Felieton sportowy, kierowany przede wszystkim do czytelników pasjonujących się futbolem.
Kiedy w 28 minucie finału piłkarskiego Mundialu Nigel de Jong kopnięciem, jakiego nie powstydziłby się jego rodak Remy Bonjasky, trafił w klatkę piersiową Xabiego Alonso, powinien otrzymać czerwoną kartkę. Sędzia Howard Webb, pokazując żółtą, wybrał kompromis. Może wystraszył się tego, że radykalna, choć słuszna, decyzja zadecydowałaby o losach finału? Nie chciał być posądzany o pozbawienie szans Holendrów?
Tak czy inaczej, kompromis usankcjonował brutalność i mecz już do końca przebiegał pod znakiem polowania na kości. Przypuszczalnie właściwa decyzja spowodowałaby bardziej zdecydowany triumf wirtuozerii nad siłą w finałowym meczu. Przypuszczalnie Hatem Ben Arfa nie opuściłby z paskudnie złamaną nogą placu gry w pierwszych minutach meczu Manchester City - Newcastle rozegranego w pierwszy weekend października.
Dwa tygodnie wcześniej podobny los, tym razem w meczu Ligi Mistrzów, spotkał skrzydłowego Manchester United Valencię. Nie ujrzymy go w tym roku na boisku, podobnie jak Ben Arfy. A przecież wciąż mamy w pamięci skomplikowane złamania, żmudną rehabilitację i kłopoty po powrocie naszego "Wasyla" i snajpera Arsenalu Eduardo. Ordynarny faul zniweczył marzenia Polaka o starcie w finałach EURO 2012, a w przypadku Chorwata spowodował załamanie pięknie zapowiadającej się kariery i konieczność opuszczenia najlepszej ligi świata.
Zawód piłkarza stał się w XXI wieku zawodem niebezpiecznym. I nie tylko piłkarza nożnego, o czym boleśnie przekonał się Karol Bielecki. Panuje tendencja do zaostrzania, wręcz brutalizacji sportowej rywalizacji. Kiedy patrzy się na relacjonowane przez kanały sportowe bijatyki MMA i podobnych organizacji, przychodzi refleksja - czy to jeszcze jest sport? I pomyśleć, że w XX wieku w niektórych krajach zakazywano uprawiania boksu, jako sportu zbyt ekstremalnego. Dziś tamten XX- wieczny boks wydaje się niewinną igraszką, a o obłożeniu anatemą walk najróżniejszego autoramentu nikt już nie śmie wspominać. Telewizyjne relacje epatujące widzów krwią i przemocą mają wielką oglądalność. Lud żąda igrzysk i rywalizacja na sportowych arenach eskaluje w stronę agresji i brutalności. Te wymagania przenoszą się do innych dyscyplin, również podporządkowanych fetyszowi oglądalności i presji pieniądza, coraz słabiej broniących się przed brutalizacją. Publiczność przywykła do widoku krwi, oswoiła się z cierpieniem i dziś nawet największa tragedia nie powoduje przerwania widowiska, bo show must go on. Czy dojdzie do tego, że zawodnicy dla ochrony zdrowia zaczną wzorem gladiatorów przyodziewać zbroje?
Naturalnie, gra faul nie jest wyłącznie wynalazkiem ostatnich lat. Mieliśmy w latach osiemdziesiątych "Rzeźnika z Bilbao" Andoniego Goicoecheę, czy Vinnie Jonesa, ale to były wyjątki. Ich faule, wówczas szokujące, dziś są w obowiązkowym repertuarze zagrań defensorów drużyn młodzieżowych. To skutki zastąpienia etyki spod znaku fair play etyką pod hasłem cel uświęca środki. Gladiatorzy stadionów są w cenie, a coraz częstsze kontuzje zwiększają zapotrzebowanie na "świeże mięso". Klubowe kadry w najlepszych ligach liczą sobie od 25 do 30 piłkarzy. Rywalizacja o miejsce w składzie generuje dodatkową presję, chęć udowodnienia za wszelką cenę swojej przydatności, wyeliminowania konkurenta. "Trup ściele się gęsto" już nie tylko w trakcie gry, ale i podczas treningów. A kolejne kontuzje powodują potrzebę uzupełniania składu, co znów potęguje presję rywalizacji i w ten sposób spirala przemocy dalej się nakręca.
Czy można zahamować ten proces? Kary w postaci czerwonych kartek i idących za nimi konsekwencji są po prostu nieskuteczne. Wydaje się, że tylko radykalne zmiany, w postaci przynajmniej półrocznych dyskwalifikacji boiskowych zabijaków, dałyby szanse na poprawę obecnego stanu rzeczy. Ofiarami fauli najczęściej są ci najlepsi, a zatem wielkie kluby powinny być zainteresowane zmianami, które pomogłyby chronić ich wielomilionowe inwestycje w piłkarzy. Ale czy miłościwie panujące futbolowe władze stać na tak odważne decyzje?
Coś zrobić musimy, bo w przeciwnym razie za kilka lat na piłkarskie boiska wybiegać będą zapaśnicy i karatecy. A Smuda będzie musiał gry w piłkę nauczyć Pudziana.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Inne artykuły tego autora: