Suzuki - bury_wilk
Proza » Inne » Suzuki
A A A
„Nie pytaj jej o nic, nie odpowie ci,
Nie pytaj jak minął, cały tydzień zły(...)
Z piątku na sobotę, idzie raz va banque
Zabłąkany motyl, mała Lady Pank”


SUZUKI

Najpierw był poniedziałek. Słodki, tak, że aż mdliło. Do obrzydzenia. Sztuczne uśmiechy kleiły się na usta, nieszczere komplementy i co jakiś czas niechciane uściski. Taki chory, miłosny poniedziałek. Zupełnie, jakby wszyscy uwzięli się, by doprowadzić małą Suzuki do szału.
Była twarda niczym wojownik na polu bitwy i przetrwała ten dzień, choć niemała w tym zasługa sporej ilości drinków z rumem.
Niestety, potem był wtorek. Przeklęty wtorek. Tydzień, w tydzień, taki sam. Okropny, pechowy, beznadziejny. Czy nie da się wymazać tego piekielnego dnia z rzeczywistości?
Zaspała. To jeszcze dało się znieść. Porwała dwie pary pończoch, a gdy założyła trzecie - ulubione, w kolorze fuksji - dzieła zniszczenia dokonał kot. Ledwo wyszła z domu, przez wrodzone gapiostwo wpadła prosto na faceta tak podobnego do jej największej, oczywiście niespełnionej miłości, że aż ją przytkało z przerażenia. Zamiast powiedzieć „przepraszam” bąknęła coś niezrozumiałego, zapłonęła ze wstydu i uciekła.
Do pracy się spóźniła. Nie pierwszy raz, tyle, że jak to zwykle we wtorki bywało, świadkiem spóźnienia była szefowa. Wredna, stara jędza nie tylko z wyglądu, lecz i z paskudnie złośliwego charakteru podobna do prehistorycznej smoczycy. Bura była niewspółmierna do przewinienia i jeśli można było jeszcze biednej Suzuki popsuć humor, to stało się to właśnie wtedy. A może nie? Może chwilę później, gdy w radiu zagrali High Hopes Pink Floydów. Niby zwykła piosenka, jednak miała w sobie coś takiego, że po jej wysłuchaniu Suzuki łapała maksymalną depresję.
Tym razem, ciężar niepowodzeń i mniej, lub bardziej dokuczliwych zrządzeń losu nie wyczerpał się w pracy, ani na wspomnianych zdarzeniach, ani na wylanej na wydekoltowaną bluzkę kawie, ani na wkręceniu w niszczarkę dokumentów świątecznej laurki dla przyjaciółki - to ostatnie, w sumie, okazało się nie takie złe, bo chwilę później owa przyjaciółka zadzwoniła i jasno dała do zrozumienia, że ma Suzuki w nosie. Z każdą godziną waliły się kolejne sprawy, a blue screen na monitorze pojawiał się z częstotliwością, z jaką mryga lampa stroboskopowa.
W domu, w oazie spokoju, miało być wytchnienie, ale nie było. Po drodze kupiła kanapkę z kiełkami, ale teraz, gdy chciała ją zjeść, okazało się, że ktoś się pomylił i dostała z tatarem. Nie trzeba dodawać, że jako zdeklarowana wegetarianka, czując w ustach smak zwłok nieszczęsnego zwierzątka, które zamiast rozkosznie hasać po polach i łąkach było trzymane w ciasnej oborze, a potem bezlitośnie zarżnięte tylko po to, by jakieś podłe, mięsożerne padalce mogły się cieszyć kulinarnym orgazmem, Suzuki przeżyła prawdziwą tragedię. Niewiele jej brakowało do zapaści, a z niekontrolowanymi drgawkami i spazmatycznym płaczem nie poradziła sobie aż do wieczora.
Lekarstwem miało być ulubione anime. Kilka głębszych oddechów, lufa rumu, pilot w rękę i...
Norauto odcinek 666 „Szturm na zamek Takeshi”
- KoBita, uważaj!
- Aaaaaa...
- Uratuję cię!
- Nie, CevapCiCi! Mnie już nic nie pomoże! Ratuj się! Ookami Sama już wygrał, nic go nie powstrzyma!
- Aaaaa!!!
- Adziaaaaa!
- Nie zostawię cię, KoBita!
Pink! Pong! Fiu! Bździu! Bang, bang...
Suzuki nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Jej ulubionych bohaterów zabito! Okrutnie i bezwzględnie! Gorzej już być nie mogło. Świat się załamał, rozpuścił w bezkształtną płynną masę i płynął w kierunku nicości.
Bogu dzięki, że płynął też rum.
W środę nie mogło już być gorzej, więc nie było. Nie było też szczególnie lepiej. Wprawdzie los oszczędził dziewczynie kolejnych przykrości, ale krzywa bomba z poprzedniego dnia nie odpuszczała. Dopiero wieczorna dawka alkoholu sprawiła, że Suzuki zasnęła spokojnie i twardo.
Czwartek zaczął się nawet przyjemnie. Świeciło słońce, ludzie uśmiechali się życzliwie, a wredna szefowa wzięła dzień wolnego, czym uszczęśliwiła wszystkich pracowników. Czas płynął leniwie i spokojnie. Suzuki zaczęła nawet odczuwać coś, w rodzaju psychicznego komfortu.
Po pracy, umówiła się na zakupy ze starym kumplem Tomim. Szwendanie się po sklepach upływało na zaskakująco wesołych rozmowach i nawet było owocne. Fakt, że dziewczyna straciła mnóstwo godzin na mierzeniu, ale ostatecznie wybrała słodziutkie gumiaczki w zielone słoniki.
Tomi też zachowywał się niespodziewanie przychylnie, a że Suzuki od dawno miała na niego chrapkę, nabrała nadziei, na małe, co nieco. Pewnie by nawet coś z tego wyszło, bo i chłopak wprowadzał w życie kolejne kroki chytrego planu, jednak jego wizja rozmijała się z tą Suzuki.
- Zobacz, jaka pyszna dupcia. - Mruknął konspiracyjnie i wskazał oczami odwróconą tyłem laseczkę przeglądającą książki w Empiku.
Suzuki nie miała lesbijskich doświadczeń, co nie znaczy, że wykluczała możliwość takiej przygody, a już na pewno nie miała oporów przed docenieniem uroków kobiecego ciała. Tymczasem, wskazana przez Tomiego panienka prezentowała się naprawdę kusząco. Malutka, drobniutka, niby taka zwyczajna, w bluzie z kapturem i leginsach, jednak zachwycała kształtami pośladkowych krągłości. Kiedy stanęła na palcach, by sięgnąć na wyższą półkę, łydki, uda, i wspomniane pośladki napięły się tak cudownie, że Suzuki poczuła, jak coś w niej mięknie.
- A może ją poderwiemy i zrobimy małą orgietkę? - Tomi rzucił niby żartem, ale w jego słowach było tyle skumulowanych emocji, że nie potrafił ich ukryć.
- Do reszty cię pogięło? - Suzuki spiorunowała spojrzeniem bezczelnego towarzysza, ale po chwili namysłu dodała: - Dobra. Jak ci się uda ją namówić, to ja wchodzę.
Dziewczyna zakładała, że nie ma szans na realizację celu, za to może być trochę śmiechu, ale Tomi właśnie na taki rozwój wypadków liczył. Liczyła też Mila, z którą już dawno kombinował nad opcją trójkącika, ale nie potrafili znaleźć odpowiedniej kandydatki. Suzuki wydała im się idealna, jednak zaproszenie jej do łóżka w zwykły sposób wydawało się cokolwiek niestosowne, czy niezręczne, dlatego zabawili się w organizację tego przedstawienia.
- Spoko, wystarczy bajer na tekturę.
- Na co?
- Te, która godzina? - Tomi nonszalancko zagadał do niby nieznajomej.
- Późna. Grzeczne dziewczynki powinny już być w łóżku. Niekoniecznie same... - Mila odwróciła się i uśmiechnęła promiennie.
Niestety w tym samym momencie Suzuki straciła całą ochotę na przygody.
- Tomi, - złapała go za rękaw i pociągnęła - ona jest blondynką.
- Ale ciemną.
- Wszystkie blondynki są ciemne.
- Co ty gadasz? Wiesz, że jesteś ograniczona?
- No sorry. One są pospolite, banalne, nieciekawe i głupie. Z blondynką odpada.
Tomi osłupiał, a potem zmienił się nie do poznania.
- A ty, i ten twój zielony irokez to niby dowód na lotność? Jeśli chcesz wiedzieć, to w tych kaloszach wyglądasz, jakbyś wyszła prosto z obory!
Potem chłopak złapał cokolwiek zdziwioną Milę pod rękę i oboje zniknęli w tłumie kupujących.
Rum...
Piątki były przeciwieństwem wtorków. To zawsze był dzień wyjątkowy, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Niestety, dopiero od popołudnia...
Pracy nie było dużo, ale wyczekiwanie na upragniony fajrant powodowało, że czas niemiłosiernie się dłużył. Suzuki zabijała go, czym mogła. Grała w Tetrisa, plotkowała, piła kawę, za kawą, ale na upływające leniwie godziny nie miało to większego wpływu.
Dziewiąta. Pięć po. Dziesięć. Dwadzieścia pięć...
Z nudów zadzwoniła do jednej z licznych, choć przelotnych miłości i to był błąd. Powinna wziąć poprawkę, że zły tydzień się jeszcze nie skończył...
- No, cześć suczko. - Dawid był zawodowym żołnierzem, co niby nie miało większego znaczenia, dla ich kontaktów, jednak w jakiś sposób odciskało piętno na jego sposobie myślenia, czy niewybrednym języku. - Co tam u ciebie?
- Nudzę się i pomyślałam, że mnie zabawisz opowiadając jak pieprzysz mnie gdzieś w koszarach, albo w czasie patrolu na afgańskiej misji.
- A co to ja, kurwa, jestem seks-telefon? Zresztą, w Afganie jest sucho, to po co tam brać taki ponton jak ty? Już prędzej do jakiejś podmokłej dżungli...
Odłożyła słuchawkę. Starała się jak mogła, puszczać bokiem uwagi na swój temat, ale ostatnio przeszła zbyt wiele i nie potrafiła odciąć się od przytyku do wyglądu.
Gorąca herbata znów ją nieco uspokoiła, ale nie pomogła na nudę. Przeprowadziła w myślach analizę, gdzie jeszcze mogłaby pójść, gdzie zasiać trochę fermentu, do kogo zagadać i wyszło jej, że większość pomysłów na tą chwilę jest nierealna, przechodzona, lub po prostu nie dość ciekawa. Nienawidziła jak nic się nie działo, to pogłębiało jej depresję, dlatego sięgnęła po ostatnią deskę ratunku.
Ponuretto miał się za szamana i malarza. Nie zdobył - jeszcze, bo Suzuki była pewna, że to tylko kwestia czasu - wielkiego światowego uznania, ale jego sztuka znamionowała niemały talent. Dziewczyna widziała kilka jego obrazów, oraz znacznie więcej rozpoczętych szkiców, i co tu dużo mówić, zakochała się. Budowany wprawną ręką świat urzekał ją, oszałamiał i zniewalał, a i sama postać Ponuretta, wydawała się szalenie pociągająca, mimo, że nigdy nie mieli okazji się spotkać.
Rozmawiali czasem za pośrednictwem internetowych komunikatorów i tyle. Suzuki musiało to wystarczyć, by rozpalać swoje marzenia i żądze, a Ponurettowi chyba nie bardzo przeszkadzało, choć studiując jego finezyjne wypowiedzi w stylu „czego”, „yhm”, „no to co?”, „głupia jesteś”, lub „zadbaj o siebie”, „posprzątaj w pokoju”, „schudnij”, „nie mam ochoty”, można by odnieść wrażenie, że jego stosunek jest w najlepszym razie obojętny.
Suzuki wydawała się nie dostrzegać, jak idol ją traktuje. Wmówiła sobie, że go uwielbia i choćby nie wiadomo, jak się starał, nie potrafił zmienić tej sytuacji. Inna sprawa, że nie bardzo chciało mu się starać.
- Hej Ponur, co porabiasz? - Wystukała tak energicznie, że komputer w ramach strajku zawiesił się i musiała go zrestartować. Prychnęła gniewnie, odczekała niecierpliwie, aż wredna maszyna ponownie się uruchomi i podjęła kolejną próbę. - Hej Ponur, co porabiasz?
- Oglądam w necie gołe dupy.
- Może podesłać Ci zdjęcie mojej? ;]
- Po co? Chcesz, żebym miał koszmary?
- Oj tam, oj tam :)
- Idę spać.
I Ponuretto poszedł, a w każdym razie zniknął z internetu pozostawiając Suzuki w stanie totalnego załamania. Radziła sobie z olewaniem i niemiłym traktowaniem - paradoksalnie nawet ją to podkręcało - ale takie zakończenie rozmowy, było nie do strawienia. Gorzka gula nagle urosła gdzieś w krtani i uparcie pchała się wyżej, a w końcu przebiła się, przez barierę zaciśniętych zębów i wystrzeliła niepohamowanym płaczem.
*
Pechowy tydzień biednej Suzuki powoli zbliżała się do finału, a tym czasem, wciąż mało o niej wiadomo. Nie jest to jej biografia, dlatego, nie będzie dogłębnej analizy i historii życia, nie mniej, kilka szczegółów wypadałoby dodać.
Suzuki urodziła się w małej rybackiej wiosce na Okinawie, gdzie wychowywał ją japoński ojciec - ponoć miał samurajskie korzenie, ale w codziennych czynnościach takich jak połów owoców morza, nie było tego za grosz widać - i matka polka. Gdy miała sześć lat ojca zabrało tsunami. Samotna matka, źle czuła się w kraju kwitnącej wiśni więc zabrała córkę i wróciła do rodzinnego kraju.
Zamieszkały w Krakowie, gdzie przyszło Suzuki dorastać. Chodziła do polsko-japońskiej szkoły i całkiem szybko opanowała nowy dla niej język, choć nigdy nie zdołała nauczyć się, że dla przykładu, odzież się „zakłada”, a nie „ubiera”, lub, że „bynajmniej”, nie oznacza tego samego, co „przynajmniej”.
Im była starsza, tym bardziej czuła się inna i tym bardziej starała się to podkreślić ubiorem, fryzurą i zachowaniem. Wspomniany przez Tomiego, zielony irokez pojawił się na drugim roku studiów i pozostał, mimo, że w pracy nie spotkał się z szczególnym uznaniem.
To zresztą, było już w innym mieście, bo „za chlebem” Suzuki trafiła do Inowrocławia. Z dwoma koleżankami wynajmowała małe mieszkanko i jakoś sobie radziła, choć przykry fakt, że życie toczyło się zupełnie innymi torami niż jej wyobrażenia, przy wielu okazjach dawał jej się mocno we znaki.
Pewnie już dawno Suzuki poddałaby się i albo podcięła sobie żyły, albo zasymilowała z szarym, drętwym tłumem, gdyby nie weekendy, a szczególnie noce z piątku na sobotę. Wtedy właśnie działy się rzeczy, które pozwalały jej trwać przy swoich poglądach, stylu i pomysłach na życie. Niezłomna, niepokonana. Samurajska dusza wojownika. Fujiyama. Toyota - no, powiedzmy Suzuki... Ewentualnie, można powiedzieć, że była uparta jak osioł.
*
Zagrały dzwony. Słyszała je wyraźnie, choć nie potrafiła ocenić, skąd dobiega ich niski, głęboki dźwięk. To już czas. Nadchodził mrok, a wraz z nim świat ulegał przeobrażeniu. To nic, że zupa była za słona. To nic, że sąsiadka ma nowe futro... Grały dzwony.
Szare mieszkanie poddało się nieśmiertelnej sile natury. Wyrosła trawa, drzewa, krzaki, a za omszałym kamieniem ze swojej nory wyglądał biały królik. Ostatnim łącznikiem z rzeczywistością, było teraz duże lustro. Zwykle wisiało w przedpokoju, teraz, zdobiło pień starego kasztanowca.
- Choć Suzuki. Choć za mną. - Tydzień wcześniej, biały królik wybrał drogę przez swoją norę, ale teraz miał inny pomysł. - Tędy, tędy.
Wskoczył prosto w lustro, a Suzuki ufnie podążyła za nim.
Świat z drugiej strony był niby podobny, a jednak znacznie bardziej kolorowy i odjechany. Karciane wojsko maszerowało szerokim traktem do ogromnej szachowej wieży, a za wielkim parawanem z pawiego ogona Dama Pik oddawała się grzesznej rozkoszy w Kierowym Waletem. Na wielkim, łopianowym liściu, Calineczka pokonywała płynący przez Stumilowy Las strumień, zaś blaszany drwal, bezwstydnie rżnął Dorotkę.
- Co dziś robimy, mój kochany futrzaku?
- Weź pigułkę. - Zabrzmiało nieprzyjemnie chłodno, tak realnie, jakby chodziło o antykoncepcję, ale w łapce królika była duża, niebieska i prześwitująca tabletka.
Połknęła ją i natychmiast stała się nie większa niż paznokieć.
- A teraz przebierz się, nie możesz przecież wystraszyć swojego zagubionego chłopca.
To nie było miłe, ale Suzuki, białemu królikowi wybaczała wszystko. Zresztą, wiedział, co mówi i jeśli chciała przeżyć kolejną przygodę powinna być posłuszna. Zagryzła więc wargi i przebrała się w zielony, obcisły trykocik ze złotymi wstawkami.
- To też muszę? - Z wątpliwością w oczach wskazała na fikuśną czapeczkę zakończoną dzwonkiem.
- No pewnie! - Królik wyrwał z ziemi marchewkę i nie zważając na ekspresyjne protesty warzywa, zaczął je chrupać. - To najważniejsze.
Suzuki założyła więc i nakrycie głowy, które w jakiś magiczny sposób nie kolidowało z postawionymi na sztorc włosami. Dzwoneczek dzwonił metalicznie, cichutko, ale przejmująco, a za każdym uderzeniem sypał się z niego srebrny pyłek.
- To teraz, lecimy!
Królik zamachał uszami i bez trudu wzniósł się w powietrze. Zakręcił koło nad polaną i ponaglając zachęcał dziewczynę, by uczyniła to samo.
Zaśmiała się radośnie, rozpostarła ręce i zaskakując samą siebie uniosła ponad ziemię. Poszybowali nad las, nad góry i dalej, na południe, nad wielkie morze. Mknęli jak ptaki, przebijali się przez chmury, pokonywali wichry i prażyli w tańczących słonecznych promykach.
- To już blisko. Patrz, tam, na dole!
Wśród bezmiaru lazurowej, morskiej otchłani, kołysał się łagodnie potężny galeon. Czarne żagle i bandera ze skrzyżowanymi piszczelami nie pozostawiała wątpliwości, ale gdyby jednak Suzuki nie chciała uwierzyć swoim oczom, pod niebo niosła się straszliwa pieśń:
„JooHoHo, piętnastu chłopa na umrzyka skrzyni...”
- Boję się!
- Och, to normalne, ale zobacz, ona też. - W zawieszonej na rei klatce uwięziona była piękna, choć zapłakana indianka. - Wiesz co piraci jej zrobią? Kapitan Hak jest najokrutniejszym z okrutników i najgwałtowniejszym z gwałtowników.
- Czy to Tygrysia Lilia?
- Nie, Pocahontas, ale nie imię jest istotne. Wiesz, po co ją porwali?
- Sam powiedziałeś, że Kapitan Hak jest gwałcicielem...
- Powiedziałem, że gwałtownikiem... Nie, nie o nią tu rzecz się rozgrywa. Ona jest przynętą.
- Przynętą? Na kogo?
- Ej, dziewczyno, czy wszystko trzeba ci tłumaczyć? - Królik zirytował się, ale niemal natychmiast gniew ustąpił. - Pomyśl, dla kogo jesteś w tym świecie, kogo szukasz?
- Kto może potrzebować mojej pomocy... Ktoś zagubiony... Tak, a ja zawsze miałam słabość do zagubionych chłopców...
- Więc?
- Zagubiony chłopiec...
- Właśnie, właśnie. Myśl dalej. Dziś jesteś jego dzwoneczkiem.
- Patrz, patrz, już tu jest! Spóźniliśmy się!!!
Suzuki z rozpaczą zamachała rękami, tak chaotycznie, że omal nie spadła do morza. Na pokładzie pirackiego galeonu, straszliwy Kapitan Hak pojedynkował się z niedużym chłopczykiem o wystraszonym spojrzeniu i długim nosie.
- Pinokio! Uważaj!!!
- Aaaaaa...
- Uratuję cię!
- Nie, Dzwoneczku! Mnie już nic nie pomoże! Ratuj się! On już wygrał, nic go nie powstrzyma!
- Aaaaa!!!
- Adziaaaaa!
- Nie zostawię cię, Pinokio!
Pink! Pong! Fiu! Bździu! Bang, bang...
*
Mała Suzuki przeobrażona w bajkową wróżkę zastygła na chwilę przed swoją śmiercią i tak już miało pozostać. Obraz był ukończony.
Ponuretto z zadowoleniem odłożył pędzel, a ręka, która przed chwilę malowała niestworzone światy sięgnęła po butelkę rumu...

10.2010
LCF
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
bury_wilk · dnia 17.10.2010 10:22 · Czytań: 1109 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 20
Komentarze
bury_wilk dnia 17.10.2010 11:45
Na kilka godzin zdradziłem Wędrowca, może się nie obrazi. A oto, co z tego wynikło.
Krzysztof Suchomski dnia 17.10.2010 13:39
Jeśli to miał być portrecik małej Lady Pank, idącej va banque z piątku na sobotę, to czemu miał służyć ten japoński sztafaż?
Mam wrażenie, że zabrakło Ci wiary w atrakcyjność tematu, więc postanowiłeś go na siłę uatrakcyjnić. Globalizacja uber alles i mamy w końcu tę drugą Japonię. Ten japoński życiorys dodany jako komentarz spoza sceny psuje kompozycję opowiadania.
Które, poza tym, zawiera kilka udanych scenek - myślę o tych w realu, bo scena "odlotu" z opisem "a la Alicja" jest za bardzo skupiona na detalach, a pomija odczucia i sposób "przeżywania" tego przez bohaterkę.
Mimo powyższych słów krytyki, czytało się całkiem, całkiem. Próba interesująca, warta dopracowania.
Pozdrawiam :)
Usunięty dnia 17.10.2010 14:59
Ależ Ty się znęcasz nad tą bogu ducha winną Suzuki :)

Jak już mówiłam, dla mnie opowiadanie jest świetne, może tylko to znęcanie przydługie. Mamy tu dowód, że kończenie ręką wychodzi Ci idealnie :] Ale... Obiecałam, wiec nie popuszczę:

Cytat:
Ookami Sama

Ookami-sama

Cytat:
CevapCiCi

Wiesz, ze żaden Japończyk nie byłby w stanie tego wymówić? :]

Cytat:
gumiaczki

sam jesteś gumiaczek, mówi się gumaczki
bury_wilk dnia 17.10.2010 15:48
Krzysztofie :)
Zasadnicza kwestia, która tu wypływa jest taka, że ten tekst powstawał zdecydowanie nieuniwersalnie. Pisany był pod bardzo określonym kontem, zrekłbym, niszowo, choć oczywiście zakładałem, że wszyscy Ci, co nie wiedzą, co mam na myśli, też coś fajnego w nim dla siebie znajdą. To właściwie jest odpowiedź na pytanie o japońskie elementy.
Co do wstawki z życiorysem, to rzeczywiście, dla fabuły, mogłoby jej ni ebyć, jednak i tu wchodzi powyższy argument. Tekst powstawał tak, że wypisałem sobie długą listę elementów, które mają się w nim zmieścić i wyszło mi, że kilka najlepiej wpasuje się właśnie we fragment życiorysowy.
Co do fragmentu z "odlotem", to chyba rzeczywiście masz rację. Mogłoby być głębiej.
Oke :D cevapcici to danie mięsne pochodzenia bałkańskiego. Z Japonią nie ma absolutnie nic wspólnego, ale jak dla mnie brzi na tyle pokracznie, że do tej fabuły spokojnie może robić za japońskie. Norauto, też nie jest po japońsku :p A co do reszty, to sama wiesz :p
Bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarze. Zapraszam następnych :)
TomaszObluda dnia 17.10.2010 15:51
Cytat:
Czas płynął leniwie i spokojnie.
Tak jak opowiadanie.

Heh zakończenie uratowało mnie. Nudne trochę, jak dla mnie. Geje, zboczeńcy i brzydka laska. Ale koniec fajny :)
TomaszObluda dnia 17.10.2010 15:53
aha oczywiście, to rzecz gustu. Mnie takie teksty się nie podobają. Trochę to dla kobiet, chyba? Idę robić spagetti i przemyślę to.
Usunięty dnia 17.10.2010 21:16
A, i jeszcze jedno. Suzuki jest pewnie na tyle wrażliwa, że zanim zacznie oglądać jakieś anime, zapobiegawczo czyta fabułę, żeby wiedzieć, którzy bohaterowie zginą, i zawczasu przygotować się do tego psychicznie :bigrazz:
bury_wilk dnia 17.10.2010 21:45
Tomaszu, geje?

Oke, a skąd wiesz? Siedzisz w jej głowie? :D
Usunięty dnia 17.10.2010 21:51
Wiesz, czuję z nią jakąś dziwną więź :bigrazz:
bassooner dnia 17.10.2010 23:03
nie wiem dlaczego... ale czytając o Suzuki, mimowolnie na myśl przychodziła mi oke mani... ;-)))

całość jednak nie dla mnie... nudnawo jakoś...

poz
dro
bass
;-)))
julass dnia 18.10.2010 01:41
a ja się ubawiłem w niektórych miejscach...
trochę jakby gdzieniegdzie przecinków za dużo ale ogólnie nie przeszkadza...
bury_wilk dnia 18.10.2010 07:57
Bass, na mimowolność nic nie poradzę :p

Julass, z przecinkami u mnie jest tak, że często mają własne życie :D

Dzięki Wam :)
bassooner dnia 18.10.2010 12:44
bo są zasady pisowni wg słownika i wg burego... ;-)))
bury_wilk dnia 18.10.2010 13:24
Nie Bass, to nie tak. Zasady, zasadami, a ja przecinkom (jak Bóg :D ) daję wolną wolę. Co z nią zrobią, to już nie ode mnie zależy B)
bassooner dnia 18.10.2010 13:46
żeby ci całego tekstu nie wyprzecinkowały, choć pewnie jąkała by się ucieszył ;)
Usunięty dnia 18.10.2010 13:48
Bass, a gdzie Ty tu widzisz jakieś związki miedzy mną a tą postacią? :|
bassooner dnia 18.10.2010 13:59
eee... a to nie ty?!! ;)

oke mani brzmi dla mnie po japońsku, a jak jeszcze dodamy karate to już w ogóle!
Wasinka dnia 22.10.2010 12:01
Przecinki to niesforne i figlarne stworzonka, które uwielbiają drażnić zdania, zmieniając ich sens czy wypaczając logikę. Wyprawiają wesołe harce, rozpraszając się po tekście lub kumulując w jednym miejscu, gdy im za zimno. Ale kiedy już psikusy przestaną je bawić, potrzebują poprowadzenia za rączkę i, jak chyba każdy słodki dzieciak, opieki i wskazania właściwej drogi ;) (wybacz przecinkowy komentarz).
Moment problemu z zakładaniem i ubieraniem przypomniało mi pewna sytuację. Ale przecież istnieją zbiegi okoliczności... ;-)
Pozdrawiam :)

Edyt. Zapomniałam słowka o tekście... Podobne mam uwagi mniej więcej do tych Krzysztofa, ale z lżejszym odcieniem, że tak to ujmę. Ogólnie gładko się czyta, masz swobodny styl i lekkie pióro.
bury_wilk dnia 22.10.2010 17:41
Heh, dzięki Wasieńka, dobrze, że coś jednak dodałaś, bo już zaczynałem myśleć, że napisałem tekst o przecinkach :)
Wasinka dnia 24.10.2010 17:58
To dodam ponadto, że czytałam z zaciekawieniem i gładko dobrnęłam do końca, tym bardziej że tekst "zakraszasz" zgrabną daweczką humoru.

A co do przecinków... Jak nie stoją na swoich miejscach, to jednak zwracają uwagę trochę, tak jak Twój komentarz a'propos wolnej woli (zabawny zresztą).

Pozdrowienia słoneczne zostawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:70
Najnowszy:wrodinam