Proza »
Inne » Z dziennika nieuczciwego antykwariusza
Z dziennika nieuczciwego antykwariusza
7 września
Wtorek. Obudziłem się u znajomego Mola przy Unter den Linden. Gospodarz, jak co ranek poszedł na kulkę naftaliny. Kawa. Papieros. Notesik: S. przy Aufgeklartstrasse 58. Nietypowe zamówienie. U mola piwnica bukinistów. Biorę egzemplarz, przerzucam, wyrywam trzy strony. Spacerkiem pod numer 58, akurat na wieczór. Po drodze dźwięczy mi w głowie: „ Syneczku mój, nigdy się nie ciesz, że kupiłeś tanio, rzecz, uczucie czy wrażenie. Zawsze do tego, co się należy dodaj jeszcze coś z dobrej woli”. Dzwonię (nie dryń, staromodne bim – bą). Otwiera przytyty Max von Sydow.
- Mam. Znalazłem w antykwariacie w Gdańsku. Pomyślałem o panu.
- Niech pan wejdzie.
Siwobrody odpakował książkę. Nerwowo.
- A cena?
- Ufa mi Pan? Przecież to ja mogłem wydrzeć te kartki.
- Opowiadałem panu o tym egzemplarzu, ale nie mówiłem, które zostały wydarte..
- Dam ją panu za darmo. Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że powie pan, o co chodzi.. Czyja to była książka? Przecież nie szuka pan brakujących stron, ale tego egzemplarza.
- Wie pan, nieobecność jest też sposobem na pojawianie się. Nieobecność zmarłego przecież
wnosi różnicę w nasze życie.
Jutro śpię w DB. Jadę do Polski.
8 września
Środa. Deutsche Bahn. W restauracyjnym normalne fotele i ergonomiczne stoliki. Kto wymyślił idee wąskiej lady i pojedyncze, strzeliście smutnie, jak igły Kleopatry, stoliki barowe w „Warsach”? Piję czeski lager na śniadanie (chemizują, wolę ukraińskie).
Naprzeciwko jakaś skacowana, lecz z rozedrganym, podwójnym, sercem, z rana, para (Francuzi). On mówi, śmieje się, raz łagodnie, raz krnąbrnie, i przegląda się w niej, a ona patrzy na niego bojąc się nawet mrugnąć, by pod skórą powieki nie złożyły jaja jakieś jaszczury. On potrójnie wzruszony jej wzruszeniem, Jean – Pierre – Paul, wychodzi do kibla. Już siedzi tam 10 minut. Stoi, leje i długo pozostaje pod wrażeniem, jakie wywarł na kobiecie.
Serce i podbrzusze ścisnęła mi wielka tęsknota. Poprawiłem okulary, na lewym oku mam plusy, na prawym minusy, jedno oko mi powiększa, a drugie zmniejsza. Raz do dali, raz do bliży. Zresztą, to, co nocą zmalało, rankiem logarytmicznie rośnie. A to, co nocą urastało do rozmiarów tfu..idei błąka się pędrakiem po czystej podłodze zachodniego zug-u. Mój czas dzielę: pół dnia śpię, pół dnia marzę. Kiedy śpię, nie mam żadnych marzeń, szkoda byłoby snu. Kibel w końcu wolny, uff. Jadę przez Śląsk i do Krakowa. Ponoć u Grzyba pojawiła się druga księga „Poetyki”. Zawsze można sprawdzić. Izotop węgla C14 mam zawsze przy sobie, w woreczku na piersi.
9 września
Noc ze środy na czwartek. Polski pośpieszny. Teraz TLK. A osobowe to Reggio. Żeleźnice lachskiej republiki upadają. Wewnętrzne wojny w grupie PKP, podziały w łonie Matki Przewoźniczki, podkradanie sobie trakcji, rażenie konkurencji prądem 3000 V. Ustawki SOK-istów do drugiej krwi na pałce. Na szczęście toalety trzymają siłę tradycji.
A jednak. Pociąg to metafizyczny środek komunikacji. Patrzę w ciemność z przedziału trzeciej czyli pierwszej klasy (jaka szkoda, że nie ma już nominalnie klasy trzeciej i czwartej, jak za Wokulskiego), którym jeżdżą zwykle rodziny kolejarzy. W ciemności pusta stacja, wyludniony peron i pełnia zegara kolejowego, który zgubił wąsiate wskazówki. De Chirico.
- Napije się pan? – facet wyciąga berbeluchę.
- A może pan? Wyciągam swoją.
Trochę szkoda. Dostałem od Maxa w przypływie wzruszenia Blue Label.
- Wędrowniczek z pana, wędrowniczek. Takiej dykty nie piłem – uśmiecha się smutnie. Literatka. Litrówka. Literówka. Kończąc, zasypiam. Towarzysz zasnął już wcześniej, gdy uraczyłem go Wenus w Futrze (na jego własne życzenie: - Nie ma Pan jakiejś literatury do przegryzienia?). Ach, torcik Sachera w przedwojennym Wiedniu! Zasypiam – nie zasypiam. Znów paraliż przysenny. Nie mogę ruszyć ręką ni nogą, słyszę niski, brzęczący dźwięk. Podłączają mnie do trakcji istoty z Księżyca, pojadę jak tramwaj, ze stalowym czepkiem na głowie. Dobrze, że nie zmieniają rozstawu osi, rozkręcali akurat podłogę w naszym przedziale. Kuzynka, już na studiach, ja – gimnazjalista. Tajemnice małżowiny. Wilno, o Boże, dwadzieścia lat temu. Jadę już, jadę. Anuszka wylała olej i tak gładko mi się jedzie. A masz ci los! Zasłoniłem zasłonki, zabarykadowałem nasze królestwo, nasz salon, nasz Taj Mahal na kółkach, a dobijają się. Jakieś łajzy. W środku nocy, stacja? Włoszczowa jaka czy co? Pociąg delikatnie zakołysał. Rozsiedli się, paniska. I gadać chcą, o niedoczekanie ich, naciskam czepek na uszy.
- Każdy może sobie naukę o fenomenach tłumaczyć dowolnie..
(matko moja kochana, filozofy, po nocy? tutaj? w przedziale dla kolejarzy? Boże!)
- Pojęcia “fenomenologia” użył po raz pierwszy, jak się wydaje, J. H. Lambert w swoim Neues Organon. Słowo pojawia się u Kanta w Metaphysische Anfangsgründe der Naturwissenschaft, Hegla w Phänomenologie des Geistes później u von Hartmanna w Phänomenologie des sittlichen Bewusstseins i oczywiście u Husserla…
(Niemcy, znów Niemcy)
(przysnąłem jednak)
- Wróćmy więc do dobrodziejstwa owej dowolności. Fenomen patrzenia na bliźniego polega na tym, żeby widzieć go jako podmiot, który na nas patrzy a nie jako przedmiot swojego postrzegania. Przedmiotem jest wszystko, co stoi na przeciw ja [Gegenstand ist, was dem ich gegen übersteht]. W bliźnim nie należy się też przeglądać jak w lustrze, a doświadczając jego twarzy należy wyciąć sobie powieki. To jest nasze małe epoché.
(Boże, Wenus w lustrze, Wenus w futrze, nacięty sutek, pierwszy towarzysz zniknął uwodząc pierwsze wydanie ze sobą. Znów strata.)
Rabbi, który siedział w kącie, przez chwilę milczał, pociągając fajkę.
-A pamiętasz jeszcze jak to było wtedy, w przeddzień Święta Pojednania?
-Tak, rabbi. Zawołaliście mnie i zapytaliście o radę w sprawie futrzanego kapelusza, który uszkodziły mole.
(Co słychać u Mola? A mogłem wybrać Calvados..cholera blue – zgaga)
- Powiedzieliście, że niszczy się coraz bardziej. Poradziłem wtedy by wyczesać uszkodzone włosy. Wy zaś odpowiedzieliście mi sentencją: „Kto potrafi odczytać list, niech go też doręczy”. Wyczesałem potem uszkodzone włosy.
-A zrozumiałeś?
-Oczywiście, zrozumiałem. Zrozumiałem, że chcąc się dowiedzieć jak się mają sprawy z duszą narażam się na zatracenie duszy; że już wynikło wiele szkody; że nieraz przyglądałem się ludziom, zamiast po prostu z nimi obcować i w toku tego właśnie ich poznawać; że szkodę jaką przez to doznałem, muszę wyplenić aby się nie powiększyła; a także, że nie wolno mi dopuścić aby powstała nowa szkoda; że mam obcować z ludźmi swobodnie i bez jakichkolwiek w sercu zamysłów.
- Trzeba uszanować tajniki ludzkich dusz, choćby tam były tylko śmieci.
(Syntezator głosu zabrzmiał nad wyraz płynnie)
- Even the so-called little people are allowed to have big feelings.
(i jeszcze Angol, ale nie, też Niemiec, wszystko Niemcy)
Zrzuciłem czepek. Wybiegam, porzucam ten przedział. Do końca nocy, do początków świtu, będę chodził od przedziału do przedziału i kradł ludziom ich sny. Może zdarzy się jakaś Nokia z klawiaturą qwerty, muszę napisać sms, ten, co nienapisany od kilku lat.
10 września
„Ja, który biegłem przez wszystkie wagony w poszukiwaniu odpowiedzi na zagadkę. Nieważne, że zapomniałem, jakie było pytanie. Ważne, że kobieta płacze.” Przegapiłem stację. Dobrze, że ten skład nie przekracza wschodniej, znów rozkręciliby podłogę. Prawie dwadzieścia lat temu, przez Grodno białoruskie. Straż graniczna z kompleksami. Wystarczy się zaśmiać – osobista. Wilno, ach Wilno. Opozycja antykomunistyczna głównie w kręgach artystycznych. Przejęli władzę, jak u nas. Landsbergis – pianista. Kolacja u ambasadora w Hiszpanii, akurat był w domu. Obiad u ministra kultury. Wino, kwatera u Feliksa Bajorasa (trójca: on, Kutawicius i jeszcze jeden). Puszcza, ośrodek rządowy. Tacy zdaje się, lepsi niż nasi. Dlaczego Czechy miały Havla? Pierwsze jogurty Zott w sklepach.
- Kowno było stolicą za polskiej okupacji, wiesz?
- Łaba diena, Łaba naktis.
Kłajpeda. Pałanga. Początek białych nocy – zachodzi ok. 23, ale właściwie nie zachodzi. Kwatera u malarza – buddysty. Zdarzało mu się gubić na chodnikach miasta, po prostu szedł przed siebie, trzeba go było zawołać, wracał wtedy w milczeniu. Od czasu do czasu zatrzymywał się i uderzał kilka razy pięścią gdzieś w okolice splotu słonecznego, może trochę wyżej. Mówił, że odgania w ten sposób złe myśli. Nie powiem, musiał ich trochę mieć.
Wileńskie antykwariaty były wtedy bardzo uczciwe.
Wysiadam. Na Litwę jeszcze nie czas.
11 września
Wysiadłem. Na średnio – małym dworcu, takim jak to w Tarnowie, Nowym Sączu, Gliwicach, a może na mniejszym, takim jak to w Dębicy, Jaśle, Wodzisławiu.
W pobliżu musi być jakiś bar. I był. Bar „Majmonides”. Zatargałem swój kuferek.
- Dzień Dobry, zaraz..
- Toaleta płatna!
- Dzień Dobry, zaraz zamówię, tylko..
- Dla klientów bezpłatna!
- Dzień Dobry, zaraz zamówię, tylko skorzystam najpierw, ok?
Cudo. W J. zagadałem się w barze „Meduza” z panem z platynową płytką w głowie. Ciekawe jak kurs? Obieram kurs na wolny stolik z kuflem piany. Roztworzyłem kuferek, rozłożyłem nowy nabytek, stworzyłem mój świat w barze „Majmonides”. Zacząłem prywatny notarikon. C, dwa razy, H pięć razy, O raz, H raz, ale wspólnie, rączka w rączkę myje. Oh. Kiedy pierwszy kufel dopija się do połowy, oko pierwszy raz spoczywa łagodnie gdzieś w nieokreślonym horyzoncie, niczego nie szukając, niczego nie widząc. Ta chwila jest najlepsza, kufle następne – marne jej popłuczyny. Oczywiście zaraz się dosiądą. Znamy się już. To moja odwieczna Trójca. Cimcum. Wycofuję się, dając im miejsce. Poznaję ich, znałem ich już od dawna. To Tadeusz, Marian i Jan. Tadeusz był adiunktem na wydziale chemicznym. Tak jak został przyłączony, tak został odłączony, dawno już, z dziesięć lat będzie. Jest znów chłopcem. Niczego nie musi i od rana niczego się nie boi. Marian, jego brat - swat, najlepszy przyjaciel, kłócą się tylko wtedy, gdy Marian po pijaku przeleci tygodniową narzeczoną Tadka. Marian ma dystans, do wszystkiego i do wszystkich. A Jan? Jan ma dystans do swojego dystansu. Artysta, rzeźbił i malował. Teraz tylko maluje, rzeźbić już nie może. Jan ma taki dystans do swojego dystansu, że zaprzeczyłby na raz i Heraklitowi i Zenonowi, a strzała sceptyków na zawsze utkwiłaby nieruchomo w powietrzu, furgocząc jednak i tnąc tlen i azot. Gdyby podzielić dystans Jana do swojego własnego dystansu na nieskończoną ilość części.. Myśl przerwał mi Tadeusz, którego dystans do mnie zaczął niebezpiecznie się zmniejszać. Cimcum, skurczyłem się w sobie, zapadłem. Pozostawiam im wszechświat w barze „Majmonides”. Idę na frytki.
14 września
„Z jednej strony podobało mi się, że one mają talie, a my nie. Wywoływało to we mnie – jak by to rzecz „roztkliwienie”, czy co? Ale z drugiej strony, one przecież zadźgały scyzorykiem Marata. Marat zaś był Nieprzekupny i nie należało go rżnąć”. Ba!
Nie ma frytek. Może to i dobrze, po frytkach papieros dziwnie smakuje. Szczególnie po frytkach dobrze osolonych, dym gryzie w gardło. Nie można jeść frytek po pierwszym piwie. Ba, nie można ich jeść po drugim, czy trzecim. Po siódmym piwie ewentualnie można zjeść frytki. W życiu wszystko układało mi się w pepitkę: raz talia osy i owidiuszowskie biodra, raz chłopięce, raz pończoszki i szpilki, raz dżinsy, bluza i sweter. Zadzieram głowę wysoko ponad dachy peronów, a stalowe niebo ironizuje. Nade mną układało się to, co być miało, pode mną układało się to, co było, ja zaś układałem się sam ze sobą. Coś za coś.
- Pierogi raz – ruskie – przemogłem się. Po pierogach, małej porcji, dzień pozostaje dalej otwarty.
Na peronach gęstnieje tłum, dzieci dojeżdżają do szkoły, studenci nie dojeżdżają na wykłady, spracowani mechanicy jedzą kanapki z kiełbasą, starcy i starowinki jadą w przedostatnią podróż (zawsze w przedostatnią). Młodzi jeszcze nie wierzą, a starzy już nie wierzą, albo odwrotnie, młodzi już nie wierzą i wierzą, że nie uwierzą, dopóki nie złamią karku. Tak oto, jak ja łamię teraz kark papierosa.
- Nie myśl o złym losie miły. Nie mów, że przyszłość przyniesie to, co przynosiła zawsze.
I jak tu się nie litować. I nad dziećmi i nad starcami. Im jestem starszy tym bardziej brzydzę się swojej własnej czułości. Tego wzruszenia sobą, że coś cię porusza, ze względu na ciebie. Na moim ramieniu usiadła pierwsza kropla deszczu.
14 września
Pierwsza miłość czy ostatnia litość, co za różnica.
„- Pozwoli pan spytać: skąd w pańskich oczach tyle smutku? Czyż mając taką wiedzę można się smucić? Ktoś mógłby pomyśleć, że pan od rana niczego nie pił..! Poczułem się urażony”.
Mam to szczęście, ja głupek, codziennie opuszczać moją wieś i codziennie staję na rozstajach. Z tej stacji pociągi jadą w trzech kierunkach. Kohelet powiada zaś: W wielkiej mądrości wielkie utrapienie, a kto wiedzy przysparza, przysparza i cierpień. Tak bywa szczególnie, gdy ktoś czuje ciężar, a nie ma siły go unieść. Zdeponuję kuferek w przechowalni, ani on mój, ani czyjś. Mam kilka możliwości: pojechać do Lwowa, do Wandy, by „po” – stanąć na balkonie z zapałkami „Kozaczki” i patrząc wstecz planować jutro. Mogę też udać się tam, gdzie doniesiono mi o „Komedii”. Wilhelm z Baskerville grzmiał do ponurego mnicha: Szatan to wiara bez uśmiechu, to prawda, której nigdy nie ogarnia zwątpienie. Nietzsche zaś słusznie twierdził: prawdziwie wierzący mogą pozwolić sobie na luksus sceptycyzmu. Nie potrzebują szczudeł ortodoksji. Lecz w co ja wierzę? Wyobrażam sobie sąd ostateczny jako milczenie.
- No powiedz coś, coś prawdziwego.
A ty, człowieku milczysz: będziesz milczał albo śpiewał. A ty milczysz, bo „ani – tak”, „ani – nie”, szczerość nie istnieje, nie ma punktu odniesienia. Tak jak wszystko było odniesieniem tak nigdy nim nie było. Mówiłem do siebie, słowo na końcu języka spływało mi do ucha. Gdybym przewlekł nitkę przez oczodoły, usta i uszy zaplótłbym wstęgę Moebiusa. Gdy piję – piję z butelki Kleina. Gdy wymiotuję – wymiotuję do środka. Gdy podróżuję – cofam się. Jak pisał Arsenij Tarkowski: ..moją krwią by wieki roztętniono, za kąt przytulny, gdzie drwa jasno płoną, mogłoby życie moje być zapłatą, gdyby nie było lotną igłą ono, co w świat mnie niesie jak nić nawleczoną.
Pa mój kuferku. Została jeszcze jedna możliwość. Jeśli nie Wanda to weranda. Zalana słońcem, pianino, jasne drewno, kuzyni, których nigdy nie miałem i trzy siostry. Z pułkownikiem Kotowem postrzelalibyśmy do obrazów. Ale tej jesieni nie ma już słońca. I nie będzie go całą zimę, jak zeszłego roku.
Wyobrażam sobie sąd jeszcze inaczej, jako przeźroczystość. Totalną przeźroczystość. Ta wizja napawa mnie przerażeniem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Marat · dnia 22.09.2010 09:02 · Czytań: 900 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: