Patrycja ziewnęła rozdzierająco i zsunęła z ciemnych włosów wełnianą czapkę. Nosiła ją zresztą tylko jako ochronę od deszczu, a ten właśnie przestał padać. Poza tym dochodziła już do szkoły, a choć mogła powiedzieć o niej wiele złego, był też jeden plus: miała dach.
Weszła bocznym wejściem, jak zwykle zresztą. Na komentarz stojących pod budynkiem dziewczyn zareagowała tradycyjnie. Pokazała im środkowy palec i odwróciła się plecami. Wiedziała, że nie zaatakują. Nie od tyłu. Pod tym względem miały dziwnie wyczulone sumienie. Książki i worek na wuef schowała w szafce i poszła do wodotrysku z wodą. Zobaczyła, że Jackson wchodzi do swojego gabinetu. Chwilę rozważała, czy by za nim nie pójść, ale od dawna już tego nie robiła i teraz też nie wydawało jej się to właściwe. Poszła pod pokój nauczycielski, bo wiedziała, że tam go na pewno spotka. Nie czekała długo.
-Cześć - uśmiechnął się pod nosem, ale był jakiś nieobecny, jakby zły.
-Coś się stało? - wypaliła i od razu tego pożałowała. Nie miała prawa, by o to pytać.
-Nie, nie - otrząsnął się i już przytomniej spojrzał na dziewczynę.
-Skończyłaś projekt?
-Wczoraj w nocy - wyszczerzyła się, nie potrafiąc ukryć zadowolenia. Pracę z historii pisała już od kilku miesięcy, zapełniła prawie sto stron.
-Masz kopię?
-Tak, jasne. Chciałby pan...
-Zostaw ją u mnie na biurku i wpadnij po lekcjach, przejrzymy razem. Okay? - spieszył się, widziała to wyraźnie. Skinęła głową i bez słowa zawróciła.
-Patrycja?
Zerknęła przez ramię, nawet się nie zatrzymując.
-Gratuluję - powiedział zgoła innym tonem, zimnym i oficjalnym. Zza rogu wyszła biologiczka, starsza już kobieta, chodem przypominająca kaczkę.
Skinęła głową, zła. To akurat mógł sobie darować.
Pobiegła do zachodniego skrzydła, żeby zdążyć jeszcze przed dzwonkiem. W którymś momencie coś ją uderzyło. Nie był to zapach, choć mogło się tak wydawać. Odgoniła jednak myśli. Gabinet Jacksona był tuż obok sali gimnastycznej, więc dziwne zapachy wcale nie dziwiły. Kiedy jednak zbliżała się już do oszklonych drzwi, zrozumiała, że coś jednak jest nie tak. W dalszej części korytarza zobaczyła dużą kartkę. Przystanęła. Korytarz był wyłączony z użycia. Dlaczego jednak nie powiedział jej o tym Jackson? Była przecież uczennicą. Nie miała prawa tu przebywać. Przez chwilę rozważała, czy nie lepiej byłoby się wycofać, ale stwierdziła, że to bez sensu. Zostawi tylko pracę i idzie. Skoro zaszła już tak daleko, trudno. Może nie wyląduje w kozie za złamanie zasad. A nawet jeśli...
Błyskawicznie, jak złoczyńca, przekręciła klamkę w drzwiach i wsunęła się do klasy. Położyła skoroszyt na biurku i już chciała wyjść, kiedy zauważyła, że lampka ze zbitym kloszem leży na podłodze, pomiędzy rzędami ławek. Zmarszczyła brwi. Jackson często pracował do nocy i to zawsze przy tej lampce. Nie znosił górnego światła, zresztą musiała przyznać, że jego jakość jest raczej mierna. Musiał przecież zauważyć, że nie ma jej na na biurku, kiedy przyszedł zostawić swoje rzeczy. Schyliła się, żeby ją chociaż podnieść z podłogi. I wtedy zobaczyła czyjąś bezwładną rękę. Poderwała się, czując, że jej serce zaczyna wariacko bić. Nie zastanawiając się wiele, okrążyła ławkę i wrzasnęła na cały głos.
W drugim rzędzie, z głową opartą o nogę krzesła, leżała młoda dziewczyna. Z przerażeniem rozpoznała w niej pannę Lilly, młodziutką chemiczkę. Wrzasnęła jeszcze raz, z przerażeniem zdając sobie sprawę, że nauczycielka nie żyje. Ta twarz z ciemnymi wybroczynami i sinym paskiem wokół szyi nie mogła należeć do żywej osoby. Wciąż krzyczeć, odwróciła się i wyleciała z klasy, trzaskając drzwiami z taką siłą, że odpadł z nich kawałek łuszczącej się farby. Biegła, nie zastanawiając się, dokąd. W którymś momencie potknęła się i wyłożyła jak długa. Nim zdążyła się podnieść, poczuła na ramionach czyjeś ciepłe ręce. W panice pomyślała, że to morderca przyszedł, żeby zabić raz jeszcze. Próbowała się uwolnić, ale on nie puszczał.
-Patrycja, to ja, co ty, spokojnie, co się stało? - jak przez mgłę usłyszała znajomy głos, ale nie wiedziała, co to może oznaczać. Wciąż krzyczała, twarz miała mokrą od łez. Uderzył ją tylko raz.
-Co się dzieje? - usłyszała za plecami zimny głos wicedyrektorki. Otrząsnęła się i spokojniej spojrzała w twarz Jacksona, który trzymał ją za ramiona.
-Tam... Tam... Leży... Nie żyje...
-Kto, na litość boską, nie żyje? - pani Cross zaczynała panikować, a jeszcze przecież nie wiedziała, co się stało. Jackson mocniej ścisnął ją za rękę, chcąc, by na niego spojrzała. Jego oczy były spokojne.
-Patrycja, od początku. Kto leży, gdzie i co się stało.
-Nie wiem! - krzyknęła rozpaczliwie. -Nie wiem, co się stało. Panna Lilly, w W16.
-U mnie w gabinecie? - Jackson lekko pobladł i cofnął się, opuszczając ręce. -Muszę to sprawdzić. Steve, chodź ze mną, Miriam, zajmij się Patrycją.
Patrycja poczuła, że ktoś ją obejmuje, ale tym razem świadomie strząsnęła troskliwe ramiona. Po dotyku Jacksona ręce jej nauczycielki francuskiego, panny Bonbon, paliły niczym ogień.
-Nie żyje - powiedziała do jego pleców. Nie odwrócił się.
-Zadzwońcie na policję.
W tym właśnie momencie zadzwonił dzwonek. Patrycja, zaprowadzona do gabinetu dyrektorki, napojona ciepłą herbatą, usiłowała jakoś poukładać wszystko to, co się stało. Od kiedy zobaczyła Jacksona, wchodzącego do klasy, do momentu gdy ona sama tam poszła, minęło nie więcej niż pół godziny. Ktokolwiek zabił Lilly, miał ograniczony limit czasu. Zrobiło jej się słabo na myśl, że mogła tam przyjść wcześniej. Zaskoczyć mordercę. I sama zginąć.
Pochłonięta myślami, prawie nie zauważyła, że do pokoju weszło dwóch mężczyzn.
-Witam, jestem porucznik Jefferson, a to mój partner Killian - przedstawił się wyższy blondyn.
-Musisz nam opowiedzieć, co się stało. Co widziałaś - drugi nie tracił czasu na powitania i od razu przeszedł do rzeczy.
-Kiedy zginęła? - pytanie wystrzeliło z jej ust w sposób niekontrolowany. Policjanci spojrzeli po sobie. Jefferson wzruszył nieznacznie ramionami.
-Niedawno. Wygląda na to, że tuż zanim ty przyszłaś do klasy.
Patrycja wstała, bo czuła, że jeśli posiedzi dłużej, zemdleje. I naraz uświadomiła sobie coś innego. Korytarz był zamknięty, ale nie tylko dla uczniów, również dla nauczycieli. A wejść tam można było tylko jednym wejściem; tym, z którego skorzystała ona. A to oznacza, że powinna minąć mordercę, jeśli faktycznie zabójstwo miało miejsce w tym czasie. Ona zaś nie widziała nikogo.
Poza Jacksonem... Ta myśl przyszła niespodziewanie, jakby podpowiedział ją jej ktoś inny. Tam był tylko Jackson. Jackson o ciemnych i zupełnie obojętnych oczach. Jackson o silnych ramionach.
Nie, to nie możliwe - pomyślała, ale jednocześnie poczuła, że leci, spada gdzieś w otchłań. I choć wiedziała, że lekarz sądowy mógł się pomylić, że jednoznacznie nie jest w stanie ustalić od razu czasu zgonu, zdała sobie sprawę, że osuwa się bezwładnie na kolana. Killian skoczył, żeby ją podeprzeć i przelotnie pomyślała, że ich role dobrego i złego gliniarza właśnie dziwnym trafem uległy zamianie.
-Wszystko w porządku?
-Jak... Jak ona...
-Została uduszona. Ale teraz twoja kolej. Powiedz nam, co widziałaś - Jefferson wyraźnie tracił cierpliwość.
-Kiedy że... Ja nic nie widziałam. Spotkałam Jacksona pod pokojem nauczycielskim, powiedział, żebym zaniosła swoją pracę do jego gabinetu. Więc poszłam. I znalazłam...
-Nikogo nie było?
-Uduszona kablem lampki?
-Tak. Broniła się. Rozdarła napastnikowi najprawdopodobniej kurtkę. Bawełna, ciemnoszary kolor. Widziałaś u kogoś taką kurtkę?
Czy widziała? Nie mogła zobaczyć swojej twarzy, ale wiedziała, że zbladła. Jackson miał taką kurtkę.
-Nie... Chyba nie. Nikogo tam nie było. Tylko ja... - sama nie wierzyła, że to mówi. Gliniarzy jednak było łatwiej okłamać niż samą siebie. A od czegoś trzeba było zacząć. Nie mogła uwierzyć, że Jackson mógłby mieć z tym coś wspólnego. Przypomniała sobie opuchniętą twarz chemiczki i usiadła z powrotem w fotelu.
-Coś jeszcze?
-Nie.
Nie.
To nie on.
Nie.
Wariuję.
Nie.
Jak mogę go podejrzewać?
Nie.
To nieprawda.
Nie.
Nic więcej nie widziałam.
cd. nastapi...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 26.04.2008 18:50 · Czytań: 845 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: