Kogo Egito (prolog i rozdział 1) - lens
Proza » Długie Opowiadania » Kogo Egito (prolog i rozdział 1)
A A A

PROLOG

Ladies and gentlemen będziemy pisać po polsku, bo po polsku myślimy.
Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma górami, nad rzeczką Łubinką, strzelała w niebo swym szpicem górka zwana „Przekaźnikiem”, a to ze względu na zamontowany na niej misz maszt nadajnika RTV i Polsatu. Przekaźnik to stan świadomości, jak i miejsce, gdzie można rozłożyć leżaki i nogi, by w spokoju obejrzeć film „Kogo Egito”. Właśnie w to miejsce zamierzaliśmy się udać tego słonecznego poranka, pobrawszy uprzednio leżaki i lizaki z kantorka SKS.
Ubrawszy się w pątnicze szaty, z pochwą od miecza u szyi i z głową na karabinie wyruszyliśmy w trasę przy pożegnalnych fanfarach orkiestry Wojsk Ochrony Pogranicza oraz wśród śpiewu poznańskich słowików i kanarków z MPK. Strudel przepychaliśmy przez gardło, a sami z trudem przeciskaliśmy się przez tłum rozgorączkowanych chłopek roztropek; raz po raz plątając się w transparenty, gobeliny i gobliny. Skręcając i zapalając w następnej przecznicy, byliśmy już bez eskorty Forda Harrisona, tłum zajął się bowiem wytapianiem brązu na pomnik Amerigo Vespucci.
Zakołysaliśmy się z lekka, a droga wydała się nieco lżejsza, bo z piosenką na ustach raźniej. Ani się spostrzegliśmy, gdy upłynęła nam tercja drogi, a na niej lotny finisz oraz napój regenerujący i baton. I tu pierwsza niespodzianka dla zwycięzcy – polonez, czyli krowa polskiej wódki, odtańczony z Hanną Gronkiewicz – Waltz wiedeński. Nagrodą sprawiedliwie się podzieliliśmy, bowiem nie uważamy się za lepszych od siebie, poza tym liczyliśmy na wyróżnienie za walkę strong fair-play.

W połowie ryb drogi przywitał nas deszczyk, zraszając asfalt i trotuar. Na naszych poczciwych, opalonych twarzach pojawił się niesmak, gdy przechodziliśmy obok Deszczyka, który lekko speszył się na nasz widok i opryskał sobie ręce. Nie mieliśmy zamiaru się z nim witać, toteż przyspieszyliśmy kroku, a potem było już tylko z górki na pazurki i po schodach do nieba. Na dłuższą chwilę zatrzymaliśmy się dopiero na mostku na Łubince, by z Puchatkiem i Prosiaczkiem zagrać w misie patysie, a w oddali brykał Tygrysek Michalczewski.
O umówionej godzinie policyjnej byliśmy już na polanie i Wiślanie, gdzie rozłożyliśmy leżaki, na których to usadowiliśmy się po turecku z fusami. Telewizor czekał nagrzany jak piec, a nam pozostało jedynie włożyć kasetę do magnetowidu. Zaczął się film...


"GLADIOLUS BUCEFAŁUS przedstawia film środowiskowy pt. KOGO EGITO"

Rozdział I "Włamanie"

Było już grubo po trzeciej nad ranem, gdy Ania i Mariusz chwiejnym krokiem doczołgali się do drzwi mieszkania. Młoda kobieta wspierała się na barczystych ramionach swego przystojnego mężczyzny, choć przystojnego tylko na pierwszy rzut niewprawnego i nieuzbrojonego oka, którego notabene mu brakowało, o czym można było łatwo się przekonać spojrzawszy na jego towarzyszkę. Ania - bo tak miała na imię Ania – to niecałe metr trzydzieści wzrostu, choć w szpilkach wyglądała na metr osiemdziesiąt. Jej bujne blond włosy nie były bujne na zakolach czoła z wolna zbliżających się z jednej strony do żuchwy, a z drugiej do potylicy w ten sposób, że uszy były odsłonięte. W mroku klatki schodowej trudno było dostrzec jej sarmackie, kocie wąsy. Ta z pozoru normalna kobieta na co dzień malowała swoją skórę na żółto, by przed Mariuszem - jej fizycznym kochankiem, choć wykładał chemię - ukryć pierwsze objawy czerwonki. Niepotrzebnie. Mariusz i tak by tego nie zauważył, podobnie jak wcześniej nie dostrzegł u niej trądu, pożerającego lewą nogę, próchnicy, kataru i wózka inwalidzkiego.

Mariusz był równie niepozorny, jak jego połówka pomarańczy. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, choć w szpilkach wyglądał młodziej. Najchętniej przebierał się za batmana i lubił fasolę.
Zakochani bardzo się zdziwili, gdy stanęli przed drzwiami mieszkania
i spostrzegli, że są one otwarte.
- Mariuszku, co to? - spytała przerażona Ania, nie zwracając uwagi na zwisającą z kącika jej ust nitkę śliny.
- Drzwi - odpowiedział sucho Mariusz.
Ania siorbnęła, a ślina błyskawicznie schowała się z powrotem w jej ustach.
- Ale otwarte...
Mariusz lekkim ruchem ręki podrapał się po głowie, po czym dał dojść do głosu skonsumowanej na obiad fasolce. Nie podejrzewając niczego, mimo obaw zdusili w sobie strach i weszli do środka.
Od progu ogarnęło ich ciepło z grzejników c.o. Mariusz swym niewprawnym okiem objął mieszkanie, jak zwykł obejmować Anię, po czym zerwał ze ściany kartkę, jak zwykł zrywać z Ani biustonosz. Chciał odczytać zanotowaną na świstku papieru wiadomość, jednakże nie był w stanie, gdyż znał alfabet tylko od 'a' do 'f', ale szczycił się tym, że umie liczyć na palcach. Nie chcąc zawieść Ani, która sądziła, iż zna on alfabet od 'a' do 'g', stwierdził, że lepiej będzie, jeżeli ona odczyta wiadomość, a on tymczasem przeszuka wieszak. Ania zaczęła sylabizować :
- Tu by-ło włłła-ma-nie... – po czym uśmiechnęła się niczym Mona Liza z obrazu w muzeum. Tak... Ania uwielbiała chodzić do muzeum i do solarium. Widząc jednak, że Mariusz się nie uśmiecha zatroskała się, a przez jej twarz przeszła burza żywiołów i cztery pory roku. Ni stąd, ni zowąd zaczęła rozpaczliwie wrzeszczeć:
- Jezu! Jezu! Okradli nas, złupili, obrobili!!!
- Milcz, głupia kobieto - odszczeknął Mariusz - to nie nasze mieszkanie, mieszkamy w innej dzielnicy ...
- A w jakiej?
- W srakiej... – mlasnął.

Ku naszemu zdziwieniu, w tym pełnym napięcia momencie obraz na ekranie się zmienił i pojawiła się zupełnie inna scena, z zupełnie innym bohaterem. Doszliśmy do wniosku, że ten film nie będzie trzymał się schematu i zapewne reżyser raz po raz będzie nas zaskakiwał, jak nasi futboliści na Wembley w 1973 roku.

W gąszczu mikrofonów stał jak na warcie ubrany w turkusowy garnitur popularny prezenter telewizyjny - von Zoom. Był to człowiek o szerokim uśmiechu i ujmujących, żółtych zębach, otoczonych przez zmysłowe, krwistoczerwone wargi, w obrębie których radośnie tańczył, niczym rajski owoc, równie krwisty język, pod nim zaś bez wytchnienia, pracowały jak perpetum mobile niezniszczalne, ciepło-wilgotne ślinianki winniczki. Jego nienaganny, zharmonizowany wizerunek zakłócała kruczoczarna grzywka, niezgrabnie opadająca do brody, otaczająca mgiełką tajemnicy tą szczerą twarz zakochanego kundla. Kiedy przemawiał, miód płynął mu z ust i z uszu, a wokół nas falowały zboża.
- A teraz, mili państwo - rozpoczął ciepłym, kobiecym głosem - dla rozładowania napięcia, nasz ulubiony Kyzy przedstawi radosny, acz zawiły rebus. Ciekawe co tym razem wymyśli...? Kyzy! Czekamy!
Światła zgasły z wolna, by sekundę później niespodziewanie rozbłysnąć milionem reflektorów nad głową wywołanego malajkaciarza, który zdążył zakraść się na scenę.
Jak przystało na perfekcjonistę, Kyzy ze zwinnością kozicy wyciągnął ze swojego oryginalnego, czteropaskowego dresu plakat nagiej kobiety i pokazał zaintrygowanej publiczności. Następnie położył go na wcześniej przygotowanym talerzu, zasiadł za stołem, wziął sztućce i zaczął ów plakat jeść. Najpierw wolno, z czasem coraz zachłanniej i zachłanniej... Kiedy był już syty na scenę wdreptała hostessa trzymająca w rękach planszę z rozwiązaniem rebusu „APETYT SEKSUALNY”, po czym została odwieziona do szpitala, gdzie też miała rozwiązanie. Na scenę zaś powrócił von Zoom, by zapanować nad sytuacją.
- Dziękujemy! Dziękujemy ci Kyzy! Mam nadzieję, że nasz kalambur nie okazał się dla państwa zbyt trudny... Zapraszam na dalszy ciąg programu!

Kamień spadł nam z serca, gdy skończył się rebus, ponieważ szczerze mówiąc, to w szaradach nie jesteśmy orłami bielikami w koronie i na Litwie. Dobrze, że pojawił się dalszy ciąg filmu.

Ania i Mariusz chwiejnym krokiem doczołgali się do drzwi kolejnego mieszkania. Ich niepewny Robin chód wynikał z dręczącej ich niepewności. Czy to jest ich mieszkanie? Czy i tym razem było włamanie? Czy ich prywatny majątek pozostał nienaruszony? Czy sąsiedzi czuwają? Czy jutro na zupę też będzie fasolka? Czy cztery? Czy światło ulega grawitacji? Czy dżungla Amazońska umiera? Czy nastąpi nowa transgresja? Czy cztery? Na kilka spośród tych pytań, ślepy los sam postanowił udzielić im odpowiedzi.
Niestety - okazało się, że to ich mieszkanie, co więcej - rzeczywiście i tu nastąpiło włamanie i sąsiedzi najwidoczniej nie czuwali, a transgresja jest możliwa w dwóch przypadkach: primo - gdyby nagle zaczęły topnieć lodowce i zwei – w wypadku nagłego spreadingu oceanu światowego.
- Mariuszku, co to wszystko znaczy? - zapytała Ania przekraczając próg okradzionego, jak się zdawało, mieszkania.
- Drzwi - odparł beznamiętnie. Ania jednak nie ustępowała.
- Ale otwarte...
Mariusz lekkim ruchem ręki podrapał się po głowie, po czym dał dojść do głosu skonsumowanej na obiad fasolce. Nie podejrzewając niczego, mimo obaw zdusili w sobie strach i weszli do środka. Od progu ogarnęło ich ciepło z grzejników c.o. Mariusz swym niewprawnym okiem objął mieszkanie, jak zwykł obejmować Anię, po czym zerwał ze ściany kartkę, jak zwykł zrywać z Ani biustonosz. Chciał odczytać zanotowaną na świstku papieru wiadomość, jednakże nie był w stanie, gdyż znał alfabet tylko od 'a' do 'f', ale szczycił się tym, że umie liczyć na palcach. Nie chcąc zawieść Ani, która sądziła, iż zna on alfabet od 'a' do 'g', stwierdził, że lepiej będzie jeżeli ona odczyta wiadomość, a on tymczasem przeszuka wieszak. Ania zaczęła sylabizować :
- Tu by-ło włłła-ma-nie, teeraz to już wa-sze mie-szka-nie... – lecz tym razem nie uśmiechnęła się niczym Mona Liza z obrazu w muzeum. Przez jej twarz przeszła burza żywiołów i cztery pory roku. Zaczęła rozpaczliwie wrzeszczeć:
- Jezu! Jezu! Okradli nas, złupili, obrobili!!! Mariuszku! Nasz balaster!
Panika udzieliła się nieczułemu dotąd Mariuszowi.
- Nasze dzieci!!! - krzyknął wniebogłosy.
- Przecież nie mamy dzieci... - zaoponowała Ania - oddaliśmy je do domu dziecka, a jedno zabrali Romowie.
Mariusz był wyraźnie zaskoczony, nie krył zdziwienia i rozpaczy.
- Nie mamy??? To... to nasz balaster! Nasz balaster! - zachował jednak zimną krew, a łezka tęsknoty po utraconym balasterze zakręciła mu się w kąciku morskiego oka, jak Wisła szeroka. Zebrał się w garść i wycedził przez zęby:
- Trzeba zadzwonić na 997...
- A jaki tam jest numer?
- 441 43 17...
Ania złapała słuchawkę i wykręcając numer zorientowała się, że włamywacze zatarli wszystkie ślady. Rzeczywiście w mieszkaniu panował idealny porządek. Zadumała się:
- To profesjonaliści, zatarli wszystkie ślady, policja nic tu nie poradzi...
Musiała minąć długa godzina, by w mieszkaniu pojawiła się specjalna brygada policji w towarzystwie ochroniarzy. Dowodził nią tłuściutki starszy sierżant Fasola, od trzydziestu lat na etacie, chłodny profesjonalista znający się na robocie, w swoim fachu nie mający sobie równych, gdyż był garbaty.
- Gdzie się pan tak skrada? - spytał na jego widok Mariusz i poklepał po garbie.
Fasola nie zwracając uwagi na uwagi gospodarza przystąpił do oględzin miejsca zdarzenia. Po chwili z jego ust. popłynęły melodyjnie słowa:
- To profesjonaliści, zatarli wszystkie ślady, policja nic tu nie poradzi...
Reszta brygady natychmiast podjęła temat muzyczny i zaczęła śpiewać. Z ich ust potoczyły się słowa piosenki, do nieznanej nam bliżej melodii :

"Balaster"

To profesjonaliści, zatarli wszystkie ślady
policja nic tu nie poradzi.
Przyszli nocą, wszystko zabrali,
zatarli wszystkie ślady
policja nic tu nie poradzi.

Przetarli podłogę szmatą
nie ma rady na to.
Wysypali bułkę tartą
(wykastrowali psa musztardą)
zabrali ręczniki.
To profesjonaliści -
policja nic tu nie poradzi.

Zaglądali do pawlacza
(i świsnęli balaster)
cała rodzina rozpacza.
Policja nic tu nie poradzi -
to profesjonaliści.

Zostawili brudną bieliznę
(wyprali skarpety)
a na majtkach nalot samolotowy i na zębach.
Rozpylili broń chemiczną,
choć kapitan gazową maskę ma,
to ją zakłada tylko wtedy,
gdy sam ma gazy.
To profesjonaliści -
zatarli wszystkie ślady.
Policja nic tu nie poradzi.

Oglądali mecz na kablówce -
grała Brazylia z Francją,
nie strzelił bramki Ronaldo.
Zirytowani wysypali bułkę tartą
(i ukradli balaster).
To profesjonaliści -
policja nic tu nie poradzi.

Niezauważeni wyszli,
nikt nie wie, kim byli.
To profesjonaliści -
zatarli wszystkie ślady.
Policja nic tu nie poradzi.

Policjanci bujali się w rytm muzyki, lecz nie do melodii, natomiast starszy sierżant Fasola bujał się w żonie sąsiada z parteru, która bujała się na bujaku, bujając w obłokach, mając bujne życie erotyczne, bujne włosy oraz męża, którego dało się bujać. I tylko stojący nieco na uboczu, w cieniu dębu młody, świeżo upieczony porucznik Dżejk Plejstocen śpiewał inną piosenkę, zagłuszając wszystkich swym ośmiooktanowym głosem, wydobywającym się z magnetofonu stojącego za nim. Dżejk wyraźnie odstawał od reszty grupy, tak jak odstawały mu uszy ośle, jak przystało na syna Midosa. Często wchodził w konflikt z prawem, dlatego właśnie został policjantem. Był pełen pasji, kochał świat i równocześnie go nienawidził, podobnie jak kochał i nienawidził brudu tego miasta, nieletnich prostytutek, przestępców wszelkiej maści (zwłaszcza zaś arabów i gniadych), fitnesów, bilonu i pocztówek na święta. W młodości marzył żeby być ptakiem, gdy latał ojcu po wódkę i zakąskę do sklepu. Nienawidził przyzwyczajenia i przepisów BHP, a przyzwyczaił się do nich niemiłosiernie. Stronił od alkoholu, jednak alkohol od niego nie, dlatego dziś, jak co dzień, był na potwornym kacu.
- Jak co dzień... – warknął Dżejk - ... nienawidzę tego zwrotu... - po czym poszedł to przemyśleć do łazienki.
W czasie kiedy Dżejk przebywał w ubikacji, policjanci zdążyli ukończyć piosenkę, natomiast starszy sierżant Fasola, skończywszy rekonesans, fachowo stwierdził:
- To jest robota dla SUPER CAPA...(czyt. superkapa). Chłopaki, umywamy ręce -zwrócił się do policyjnej ekipy, po czym wszyscy podążyli do łazienki, gdzie razem z Dżejkiem Plejstocenem wzięli kąpiel, choć nie mieli kąpielówek. Natomiast pozostawiona na miejscu przestępstwa Ania, po chwili konsternacji rzuciła za odchodzącymi policjantami:
- A co ta super kapa??? - a jej głos zawisł w powietrzu.

cdn

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
lens · dnia 20.09.2010 09:01 · Czytań: 879 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
Usunięty dnia 20.09.2010 13:27
Pierwsze zdanie trzywyrazowe, a w dwóch wyrazach byki... Nie wiem, czy czytać dalej :)
lens dnia 20.09.2010 18:09
To miało na celu uwydatnić znakomity brytyjski akcent Andrzeja Wajdy ;), bo to nawiązanie do jednego z jego najsłynniejszych wystąpień. Ale może faktycznie nie ma co przeginać na początku
Usunięty dnia 20.09.2010 19:32
Dalej masz byka :D Jeśli to miało być takie bardziej prześmiewcze, to proponuję zapisać fonetycznie i w cudzysłowie :)
Usunięty dnia 22.09.2010 08:45
Heh, to jest jazda bez trzymanki :) Przez pierwsze dwa akapity dosyć ciężko mi się przedzierało, potem już poszło gładko, choć pewnie nie wszystkie motywy zrozumiałam, ale nie ubolewam nad tym :) Podobało się, czekam na ciąg dalszy :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty