Nikt nie wie co znajduje się po drugiej stronie... bo czymże jest świadomość? Nasze mózgi potrafią ogarnąć zaledwie cząstkę tego, co otacza nas i kreuje fałszywą wizję świata. Świata? A może jedynie okresu przejściowego? Korytarzu, który wiedzie nas w nieznane? Ale on wiedział. Maks mógł wiedzieć, iż właśnie teraz znajduję się w świecie oderwanym od znanej mu rzeczywistości. Jak? Odpowiedź jest prosta. To nie mogła być prawda...
***
Młody mężczyzna obudził się. Jego dłonie natychmiast powędrowały w górę, do twarzy. Do twarzy, która przed chwilą wyglądała zupełnie inaczej... straszniej. Blizny. Krew. Czarne, rozczochrane włosy. Ogień.
To był tylko sen, pomyślał. Tylko sen. Chociaż jego życie z pewnością nie zostałoby przez nikogo nazwane normalnym, Maks wiedział iż to wszystko, to z całą pewnością zwykły koszmar. Nie miał jednak pojęcia o jednym - o tym iż koszmar ten, niedługo miał się ziścić.
Starając się nie zwracać uwagi na pot, który jeszcze przed chwilą lał się z niego strumieniami, Maks wygramolił się z pościeli wciąż z na wpół otwartymi oczami. Próbując się nie przewrócić, włożył zimne stopy do kapci i uderzył płasko dłonią w budzik, który natychmiast przestał wydawać irytujący dźwięk. Chociaż po gwałtownym zerwaniu z łóżka w jego przypadku zawsze groziło to natychmiastowym bólem głowy, nie zwracał na to uwagi. Był już spóźniony.
Nadal nie będąc w stanie myśleć trzeźwo, Maks stał przez chwilę na środku pokoju, wiercąc wzorkiem fioletowe ściany pokryte plakatami z filmów. Po chwili zwrócił wzrok na budzik. Za dwie ósma.
- No to mnie opieprzy - mruknął.
Ziewając, Maks minął oszklone drzwi. A przynajmniej oszklone ostatnimi dniami, gdyż dzisiaj kawałki szkła leżały na podłodze. Będę musiał to sprzątnąć, pomyślał. Zawsze postanawiał sobie takie rzeczy i stawiał cele, których i tak nie miał zamiaru realizować. No, przynajmniej dopóki nie umówi się z jakąś dziewczyną w jego domu.
W kuchni nie było prawie nic, co powinno znajdować się w każdym takim pomieszczeniu. Otwarta lodówka groziła już od dwóch dni tym, iż wszystkie potrawy się zepsują. To nic - był przyzwyczajony. Miast naczyń w zlewie stał wielki kosz z bielizną, a podłogę pokrywała ogromna, żółta kałuża. Do jego nosa dobiegła znajoma woń.
- Ty zapchlony kundlu!
Uderzenie stopą o szafkę, z której natychmiast wyłamały się drzwiczki nie poprawiło jego sytuacji. Wręcz ją pogorszyło, ale gdyby nie kapcie było by pewnie o wiele gorzej. Pies natychmiast przybiegł, a właściwie przyczołgał się trzymając łapy na nosie i posuwając się między nogami właściciela.
- I kto to teraz sprzątnie? - spytał Maks. Nie uzyskał odpowiedzi.
Jak zwykle o tej porze, pierwszym co zrobił było włączenie radia. Przynajmniej dopóki jeszcze trwał wrzesień, za następny miesiąc raczej nie zdąży zapłacić. Przez chwilę słuchał równie irytującej co dźwięk budzika muzyki, aż przemówił spiker:
"Dzień dobry! Samochody ruszyły z podjazdów i parkingów, komunikacja miejska została zablokowana przez armię ludzi, a my jak zawsze optymistyczni i to nawet z samego rana, informujemy was na bieżąco o wydarzeniach w mieście. Jest ósma rano, zapraszamy na poranne wiadomości."
Błysnęło ostrze. Krew pokryła natychmiastowo stolik, a szczochy Rexa zabarwiły się.
"Mike, co możesz nam powiedzieć w raporcie drogowym?"
- A co ma, kurwa mówić? Jest ósma rano! Wszyscy wyjechali z domów o tej samej godzinie. Spytaj o osiemnastej, będą jechać w przeciwną stronę - warknął Maks, szukając w kredensie plastra.
"... i radzimy unikać ronda ONZ na alei Jana Pawła II. Trwa tam właśnie budowa, a proponowany objazd jest kompletnie zablokowany..."
- No to przesrane, pójdę pieszo.
Plaster natychmiastowo zabarwił się szkarłatem, a palec wskazujący unieruchomił prawie całkowicie grubym bandażem. Pies zaczął skrobać łapami pod stolikiem próbując dosięgnąć resztki karmy. Maks jęknął i rzucił mu całą paczkę, otwartą. Karma potoczyła się po podłodze, wywołując u niego niemiłe skojarzenia z innymi formami hałasu jakie zwykł wydawać sąsiad nad nim kiedy rujnował mieszkanie rozbijając wszystko czego dotknął. Na szczęście w jego przypadku mógł zadzwonić po policję. Chyba nie powie im że twarde, mięsne kulki przeszkadzają mu chociaż sam je rzuca? Wyśmiali by go. Zresztą nie pierwszy raz...
Mężczyzna zatkał uszy. Komórka, wibrując na stoliku i wydając z siebie muzykę rodem z Disneya, kompletnie ogłuszała go i otumaniała. Prawdopodobnie szef, jak zawsze. Lepiej nie odbierać ale napić się kranówy...
Parsknął i splunął. Metaliczny posmak, żółtawy kolor. Za nic nie pamiętał o tym żeby wreszcie coś zrobić w tym mieszkaniu. Jednakże zbyt dużo bywał poza nim aby przejmować się takimi drobiazgami. Na szczęście zaglądał tu jeszcze jego przyjaciel mieszkający obok.
Znowu komórka. Maks chwycił narzędzie, które doprowadziło do kompletnej głupoty i ześwirowania milionów ludzi po czym cisnął ją na kanapę i przykrył stosem poduszek. To przynajmniej na jakiś czas da mu ukojenie. Wiedząc że prawdopodobnie nie ma nic do jedzenia w domu, a przynajmniej nic nadającego się w najmniejszym stopniu do spożycia, ubrał się w jeansy i czarną, skórzaną kurtkę po czym szybko udał się do łazienki ulżyć potrzebie.
Rex zaszczekał. No tak, mądry pies. Kiedy tylko usłyszy klucze natychmiast przybiega, zazwyczaj szybciej niż tramwaj Warszawski. Maks ubrał buty, a potem czapkę. Nigdy odwrotnie. Podejrzewał że to przez filmy, jednak wydawało mu się logicznym że w butach da się uciekać, a czapka do tego potrzebna nie jest. Pacnął zadek psa aby zbiegł na dół, samemu zamykając drzwi na trzy zamki po czym czekając dwie minuty na windę. Tylko po to aby zjechać jedno piętro w dół. Zawsze.
Chłodny wiatr uderzył go w pierś pozbawiając na chwilę tchu, ale jednocześnie dochodząc do głowy i karmiąc go życiodajnym tlenem. O czym jak o czym, ale o jego domu nawet z otwartymi wszystkimi oknami nie można było powiedzieć odpowiednio dotleniony. A już na pewno nie pachnący.
Ludzie podążali ulicą z minami skazańców. Garnitury, teczki... inny świat. Świat, w którym liczyły się stosy papierów, pieczątki, komputery, spotkania, klienci, sprzedawane badziewia i znienawidzone przez niego komórki. W jeszcze innym świecie wydawali się nastolatkowie sami o sobie mówiący "cool" tylko dlatego że nałożyli kaptury i ogolili łby. To samo z menelami, już stojącymi na ulicach i proszącymi o piątaki albo z ludźmi, których nie dało się sklasyfikować do pierwszych trzech grup, ale na pewno do kolejnej setki "Społeczeństwa wedle Maksa''. Właśnie mijał grupę młodocianych kryminalistów, kiedy noga jednego z nich w butach jakiejś znanej tylko takim ludziom jak oni marki i w białej skarpecie zablokowała mu przejście. Po chwili otoczyło go kolejnych pięciu, wyglądających dokładnie tak samo. Tak samo idiotycznie.
- Hej, kopsnij trochę szmalu.
Maks już wyobraził sobie jego plomby lądujące w tysiącach kawałeczków na chodniku.
- Nie mam kasy - odpowiedział chłodno, zaciskając palce w kieszeni.
- No to daj ten twój zegarek. Uuu, złoty. Pewnie warty... - nastolatek nie dokończył zdania.
Nigdy przed wyjściem na ulicę nie można być bezbronnym, to była jego podstawowa zasada. Chociaż miał broń palną, wolał nóż wojskowy, jedyną pamiątkę z dawnych lat.
Przez chwilę wydawało się że kryminalista runie na ziemię, a jego koleżki rzucą się na Maksa. Przewidział i tą sytuacje, więc postanowił do niej nie dopuścić. Osobnik, który przed chwilą dotykał jego zegarka uderzył czerepem o pobliską latarnie, a pozostali trzymali się za szczęki plując krwią. Mężczyzna pomasował nogę - nienawidził takich akcji.
- I co, skurwielu?! - warknął, wcześniej upewniając się że samochody zaparkowane obok osłaniają ich przed wzrokiem ludzi z przetłoczonej ulicy naprzeciwko.
Ten jedynie spojrzał na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
- Ach, a co my tu mamy? Jaki ładny scyzoryk, młody. Twoi rodzice wiedzą że bawisz się takimi ostrymi narzędziami? To niebezpieczne... lepiej to zabiorę, dla twojego bezpieczeństwa. Do następnego razu, dupku.
- Oby - zdążył odwarknąć, zanim jego żuchwa przekrzywiła się w lewo.
Rex siedział bezczynnie patrząc na swojego pana, na co Maks tylko pokręcił głową. To taki typ psa że jeśli się już wytresuje to bez rozkazu sam już nawet łba nie odwróci. No, ewentualnie naszcza w kuchni.
Droga do meksykańskiej restauracji była długa, lecz ciekawa. O tej porze można było się poprzyglądać najróżniejszym tworom jakie zrodził chyba wyjątkowo porypany bóg. Albo i równie walnięci rodzice. Maks korzystał z tego przywileju i bezczelnie spoglądał na ich ubrania czy odkryte atrybuty.
Aleksander już był na miejscu. Wiercił się na krześle zaraz obok okna przed którym stał Maks i poprawiał nieustannie ułożenie serwetek i sztućców na stoliku. Cholerny pedant, skwitował ten krótko i wszedł do restauracji przysiadając się do stolika.
- No, nareszcie! Wiesz jak długo tutaj czekam? Co ty masz na rękawie? Czy to KREW?!
Maks machnął jedynie ręką dając mu znak, aby się przymknął i mówił do rzeczy.
- Ehm, no tak... Znowu nie mogliśmy się powstrzymać, hę? No dobra, już nic nie mówię! Zamówiłem burrito, głodny? Nie kręć głową, ty tam nic nie masz w domu do jedzenia więc pewnie tak - Aleksander denerwująco przygładzał ciągle blond włosy i ulizywał kosmyki, które spadały mu na oko miast ułożyć się na boku czoła.
- Proszę, oto pańskie zamówienie. Dwa razy burrito i tequila. Podać coś jeszcze? - młodziutka kelnereczka podeszła do nich, ocierając kusą spódniczką o ramię Maksa.
- A może byś się do nas przysiadła? - Maks mrugnął do niej i objął w talii, na co ta zaczerwieniła się i odeszła od stolika gestykulując że szef patrzy.
Aleksander pokręcił z politowaniem głową.
- Stare zagrywki. No dobra, posłuchaj mnie. Szef prosił abym ci przekazał że masz się do niego stawić w południe. Ma nowe zadanie.
- Dobry sos.
- Yhm... W każdym razie może chodzić o tego mafiozę z Sycylii, więc lepiej już się pakuj bo czuję że w jego przypadku musisz już dziś lecieć.
- Mmm... nalać ci tequili?
- Słuchasz mnie w ogóle?!
Maks odłożył sztućce i spojrzał na niego poważnie.
- Prawdę mówiąc to nie, gdyż to ja mam coś do powiedzenia. Nie zamierzam znowu wyjeżdżać tylko dlatego że ten tłuścioch ma nowe zachcianki albo klienta. Mam urlop!
- Urlop, tak? To chyba jeszcze nie wiesz co oznacza urlop w naszej firmie. "Odpoczywaj dopóki nie zadzwonię".
- Jesz to burrito? Jak nie to daj mi, nie jadłem kolacji. Nie! Przymknij się wreszcie! Mam ci wlać do ust siłą odrobinę tego gówna żeby ci rozpalić gardło? Uwierz mi że to zrobię. A teraz podaj mi tą twoją torbę z dokumentami, tą jak twój łeb. Chyba tam masz komórkę? Zobaczymy o co mu chodzi...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Robert · dnia 13.10.2010 09:41 · Czytań: 814 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: