Przeszłam uliczkę do końca. Stałam sama na rozstaju ścieżek. Nie wiedziałam, którą powinnam wybrać. Nie wiedziałam czy chce w ogóle iść dalej. Usiadłam na wilgotnej od rosy trawie. Wstawał powoli dzień, pierwsze promienie słońca przebijały się delikatnie przez grube konary drzew. Więc, wstawał dzień… Już… Dopiero… Najdziwniejsze uczucie, kiedy samemu nie wie się co dzieje się wokół. Żyłam teraźniejszością, ulotną chwilą, która siadała w mych dłoniach pod postacią motyla i pragnęła by polecieć wraz z nią. Zarówno przeszłość jak i przyszłość sprawiały, że pragnęłam sama przeistoczyć się w motyla lub chociażby ćmę i odlecieć… jak najdalej…
Ta noc zmieniła tak wiele. Nie, nie wydarzyło się nic spektakularnego. W zasadzie nie wydarzyło się nic. Nie licząc faktu, że nie mogąc usnąć wyszłam wieczorem po cichu z domu i poszłam przed siebie. Nie spotkałam też nikogo. Moja droga była pusta, ciemna, a jedynym światłem był blady blask telefonu komórkowego, który miałam przy sobie. A jednak wiedziałam, że na nic już nie będę umiała spojrzeć jak dawniej. Całe to zamieszanie szkolno – rodzinne przestało mnie obchodzić. Nie byłam już tą dobrą uczennicą, nieszczęśliwie kochającą się w kimś od kilku lat i grzecznie pomagającą w domu. Nie byłam też już tą niegrzeczną dziewczyną balującą do rana w objęciach obojętnie kogo, pocałunki przepijając wódką. Zapanowała we mnie pustka. I tylko jedna, jedyna myśl: „wyjechać”. Wyjechać chciałam od dawna lecz… Czy mogłam to wszystko tak zostawić?! Nie mogłam. To wiedziałam na pewno. A jednak chciałam. Chciałam tak bardzo, że wszelkie przeszkody przestały mieć znaczenie. Wyjadę, tak wyjadę…
Gdzie i po co? Co to zmieni? Ucieknę od tego miasta, od ludzi, którzy mnie nie znają a oceniają, od własnej opinii i… I nic się nie zmieni. Nie ucieknę od samej siebie. Siebie, która wciąż dokonuje złych wyborów, która nie rozumie słowa miłość i którą wciąż tak boli coś w klatce piersiowej (lecz boi się nazwać to sercem).
Muszę zmienić ten świat. Ten świat, który jest mną – zagubioną małą dziewczynką pokazującą z przekory innym środkowy palec. Ale ja wciąż coś zmieniam, przeciwstawiam się samej sobie i… jestem coraz bardziej zagubiona. Kocham ten dom i nienawidzę go zarazem. Lubię się uczyć i nie mogę nawet patrzeć na książki. Chce kochać i…
Tak, byłam naprawdę zakochana i zraziłam się. Ot, banalna historyjka… Mam skończoną „osiemnastkę” i przez trzy lata kochałam kogoś miłością czystą i prawdziwą. A potem… Obudziłam się ze snu, przetarłam oczy. Chyba wtedy zaczęło mi się wszystko walić, choć byłam „twarda”. Uśmiechałam się jak kiedyś, odbierałam gratulacje od nauczycieli, znajomych… Ale mnie to wszystko nie obchodziło. Próbowałam zapomnieć o wszystkim co mnie dotyczyło. Wódka, piwo, fajki, „jazz”, przypadkowe znajomości… To był mój drugi świat. Choć też nie naprawdę „mój”. Patrzyłam na świat ironicznie, podnosiłam wysoko głowę by nikt nie pomyślał, że jestem słaba, tak bardzo bałam się słabości… A tak naprawdę wciąż słabłam, nie umiałam już żyć w zgodzie ze sobą, nie miałam żadnych zasad… W tym wszystkim potrafiłam wciąż być przykładną uczennicą, córką, a nawet parafianką (choć tak dawno się nie modliłam). Zawsze uwielbiałam być najlepsza, nie mogłam pozwolić by ktoś zabrał mi ten tytuł. Słuchałam jaka jestem inteligentna, subtelna, odpowiedzialna i robiłam „swoje”. Niszcząc wszystko co miałam.
A teraz stałam tu tak zwyczajnie, trzęsłam się z zimna i wiedziałam, że muszę iść do domu. I że… muszę odrobić wszystkie lekcje, posprzątać i wyszykować się – dziś wieczór impreza. Hmmm, tak zmienię swoje życie ale…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Lilka92 · dnia 11.10.2010 08:21 · Czytań: 596 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: