Rozdział 7 - Sok z psa
Na dwudziestopięciocalowym ekranie, z płaskim kineskopem i z płaskostopiem pojawiła się znajoma facjata prezentera von Zoom’a. Po całym dniu harówki i harcówki, na jego różowym garniturze w okolicach paszek, pojawiły się tłuściutkie, parujące cętki żrącego potu, łoju i łupieżu. Nie kłóciło się to z jego sympatycznym, szczerym wizerunkiem zakochanego kundla.
Niegdyś, gdy prezenter nie był jeszcze prezenterem, a zwykłym drwalem w powieści Wł. Rejmonta "Chłopi" w jego łapskach świszczała niczym ołowiane krzesiwo ciężkostrawna siekiera, powalając najtrwalsze drzewa, tak jak sen powala pijanego Później zamienił siekierkę na kijek, co z kolei zainspirowało Edwarda Stachurę do napisania powieści „Siekierezada” oraz „Szeherezada”, natomiast coraz większa sława Przybylska ciągnąca się za von Zoomem pozwoliła mu wkręcić się do telewizji. Dzisiaj w swych wypielęgnowanych, estetycznych, czteropalczastych, włochatych łapkach z równą gracją dzierżył kartonowe opakowanie z sokiem, trzymając je w rękach. Na pudełku widniała samoprzylepna naklejka przedstawiająca kolorowego kundelka (pochodzenia Afroamerykańskiego być może pochodzącego z Kenii, a być może z Hawajów), w tonacji czarno białej. Kamera na kilka sekund zawisła w próżni, wpatrzona w ujmujący uśmiech prezentera. Ten zaś nie przestając się uśmiechać rozpoczął swą kanonadę:
- Dzień dobry! Nazywam się von Zoom i jestem prezenterem w telewizji - mówił równocześnie w języku polskim, pokazując te same słowa w języku migowym po angielsku oraz wystukując to samo obcasem w alfabecie Morse'a, nieświadomy tego, że nie zna żadnego z tych języków. Dzięki temu rozumieli go tylko ortodoksyjni Kazachowie oraz ci, którzy posiadali scenariusz "Kogo Egito".
Tymczasem von Zoom kontynuował w trzech językach oraz dodatkowo posługując się językiem ciała pedagogicznego, przy użyciu elektronicznego tłumacza na słoneczne baterie chorobotwórcze.
- Spytają mnie mili państwo - rzekł - jakie wartości odżywcze kryje to niewinne opakowanie? Odpowiem państwu: proteiny - 1 gram, węglowodany - dwa gramy coma sześć, RE witaminy A - niecałe zero sześć grama, witamina c i witamina g - po zero trzy gie, zawartość soli - znikoma, zawartość tłuszczu - jeszcze mniejsza. Ogólna wartość energetyczna - 2300 kilodżuli...
W tym miejscu jego serenadę przerwał gromki krzyk reżysera:
- Zdjąć mi tego gnoja z ekranu!!! Niech mi stąd wykaniara ta szuja!!!
Reklama niespodziewanie znikła...
Rozdział 8 - Magiczne wrota
Zapędzeni w ucieczce przed policją, Dżan Luka i Ursus, zatrzymali się dopiero u drzwi sklepu monopolowego, bowiem wszystkie drogi prowadzą do monopolowego. Zsiedli ze swych dwukołowych rumaków marki „Wigry” i „Viagry” i nie wdając się w zbędne dywagacje, bez tego rozumiejąc swój ból po stracie łupów, podzielili się swoimi wrażeniami. Gdy tak stali przed sklepem, Dżan Luka po raz pierwszy w tym filmie nie wydawał się przystojny, aż strach było pomyśleć, co się stanie gdy się odezwie.
- Wszystko fak trafił, trzy lata madafaka przygotowań, osiem miesięcy podkopów - Dżan Luka zerwał ze swoją przeszłością jedynego bohatera tego filmu, który mógł się podobać kobietom.
- Fak! - przytaknął Ursus, smarując towotem odparzenia na udach. Rozżalony Dżan Luka kontynuował:
- Dwie godziny absencji seksualnej przed skokiem...
- Fak! - przytaknął Ursus, smarując towotem wysuszone wargi.
- Vanitas vanitatem et omnia vanitas... - nie przestawał żalić się Dżan Luka.
- Fak! - chlipnął ponownie Ursus, domalowując sobie brwi towotem.
- Vincere scis, Hannibal (victoria uti nescis). Umiesz zwyciężać Hannibalu, wykorzystać zwycięstwa nie potrafisz - łkał dalej cierpiący, wrażliwy przestępca.
- Fak! - wtórował Ursus, farbując włosy resztkami towotu.
- Panta rhei! - wykrzyknął Dżan Luka w swej wizji, po czym upadł na kolana, nie zdążywszy porównać Super Capa do cara.
- Unbrejk maj hart... - wykrzyknął uradowany Ursus, chcąc pochwalić się znajomością obcych zwrotów. Podniósł przyjaciela z ziemi obiecanej i rzekł z ojcowską troską:
- Fak madafaka, chodźmy to oblać!
Zbiegli włamywacze przekroczyli próg sklepu monopolowego niczym próg nadziei i skierowali się ku młodej sprzedawczyni pokutnie stojącej za ladą samarą. Była tak piękna, jak miejsce w którym przebywała; była istnym zakazanym owocem, marzeń ciemnych tabu w tym Edenie. Jej doskonałe kształty okalał nie zwykły, lecz biały, czysty fartuch z wyhaftowanym na lewej piersi imieniem „Julia”. Ursus uważnie przeczytał wyszyte imię, po czym zaintrygowany spytał:
- A jak ma ten drugi na imię?
Przyzwyczajona do prostactwa niektórych klientów sprzedawczyni nie wdała się w jałową rozmowę; westchnęła:
- Yyyyyhhhhh.
W tym czasie oczarowany Ursus nie przestawał wpatrywać się wilczym wzrokiem w sprzedawczynię, mylnie odbierając jej rozkoszne westchnięcie. Jego uwagę przykuły w szczególności kruczoczarne, utlenione na blond włosy, także na nogach i na głowie. Penetrując ją wzrokiem od stóp do głów, zauważył iż ma nie mniej, nie więcej jak jedną głowę i dwie stopy wzrostu, każda zaś stopa składa się z pięciu palców, co daje w sumie dziesięć palców. Ten ostatni rachunek sprawił mu sporo trudności, ale idąc za ciosem obliczył w słupkach, że gdyby sprzedawczyni miała siedem stóp, to miałaby razem trzydzieści pięć palców. Odrzucił jednak tę hipotezę, uznając ją za mało wiarygodną, gdyż nie występowała w niej parzysta ilość stóp. Porzuciwszy algebraiczne rozważania natury matematycznej, uznając, że jeden Pitagoras już był, Ursus ponownie skupił całą swą uwagę na Julii.
Zadziwił go jej makijaż, wykonany bez użycia towotu, choć patrząc na jej czerwone, otwarte usta przemknęła mu myśl, iż może istnieć towot w kolorze szkarłatu. Patrząc na nią pomyślał, iż poznał ją na wylot, nie mógł jednak wiedzieć, że jej życie prywatne nie jest usłane różami. Skądże mógł wiedzieć, że jej ukochany, choć darzy ją miłością czystą, to nie darzy jej miłością fizyczną, woląc przeżywać ją w samotności. Ponadto Ursus nic nie wiedział o cieknących rurach w jej mieszkaniu oraz o bolących niebieskich migdałach; tym bardziej nie miał pojęcia, o tym, że ta piękność chrapie w nocy co odbiera jej cały sexapeal; wszystko to nie robiło mu jednak większej różnicy, gdyż nie do końca rozumiał co to jest różnica. Pewny swojego wdzięku i inteligencji zagadnął:
- Po ile jest wino owocowe kosztuje?
- Czydziści... - odparła mu życzliwie sprzedawczyni z zawodowym chłodem, gdyż stała przy lodówce, żeby ochłodzić swój gorący (36,7 st. Celsjusza) temperament.
- To pani da... - junacko zażądał Ursus.
- A osiemnaście jest? - spytała zgodnie kupiecką etykieta ekspedientka.
- Przecież miało być trzydzieści... - zdziwił i zarazem zbulwersował się Ursus.
- Czy osiemnaście lat jest... czy dowód mogę zobaczyć? - wyjaśniła cierpliwie.
- Dowód miłości ??? - ożywił się stojący dotychczas w półmroku Dżan Luka.
Rozdzial 9 - Sok z psa - riposta
Akcja filmu toczyłaby się zapewne dalej, gdyby na ekran nie zakradła się wszędobylska persona non grata prezentera telewizyjnego von Zoom'a. Jego twarz nie była owiana tak szczerym uśmiechem jak niegdyś, wykrzywiał ją bowiem grymas bólu, dziura w czaszce oraz sine, cyklopie oko. Dotychczas wypielęgnowana rączka ociekała krwią i łzami, których źródło sięgało hen w temblak. Widać było trudy walki stoczonej z ekipą telewizyjną o dominium mundi i dominium maris baltici oraz o contractum w telewizium na pół etatum.
Pomimo ubytków na zdrowiu i w uzębieniu, braku renty i mięty, ale za to z wodogłowiem i tomikiem wierszy Wisławy Szymborskiej, stał dumnie prężąc się jak w latrynie podczas sztormu zaparcia. Z niemałym trudem podjął ponownie swą przerwaną kanonadę:
- Ponieważ wynikło pewne nieporozumienie w sprawie mojego kontraktu - mówił jak za starych dobrych czasów w trzech językach, choć miał tylko dwa u butów oraz jedną parę sznurowadeł, lecz mimo tego nie mógł powiązać końca z końcem, dlatego używał rzepów z psiego ogona, które służyły mu także do mycia pleców, butelek oraz jako strachy na lachy i wróble, a także jako wabik na rybki i polędwicę kaszubską. Jego umysł był jednak wolny od tych i wszystkich podobnych trosk dnia życia codziennego, liczyła się tylko praca. Skupiony na powodzeniu prezentacji kontynuował czytając z nut:
- Pragnąłbym państwa przeprosić za zakłócenia i korzystając z przerwy na lunch reżysera, chciałbym dokończyć moją ofertę. A więc... wiecie już państwo, co jest w środku. Oto nasza super promocja: SOK Z PSA. Każdy z państwa może go mieć za jedyne dwa złote plus VAT. Wystarczy tylko dostarczyć do naszych zakładów przetwórczych waszego Reksia, Burka, Lessiego czy Sabę, gdzie najwyższej klasy fachowcy zmielą go na pożywny, wysoko witaminizowany sok. A teraz uwaga - niespodzianka! Każdy z państwa kupując nasz sok otrzyma figurkę z potylicy swojego pupilka gratis! Dzięki niej otoczy państwa aura wspomnień, które pozwolą państwu w pełni delektować się naszym sokiem. Czas promocji ograniczony!!! Dziękuję państwu, życząc jednocześnie smacznego.
Słów prezentera jednak nikt nie usłyszał, gdyż reklama nigdy nie została wyemitowana, ani nawet wymyślona, choć prezenter naprawdę żył, lecz w szesnastym wieku i tak naprawdę to był Ludwik XVI, zanim został królem, ale już po urodzeniu, choć przed koronacją swego ojca, o czym zdał się zapomnieć Andrzej Wajda w swym filmie "Danton". Reklamy nie mogli więc widzieć także i nasi bohaterowie, którzy w czasie jej emisji dotarli spod sklepu z artykułami monopolowymi na stałe miejsce swych libacji nad rzeką Dunajec, gdzie czekali już na nich starzy przyjaciele, ele, ele, których wcale nie zabrakło, choć zawsze było ich niewielu, elu, elu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lens · dnia 08.11.2010 09:20 · Czytań: 679 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: