Deiran rozejrzał się dookoła. Znalazł się w małym, pustym pomieszczeniu. Za nim stał jedynie pusty kamienny łuk po portalu. Zaś naprzeciw niego w zmurszałej, kamiennej ścianie umieszczone były nieduże drzwi. Lewą ręką chwycił miecz, drugą zaś energicznie pchnął drzwiczki.
Po drugiej stronie przejścia rozpościerała się dzika dżungla. Jak okiem sięgnąć cały teren porastały wysokie drzewa, między którymi przebiegały przeróżne mniejsze i większe zwierzęta.
Półelf musiał się schylić by wyjść, gdyż drzwi były projektowane raczej dla krasnoludów. Błękitnooki rzucił okiem na budynek, z którego wyszedł. Z zewnątrz wydawał się jeszcze mniejszy.
"I teraz gdzie ta gospoda?"- spytał się w duchu Deiran. Z nosem przy ziemi szukał śladów swojego przyjaciela, Chrisa. Mniej więcej po kwadransie znalazł trop. Uśmiechnął się delikatnie. "Jeszcze cokolwiek umiem", pomyślał wojak.
Szedł jak najszybciej, by jeszcze przed zmierzchem dostać się do cywilizacji. Na szczęście akurat, gdy zrobił się głodny, dostrzegł jakieś zabudowania. Przyśpieszył nieco kroku i po minucie znalazł się przed dwoma kamiennymi budyneczkami. Pierwszy już na pierwszy rzut oka wyglądał jak stajnia. Więc drugi to zapewne jakaś oberża.
Bohater okrążył większy budynek. Z przeciwnej strony widać i słychać było więcej. Przez otwarte na oścież drzwi wypadały gwar, rozmowy, stuknięcia kufli. Nad wejściem wywieszony był szyld- "Zielona Vywerna".
-W samą porę!- ucieszył się tropiciel, ponieważ w brzuchu burczało mu coraz głośniej. Lecz jego uwagę przykuło coś innego. W budyneczku, o którym myślał że jest to stajnia, nie widział koni. Zamiast tego jakiś brodaty facet mocował się z jakąś przerośniętą jaszczurką.
-Oryginalne miejsce- powiedział sam do siebie Deiran i wszedł do gospody.
W środku zaś było niebywale dużo ludzi- lub innych istot- jak na takie pustkowie. Półelf powoli i z gracją ruszył w stronę lady. Po drodze zauważył różne ciekawe osoby. Obok ludzi siedziały takie stworzenia jak reptylioni, gnolle, a nawet rakszase. Jak na taką zbieraninę ras było tam bardzo spokojnie.
Młody, dobrze zbudowany młodzieniec przyjął zamówienie na jakiś posiłek od Deirana. Ten zaś usiadł przy pierwszym wolnym stole.
Po niecałej minucie naprzeciw bohatera usiadła jakaś zakapturzona postać.
-Witaj, podróżniku- powiedział kapturnik.
-Zdejmij to z głowy, Chris- odparł lekko znudzonym głosem tropiciel. Przybysz zrzucił kaptur, ujawniając młodą, smukłą ludzką twarz. Po chwili milczenia obydwaj uśmiechnęli się i podali sobie ręce.
-Masz Klucz Księżyca?- od razu spytał młodzieniec.
-Jakbym mógł nie mieć. A masz swój?- odparł wojak.
-Mam, mam. Teraz trzeba jeszcze tylko znaleźć Klucz Gwiazd. A to nie będzie proste- rzekł Chris. I zaczął opowiadać swojemu przyjacielowi o niebezpieczeństwach, jakie ich czekają, począwszy od leśnych wiedźm, skończywszy na bagiennym smoku. Jednakże ta wypowiedź wywołała u wojownika lekko ironiczny uśmiech.
-Kolejna prościutka misja- powiedział Deiran. Po sekundzie tropiciel dostał swój posiłek. Jeszcze jakiś czas rozmawiali o mniej lub bardziej błahych sprawach. Gdy tylko wojak zjadł, zapłacił oberżyście i wyszedł razem z Chrisem.
Jak się okazało, Chis przybył do gospody na jednym z wielkich jaszczurów. We dwójkę więc usiedli na gada i ruszyli na południe.
Po pewnym czasie, dokładnie to w środku nocy, podróżnicy zatrzymali się przed obrośniętymi przeróżną roślinnością ruinami piramidy. Wędrownicy pośpiesznie zeszli z wierzchowca i w ciemnościach weszli na zmurszałe schody.
Na płaskim czubku budowli postawione były trzy nieduże ściany, na których był niepewnie wyglądający kamienny daszek. Zaś pod tym daszkiem dwójka przyjaciół znalazła dziurę, prowadzącą prosto w środek tych tajemniczych ruin.
Nie czekając długo, wskoczyli do środka. Na szczęście nie było tak głęboko, jak mogłoby się zdawać. Lecz w kompletnych ciemnościach nie zobaczyli nawet czubków własnych nosów. Wtem Deiran usłyszał pstryknięcie palców i ze środka dłoni przyjaciela błysnęło światło.
-Dobrze jest mieć pod ręką utalentowanego maga- przyznał wojownik, po czym rozejrzał się dookoła. Znaleźli się idealnie na środku skrzyżowania czterech, pogrążonych w ciemnościach korytarzy. Ale Deiran był półelfem, więc dzięki wyostrzonym zmysłom zobaczył, że każda z dróg kończyła się schodami.
Przyjaciele szybko się naradzili, poczym rozdzielili się i poszli w przeciwne ścieżki. Deiran sprawdził, czy przy zeskoku nie uszkodził łuku. Był cały. Tropiciel odetchnął z ulgą. Chwycił swoje miecze i ruszył schodami w dół.
W połowie schodów poczuł nagły brak światła.
"Do diaska, przecież nie mam czym oświetlić drogi", pomyślał. Zawahał się chwilę, lecz dotykiem wyszukał ścian i z nadzieją ruszył dalej.
Nie przeliczył się. Zobaczył w oddali światło pochodni. Przyśpieszył kroku, gdyż już widział, po czym idzie. Ale zatrzymał się natychmiast, gdy zobaczył, co trzymało pochodnię. Diablę. Tego potomka diabła i człowieka wojownik rozpoznał od razu- na czole widniały dość wyraźne rogi, a pod ustami widniała . Widok ten zdziwił półelfa. Co ta istota może tu robić? Najgorsze było to, że ta osoba na kogoś- lub na coś- czekało.
Deiran chciał po cichu się wycofać, jednakże nieznajomy bardzo szybko go dostrzegł. Diablę z niebywałą szybkością wyciągnęło z pochwy rapier, upuszczając tym samym jedyne źródło światła w tym korytarzu, i ruszyło w stronę tropiciela.
Rozpoczęła się walka. Agresor niedużo ustępował w umiejętnościach półelfowi. Znakomicie władał bronią. Cięcia, pchnięcia, kontrataki. Brzęk stali z pewnością dało się słyszeć ze znacznych odległości. Pojedynek był bardzo wyrównany.
Po jakimś czacie jednakże półdiabeł zaczął opadać z sił. Deiran natychmiast to wykorzystał- przeciwnik szybko upadł w kałuży swojej krwi.
"Mam nadzieję, że nie spotkam jego kolegów", pomyślał zwycięzca i odsapnął. Ta walka była bardzo męcząca.
Tropiciel podniósł pochodnię i ruszył dalej.
Jakiś czas wojownik słyszał w długim korytarzu tylko swoje kroki. Lecz w pewnym momencie rozległ się potężny wybuch. Bohater odwrócił się. Zawał zablokował drogę powrotną. Więc teraz podróżnik nie miał wyjścia. W czasie długiej drogi niejednokrotnie zastanawiał się, kto mógł coś takiego zrobić.
W końcu korytarz rozszerzył się na sporą salę. Deiran idealnie wiedział wszystkie ściany- nie było wyjścia. Jedynie u góry widniały trzy dużych rozmiarów dziury.
Bez pośpiechu zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. To, co po chwili zobaczył, nie przyprawiło go o zachwyt. Parę zmasakrowanych, porozszarpywanych, ale przede wszystkim świeżych ciał coś rozniosło na wszystkie strony.
Taki widok nawet tak doświadczonego wojaka przyprawił o mdłości. Cała ta sprawa nie podobała mu się zbytnio. Pochodnię odłożył na środek posadzki i wyciągnął swoje miecze. Teraz wolałby łuk, jednakże po ostatniej misji nie załatwił sobie strzał.
Wtem z jednej z dziur wydobyło się ostre światło. Po sekundzie pojawiła się przyczyna oświetlenia- z góry zleciał Chris.
Czarodziej miękko wylądował na pobrudzonych krwią kamieniach. Rozejrzał się tylko dookoła i natychmiast podbiegł do tropiciela.
-W mordkę, to chyba już siedlisko wiedźm!
Nim Deiran odpowiedział, z dwóch pozostałych wylotów spadła para wyjątkowo brzydkich stworów. Były to pomarszczone kobiety, w starych łachmanach i pobrudzonych pazurach. Najstraszniejsza była jednak głowa. Zamiast ludzkiej, na szyi widniała głowa jaguara o siwej sierści i ogromnych zębiskach.
Dwójka bohaterów natychmiast przygotowała się do walki. Gdy monstra zaszarżowały, półelf wykonał wspaniały piruet między potworami, pozbawiając ich równowagi i części krwi. Istoty padły na ziemię.
Tropiciel natychmiast odskoczył, gdyż mag paroma ruchami rąk wypuścił w stronę wrogów płonącą kulę. Skowyt bólu przeszył herosów na wylot. Jednakże gdy zgasły płomienie, stwory wstały, i jakby niczego nie poczuły rzuciły się na podróżników.
Wojownik natychmiast poradził sobie z agresorem, przebijając potwora na wylot. Wróg wyciągnął z martwego ciała ostrza i odwrócił się w stronę przyjaciela.
Chris akurat wymawiał jakieś zaklęcie przyszpilony do ściany przez przeciwnika, który natarczywie próbował odgryźć mu kawałek twarzy. Lecz gdy czarownik wypowiedział kluczowe słowo, bestia została odrzucona do tyłu z niesamowitą prędkością.
Deiran podbiegł do leżącego wynaturzenia i odciął mu łeb. W odczuciu dobrze spełnionego obowiązku podszedł do młodzieńca i rozpoczął rozmowę.
-I co teraz, miszczu?- powiedział lekko ironicznie.
-trzeba znaleźć fresk na ścianie przedstawiający czerwonego smoka- odpowiedział całkiem poważnie czarodziej. I zabrali się do przeszukiwania.
Freski miejscami były umazane krwią, lecz w większości były dość czytelne. Po chwili mag zawołał przyjaciela i pokazał mu to, o co mu chodziło.
Na ścianie był topornie namalowany czarną farbą pogrążony we śnie smok. Pod nim zaś umieszczone zostały jakieś znaki, których znaczenia tropiciel nie mógł zrozumieć. Doskonale się w nich orientował za to jego towarzysz, który na głos odczytywał całe słowa.
Gdy przeczytał już całość, obok kawałek ściany przesunął się, otwierając kolejny mroczny korytarz. Nie czekając długo, podróżnicy zaopatrzeni w magiczne źródło światła rozpoczęli kolejny etap swej wędrówki.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Maelion · dnia 01.05.2008 14:54 · Czytań: 673 · Średnia ocena: 1,75 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: