Zawtórowałam mu. Chris rzucił mi spod oka dziwne spojrzenie; spóźniłam się, myśląc o tym, czego mu nie powiedziałam. Czego nie mogłabym powiedzieć, nie umiejąc tego ubrać w słowa.
O wielu dniach w szkole, kiedy często nie odzywałam się więcej niż pięć razy przy sprawdzaniu obecności. O upokarzającym uczuciu, kiedy mieliśmy dobrać się w pary czy grupy, a ja zawsze zostawałam sama, "doklejana" przez nauczyciela na końcu. O chichotach za plecami. O doczepianych do plecaka karteczkach.
O świadomości, że mają rację.
Bo ja miałam już być obca: w Polsce nigdy dość Polką. W Anglii - zawsze tą przybyłą, nigdy swoją. Dla nich mogłam być nawet kosmitką. A ja dobrze wiedziałam, że mają rację. Że jestem nie stąd. Że każde słowo, nawet najbardziej raniące, pewnie będzie prawdą.
Że w Polsce imigrantów wcale nie traktują lepiej.
-Może poza mną, Gammą, Jamesem i jeszcze kilkoma... - Chris błyskawicznie zaczął się poprawiać, myląc moje milczenie z dezaprobatą.
-Tak, tak - przytaknęłam szybko. -Zobaczymy się w piątek?
James zaplanował sesję dla zaawansowanych, od niebieskiego pasa w górę, a ja po raz pierwszy mogłam się na niej pokazać. Cieszyłam się na ten trening, bo to było jak awans. I dowód, że jestem ostatecznie czegoś warta, że nie stchórzyłam, nie wycofałam się, nie rzuciłam treningów kiedy zrobiło się trudniej. Pewnie, dla mnie niebieski pas był raczej pociechą niż faktycznie oznaką umiejętności. Nauczyłam się już bowiem, że stopień wcale nie jest ich odpowiednikiem. Niektórzy latami mogli trenować i w najlepszym razie będą zności. Inni pojawiali się po raz pierwszy i zaskakiwali lekkością, pewnością ruchów. Ja należałam niestety do tych pierwszych. Jedynym moim atutem stał się fakt, że uczyłam się bardzo szybko, co pomagało mi nadrabiać zaległości.
Piątek był moim dobrym dniem. Zamiast rozgrzewki, James zagonił nas do sparingów. Podeszłam do Chrisa z uśmiechem. Wyszczerzył się do mnie czarnym ochraniaczem na zęby. Chociaż czułam, że podciągnęłam się ostatnimi czasy, chłopcy ostrożnie podchodzili do sparingów ze mną. To kłuło, choć wiedziałam, że mają rację. Zawsze byli silniejsi i nawet jeśli nie o wiele lepsi, wystarczyłby jeden błąd i mogłaby mi się stać krzywda. Wiedziałam dobrze, że wolą ćwiczyć ze sobą, rozumiałam.
Pogrążona w myślach, zrobiłam to jedno, czego zawsze się bałam. Przestałam skupiać się nad tym, co robię i poszłam za instynktem. To byłaby dobra technika na ulicy, kiedy grałabym o życie, ale nie na sali treningowej.
Wiedziałam, jaki jest mój główny problem: strach. Dobrze wiedziałam, jak łatwo jest zrobić komuś krzywdę, nawet - a może zwłaszcza - nieumyślnie. Dlatego przed każdym ruchem analizowałam go po trzy razy. Stąd ruszałam się wolniej niż inni. Dobrze wiedziałam, że gdybym zablokowała strach, byłabym o wiele lepsza.
I wiedziałam też, że nigdy nie powinnam tego zrobić.
Moja noga była już może o pięć centymetrów od twarzy Chrisa, kiedy usłyszałam krzyk Jamesa.
-Lina!!!
Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby tak się wydzierał. Błyskawicznie wróciła mi przytomność. Ściągnęłam mięśnie, żeby nie uderzyć Chrisa, o mały włos nie tracąc przy tym równowagi. Chris cofnął się z osłupieniem na twarzy, ale ja patrzyłam na Jamesa. Nie miałam pojęcia, ile z tego do niego dotarło: czy chciał mi udzielić reprymenty, czy przypomnieć zasady, czy może - choć w to sama nie wierzyłam - pochwalić. Fakt, kopniak wyszedł mi pięknie, w dodatku wyżej od mojej głowy. No i teoretycznie nie złamałam żadnych reguł. Kątem oka zobaczyłam, że Chris uśmiecha się z dziwnym uznaniem.
James niechętnie skinął głową, więc wróciłam do sparingu. Ale wciąż czułam na sobie jego wzrok. Przyspieszyłam, ale trzymając wszystko pod kontrolą.
-Niezły popis - usłyszałam za plecami.
Nie wiedziałam, czy to do mnie pite, ale odruchowo się spięłam.
Nie popisywałam się. No, może czasem - przed Chrisem, Danem, Nickiem, ale nie w czasie sparingów. Nigdy przed Jamesem. Nie mogłam ich zaskoczyć, poza tym widzieli mnie w zbyt wielu kompromitujących sytuacjach, trikach które beznadziejnie zawaliłam. Dobrze znali mój poziom, więc udawanie że jestem lepsza niż w rzeczywistości nie miało wiele sensu.
Tylko czasem nachodziło mnie głupie pragnienie, żeby udowodnić, że dziewczyna może być niezła.
Następnego dnia kręciłam się po swoim pokoju, bez powodzenia próbując doprowadzić sypialnię do względnego porządku, kiedy mój laptop mechanicznym głosem oznajmił, że mam nową wiadomość. Uderzyłam w klawiaturę i otworzyła się strona poczty elektronicznej. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na adres, który nic mi nie mówił.
Dopiero potem przypomniałam sobie o portalu randkowym, na którym zarejestrowałam się któregoś ponurego zimowego dnia. Od tamtej pory kilka razy dostawałam uśmieszki i buziaczki od innych użytkowników, ale żaden nie wysilił się, żeby napisać.
Ten był pierwszy. Dlatego otworzyłam mejla, starannie przeczytałam i odpisałam.
Po dwóch tygodniach uśmiech prawie nie znikał mi z twarzy. Nie dlatego, że się zakochałam. Ale ten chłopak, Shane, jako pierwszy od dłuższego czasu coś we mnie obudził.
Pisaliśmy o głupotach - o zainteresowaniach, podróżach, o tym jak mijały nam kolejne dni... O tym, że oboje jesteśmy singlami. Po osiemnastu dniach postanowiliśmy się spotkać. To była jedna z tych spontanicznych decyzji, których zawsze żałowałam, tylko że po czasie.
Umówiliśmy się we wtorek, o dwudziestej pierwszej trzydzieści, po moim treningu. To pewnie nie był najszczęśliwszy pomysł - wolałabym, żeby pierwszy raz zobaczył mnie wyszykowaną, w makijażu, a nie śmierdzącą i spoconą. Dlatego po karate szybko się przebrałam, uczesałam, spsikałam perfumami. Ludzie szli do pubu, co było właściwie jedyny powodem, dla którego zgodziłam się spotkać z obcym facetem w nocy. Wiedziałam, że obstawa może się przydać.
Wyszłam z klubu jako jedna z pierwszych. Sklep, pod którym mielismy się spotkać, mieścił się w połowie drogi pomiędzy klubem a pubem. Chris siedział już w samochodzie, ale na mój widok wychylił się z okna.
-Idziesz do pubu?
-Wpadnę, ale później, muszę się z kimś zobaczyć - rozpuszczałam wici. Musieli na mnie czekać, inaczej ta ''obstawa'' nie byłaby wiele warta.
-No, no - Chris zagwizdał, trochę z uznaniem, a trochę ze śmiechem. Zaskoczyło mnie to, ale i pocieszyło - znak, że się ze mnie leczył. Postukałam w dach jego samochodu i przyspieszyłam kroku.
-Lina! - zdezorientowana podniosłam głowę. Damien stał po drugiej stronie ulicy i machał do mnie. Poprzez szum samochodów nie słyszałam ani słowa, więc przebiegłam przez pasy.
-Idziesz do pubu?
-Aha - przytaknęłam, chwilowo nie wdając się w dyskucję. Było dopiero dziesięć po, więc równie dobrze mogłam najpierw skoczyć z nimi do baru.
-Odprowadzę cię, nie powinnaś chodzić sama.
Byłam tak osłupiała, że nawet się nie roześmiałam. Wprawdzie ludzie z karate dość często traktowali mnie jak maskotkę, dzieciaka, ale nie spodziewałam się usłyszeć takich słów od Damiena. Jeszcze gdyby natknął się na mnie przypadkiem, ale nie - on specjalnie mnie zaczepił, żeby się upewnić, że bezpiecznie dojdę do pubu.
Poszłam posłusznie za nim. Żeby dotrzymać mu towarzystwa, stanęłam przy barze, choć nie miałam zamiaru pić, nie w tej chwili.
-Co chcesz? Ja stawiam.
-Nie będę siedzieć, muszę na chwilę wyskoczyć, umówiłam się.
-Drink poczeka - roześmiał się. Patrzyłam na niego bez słowa, nie rozumiejąc nagłej zmiany. -To co chcesz?
-Cokolwiek - wzruszyłam ramionami. Przekrzywił głowę z pobłażaniem. Wiedziałam, że tak mówią ci, co nie piją, bo nie mają pojęcia, o co poprosić. Ale po prawdzie nie miałam dużej ochoty na alkohol. -Piwo?
Damien rozłożył ręce. Fakt, wybór mógł przyprawić o ból głowy, ale nie miałam cierpliwości na zastanawianie się.
-Może być polskie?
-Jasne - ożywiłam się. Od dawna nie piłam polskiego piwa, mimo iż bardzo je lubiłam. Po chwili stuknęła o blat butelka Żywca.
-Zostaw torbę, popilnuję ci jej - zaproponował Damien, kiedy usiedliśmy przy stole. Spojrzałam na zegarek. Musiałam się zbierać.
-Damien, teraz mnie przerażasz - roześmiałam się.
-Nie mogę być miły? - udawał zdziwionego. Parsknęłam głośniejszym śmiechem.
-Właśnie w tym rzecz, bo nigdy nie jesteś!
-Dobra, dobra, to zostawiasz plecak?
Wychyliłam jeszcze trochę piwa, po czym postawiłam butelkę. Musiałam się zbierać.
-Dobra, zaufam ci - poddałam się. Fakt, ciąganie ze sobą wielkiej torby było niemądre.
-Patrz, ile tu ludzi - ruchem ręki pokazał dziesięć osób z klubu. -Im też możesz zaufać.
Uśmiechnęłam się odruchowo, ale nie był to szczery uśmiech. Pewnie, znałam ich dwa lata. Może i mogłam im zaufać. Ale nie chciałam ryzykować.
Korzystając z okazji, że Damien odwrócił się do Nicka, wyciągnęłam z plecaka swój gaz pieprzowy i wsunęłam go w rękaw bluzy.
Stałam oparta o mur, kiedy do mnie podszedł. Uznałam to za dobry znak - gdyby mój wygląd odstraszył go od pierwszego wrażenia, nie zatrzymałby się. A ja - mimo iż widziałam zdjęcia - nie poznałabym go. Gdyby nie fakt, że za plecami miałam ścianę, cofnęłabym się.
Był niski, tylko parę centymetrów wyższy ode mnie, z czerwonymi włosami i okularami. W dodatku chudzielec, cholerka! O połowę mniejszy ode mnie.
Ale wąskie usta rozciągały się w szerokim uśmiechu, a szare oczy patrzyły bez wahania w moją twarz.
-Cześć, jestem Shane. Jak leci?
-W porzadku. Lina.
-Gdzie masz swój sprzęt z karate?
-Zostawiłam z pubie. Mam dużą torbę, a ludzie z klubu na mnie czekają - to było też ostrzeżenie, choć już trochę bez sensu. Z gazem w rękawie czułam się idiotycznie - nie mogłam się z jego strony spodziewać zagrożenia.
-Aha.
To była bezładna, trochę groteskowa wymiana zdań ludzi, którzy się widzą po raz pierwszy, choć teoretycznie wymienili już pierwsze dane o sobie.
Ruszylismy przed siebie - on swobodnie, ja uważając, żeby nawet na moment nie ustawić się do niego plecami. Inna sprawa, że musiałoby mu odbić, żeby z jego posturą się na mnie rzucić. No, ale.
Piętnastominutowa rozmowa, spotkanie - jak na mój gust, poszło dobrze. Gadaliśmy znowu o głupotach - jego pracy, moich studiach, planach - na przyszły dzień, tydzień, życie.
Od początku zapowiedział, że ma niewiele czasu, bo musi odebrać kumpla z dworca, więc jeśli już mnie coś zdziwiło to fakt, że tylko dwa razy spojrzał na zegarek. Jeśli lustrował mnie wzrokiem, to dysktretnie - tylko raz zauważyłam, jak spokojnie mnie taksuje.
-Muszę niestety lecieć. Ale jeśli chciałabyś się jeszcze spotkać...
-Chętnie - uśmiechnęłam się.
-Mogę cię objąć? - rozczuliło mnie to pytanie, więc zaryzykowałam i pozwoliłam mu się przytulić. Kiedy się odsuwał, poczułam że na policzku szybki pocałunek, wnoszący dziwne ciepło do mojego serca.
Roześmiana, wbiegłam do pubu. Ludzie siedzieli tam, gdzie ich zostawiłam, przy stole zasłanym pustymi kuflami i butelkami. Skończyłam swoje piwo i usłyszałam, że ktoś nuci pod nosem 'wszystkiego najlepszego'. Przypomniałam sobie o kartce, którą wcześniej tego dnia starannie zapakowałam do plecaka: nazajutrz były urodziny Dana, a ja nie wiedziałam, czy na pewno pokażę się na treningu.
Kolejne dwa dni czekałam na wiadomość, choćby krótką, choćby negatywną. Na samym początku zapowiedziałam Shane'owi, że jeśli mu się nie spodobam, powinien mi to po prostu powiedzieć.
Ale kolejne dni mijały w ciszy.
Byłam wściekła, że nie miał dość odwagi, żeby napisać, że jestem dla niego za gruba, za głupia, cokolwiek - że po prostu postanowił mnie zignorować. Całą środę chodziłam zirytowana, na teningu się pojawiłam, dokumentnie go zawalając. Czwartek spędziłam, próbując pogodzić się z faktem, że on już nie napisze.
Wieczorem z nudów zaczęłam przeszukiwać facebook, szukając profilów ludzi, których gdzieś tam po drodze spotkałam. Z czystej ciekawości wpisałam Shane'a - coś, co zwykle robiłam pierwszego dnia znajomości, nawet tej wirtualnej. Tym razem jednak o tym zapomniałam.
Ze zdjęcia patrzył na mnie Shane - ten, którego znałam z tamtego wieczoru. Stał pod drzewem, obejmując jakąś rudą dziewczynę. Zjechałam niżej i wypatrzyłam status: zaręczony z Gillian Dussan.
To nawet nie zabolało, a jednak poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Nie dlatego, że kolejny facet po prostu mnie nie chciał - ale dlatego, że ja po raz pierwszy od lat naprawdę komuś zaufałam. I popełniłam błąd.
Ta sytuacja była idiotyczna, nawet ja to widziałam. Banał jakich mało - jedno proste kłamstwo, może chęć skoku w bok, może ciekawość...
Ale przez dwa kolejne tygodnie nie mogłam się pozbierać. Wiedziałam dobrze, że gdyby nie przypadek - gdyby nie zwykła ludzka ciekawość, która kazała mi sprawdzić jego profil - on by mnie skrzywdził, o wiele dotkliwiej niż mógłby to zrobić fizycznie. Nie dlatego, że się w nim zakochałam - dziękowałam wszystkim gwiazdom, że do tego nie doszło - ale dlatego, że ja potrzebowałam kogoś, kogokolwiek - i w tej swojej pogoni za odrobiną ciepła sama wpędziłabym się w kłopoty.
Bo znowu zaufałam komuś, komu nie powinnam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 12.10.2010 08:43 · Czytań: 805 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: