogromny gniew,
że chciałbym śmierci wielu ludzi,
że z radością widziałbym ich krew.
Nie wiem czemu, ale to się we mnie budzi.
Wkurwia mnie to całe życie.
Te istoty co są za oknem i pod sklepem.
Dla których priorytetem jest picie.
Czym mogę działać, jak nie wstrętem?
Gdzie ci ludzie, dla których istniał honor
i wszystkie inne wartości.
Chciałbym zobaczyć w szarym kolor,
znaleźć miejsce, gdzie mieszkają ludzie prości,
bym mógł powiedzieć, że kogoś szanuję.
Tyle zła i ludzkiej głupoty.
Pragnę krzyknąć, że na to wszystko pluję,
ale nie mogę, walczę, wyciskam ostatnie poty.
Jestem bezradny, męczę się cały dzień.
Spełniłem swój obywatelski obowiązek.
W nagrodę będą zimne groby i pień,
parę kwiatków oraz kilka wstążek.
Więc wkraczam w fantazje i marzenia,
i żyję w świecie innym, lecz gwałtowny powrót. Znów tu!
To wszystko doprowadza mnie do stanu wrzenia.
Widzę wśród mgieł mój własny, chłodny grób.
Ludzi obcych, co nad nim stoją.
To nie ludzie, straszne stworzenia,
co moją krwią się poją.
Wszyscy się boją, ale na mnie nie robią oni wrażenia.
Płonie ognisko i szumią knieje.
Ci, którzy walczyli, ludzie nie ugięci,
nie poddawali się, mieli nadzieję.
Byli bohaterami, czy byli święci?
Czasem sobie myślę co by to było za życie,
gdybym mnóstwo pieniędzy miał,
gdybym był na szczycie
i każdy się mnie bał.
Lecz nie tu i nie teraz, to nie te miejsce.
Tutaj nie liczy się honor i szacunek,
populizm, kołtuneria i obłuda- prawa miejskie.
Czy na to wszystko jest tylko jeden lek?
Z tamtym światem, a z tym skończę.
Zestaw już jest przygotowany,
ręce drżą i język się plącze.
Może by było łatwiej, gdybym był pijany.
Nie, nie biorę, nie połykam.
Patrzę i badam czy aby nie za tępy, dobry- ostry.
Takie łatwe nie ma mnie, znikam...
Przedwiośnie nie teraz, zima! Nie będzie wiosny.
Coś się zaczyna, a coś kończy, tu się skończyło!
Patrzę przed siebie na horyzont, wysoko spadający głaz.
Zabrali mi słońce, którego nigdy nie było.
Nie ma co wspominać. Odkręcony gaz...
Martwe oczy patrzą w nóż.
Czy to był na wszystko lek?
Żal się rodzi, za późno samobójco już!
Oczy pełne smutku i złowrogi śmiech...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
paniscus · dnia 02.09.2006 15:11 · Czytań: 5878 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: