Tata Adasia wychowywany był w duchu omnipotencji nauki. Konkretnie przejawiało się to w powtarzanych mu do znudzenia maksymach typu: "ucz się, dziecię, ucz, nauka to potęgi klucz". W latach tataadasiowego dzieciństwa tak zwany światopogląd naukowy był urzędowo zadekretowany jako jedyny słuszny. Naturalnie, nie sam fakt zadekretowania przez władzę przewodniej roli nauki odegrał tu rolę decydującą, bo przecież dekrety władzy same z siebie nie sprawiają, że ludzie stają się mądrzejsi czy głupsi. Lata sześćdziesiąte przyniosły światu powiew optymizmu i odbudowały vernowską wiarę w postęp i kosmiczną misję rasy ludzkiej. Medycyna i biologia likwidowały jedną po drugiej plagi dręczące ludzkie organizmy. Uczeni i inżynierowie ścigali się w konstruowaniu robotów i komputerów, wymyślaniu nowych technologii, a w efekcie tego wyścigu człowiek postawił stopę na Księżycu. Ziszczały się odwieczne ludzkie marzenia - jak w takiej atmosferze nie wierzyć w moc nauki? Wydawało się, że gwiazdy są na wyciągnięcie ręki.
Tata Adasia do nauki podchodził poważnie. Nie definiowanej jako proces uczenia się (do tego dojrzał później), a rozumianej jako metoda odkrywania zakrytego. Uczeni mieli swoje programy badawcze, Tata Adasia swój. Jak brać się za bary, to nie z byle czym. Zweryfikowanie prawdziwości teorii względności nie okazało się aż takie trudne. Materiału badawczego nie brakowało, w końcu w szkole uczył się względnej historii, a miał wokół siebie względną wolność, względny dobrobyt, względny postęp, nie licząc pomniejszych względności. Mógł zatem, po zakończeniu badań, potwierdzić tezę kolegi Einsteina, że wszystko zależy od punktu widzenia, a tak ogólnie, to panta rhei. Pierwsze naukowe osiągnięcia zachęciły go do flirtu z popularyzatorami nauki i eksploracji wszechwiata. Zaczął od Von Ditfurtha, skończył, po czasie, jako prezes klubu miłośników science - fiction.
I choć między fizykami a fantastami różnica jest iluzoryczna, to jakby na ten etap tataadasiowej ewolucji nie spojrzeć, był to jednak odwrót od vernowskiej wiary w moc "szkiełka i oka". Co tu owijać w bawełnę - nauka dostała od Taty Adasia najpierw żółtą, a potem czerwoną kartkę. Oberwało się jej za brak postępu w obszarze bytów, ze szczególnym uwzględnieniem bytu Taty Adasia i założonej przez niego w tak zwanym międzyczasie rodziny. W tej palącej sprawie nauka nie miała nic do zaproponowania, podobnie jak w kwestii skrócenia kolejek na poczcie czy w przychodni. Kroplą, która przelała czarę był brak klarownej odpowiedzi (mimo olbrzymich nakładów przeznaczonych na badania) na dręczące ludzkość pytanie: czy zdrowsze jest jajko na miękko czy na twardo.
Tata Adasia, niczym Darth Vader, przeszedł na Ciemną Stronę Mocy. Stał się pragmatykiem, by nie rzec cynikiem, dla którego jego własne "tu i teraz" ważniejsze było od marszu ludzkości świetlistym szlakiem postępu i rozwoju.
I tak żył sobie po Ciemnej Stronie, a lata mijały rok za rokiem i czasem tylko ponarzekał, że przez tę czarną maskę cholernie ciężko się oddycha. Zdejmował ją sporadycznie (gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy) i próbował dotlenić szare komórki, pobudzić je ożywczym prądem naukowych idei. Nie przynosiło to wielkiej ulgi, efekt nie zawsze zgodny był z zamierzonym. Na przykład lektura Hawkinga, ponoć piszącego lekko i strawnie, sprawiała, że Tata Adasia czuł się intelektualnie poniżony, nadal pozostając z dziesiątkami pytań, na które nie znajdował odpowiedzi. Teoria strun brzmiała zbyt muzycznie, teoria superstrun zbyt technicznie, a jeszcze do tego dekoncentrował go pojawiający się to tu, to tam kot niejakiego Schroedingera. Wprowadzenie do modelu uniwersum ciemnej (i dlatego niewidzialnej) materii i ciemnej energii, bynajmniej wiele nie rozjaśniło. Wracał więc zdegustowany Tata Adasia z tych wycieczek na przyziemną, lecz konkretną Ciemną Stronę, utwierdzając się w przekonaniu, że nauka niewiele więcej ma mu do zakomunikowania poza tradycyjne nihil novi.
A tymczasem naukowcy, skrzętne mrówy, knuli schowani za szczelnym parawanem medialnym (utkanym z wojen, seriali, afer, videoklipów, mordów, lig mistrzów, kataklizmów, mamtalentów i innych przejawów globalnego reality show) i przygotowywali się do światopoglądowej ofensywy. I kiedy Tata Adasia zajrzał (po dłuższej przerwie) ponownie na ich podwórko, spłynęła na niego światłość objawienia godna XXI wieku.
Przede wszystkim został Tata Adasia uprzejmie poinformowany, że wszechświat to wielki komputer. Brzmiało dobrze, o niebo lepiej od bełkotu poety twierdzącego, że świat jest ostrygą. Nie wnikając w szczegóły, chodzi o obliczenia. Życie to nic innego jak złożony proces obliczeniowy, zachodzący w każdym atomie każdej komórki, w każdej najmniejszej nawet drobinie, bo mechanizm dokonywania obliczeń jest istotą natury, jest w nią "wbudowany"... i tak dalej. Nie miejsce tu na przedstawianie i uzasadnianie skomplikowanych teorii fizyki kwantowej. Skoro awangarda najtęższych umysłów w zasadzie się w tej kwestii zgadza, Tata Adasia nie myśli oponować. Co najwyżej tłumaczy to sobie z naukowego na tataadasiowe. Skoro świat jest komputerem, jasne staje się, dlaczego tyle z jego funkcji i programów działa zgoła nie tak, jakby sobie użytkownik życzył. Po prostu, komputery tak mają. Nie podoba się? Przysługuje prawo reklamacji do Kosmicznego Programisty. Kto próbował reklamować cokolwiek w Microsofcie, wie na ile to pomoże.
Jeśli teoria kwantowego komputera zalotnie uwodzila Tatę Adasia swoim powabem, to spotkanie z teorią multiwszechświatów było jak uderzenie pioruna. Bo teoria multiwszechświatów jest piękna niczym Joe Black w filmie Joe Black. Zakłada ona, że znany nam wszechświat jest jednym z niezliczonej liczby współistniejących i przenikających się wszechświatów. Luminarze, tworzący awangardę naukowego postępu, twierdzą, że matematycznie taki model nie tylko "się broni", ale na domiar pozwala zgrabnie wyjaśnić niewyjaśnialne w inny sposób paradoksy fizyki kwantowej. Mają więc chłopcy - naukowcy moc radości i zabawy z nowej teorii, ma też i Tata Adasia. Wykoncypował sobie bowiem, że przy niezliczonej liczbie możliwości, powstających na nieskończonym wachlarzu wszechświatów, gdzieś i kiedyś został już cesarzem, papieżem, gwiazdą rocka i laureatem literackiego Nobla. Poprawiając się wygodniej w fotelu, napawa się tą świadomością, konstatując przenikliwość pewnej kabaretowej autorki, każącej na każdym przedstawieniu wyśpiewywać aktorom: wszystko już było.
Bo było, także i to, że gdzieś i kiedyś pędził żywot seryjnego mordercy, galernika, trędowatego i posła. Ograniczając się do postaci humanoidalnych. Nieskończoność determinuje jednakowoż wszelkie inne wyobrażalne i niewybrażalne byty, może więc Tata Adasia być i aniołem, i kosmitą, i sardynką, i nie-wiadomo-czym. Będąc pogodnego usposobienia, koncentruje się raczej na co bardziej atrakcyjnych wariantach. I w związku z powyższym zaprzątają go teraz dylematy typu: czy trudzić się samemu pisaniem, czy też zrzucić tę robotę na inne swoje kopie? Uśmiecha się do kawałków lodu topniejących w bursztynowym płynie i do myśli, że gdzieś w hiperprzestrzeni w tej właśnie chwili bliźniaczy Tata Adasia jeździ po dywanie odkurzaczem.
Co tam on. Inni, to mają dopiero zgryz. Ci wszyscy sławni twórcy. Co powiedzieliby Szekspir, Tolkien, Dostojewski czy pani Rowling, gdyby im wytknąć, że opisali historie, które się z detalami wydarzyły? Że są kopistami zaledwie, a nie kreatorami? Nawet najbardziej fantastyczna fabuła gdzieś już się rozegrała (i to na wiele sposobów), najpiękniej namalowany obraz w innej rzeczywistości jest tylko zdjęciem utrwalonym jednym ruchem palca. Całe wieki temu ktoś zaintonował I can get no satisfaction i zatańczył moonwalk.
- Taaak, artystom teraz nielekko - myśli Tata Adasia. - To może wziąć się za wynalazczość? Hmm ... tylko po co? Wszystko już wynalezione ...
Z tych fundamentalnych rozważań wyrywa go entuzjastyczny głos Mikołaja:
- Dziadku, ty będziesz smokiem trzygłowym, a ja rycerzem.
I Tata Adasia już wie, że światy równoległe są bliżej niż przypuszczał.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Inne artykuły tego autora: