Robin Hood - bury_wilk
Proza » Inne » Robin Hood
A A A
ROBIN HOOD

Zimna mżawka siąpiła z beznamiętną nieustępliwością. Rozjeżdżone kołami ciężkich wozów błoto, bure i grząskie, nasiąkało coraz mocnej, coraz agresywniej rozszerzało swoje panowanie już nie tylko na główną drogę, ale też na mniejsze ścieżki i podwórka.
W dużej, czarnej kałuży dogorywały niechciane już nawet przez psy, szczątki zjedzonej w zeszłym tygodniu kaczki. Zgniłe resztki cuchnęły niemiłosiernie, ale ich odór i tak był niczym, w porównaniu do woni, jaką wydzielali Sam i Johnny. Brudne ubranie, a raczej strzępy szmat, które kiedyś ubraniem były, tłuste, pozlepiane w strąki włosy pełne siana, liści i wszy, popsute zęby i niemyte przynajmniej od kilku tygodni ciała przesycały powietrze mieszanką różnej maści smrodu tak intensywnie, iż nawet pobliski dół kloaczny wydawał się atrakcyjniejszy od takiego towarzystwa.
Sam i Johnny nie uznawali się za zagrożenie epidemiologiczne. Przywykli do brudu i do siebie, takimi, jakimi byli. Jeśli chcieć być szczerym, to inni mieszkańcy Wickham, małej wioski na skraju lasu Sherwood, hrabstwa Nottingham, całej Anglii, czy wręcz całej Europy pod względem higieny i estetyki prezentowali się tylko niewiele lepiej. Kiedy zaś zaczynało się picie, wszyscy na równi stawali się bandą zdegenerowanych cuchnących wieprzy.
Tymczasem mężczyźni leżący w prowizorycznym, skleconym z gałęzi szałasie na drwa, właśnie kończyli picie. Pozostali już sami, bo byli najtwardsi. Od dwóch dni, razem z innych chłopami, wytrwale przyswajali alkohol. I to nie jakiś tam podły bimber, do jakich przywykły ich chamskie gardziele. O, nie, nie! Sam i Johnny łoili przednie normandzkie wino, które miało trafić do Edynburga na wesele jednego z tamtejszych wielmoży.
Transport win miał to nieszczęście, że droga wypadła mu przez Sherwood, a tamtędy, jak powszechnie wiadomo, nie jedzie się najbezpieczniej.
Naturalnie ani Sam, ani Johnny nie napadli na jadących pod eskortą żydowskich kupców. Nie tylko byli na to za głupi i za słabi, ale w ogóle, z natury byli ludźmi spokojnymi i nieskorymi do zaczepek, zwłaszcza, do zaczepek kogoś silniejszego. Co innego zdzielić kijem sąsiada, stłuc któregoś z niesfornych bachorów, poszczuć psem żebraka, czy dla wprawy porachować gnaty żonie, to, normalna sprawa, się opojom zdarzało, ale żeby napadać na kupców? Nigdy w życiu. Od tego, był kto inny.
- Robin Hood naszym przyjacielem jest, przyjacielem jest! Ma on fantazję i ma gest! - Pijackie zawodzenia z trudem zahaczały o jakąś melodię. - Morowych chłopów leśna drużyna, leśna drużyna, nie zginie ten, kto z nimi trzyma, hej!
Wygnany na banicję arystokrata, Robert z Locksley, znany teraz raczej jako Robin Hood, zadomowił się w lesie Sherwood i cokolwiek nie robiły miejscowe władze, pozostawał nieuchwytny. Napadał i grabił przejezdnych, nie mając żadnego szacunku ani do wielmożów, ani do kupców, ani nawet do kleru. Kpił sobie z prawa, z kościoła i wojska, a miejscowy szeryf, Robert de Rainault, nic nie potrafił na to poradzić.
To właśnie Robin w Kapturze poważył się napaść na transport win. Wesoła banda rzezimieszków z Sherwood wycięła w pień eskortę, rodzinę żydowskich kupców ograbiła ze wszystkiego, łącznie z ubraniem i cnotą nastoletniej Racheli, a potem zaanektowała ciężkie od ładunku wozy.
Gdy po kilku nocnych libacjach okazało się, że wciąż jest trochę nierozpieczętowanych beczek, Robin uznał, że należy je rozdać w pobliskich wioskach. Wina było mu szkoda, ale miał dość rozsądku, by cenić wsparcie okolicznej ludności. Dopóki oni mu sprzyjali, mógł liczyć na pomoc w ucieczce, na schronienie, a w ciężkich czasach na odrobinę strawy. Doceniał też niebagatelne oddziaływanie psychologiczne, jakie przynosiła rosnąca legenda. Wieśniacy chcieli w nim widzieć sojusznika w walce z wyzyskującymi panami, opowiadali niestworzone historie o jego przewagach nad siepaczami szeryfa Nottingham, śpiewali piosenki o tym jak przeganiał pysznych rycerzy, opiewano jak szydził z zakłamanego opata, a nawet, jak radził sobie z wiedźmami i diabłami. Efekt tego był między innymi taki, że choć w tych wszystkich legendach nie było więcej niż procent prawdy, to prości przecież gwardziści szeryfa, na samo wspomnienie o Robin Hoodzie bledli z przerażenia. O tym, by weszli w gąszcz lasu Sherwood, w ogóle mowy być nie mogło.
Do Wickham, Robin Hood nie przyjechał osobiście. Choć oczywiście, publicznie o tym nie rozpowiadał, wolał swawolić z rozpustną lady Marian. Przybywający w jego imieniu Szkarłatny Will i Mały John powiedzieli, że w potyczce z nasłanym przez złego księcia Jana smokiem, dzielny Robin został ranny. Na szczęście nie było to nic groźnego, lecz zielarka zaleciła mu odpoczynek, gorące napary, odpowiednio tłusty rosół i odstąpienie od zwykłych zajęć.
Banici zgwałcili dwie baby, wzięli trzy kury - oczywiście na wspomniany rosół dla herszta bandy, i prosiaka, ale za to zostawili beczkę wina. W oczach wieśniaków straty były niewspółmiernie małe w porównaniu do zysków. Dziewczyny i ich matki wprawdzie trochę płakały, ale raz, że to nie pierwszyzna, a dwa, trochę obite przez swoich chłopów szybko nabrały rozumu. Z babami widać tak to już jest, że czasem muszą sobie pobeczeć, a czasem, jak robią się krnąbrne, dobrze jest im przyłożyć. Wychodzi im to na zdrowie.
W ten właśnie sposób, za sprawą szlachetnego Robina, Sam i Johnny stali się posiadaczami beczki przedniego wina. W towarzystwie pozostałych mężczyzn z Wickham rozprawiali się z ową beczką, cieszyli, śpiewali piosenki i przejadali zapasy.
Jako się rzekło na wstępie, pod koniec libacji zostali już sami. Mocno styrani, ubrudzeni błotem, winem, własnymi wymiocinami i moczem, wciąż mieli na tyle siły, by zawodzić i wznosić kolejne toasty.
- Robin, Robin, ae, ae, ao! Ae, ae, ao! Ae, ae, ao!
- Stuuul ryj!
- Robin...
- Stul mówię. Słuchaj Johnny. Jedzie kto. Może znów wielki Robin nas odwiedził?
Przez monotonnię deszczu rzeczywiście przebijało się sapanie koni, plaśnięcia opadających w błoto kopyt i skrzypienie osi wozu.
Mężczyźni wygramolili się spod szałasu i zataczając bezładnie, wstali.
Ściemniało się już, więc w majaczącej na drodze ciemnej bryle nie od razu rozpoznali normalny wehikuł. W pierwszej chwili, przyszedł im do głów straszliwy smok, który dopiero co zdradziecko ranił Robin Hooda. Gdyby nie to, że nogi odmawiały posłuszeństwa, zapewne rzuciliby się do ucieczki, ale, że fizyczność okazała się silniejsza od strachu, obaj stali nadal w miejscach.
To nie był ani smok, ani Robin z Sherwood, choć powożący też ukrywał się pod obszerną, zakapturzoną peleryną.
Kiedy za wozem pojawiły się rzędy zbrojnych, wszelkie wątpliwości rozwiały się niczym poranna mgła. Trudno powiedzieć, że Sam i Johnny nagle wytrzeźwieli, ale z pewnością starali się skupić myśli i panować nad słowami. Z poborcą podatkowym nie było żartów, a tym bardziej z przewodzącym eskorcie kuzynem szeryfa, Guyem z Gisburne.
- Krwiopijcy! - Warknął Sam.
- Wyzyskiwacze! - Dodał zjadliwie Johnny.
- Żywicie się na naszej krzywdzie!
- Ech ludzie, ludzie... - Poborca z niezadowoleniem pokręcił głową i stękając zeskoczył z wozu, od razu, po kostki zapadając się w maziste błoto. - Narzekać, to potraficie, ale zamiast wziąć się do roboty, chlejecie na umór. Dzierżawicie ziemię, z której żyjecie, ale jak się upomnieć o opłatę, to od razu człek słyszy, że jest gorszy od wcielonego diabła.
- Bieda u nas. - Warknął Sam, wilkiem przyglądając się zsiadającym z koni kusznikom. - Nie mamy czym płacić. Zima idzie.
- A na picie macie? Nie po to wam książę pozwala ziemię uprawiać, byście zarobek przepijali.
Chłopi zaśmiali się złośliwie, ale żaden nie przyznał się, że alkohol pochodzi z darów.
- Człek pić musi. Inaczej by się całkiem zyzwie... wywie.. zwie zwierzą tocił.
- Ech ludzie... I co ja mam z wami zrobić? Jeśli należnego do Nottingham nie dowiozę, szeryf mnie obić każe i jeszcze będzie miał rację, bo płaci mi za konkretne działania.
- Ja se myśle, jedź ty po podatki do szeryfa. Nas w spokoju zostaw, to może i Robin Hood cię oszczędzi.
- Ja bym nie szczędził. - Johnny nie był tak dobroduszny. - Taką grubą, bogatą świnię ze skóry najlepiej obedrzeć, bo się na naszej biedzie rozpasła.
- Dość gadania! - Wtrącił się Guy z Gisburne, który nie podzielał spokojnych metod preferowanych przez poborcę. - Panie Alan, ile się od wsi należy?
- Dwa worki żyta, trzy kury i prosiak. Ale, panie Guy, niech pan pamięta, że książę Jan zakazał do cna wsie czyścić. Chłopi nam potrzebni, jak w zimę pomrą, to i na nas się lada moment odbije.
Gwardziści weszli między zabudowania i już po chwili podniósł się rwetes. Kobiety się darły, dzieci płakały, psy szczekały, a między tym wszystkim gęsto przebijały się przekleństwa rzucane przez ludzi szeryfa. Chłopów słychać nie było z tej prostej przyczyny, iż większość z nich spała ciężkim, pijackim snem..
Po dłuższym czasie gwardziści ponownie zebrali się przed Guyem, Alanem i obserwującymi ich z nienawiścią Samem i Johnnym. Mimo protestów mieszkańców, a właściwie mieszkanek Wickham, trzymali wyznaczoną przez poborcę stawkę, czyli dwa opasłe worki z ziarnem, trzy potwornie gdaczące kokosze i zamiast prosiaka, cztery kaczki.
- Prosiaków nie ma. Mówią, że zdechły. Jedna maciora jest, ale macior mamy nie brać.
- Pewnie łżą, psie syny. - Guy odruchowo sięgnął do zwiniętego przy pasie bata, jakby chciał zasugerować, że jest bliski wymierzania sprawiedliwości przy pomocy innych, niż słowne, argumentów.
- Czy zdechły, to czort wie, ale we wsi nie ma. Sprawdziliśmy. Tu w ogóle niewiele już zostało. Tak, jakby ktoś już myto ściągał i to nie raz. Jeśli mamy słuchać książęcych wytycznych, to wszystko trzeba by im zostawić.
- Aż tak źle? - Zainteresował się Alan.
- Może i zimę jakoś przesiedzą, bo znając życie, coś, gdzieś, jeszcze mają zakiszone, ale lekko, to im nie będzie.
Poborca skrzywił się z niezadowoleniem i potężnie smarknął w wystający spod peleryny rękaw pikowanej kurty. Jeszcze przez chwilę taksował spojrzeniem przyniesiony inwentarz, wreszcie zrezygnowany machnął ręką.
- Weźcie tylko kaczki.
- Na pewno? - Guy z wyraźnym sceptycyzmem przyjął usłyszaną decyzję.
- Na pewno.
Gwardziści oddali zapłakanym kobietom szamoczące się kury, worki ze zbożem zostawili tam, gdzie je przynieśli, a zainkasowane kaczki upchnęli do wspólnej klatki i wrzucili na wóz.
- Żeby wam w gardle stanęło! - Sam czuł, że za chwilę zwymiotuje, ale nie powstrzymało go to od docięcia przedstawicielom władzy.
- Jeeeedzieeeemy! - Wydarł się Guy z Gisburne i po chwili wóz poborcy razem z eskortą opuścili tonące w błocie Wickham.
- Pijawki!
- Parszywe psy!
Sam i Johnny długo jeszcze ciskali przekleństwa za odchodzącymi, ale w końcu poczuli się zmęczeni. Nie zwracając uwagi na gderające zawzięcie żony wrócili pod swój szałas. Całe szczęście, że gwardziści nie zainteresowali się beczką. Wytłumaczyć, skąd normandzki trunek wziął się w zapadłej wsi, na skraju lasu nie byłoby łatwo. No, i na pewno zabrano by te cudowne resztki, które teraz jeszcze można było wypić...
*
Blisko tydzień później, do Wickham przyjechał znany minstrel, Howard z Pyle. Co jakiś czas zdarzało się, że wędrowni śpiewacy trafiali i na wiejskie podwórka, gdzie w zamian za poczęstunek snuli swoje opowieści. Najczęściej, były to tylko krótkie przystanki w drodze do miast i zamków, ale Howard wyróżniał się na tym tle od swoich kolegów po fachu.
O Robin Hoodzie usłyszał przypadkiem już dość dawno temu podczas wizyty w zamtuzie, a że towarzysząca banicie legenda wydała mu się chwytliwa, nadstawił uszu i zapamiętał jak najwięcej szczegółów. Wiedziony instynktem, wkrótce odwiedził okolice Nottingham i na miejscu zebrał dość dużo historii, by ułożyć nie tylko jedną, lecz cykl bardzo udanych ballad. Pieśni te przyniosły mu rozgłos i nie małą fortunę, dlatego tradycją się stało, że co kilka miesięcy powracał do lasu Sherwood po nowe opowieści.
Teraz, to on stawiał chłopom wieczerze, oraz oczywiście alkohol, odwdzięczając się za raczenie go wszelkimi nowinami dotyczącymi losów Robina w Kapturze. Zainwestowane pieniądze zwracały się szybko i wielokrotnie pomnożone, a zatem, pomysł okazał się trafiony idealnie. Istna żyła złota.
I tym razem, wyglądało na to, że Howard nie opuści Wickham zawiedziony. Miejscowi z ogromną ochotą opowiadali wszystko o czym wiedzieli, co zasłyszeli i dokładali nie mało własnych wymysłów. Im więcej zaś przy tym pili, tym ich relacje stawały się barwniejsze.
- Przed zeszłą niedzielą, to dopiero się działo! - Podchmielony młynarz Bill przekrzykiwał pozostałych. - Nie było mnie przy tym, ale Sam i Johnny opowiadali, jak to do wsi przyjechał poborca podatkowy. Wampir wcielony. Na smoku przyjechał, a towarzyszyła mu setka siepaczy szeryfa.
- A smok to zwierzę diabelskie - wtrącił karczmarz Samuel.- Wiemy przeto, że szeryf ze złym w konszachty wchodzi, pewnie wiedźmę jakąś w tajemnicy na zamku trzyma!
- Zabrali nam wszystko, co tylko mieliśmy, a gdyśmy próbowali protestować, bili i katowali. Nawet dwie młódki nam zepsuli, nie daj Bóg, brzuchate z wiosną będą. Wtedy pojawiła się drużyna Robina. Smoka on sam, jedną celną strzałą ubił. Leśni gwardzistów rozgonili, a bezduszny poborca boso uciekał, jeno z jedną kaczką i to chromą, pod pachą. Wesela było, co nie miara, a Robin, człek szlachetny, nie tylko, że nas od niechybnej śmierci głodowej ocalił, ale i na odchodne, beczkę wina, na wstrętnych bogaczach zdobytego, nam zostawił.
- Ależ brednie... - Howard sam się dziwił, jakie bzdury mu się opowiada, co nie przeszkadzało mu wszystkiego uważnie słuchać.
- Nie wierzycie? Beczkę, na pamiątkę trzymamy. U wjazdu do wsi stoi i da Bóg, szczęście nam przynosić będzie!
- Ach, tak, widziałem, widziałem. Karczmarzu, dajcie więcej czegoś zacnego, może coś jeszcze ciekawego dziś usłyszę!
- No pewno! - Samuel doniósł właśnie parującą misę pełną kaszy z omastą. - Nigdzie więcej niż u nas się nie wywiecie. Może o tym chcecie, jak Robin złego czarnoksiężnika pognębił, a może jeszcze nie słyszeliście, jak Herne Myśliwy opiekę nad naszym bohaterem roztacza?
- Albo o turnieju łuczniczym?
- Albo o wiedźmie, co się w Robinie zakochała?
- Jak o miłości, to musicie o Lady Marian posłuchać...
- I o Małym Johnie...
*
Mniej, więcej, w tym samym czasie, gdy Howard wysłuchiwał od chłopów, niestworzonych historii o ludowym bohaterze, miały też miejsce inne wydarzenia.
Teresa, żona Sama poszła do Sherwood błagać o litość i trochę jedzenia dla swojej rodziny. Herszt banitów, nie przymierał głodem, więc chętnie, po raz kolejny, wykorzystał szansę, by pogłębić przychylność wieśniaków. Teresa wróciła do wsi z dwoma kurami (tymi samymi, które niedawno zabrali Szkarłatny Will z Małym Johnem, trzecia zdążyła już skończyć w rosole), a jak się okazało kilka miesięcy później, w łonie, przyniosła też małą niespodziankę dla swojego męża. Robin, oddał drób bez większych targów, ale solidnie wydupczyć wieśniaczki nie omieszkał. Ostatecznie był rozbójnikiem, a tacy wiedzą, jak się korzysta z uroków życia.
Dokładnie w chwili, gdy Robin sapał bliski orgazmu, a Teresa stękała zwierzęco, nie wiedząc czy ma płakać, czy zapaść się pod ziemie ze wstydu, podobne dźwięki, choć w zupełnie innych okolicznościach wydawał Alan. Poborca, człowiek względnie majętny przekonywał się boleśnie, o istnieniu dwóch ważnych prawd życiowych. Nie wszystko da się kupić, to po pierwsze, zaś po drugie, czasem jednak warto mieć pieniądze, by dać sobie szansę, na ratunek.
Po kilkudniowej podróży między wioskami hrabstwa, cały czas w deszczu i słocie, Alan wrócił do Nottingham, z wozem zdecydowanie zbyt pustym, w stosunku do oczekiwań szeryfa. Robert de Rainault wysłuchał relacji poborcy, wysłuchał też kuzyna Guya z Gisburne i choć przyjął do wiadomości, że więcej chłopom zabrać nie można, to zachwycony nie był. W ramach owego niezadowolenia przyciął o połowę pensję swojego poborcy, co jak się później okazało miało pierwszorzędne znaczenie.
Pech chciał, że syn Alana miał poważny wypadek. Ojciec na nic się nie oglądając, wyłożył wszystkie oszczędności na ratowanie dziecka, to jednak okazało się niewystarczające. Po kilku dniach cierpienia i kosztownych zabiegów medycznych, młody Gareth niestety wyzionął ducha, co jednak nie było końcem nieszczęść. Długotrwałe przebywanie na zimnie wywołało u Alana ostre przeziębienie, to zaś, początkowo zbagatelizowane, zaczęło się komplikować. Poborca leżał całymi dniami, tym samym nie pracował i nie zarabiał, zaś kiedy skończyły mu się ostatnie pieniądze, zatrudniany wcześniej konował zgrabnie zawinął się i zniknął. Alen zmarł dwa tygodnie później.
*
Średniowiecze, brudne i mroczne, pełne śmierci, ciemnoty i brzydoty, zostawmy historykom. Całe szczęście, że z tamtego okresu zachowało się kilka pięknych opowieści. Jakże to znamienne, że z tak ciężkich czasów zrodziły się najwspanialsze legendy, które podbiły cały świat i do dziś rozpalają niejedno serce. Rycerze w lśniących zbrojach, księżniczki i smoki, a do tego szlachetny banita skrywający się w lesie Sherwood.
Znamy wspaniałą opowieść o zakapturzonym łuczniku. Cieszmy się nią i chwalmy odwagę, uczciwość i serce. Pamiętajmy Roberta z Locksley, jego równie dzielnych kompanów i wspaniałe czyny.
I nie zastanawiajmy się za bardzo nad źródłami legendy...

10.2010
LCF
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
bury_wilk · dnia 02.11.2010 07:41 · Czytań: 3130 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 21
Komentarze
Usunięty dnia 02.11.2010 11:29
Cytat:
Średniowiecze, brudne i mroczne, pełne śmierci, ciemnoty i brzydoty, zostawmy historykom. (...)
I nie zastanawiajmy się za bardzo nad źródłami legendy...

Buras, no zlituj się...

Nie powiem, żeby mi się podobało, bo za bardzo podobać mi się tu nie ma co. Fabuła szczątkowa, mnóstwo moralizatorstwa, klimat średnio utrzymany... Niby jakiś pomysł jest, ale jak dla mnie, akurat to Ci nie wyszło...
bury_wilk dnia 02.11.2010 11:34
Wieś mała, to i brać za dużo nie ma co; zresztą, nie powiedziałem za jaki czas akurat tyle się należy...

Co do tek końcówki, to przyznam, że i mnie się ona nie podoba, ale jakoś nie miałem na nią lepszego pomysłu.

A co do reszty, to trudno mi się ustosunkować. Na pewno nie chciałem moralizować...
Usunięty dnia 02.11.2010 11:36
A co chciałeś, w takim razie?
bury_wilk dnia 02.11.2010 11:39
zgaduj zgadula :)
Usunięty dnia 02.11.2010 11:46
Czego byś nie chciał i jakby Ci to nie wychodziło, i tak będziesz moim ulubionym pisarzem :bigrazz:
bassooner dnia 02.11.2010 13:37
miast też masz taż,
- was - bas (chyba że w tym momencie pomyślałeś sobie o mnie kochanieńki),
- ale - a le (no chyba że miało tak być z francuska),

ostatni fragment to zapewne reklama tekstu powyżej... ;-)))

przeczytałem całość lekko, znudzić się nie znudziłem, ale żeby fajerwerki były to nie... ;-)))

pozdro bass ;-)))
Wasinka dnia 02.11.2010 13:50
I tak oto legendy rozwiewają się w oparach prawdy czy też domniemań (bo różnie to bywa...) ;)
Spojrzenie z innej perspektywy... Oblicze średniowiecza - od strony ciemnej i brudnej. Choć, wydaje się, mrużysz nieco oko do czytelnika... Może czasem lepiej nie grzebać zbyt głęboko, by barwne, pełne szlachetności legenedy nie oślepiły nas blaskiem prawdy możliwej.
Barwny język zachęca do czytania, na przykładzie "świętej" legendy ukazałeś reguły rządzące stosunkami społecznymi, przyczyny i skutki, podwaliny tworzenia się legend czy podań, na których często budujemy "zestawy" zasad moralnych, wartości.
A ja tak lubię legendy...
Końcówka rzeczywiście nieco odstająca. To, co brudne zostawmy historykom - twierdzi opowieść. Jesteś historykiem? ;)
Przeczytałam z zainteresowaniem.
bury_wilk dnia 02.11.2010 14:11
Nie jestem historykiem, co pewnie nie raz widać :D
p.s. ja też lubię legendy wbrew pozorom :)
Sceptymucha dnia 02.11.2010 14:56
Mi się podobało. W "Dekameronie" jest historia, jak pewien złodziejaszek i drab został uznany świętym - troszkę na podobnej zasadzie.
Miladora dnia 02.11.2010 18:59
Ja na razie mam tylko jedną uwagę:

"Średniowiecze, brudne i mroczne, pełne śmierci, ciemnoty i brzydoty, zostawmy historykom."

Czy mogę wiedzieć, na jakich źródłach historycznych i opracowaniach oparłeś tę tezę?
Tak dla przykładu - historycy francuscy potrafili udowodnić, że w średniowiecznym Paryżu ludzie kąpali się częściej, niż we współczesnym.
Co Ty na to? ;)
Posłużyłeś się po prostu przeciętną opinią, opartą na nieznajomości realiów historycznych tego okresu.

;)
Usunięty dnia 02.11.2010 20:03 Ocena: Bardzo dobre
Bury,:) Proponuję wiecej alkoholu przed wzięciem pióra w dłoń.
Takie to trochę "potoczne" i zbyt grzeczna jak na Ciebie.
Zupełnie jak bym czytał HPlotera...
bury_wilk dnia 02.11.2010 21:31
Sceptymucho, w sumię, to się cieszę, choć zdradzę tajemnicę, że napisałem to w takim stylu, jakiego ja osobiście nie lubię. Taki eksperyment.
Miladoro, i wiem i nie wiem za razem, bo słyszałem, i owszem, ale nie bardzo wierzę (choć też nie wierzę, że zarastali brudem tak, jak to się mówi)
Zadi, ty żyjesz! :D
Jack the Nipper dnia 03.11.2010 21:44
Cytat:
Efekt tego był miedzy innymi taki,


między

Cytat:
Przez monotonnie deszczu rzeczywiście


monotonię (?)

Cytat:
Robin bas odwiedził?


nas

Cytat:
się sapanie koni, plaśnięcia opadających w błoto kopyt i skrzypienie osi wozu.
Mężczyźni wygramolili się spod szałasu i zataczając bezładnie, wstali.
Ściemniało się już, więc w majaczącej na drodze ciemnej bryle nie od razu rozpoznali normalny wehikuł. W pierwszej chwili, przyszedł im do głów straszliwy smok, który dopiero co zdradziecko ranił Robin Hooda. Gdyby nie to, że nogi odmawiały posłuszeństwa, zapewne rzuciliby się do ucieczki, ale, że fizyczność okazała się silniejsza od strachu, obaj stali nadal w miejscach.
To nie był ani smok, ani Robin z Sherwood, choć powożący też ukrywał się pod obszerną, zakapturzoną peleryną.
Kiedy za wozem pojawiły się rzędy zbrojnych, wszelkie wątpliwości rozwiały się niczym poranna mgła. Trudno powiedzieć, że Sam i Johnny nagle wytrzeźwieli, a le z pewnością starali się


9 x się

Pięknie. Bardzo pięknie. Podoba mi się tym bardziej, ze sam pisze alternatywne wersje roznych bajek i legend, więc doskonale trafiasz w mój gust.
bury_wilk dnia 04.11.2010 08:28
To może ja się przyznam już tak ostatecznie, że z mojego punktu widzenia, to zupełnie nie jest pięknie :p
Alternatywne wersje są ok, zawsze to lubiłem, natomiast takie skupianie się na brzydocie, brudzie i syfie, tak estetycznym, jak i moralnym, jak dla mnie jest całkeim do dupy. Naturalizm jest paskudny i fe, i fuj. Napisałem to w taki właśnie sposób dla eksperymantu i dla przekory (zarówno wobec "świętego" tematu, jak i samego siebie), ale nie polecam naśladownictwa :)
Właśnie, że Robin był szlachetny, bohaterski i oddany ludziom, a jego drużyna barwna, wesoła i odważna! Tak chcę to widzieć i już :)
Wasinka dnia 04.11.2010 08:45
I właśnie dlatego końcówka odstaje. Chciałeś zaakcentować, że brudy dla historyków (choć i dla nich nie każda prawda jest zbawienna...), czyli zaprzeczyć niemal temu, co zaprezentowałeś w długiej dość opowieści. I stowrzyło się coś w rodzaju: "czy Autor sobie z nas podkpiwa?".
Ale... kamień z serca - że tak natrącę o osobistą swoją refleksję...
bury_wilk dnia 04.11.2010 10:15
Z tą końcówką, to miało być jeszcze inaczek, ale już chyba nie warto drążyć :)
Krystyna Habrat dnia 04.11.2010 20:40
Nie należę do miłośników literatury opisującej odległe czasy, i to niemal z pogranicza fantastyki, ale ten tekst czytało mi się dobrze. Jest bardzo plastyczny w opisie wielozmysłowych odczuć. Bardzo obrazowy. Przetkany delikatnym humorem. Już choćby to wystarczy.
Krzysztof Suchomski dnia 04.11.2010 21:42
Czytałem w dzieciństwie "Wesołe przygody Robin Hooda" Howarda Pyle. To, co napisałeś mogłoby nosić tytuł "Smutne przygody Robin Hooda". Czy świat na pewno takich potrzebuje?
Zdaje się, że wykonałeś kawał solidnej, ale nikomu niepotrzebnej roboty. Pisać potrafisz, życzę lepiej trafionych tematów. :)
bury_wilk dnia 05.11.2010 08:57
Sokole (Gromowładny ;) ), co do wielozmysłowych odczuć, to cieszy mnie, że takie rzeczy są zauważalne; humor, miał być troszkę, acz taki goryczką podchodzący. Jeśli się podobało, to jest mi bardzo miło.

Krzysztofie... hmmm... Na Twój komentarz już właściwie odpowiedziałem wyżej. Napisałem, bo czułem taką potrzebę, chciałem zmierzyć się z samym sobą i stworzyć coś, z czym sie absolutnie nie zgadzam. I masz rację, świat takiego Robina nie potrzebuje. Ja też znam (między innymi) klasyczną wersję Howarda i uważam, że właśnie taka jest jedynie słuszna.

p.s. a, byłbym zapomniał... żeby ten tekst trochę usprawiedliwić, można potraktować go jako swego rodzaju alegorię; zamiast Robina, mógłby tu być, hmmm... na przykład Che Guevara, którego sporo ludzi ma za bohatera, noszą koszulki z jego podobizną (no dobra, połowa z tych, co nosi te koszulki nie ma pojęcia co to za jeden) itp... Che jest postacią względnie świeżą, więc legendę od historii odróżnić łatwo, ale za takie 1000 lat, kto wie...
Krzysztof Suchomski dnia 05.11.2010 14:37
Było. Czytałem dość realistyczny opis ostatnich dni Guevary jeszcze w latach 70-tych. Śmierć mało patetyczna, zginął w boliwijskiej dżungli, praktycznie opuszczony, zaszczuty jak pies. Co nie przeszkadzało komunistom i radykalnym lewakom w kreowaniu legendy.
Z Janosikiem ubiegła Cię Madame Holland, wychodzi więc, że zostaje Jakub Szela. ;) :D
bury_wilk dnia 05.11.2010 17:50
zawsze jest jeszcze Endriu Leper :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty