Tak zamotał, że kilka kolejnych minut próbowałam rozgryźć jego słowa. Potem się poddałam. Mieliśmy szczęście; autobus akurat stał na przystanku. Udało mi się wejść jako jednej z pierwszych i rozsiadłam się wygodnie na dwóch siedzeniach, bo Kris utknął w kolejce. Po chwili ktoś stuknął mnie w ramię. Usunęłam się posłusznie, oddając mu zachowane miejsce.
-Daj - wyciągnął mi z ręki zatłuszczony papierek po bagietce. Zmarszczyłam brwi. -Wyrzucę. Masz plany na jutro wieczór?
-Trening - wyszczerzyłam się radośnie.
Nadszedł czas kolejnej sesji dla zaawansowanych. Cieszyłam się na nią jak dzieciak. Uśmiech Krisa nawet nie zadrżał, ale mój szybko przygasł. Nigdy, ani razu przez ostatnie lata, nie powiedziałam nikomu, że trenuję karate. Takie przechwałki kończyły się tylko problemami. A jemu - cholera, jemu powiedziałam. I to już drugiego dnia znajomości. Zdałam sobie niejasno sprawę, że moja garda coraz częściej opada - Shane'owi zaufałam i choć obiecałam sobie, że nikomu, że nigdy więcej... Kris był zbyt swojski, zbyt prawdziwy, żeby trzymać go na dystans - zwyczajnie się do niego przekonałam.
Nie udawał idealnego. Pod pewnymi względami przypominał mi Damiena, zwykłego szczerego chłopaka, tylko że z mózgiem Einsteina.
-Skop kilka tyłków - rzucił żartobliwie Kris, widząc, że gapię się tępo w okno. Parsknęłam śmiechem.
-O ile najpierw nie skopią mojego.
-Na pewno nie.
Przechyliłam z pobłażaniem głowę. Szczerze od początku mówiłam mu, że nie jestem w tym dobra - ale chyba przyjął że to skromność przeze mnie przemawia. Pomyślałam, że w sumie to nawet lepiej. Byłam bezpieczniejsza.
Piątkowy trening zaczął się dla mnie nie najlepiej. Przed wyjściem wypiłam na pusty żołądek dwa kubki zielonej herbaty, która nawet po posiłku kiepsko na mnie działała. Ledwo znalazłam się w sali, musiałam lecieć do łazienki, gdzie spędziłam pół godziny, przewieszona przez muszlę klozetową. Kiedy w końcu otarłam usta, zaniepokojony James pukał do drzwi; zajęcia zaczęły się dziesięć minut temu. Dan, Chris, Jevon i Gemma wirowali po sali.
-Nic mi nie jest - nie podnosząc oczy, przemknęłam koło Jamesa. Dan, utykając wyraźnie na prawą nogę, schodził właśnie z desek.
-Zmień mnie, co? - rzucił przez ramię.
Niepewnie podeszłam do Chrisa. Trenowałam już z nim dość długo, by znać jego styl i nawet przy lepszym dniu go pokonać, ale chyba nie dzisiaj. Przymknęłam oczy, żeby się skupić. Doskonale wiedziałam, że jestem w stanie zignorować skucze żołądka, jeśli tylko znajdę dość motywacji.
-Ostatnio dobrze ci szło, zobaczymy jak będzie dzisiaj. W porządku?
O mały włos nie parsknęłam śmiechem. Chris właśnie wybawił mnie w kłopotu. Nie miałam specjalnej ochoty się przed nim popisywać, bo wiedziałam, że w czasie sparingu to bez sensu, ale przynajmniej znalazłam dobry powód, żeby się postarać.
Byłam tak skupiona na tym, żeby nie oberwać, że przez dłuższą chwilę nie atakowałam. Dopiero gdy Chris odsłonił się na moment, wpakowałam kilka ciosów w żebra. Odetchnęłam głębiej. Teraz, rozgrzana, czułam się lepiej. Pewniej.
-Zmiana!
Sparingi szły mi zdecydowanie coraz lepiej. Tylko James oczywiście totalnie mnie rozwalił, ale jego poziom był nie do osiągnięcia, nie przeze mnie. A mimo to lubiłam z nim ćwiczyć. Zawsze przy okazji się czegoś uczyłam; kilka ruchów, które przejęłam od niego, przydawały się później zwłaszcza w walkach z Danem, który, na moje nieszczęście, całkiem udanie imitował styl Jamesa.
-Dan, weź Linę i Gem do tameshi-wari. Ja się zajmę Chrisem i Jevonem.
Nie mogłam się powstrzymać i podskoczyłam podekscytowana. Rzadko rozwalaliśmy deski, właściwie do tej pory tylko raz miałam ku temu okazję. Gemma przezornie usunęła się pod ścianę, więc nie zostało mi nic innego, jak podejść pierwszej do Dana.
-Spróbuj kopnięciem bocznym.
Miałam ochotę spróbować dłonią, ale nie kłóciłam się z nim. Teoretycznie kopnięcie powinno być osiem razy silniejsze od uderzenia pięścią. Ustawiłam się i kilka razy przymierzyłam. Niechętnie kiwnęłam głową; nie chciałam się zbłaźnić i bałam się trochę wyniku.
W ostatniej chwili nieco ściągnęłam nogę, uderzając w deskę z nieco mniejszym impetem niż powinnam. Pękła wzdłuż zwarcia, ale nie rozpadła się na dwie części.
-Nieźle - Dan kiwnął głową. -Normalna deska by się rozleciała, ale te są twardsze.
Zacisnęłam usta, ustępując miejsca Gemmie. Patrzyłam, jak się szykuje, po czym szybko uderza; deska posłusznie się rozpadła, ale jej części zostały Danowi w rękach.
-Mogę jeszcze raz?
-Jasne, chodź.
Byłam wściekła - nie negowałam faktu, że Gemma była - mogła być - lepsza ode mnie - poruszała się lżej, była szybsza. Ale tego nie miałam zamiaru odpuścić.
Tym razem kopnęłam w deskę z taką siłą, że obie części wylądowały na podłodze, kilka metrów od siebie. Dan parsknął śmiechem. Wiedziałam, że przesadziłam, ale nie żałowałam.
-Spróbujcie na drugą nogę.
Tym razem Gem podeszła pierwsza, a ja zachichotałam głupkowato. Moja lewa noga była od macochy, miałam nad nią zdecydowanie mniej kontroli.
Gemmie pierwsze kopnięcie zdecydowanie nie poszło; deska nawet nie drgnęła. Dopiero za drugim podejściem osiągnęła cel. Ja nie byłam wiele lepsza. Wiedziałam, że ten kopniak będzie do bani jeszcze zanim moja stopa spotkała się z twardym tworzywem. Spotkała się, spokojnie, po czym ześlizgnęła się, zamiast w deskę, uderzając w palce Dana.
-Cholera! - Dan syknął i cofnął się o krok, ale to ja zaklęłam. -Przepraszam, przepraszam!
-Dobra, dobra - machnął ręką, jakby nie chcąc, żeby ktoś wziął go za słabego. Znałam to z autopsji. Ale nie mogłam mu przecież powiedzieć, żeby się nie wygłupiał. -Jeszcze raz.
Jak na złość, James właśnie w tej chwili zostawił chłopaków i podszedł do nas. Zacisnęłam zęby. Nie potrzebowałam dodatkowej motywacji.
-No, dawaj - Dan poprawił się, gotowy do przyjęcia kopniaka. Nie dałam sobie czasu na wahanie. Moje kopnięcie padło tak szybko, że Dan zamrugał niepewnie oczami, jakby nie wierząc, że już po wszystkim. Kawałek deski leżał na podłodze. Odetchnęłam.
-Do sparingów.
Miałam za sobą już walki z każdym oprócz Dana, więc podeszłam teraz do blondyna. Przypomniałam sobie, że wcześniej kulał.
-Jak twoja noga?
-Boli, ale da się przeżyć.
-Tylko na ręce? - zaproponowałam. Dan pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem.
-Dam sobie radę.
Po chwili odgarniałam z czoła spocone włosy. Dan był wciąż dla mnie minimalnie za dobry, ale nasza walka nie przypominała już walenia w worek, którym byłam do tej pory. Udało mi się nawet zadać kilka celnych ciosów. W pewnym momencie Dan zawirował dookoła własnej osi. Wydawało mi się, że chciał zadać okrężne kopnięcie, więc wysunęłam ramiona. Ułamek sekundy później poczułam grzmotnięcie w szczękę.
To na pewno nie był najsilniejszy cios, jaki kiedykolwiek na siebie przyjęłam, choć na pewno należał do najsilniejszych, które oberwałam na sali.
Odesłało mnie o kilka kroków w tył. W chwili, gdy mnie uderzył, miałam otwarte usta, więc nie dość że coś mi strzeliło w szczęce, to jeszcze moje zęby grzmotnęły o siebie nieprzyjemnie.
-Cholera, nic ci nie jest? Przepraszam - byłam zgięta wpół, kiedy poczułam na plecach jego ręce. Z przerażeniem (kobieca próżność!) pomyślałam o wałeczkach tłuszczu które mógłby wyczuć i o dość nieprzyjemnym, bądź co bądź, dotyku przepoconego materiału. Odsunęłam się.
-To było coś - mruknęłam z niechętnym uznaniem. Nie chodziło o sam cios - ale Dan zadał go tak szybko, że nie zauważyłam jego ręki. Zazwyczaj, nawet jeśli spóźniałam się z blokiem albo unikiem, widziałam nadchodzacy cios. Tym razem - choć później wielokrotnie odtwarzałam ten moment w pamięci - to mi umknęło. -To się odegrałeś - uśmiechnęłam się drętwymi ustami.
-Za co?
-Za palce - przypomniałam mu. Popatrzył na mnie ze zdumieniem. Roześmiałam się. Nie wierzyłam, że zrobił to celowo, nie - ale, bądź co bądź, to ja przywaliłam mu pierwsza.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 29.10.2010 08:19 · Czytań: 612 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: