Linoleum w przedpokoju zamlaskało pod naciskiem trampek. Anna rzuciła kurteczkę i plecak-kostkę na drewnianą komodę wymalowaną białą, olejną farbą przez jakiegoś speca od wystroju wnętrz z minionej epoki.
Uczyłam się tu biegać. Ciągle się rozpieprzałam o te graty. O, kuchnia. Prysznic za kotarką, Boże, co za żenada. Kibel stoi na półpiętrze - to jeszcze gorzej. Naderwany kran, ale syf. Cerata, która śmierdzi i na którą nie mogę patrzeć. Czemu ja tego nie wypieprzyłam, gdzie ja miałam mózg? Brutalnie rozliczała miejsce swojego osiemnastoletniego życia, ponieważ, jak sądziła, była tam raz ostatni. Kalendarz z zeszłego roku. Przecież jest czerwiec, trzeba było wyrzucić. Rzężąca lodówka, grzejący zamrażalnik, kradzione butle z gazem, przewrócone krzesło...
Annie pociemniało przed oczami. Odruchowo złapała się stołu, bo nogi nie były w stanie unieść sześćdziesięciu kilo dziewczyny i trzech ton świadomości przewróconego krzesła.
Jeśli nie miało zbutwiałej nogi, to...
Dwieście centymetrów dzielących Annę od krzesła dawało nadzieję na zbieg okoliczności. Po chwili stało się jasne: ktoś tu był. Sprint do pokoju.
Jezus Maria, kurwa, Boże Święty... Sanchez, ja ci poderżnę gardło trzonkiem od łopaty.
Rozbebeszone treści walizki pokrywały podłogę, a na nich w nieregularnych kępach spoczywało pierze z porozcinanej naprędce pościeli. Materac z dziurą w środku opierał się o łóżko. Szafy stały bez drzwi, wokół walały się potłuczone bibeloty oraz urwane zasłony.
Panowie Reyes i Zuleta wysłali mi specjalistów od feng shui, jakie to wielkoduszne z ich strony. Ale czemu zajęli się tylko jednym pokojem? Kryzys? No nic, nie ma sensu tego ruszać. Jadę bez bagażu.
Anna cichutko wycofała się do kuchni. Właśnie do niej dotarło, że skoro otwierała drzwi, to znaczy, że ktoś je zamknął od wewnątrz. A to oznacza, że miłośnicy feng shui wciąż byli obecni w mieszkaniu.
Skąd, do czorta, dzwonił do mnie Sanchez? Hmm, czy Juan Carlos dał mu klucz? Siedziałam między piątką a szóstką, spokojnie słychać mnie było tutaj pod siódemką.
Anna delikatnie chwyciła za znajdujące się w zasięgu ręki nożyczki. Szła w kierunku drzwi stale się obracając wokół własnej osi - jedynie w ten sposób mogła mieć oczy dookoła głowy. Paskudna, czerwona cerata wyglądała na skąpaną w krwi. Lodówka warcząca jak pies na listonosza skutecznie zagłuszała wszelkie szmery mogące pochodzić od człowieka. Dobrze, że w kuchni ani w przedpokoju nie było zasłon, za którymi mógłby się czaić napastnik. Gdyby ktoś wybiegł z sypialni, Anna jest tuż przy wyjściu. Ucieknie. Kotara od prysznica! Dziewczyna lustrowała włóknistą przegrodę w ciapki z góry na dół i ze zgrozą stwierdziła, że między jej końcem a podłogą wyziera niezidentyfikowany, czarny obiekt, prawdopodobnie but. Zwinnym skokiem skryła się za lodówką i rzuciła stojącym na niej wazonem w kierunku prysznica. Przymknęła oczy, spodziewając się serii z pistoletu. Cisza. Materiał zamortyzował lot wazonu, ale wygiął się pod jego naporem i ujawnił bezwładne męskie nogi opierające się w nieanatomiczny sposób na podłożu. Zaciekawiona Anna opuściła kryjówkę. Nie zważając na własne bezpieczeństwo, podbiegła do kabiny, zerwała zasłonę i zobaczyła latynoskiego denata, w stroju jak najmniej kąpielowym, uduszonego prysznicowym sznurem.
W "Ojcu Chrzestnym" podrzucili głowę konia, a mi podrzucili głowę faceta... w dodatku z całym ciałem gratis! stwierdziła roztrzęsiona. Rzuciła się do ucieczki.
Po drodze przewiesiła przez ramię plecak i, poprawiając ułożenie nożyczek w prawej dłoni, zastanawiała się, czy jest sens tracić czas na zamykanie kluczem drzwi. Stróż przecież siedzi na podłodze.
Szarpnęła za klamkę. Odchyliła się w tył, by wyskoczyć jak z katapulty, ale zamiast na korytarz, wpadła wprost w ramiona mężczyzny około czterdziestki. Anna miała blisko 170 cm, on był o kilkanaście centymetrów wyższy i wessał się palcami w jej przedramiona, uniemożliwiając im ruchy. Przycisnął ją mocno do siebie. Jedyne, co Anna mogła zrobić, to skierować nadgarstkiem nożyczki w jego udo. Spojrzała na mężczyznę z pogardą godną panny młodej ochlapanej przez samochód.
- Masz wszystko? - zapytał dżentelmen.
- Wszystko - Anna zapauzowała wymownie - leży w pokoju obok. Byli tu z wizytą goście i zostawili rozpiździel jak premier Tusk w sklepach z dopalaczami. Może mnie łaskawie puścisz, to wtedy porozmawiamy, czy zapowiadali się tobie, skoro mi najwidoczniej zapomnieli.
Mężczyzna się zawahał. Nie puścił.
- Victor, ty mnie molestujesz seksualnie w godzinach pracy. Pójdę z tym do sądu.
- A ty naruszasz nożyczkami moją nietykalność cielesną...
Victor Sanchez rozejrzał się dookoła, wepchnął dziewczynę do środka i zamknął drzwi.
- Kim jest ten facet? - zasyczała ze złością Anna pokazując w kierunku uduszonego.
- Nie interesuj się tym, i tak już się z nim nie umówisz...
- Pytam czy od nas, czy od nich. Aha - i jeszcze ważniejsza sprawa. Ty jesteś jeszcze z nami, czy już z nimi?
Anna stała jak tygrysica gotowa do skoku. Bała się, że nagle ktoś spadnie na nią z sufitu niczym Leon Zawodowiec, nawet jeśli ten lokal nie zapewniał możliwości takiego luksusu.
- Nastąpiła zmiana planów, o której porozmawiamy w innych warunkach - uspokajał Sanchez. - Cokolwiek się nie wydarzy, musisz się zachowywać w sposób naturalny.
- O, przewidujesz jeszcze jakieś niespodzianki? Śmigłowiec na dachu? Zombie w piwnicy?
- Przyjdą goście. Nie mogę ci wszystkiego opowiedzieć, bo nie będziesz się zachowywać naturalnie.
- Aha, naturalnie, to znaczy kiedy słyszę własną krew przetaczającą się przez serce w tempie trzysta razy na minutę? Ogarnij się człowieku, bo powiem Rafie, że stosowałeś mobbing!
- Zamknij się, do cholery! Będziesz udawać, że walczymy.
- Dlaczego masz ze mną walczyć, skoro możesz mnie zastrzelić?
- Chyba ocipiałaś... - niecierpliwił się Sanchez.
- A czy jak ktoś przyjdzie i zobaczy, że szamoczesz się z nastolatką, zamiast jej wyrżnąć w łeb, to co sobie o tobie pomyśli? Błyskotliwy pan Zuleta wysłał za tobą towarzystwo ubezpieczeniowe w postaci kilku bandziorów, a ty się ich nie umiałeś pozbyć i przez ciebie oboje mamy problem! Twój plan jest do dupy! Myślisz, że taki zakapior będzie analizował? Jebnie serią z kałacha i po zawodach!
- Przyjechali dzisiaj. Wiesz, że miało nas już tu dawno nie być, ale oczywiście twoja Lola była ważniejsza od twojego tyłka! Dwóch wyeliminowałem. Jeden zdechł tu, a drugi zdycha pod piątką. Sprowokowałem kłótnię na tematy merytoryczne i strzeliłem mu w wątrobę na ulicy.
- Tematy merytoryczne? Czyli jakie? A reszta bandy co na to?
- Prali go po pysku, dopóki w końcu nie przyznał, że Independiente Medellin jest najlepszym klubem piłkarskim w Kolumbii.
Podniesione głosy sprowokowały posiłki. Drzwi otworzył kopniakiem odziany na czarno przystojniak z koszulą rozpiętą do połowy i wygoloną klatą, a za nim wtargnęła podobna mu czwórka. Jedni byli zwolennikami usuwania owłosienia, inni eksponowali jego nadmiar, ale każdy szpanował kilogramem złota na szyi.
- Ty z nią dyskutujesz? - zapytał Sancheza jeden z nich ładując karabin.
- Ja znam plan, a wy nie. Wróć do pana Zulety bez planu, a on już zadba, żeby cię żywcem zagrzebać w Medellin za bramką stadionu Atletico Nacional.
- Przeszukaliśmy cały dom, ponieśliśmy ofiarę śmiertelną. - Sanchez skinął ku nieboszczykowi. - Ta mała szmata musi to mieć przy sobie. Zaraz to załatwię.
Podszedł do oniemiałej Anny, chwycił ją za dredy i uderzył jej głową o kant stołu. Krew prysnęła z łuku brwiowego jak woda z wrocławskiej fontanny za dwadzieścia milionów złotych. Anna straciła na moment przytomność. Osunęła się na ziemię. Twarda pięść z sygnetami trzasnęła ją w policzek.
- To musi być z całej siły? - wyszeptała.
- Zachowuj się naturalnie.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi i kopnęła partnera w jądra. Miało zaboleć.
- Robi się ciekawie - zaobserwowali pozostali Kolumbijczycy. - Juan Carlos nie kłamał, że cizia jest twarda.
- Co to było? - wyjęczał Sanchez.
- Brazylijska sztuka walki "vale tudo", w polskim tłumaczeniu: "walę tu go" - Anna odpowiedziała wycierając krew z czoła i podnosząc z podłogi swoje nożyczki.
- Dziewczynko, nie masz noża w kuchni? - ironizował podrażniony Sanchez.
Chciał jej wytrącić broń z ręki, ale Anna była szybsza. Przełknęła ślinę, wycelowała i wbiła Sanchezowi nożyczki w oko.
- Nożem, kurwa, tego nie zrobisz - sylabizowała, otwierając przybór. - Wypatroszę cię przez oczodoły za tę jatkę. Mam nadzieję, że zachowuję się w sposób jak najbardziej naturalny... - mówiła, a jej głos ginął w rozdzierającym wrzasku ofiary.
- Dosyć tego... - zdenerwował się bardziej przytomny bandzior i strzelił Annie w kolano.
Dziewczyna upadła. Sanchez zaczął wymiotować.
- Pan Zuleta inaczej z tobą porozmawia. Tak, jak rozmawiał z Juanem Carlosem, wiesz? Będziesz błagać, żeby cię zakopali żywcem na stadionie Atletico - poinformował ją zdegustowany strzelec. - Zabieramy ten syf, cizi dajemy zastrzyk, żeby sobie spała i lecimy stąd. Co złego, to nie my.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Nathii · dnia 15.10.2010 09:44 · Czytań: 583 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: