Lea stała przede mną blada, z zaciśniętymi pięściami. Zadrapania na twarzy prawie się już zagoiły. Nie patrzyła mi w oczy, ale to przecież nie było potrzebne. Oboje wiedzieliśmy, co zamierzam powiedzieć. Co musiałem zrobić.
Bladość na jej twarzy była tak rzadko spotykana, że jej cera sprawiała wrażenie zielonej. Lekko skośne, ciemne oczy nie błyszczały. Czarne włosy, zwykle gładko przyczesane, teraz sterczały na wszystkie strony. A że miękkością przypominały twarde druty, wyglądała jakby kopnął ją prąd.
Ręce trzymałem w kieszeni, żeby nie widziała, jak drżą. Przy pasku miałem kajdanki, w samochodzie nakaz aresztowania. Ale jak miałem to zrobić? Przez lata uczyłem się, jak nie patrzeć w oczy zatrzymanemu, kktórego jedynie okoliczności popchnęły ku zbrodni. Nigdy nie byłem twardy, bo nie musiałem. W mojej dzielnicy zatrzymania za niewinność praktycznie się nie zdarzały. Każdy miał coś na sumieniu. Poza nią.
-Dlaczego? - spytałem, nie wiedząc, czy na pewno chcę usłyszeć odpowiedź.
-Czy to ważne? - jej głos był spokojny. I to właśnie zaważyło. Mogła mnie prosić, mogła błagać, żebym dał jej szansę. Byłem stróżem prawa, ale przede wszystkim jej przyjacielem.
-Wiesz, że muszę...
-Nie - przerwała mi. Wsadziła rękę do kieszeni. Odruchowo się cofnąłem i przybrałem postawę obronną. Wiedziałem, że mnie nie zaatakuje, ale przecież wcale nie musiała. I tak nie potrafiłbym się bronić.
-Zabiłaś go.
-Tak - przyznała równie spokojnie. -Dobrze wiesz dlaczego.
Poczułem się, jakbym wpadł w wir, pętlę czasu. Przed oczami przemknęły mi kolorowe światełka i obraz Lei na szpitalnym łóżku, na oddziale intensywnej terapii. Obraz Lei, ofiary gwałtu.
-To on... - szepnąłem i, choć za to, co zrobiła, w tej chwili groziło jej krzesło elektryczne, cieszyłem się, że nie wiedziałem o tym wcześniej. Bo wtedy sprawa byłaby ta sama, inne tylko nazwisko mordercy; moje.
-Daj rękę - powiedziałem. Nie cofnęła się, nawet w tej chwili nie zrobiła żadnego ruchu, by się bronić. Na jej prawym nadgarstku zacisnęła się metalowa bransoletka. Spojrzałem w jej oczy. Jeden, ostatni raz. Łzy żyłkowały jej twarzy i w tej chwili pojąłem, że nie dam rady. Zdjąłem kajdanki.
Było już ciemno. Za jej plecami odróżniałem jeszcze ciemny horyzont i las na zachodzie. Zapachniało igliwie. Zapach naszego dzieciństwa.
-Idź. Weź, co chcesz i idź.
-Co im powiesz? - wiedziała, że czas nagli, ale nawet nie drgnęła.
-Że cię już nie zastałem. Lea, idź. Uciekaj.
-Do końca życia? Kryjąc się przed policją, obcymi, zastanawiając się, czy rodzina nie wsypie? Nie.
-Lea...
-Nie. Ale jeśli chcesz mi pomóc...
-Jak możesz - przerwałem jej.
-Pozwól mi odejść - powiedziała. Zmarszczyłem brwi. Przecież właśnie dałem jej taką szansę. O co jej, do licha, chodziło? I nagle zrozumiałem. Cofnąłem się o krok.
-Na to nie mogę ci pozwolić.
-Gdybyś mnie zaaresztował, skończyłoby się tak samo - mówiła, próbując przemówić mi do rozsądku. I w sumie miała rację. Co za różnica; śmierć z wyboru czy w imię systemu sprawiedliwości?
-Okej. Idź.
Bez kolejnego słowa wróciła do domu. Odczekałem kilkanaście minut. Potem zameldowałem komendantowi, że podejrzana nie żyje. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Na jedno nie mogłem patrzeć. Wolałem nie widzieć jej ciała. Nie zastanawiałem się, jak to skończyła. Nie chciałem wiedzieć. Wyłączyłem radio, udając, że nie słyszę ponaglających pytań zwierzchnika i odpaliłem silnik.
Kolejna sprawa odfajkowana.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 26.04.2008 18:50 · Czytań: 659 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: