Za głosem serca - monikaa86
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Za głosem serca
A A A
Potrzebowałam wypoczynku. Chwil wyłącznie dla siebie, wśród ciszy i zieleni. Miałam już dosyć pogoni za niedoścignionym, dosyć napięć, obaw i stresu. Nie chciałam skończyć zniedołężniała w bujanym fotelu ze świadomością przegranej. Chciałam czerpać z życia, nim całkowicie przecieknie mi przez palce.
Znałam jedno takie miejsce, w ciszy którego ciało odpoczywało, a dusza otwierała się na zupełnie nowe dźwięki – szum strumyka, szelest liści, trzask gałęzi - dźwięki przyrody. Miejsce tak piękne, że aż magiczne. Miejsce, które człowiek obdarza miłością bądź nienawiścią od pierwszego wejrzenia – góry, w których nie byłam całe wieki. Spakowałam zatem walizkę i bez chwili namysłu ruszyłam przed siebie. Czułam, jak moja dusza wyrywa się naprzeciw spotkaniu z przyrodą, wyprzedza znacznie mój samochód. Jechałam niesiona wiatrem, wybijając na kierownicy rytm słuchanej melodii.
Na miejsce dotarłam tuż przed zmierzchem, zmęczona długim siedzeniem za kierownicą, jednak ogromnie szczęśliwa. Zatrzymałam się u rodziny, której nie widziałam od siedmiu lat, a która to powitała mnie z ogromną radością. Po licznych uściskach postawiono przede mną smaczną kolację oraz relaksującego drinka. Zmęczenie szybko zrobiło swoje – już po chwili drink zaczął mnie rozbrajać, sprawiając, iż oczy stały się błyszczące, a policzki różowe. Zrzuciłam więc buty i siedziałam tak szczęśliwa, wpatrzona w szczyty gór tonące w zapadającym zmierzchu dotąd, póki nie usnęłam.
Obudziłam się dopiero wtedy, gdy na moje posłanie padły wesołe promienie słońca. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Leżałam w obcym łóżku, pod obcą pościelą. Po chwili dotarło do mnie, że to łóżko mojej ciotki, a ja sama jestem w karpackim. Przypomniał mi się cały poprzedni dzień i doszłam do wniosku, iż ostatnim, co pamiętam, jest widok gór oraz nieba, na którym purpura zachodzącego słońca mieszała się z granatem zapadającej nocy. Siedziałam i zachodziłam w głowę, jakim cudem znalazłam się w łóżku.
- Dobrze mi się zdawało, że wstałaś – usłyszałam głos ciotki, która właśnie stanęła w progu pokoju. - Chodź, przygotowałam ci śniadanie.
Taka właśnie była moja ciotka.
- Jak...- zaczęłam, co ciotka szybko podchwyciła.
- Jak znalazłaś się w łóżku? Wujek cię tutaj przeniósł.
- Spałaś jak suseł. - Ujrzałam zza ramienia cioci uśmiechniętą twarz wuja. - Nie ma to jak świeże górskie powietrze.
Fakt.
- Która godzina? - spytałam.
- Ósma. Jeszcze jedna zaleta górskiego powietrza - szybko się człowiek wysypia.
Grzechem było marnować ten piękny dzień, który malował się za oknem, toteż szybko wstałam, ogarnęłam się oraz zjadłam śniadanie, na które składały się płatki na mleku, tosty z dżemem oraz słodka czarna kawa.
- mmmm... pyszne. Dzięki, ciociu – mówiąc to, cmoknęłam ją w policzek i zaczęłam pakować mały plecak. Wrzuciłam jedynie małą butelkę wody mineralnej, odtwarzacz mp3, aparat cyfrowy oraz środek na komary.
- Trzymaj – usłyszałam. - Przygotowałam ci mały prowiant na drogę, bo pewnie nie dotrzesz na obiad. Trzy kanapki, dwa batoniki muesli, dwa banany i dwa jabłka. Aha, i sok pomarańczowy.
- Ciociu, toż to dla całej rodziny by starczyło – roześmiałam się.
- Bierz i nie marudź. Jeszcze mi podziękujesz. Górskie wędrówki sprawiają, że żołądek człowiekowi usycha z głodu.
Wrzuciłam więc prowiant do plecaka, chwyciłam jeszcze okulary przeciwsłoneczne i już mnie nie było. Uzbrojona w błękitny dres, bawełnianą koszulkę oraz wygodne buty sportowe wyruszyłam za głosem serca.
Szłam umiarkowanym tempem, wsłuchana w relaksującą melodię Enyi, chłonąc wzrokiem każdy centymetr przestrzeni rozciągającej się przede mną. Na początku podążałam wąskimi uliczkami, po obu stronach których wznosiły się domki jednorodzinne otoczone ogródkami, dziecięcymi ślizgawkami, rowerkami oraz altankami, na których rodziny często przygotowywały obiady oraz kolacje będące prawdziwymi spędami rodzinnymi. Na dalszym planie wszędzie wokoło wznosiły się góry pokryte mnóstwem zieleni oraz krystalicznie czyste błękitne niebo z wesołym słońcem. Czegóż więcej można by chcieć od życia?
Kiedy skręciłam za ostatnim domkiem, droga zaczęła piąć się w górę. Na początku delikatnie, później pod coraz większym kątem, co ciało zaczynało odczuwać. Szłam jednak wytrwale i powoli do celu, co jakiś czas przystając na chwilę, by napić się wody oraz obejrzeć za siebie, gdzie oczom zaczynał ukazywać się widok miasta, które pozostawiałam za sobą. Wszystko to uwieczniałam aparatem, po czym ruszałam w dalszą drogę, aby coraz bardziej zagłębiać się w las. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, świat stawiał coraz większy opór, jak gdyby tylko wytrwałym pozwalał podziwiać swoje piękno. Nogi zaczynały mi ciążyć, coraz bardziej bolały mięśnie brzucha zmuszone do ciągłego napinania, ciało pod wpływem wysiłku zaczęło się pocić. Nic mi to jednak nie przeszkadzało. Pięłam się tam, gdzie prowadziło mnie serce – w miejsce, za którym krzyczała cała moja dusza. Oczy wyobraźni już widziały to, czego jeszcze wzrok nie zobaczył. Słońce świeciło coraz silniej, wszystko wokoło pachniało zielenią. Co jakiś czas przystawałam, by uzupełnić zapas płynów w organizmie lub zrobić zdjęcie. Czasami tylko po to, by przez chwilę móc podziwiać widok otaczających mnie drzew, wystających z ziemi olbrzymich korzeni, głazów, wspinającej się po konarach wiewiórki, skrawka błękitu wśród koron drzew oraz przebijających przezeń wesoło promieni słonecznych. W uszach wciąż rozbrzmiewały mi lekkie melodie Enyi, wprost idealne na samotne wędrówki górskimi ścieżkami. Nie wiem, ile czasu już wędrowałam. Góry mają to do siebie, iż kompletnie zatraca się w nich poczucie czasu. Droga nadal pięła się w górę, więc postanowiłam przystanąć na chwilę, zaczerpnąć sił, a przy okazji też poprawić włosy, które wymknęły się spod apaszki i niesfornie łaskotały mnie w kark. Rozpuściłam więc koński ogon, raz jeszcze zebrałam włosy w garść i już miałam je przewiązać błękitną jak niebo apaszką, gdy nagle zerwał się wiatr i porwał ją do tańca. Nie chcąc stracić ulubionej chustki, pognałam tuż za nią, by nie zgubić jej z oczu. Nie zwróciłam uwagi na to, że przecież gdy wyruszałam w wędrówkę, wiatru kompletnie nie było i nic go nie zapowiadało. A tu nagle taki podmuch! Zaczęło mnie to zastanawiać dopiero później. Teraz ścigałam się z wiatrem, który wciąż bawił się moją chustką, podrywając ją co chwila w górę i przenosząc o kawałek dalej, aż w końcu znikła mi z oczu gdzieś za najwyższym punktem ścieżki. Kiedy wreszcie dotarłam w to miejsce, moim oczom ukazał się nowy, piękny widok. Teraz droga nie wznosiła się już w górę, biegła równo i w jednym miejscu rozwidlała się, tworząc coś na kształt trójzębu.
- No to ładnie! - mruknęłam i w tym samym momencie dojrzałam apaszkę uczepioną zielonych krzewów pełnych jeżyn przy jednej z odnóg ścieżki.
Pognałam w to miejsce czym prędzej i wreszcie udało mi się schwycić moją zdobycz. Lecz wtedy też zaparło mi dech z wrażenia. Tuż za gęstwiną przebijał widok pięknej polany, na której wznosiły się ruiny jakiejś budowli częściowo przesłoniętej przez las. Po prostu musiałam zobaczyć to piękno w całej postaci. Nic mnie nie obchodziło, że gałęzie szarpią moje ubrania, drapią twarz, tarmoszą włosy, bo kiedy wreszcie stanęłam po drugiej stronie, wiedziałam, że to jest to, za czym krzyczała moja dusza, za czym galopowało moje serce. Czym prędzej uruchomiłam więc aparat i przystąpiłam do cykania fotek. Kiedy już uznałam, że wystarczająco uwieczniłam zewnętrzną część ruin oraz wszystko wokół mnie, dosłownie ległam na polanie wśród mnóstwa kolorowych drobniutkich kwiatków. Leżałam tak przez chwilę wpatrzona w lazur nieba nad sobą, upajając się szczęściem, aż wreszcie... usnęłam.
Śnił mi się jakiś mężczyzna. Przystojny. Miał w sobie coś magicznego, nie potrafiłam jednak określić, na czym ta magia polega. Stał po prostu i uśmiechał się do mnie. „Kim jesteś? Skąd się tutaj wziąłeś?”, spytałam go, lecz w tym momencie mój sen pierzchł. Musiałam przysnąć zaledwie na chwilę, ponieważ gdy uniosłam powieki, wszystko wokół mnie było takie samo i słońce padało pod takim samym kątem.
Zgłodniałam. W brzuchu burczało mi przeraźliwie, a więc zarządziłam czas na obiad. W duchu już dziękowałam ciotce za posiłek, który spożywałam w tempie błyskawicy. Połowę postanowiłam zachować na później, zwłaszcza, że głód zaspokoiłam porcją zerwanych z krzaków jeżyn. Zaspokoiwszy podstawowe potrzeby, uznałam, iż czas na dalsze zwiedzanie terenu. Niesamowicie ciekawiły mnie ruiny, postanowiłam więc zacząć od ich wnętrza. Jednak gdy tylko zbliżyłam się do ich ścian, moich uszu dobiegł szum wody. Strumień. Słońce nadal stało wysoko na niebie, stwierdziłam więc, iż przyda mi się trochę ochłody. Ruiny mogły zaczekać, miałam przecież mnóstwo czasu, więc udałam się w kierunku dźwięku. Nie musiałam długo iść. Już za kolejnym gęstowiem moim oczom ukazał się mały wodospad, u stóp którego rzeka tworzyła coś na kształt jeziora. To była Matka Natura w najczystszej postaci. Zewsząd otaczała mnie zieleń, pod stopami umykały mi zielone żaby, nad głową krążyły w tańcu różnobarwne ważki oraz motyle. Gdzieś w tle radośnie świergotały ptaki. Wokół pachniało wodą, lasem oraz słońcem. Tu przemknęła wiewiórka, tam mignęła sarna. Szczęśliwa, iż odkryłam tak piękny widok, nachyliłam się nad strumieniem. Woda była w nim krystalicznie czysta, blisko dna widać było pływające beztrosko ryby, których łuski w promieniach słońca mieniły się tęczowym blaskiem. Szybko ochlapałam sobie twarz, płosząc przy tym mieszkańców strumienia, następnie zaś zaczerpnęłam wody w garście, by się napić. Płyn był czysty i chłodny, a dzięki temu smaczny i orzeźwiający. Nie namyślając się wiele, uzupełniłam butelkę, w której zapas wody zdążył się niemal całkowicie wyczerpać. Stałam jeszcze jakiś czas, chłonąć całą sobą oraz okiem aparatu ów magiczny widok, aż w końcu uznałam, że czas zwiedzić resztki budowli. Cofnęłam się zatem na polanę, by podziwiać ją raz jeszcze, tym razem od innej strony. Ruiny były wysokie, widać było otwory, w których niegdyś znajdowały się okna. Gdzieniegdzie ściany były niemal nienaruszone, w innych obszarach całkowicie zburzone. Zastanawiałam się, czym dawniej była owa budowla i czemu tkwiła w głębi lasu. Czy było możliwym, iż dawniej lasu w tym miejscu w ogóle nie było? Tak wiele pytań rodziło się, gdy zwiedzałam to miejsce. Ze zdumieniem zauważyłam, iż w rogu widnieją także schody będące w całkiem niezłym stanie jak na swój wiek. Niegdyś musiały to być piękne drewniane schody. Wyobrażałam je sobie jako solidne, ciemne, z lakierowanego dębu, o pięknej takiej samej, prześlicznie wyrzeźbionej poręczy. Teraz owa poręcz była pokryta mchem, a gdzieniegdzie zbutwiała, same zaś schody wydrążyły korniki. Mimo tego jednak dawało się po nich wejść. Wiem, byłam szalona. Schody mogły przecież w każdej chwili zapaść się pode mną, przez co potłukłabym się niemiłosiernie, a nawet połamała. Już mniejsze ryzyko stwarzała wspinaczka po drzewach i wejście przez otwory okienne. Mimo tego postanowiłam spróbować. Stąpałam ostrożnie, powoli, najpierw oceniając stopą dany schodek, a dopiero potem na niego wchodząc. Może czuwał nade mną Anioł Stróż, a może po prostu sam diabeł,bo bezpiecznie, bez żadnych przygód dotarłam cała na górę, gdzie brakowało dachu. W zamian niego nad częścią ruin wznosiły się korony drzew, które dawały jako takie schronienie. Z prowizorycznych okien rozpościerał się widok na polanę tonącą w złotym blasku słońca oraz mnóstwo szmaragdowej zieleni. Jakież było moje zdziwienie, gdy pod przeciwległą ścianą ujrzałam...łóżko. Nie nowe, ale też nie spróchniałe. Jedynie nadgryzione zębem czasu – o nieco koślawych ramach. Pościel jednak była dość nowa i co dziwniejsze świeża. „Niemożliwe, żeby ktoś tu mieszkał”, pomyślałam. Mieszkał – przesadzone słowo. Już prędzej – przebywał. Ale kto i po co miałby przebywać wśród tych ruin? „Ponieważ tu pięknie”, zaraz odpowiedziałam sama sobie. Lecz kto mógłby to być? W pierwszym odruchu pomyślałam, iż bezdomny. Lecz pościel wcale na taką osobę nie wskazywała. Wręcz przeciwnie – był to ktoś czysty, zadbany. Wszystko to było dziwne, lecz nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo oto zaczął padać deszcz. Nawet nie zauważyłam, kiedy niebo nade mną przesłoniły deszczowe chmury, z których teraz zaczynało siąpać coraz silniej. Gdzie mogłam się skryć, jeśli nie pod prowizorycznym dachem utworzonym z zieleni? Przysiadłam więc na łóżku i na powrót zatopiłam się w muzyce.
Nie padało długo, choć niebo kilkakrotnie rozbłysło. Kiedy jednak deszcz począł ustawać, nad moją głową ukazała się prześliczna tęcza – ponoć symbol szczęścia. Uśmiechnęłam się więc, gdyż najwyraźniej świat mi sprzyjał i wtedy właśnie u mych stóp spoczął purpurowy liść. A zaraz za nim kolejny – złoty i jeszcze jeden – czerwony. Spadające różnobarwne liście w lipcu, w samym środku lata? To już zaczęło mnie zastanawiać, wychynęłam więc ze swojego kącika, by rzucić okiem przez okienną wnękę. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałam tę samą polanę, lecz już pozbawioną drobniutkich kwiatków, pożółkłą, otoczoną mnóstwem różnobarwnych drzew, z których sfruwał deszcz złoto-rubinowych liści.
- Dobry Boże! Jak to możliwe? - wykrzyknęłam sama do siebie.
Minęło zaledwie pół godziny, odkąd ostatni raz widziałam świat całkowicie zielonym. Przecież nawet na jesieni liście nie usychają w zaledwie pół godziny! Nie trwa to nawet tydzień, a znacznie dłużej. To, co widziałam, stało w sprzeczności z prawami natury, a co dopiero logiki! Zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem jeżyny nie były zatrute. Może miałam halucynacje? Skoro tak, wpadłam na pomysł, aby wszystko uwiecznić aparatem. Jeśli rzeczywiście miałam omamy, aparat w ogóle nie będzie miał w swej pamięci jesiennych fotografii, wszystkie będą zielone. Czym prędzej więc napstrykałam zdjęć zarówno z wnętrza ruin, jak i z polany.
Cóż... Najwyraźniej zmieniła się pora roku, a więc także zmierzch zapadał znacznie szybciej. Niestety wzięłam to pod uwagę dopiero wtedy, gdy już zaczęło się ściemniać. Tkwiłam samotnie w głębokim lesie, bez jakiejkolwiek latarki, ba!, nawet bez głupich zapałek. Zaczęłam się zastanawiać, jak przeżyję w takich warunkach - w egipskich ciemnościach, wśród dzikich zwierząt. A właśnie... zdawało mi się, czy niedaleko usłyszałam jakiś szelest? Zaczynałam się bać. Nie było sensu wracać. Za długo by mi zeszło, nim dotarłabym do domu. Jedyną nadzieję dawały ruiny. No i stało w nich łóżko.
Pognałam więc pędem w kierunku ceglanych ścian i jakże się przeraziłam, gdy na moim łóżku ujrzałam nieznajomego mężczyznę. Strach ogarnął mnie całą, stałam na środku i gapiłam się na faceta, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy wydobycia z siebie głosu. A on po prostu tam siedział „po turecku” i uśmiechał się do mnie łagodnie. Nie powiedział nawet słowa, pozwolił za to, by przemawiały jego oczy. To, co w nich ujrzałam, ciężko opisać. Ta chwila należała do magicznych, choć ciężko powiedzieć czemu właściwie. Wpatrywałam się po prostu w oczy nieznajomego, stopiłam się z nim w jedno. Czułam się tak, jak gdybym spacerowała z nim po Mlecznej Drodze, jak gdyby coś mi pokazywał na spacerze pośród galaktyk. To było jak trans, a gdy wreszcie się ocknęłam, strach opadł ze mnie całkowicie, legł u mych stóp. Czułam się jak wybudzona z hipnotycznego snu. Dokładnie tak, jakbyśmy z nieznajomym znali się całe życie, jak gdybym wciąż czekała właśnie na tę jedną tylko chwilę, by móc go spotkać na swej drodze.
Już bez obaw przysiadłam koło gościa i pozwoliłam, aby ujął moją zimną dłoń w swe ciepłe ręce. Czułam ciepło emanujące z całego jego ciała, widziałam w oczach jakiś magiczny, kojący blask. Pozwoliłam, by przez chwilę tajemniczy mężczyzna bawił się moimi dłońmi, podczas gdy niebo nad nami przybrało barwę ciemnego fioletu. Zapadała noc...
- Już się nie boisz? - usłyszałam ciepły głos mężczyzny.
- Nie. - Mówiąc to, przeniosłam swój wzrok z boskiego sklepienia na oczy towarzysza. - A mam czego?
- Absolutnie. Jeśli jesteś zmęczona, możesz skorzystać z mojego łóżka – zaproponował. - Nie musisz się bać, będę nad tobą czuwał.
- A więc to twoje? - spytałam, zerkając na posłanie. - Dlaczego mieszkasz tutaj? - Nareszcie miałam okazję otrzymać odpowiedzi choć na kilka ze swoich pytań.
- Bo pięknie tutaj – odparł mężczyzna. - Chyba nie będziesz się ze mną spierać?
- Zdecydowanie nie – roześmiałam się, raz jeszcze podziwiając niebo, na którym teraz migotały miliony gwiazd. - Ale powiedz, nie boisz się tak sam tutaj być?
- Czego mam się bać? - spytał w odpowiedzi. - Zwierząt? Przyrody? Natura jest sprzymierzeńcem człowieka, o ile tylko człowiek nie czyni jej złego. Poza tym wiem, że Stwórca nade mną czuwa. Nie, nie boję się. I ty też nie musisz. - Mówiąc to, otoczył mnie ramieniem. - Pewnie masz za sobą męczący dzień. Połóż się, będę nad tobą czuwał.
- Owszem, zaczynam czuć zakwasy – przyznałam. - Lecz za dużo się dzieje, bym mogła zwyczajnie usnąć. Wolę sobie posiedzieć, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Ależ naturalnie, że nie mam. Będę miał towarzyszkę – odparł z uśmiechem.
- Dużo osób się tutaj zapędza? - spytałam.
- Nie, bardzo niewiele – zaprzeczył. - Może dlatego, że ludzie boją się chodzić nieznanymi szlakami. No i nie lubią przedzierać się przez krzaki – kontynuował z uśmiechem. - I też nie każdy ma czas, by leżeć plackiem na łące wśród kwiatów. Ludzie wciąż gonią za czymś nieuchwytnym.
- Zaraz – przerwałam mu. - Widziałeś mnie na polanie?
- Oczywiście.
- Mężczyzna ze snu... - szepnęłam.
- Co takiego?
- Nic – odparłam. - Po prostu mam wrażenie, że mi się śniłeś tam, na łące. Hej, skoro mnie widziałeś, to gdzie w takim razie byłeś? - spytałam. - Nie widziałam cię po przebudzeniu.
- Ja zawsze jestem gdzieś w pobliżu – uśmiechnął się. - Chronię tego zakątka przed ludźmi, którzy mogliby chcieć go zniszczyć. Ale ty do nich nie należysz.
- Więc dlaczego... - podjęłam
- Ponieważ nie chciałem cię spłoszyć. Pragnąłem, abyś poznała całe bogactwo tego miejsca.
- Więc oto jestem – uśmiechnęłam się i oparłam głowę o ramię mężczyzny.
Siedzieliśmy tak, wpatrując się w niebo, na którym nie było już gwiazd, przesłoniły je bowiem chmury. Po chwili ujrzałam pierwsze nieśmiało spadające na ziemię białe płatki.
- Śnieg? - spytałam zdumiona. - Możesz mi to wyjaśnić? Jak to możliwe, by w ciągu jednego dnia lato przeszło w jesień, a ta z kolei w zimę? Przecież to jest absolutnie niemożliwe!
- Jesteś tego pewna? - spytał mój towarzysz z wesołą iskierką w oczach. - Skoro jest to niemożliwe, to jak wytłumaczysz to, co widzisz?
- Może jeżyny były zatrute? Mam halucynacje?
- Nic z tych rzeczy, spokojnie – uśmiechnął się po raz kolejny. - A nie przyszło ci do głowy że jesteś po prostu świadkiem cudu? - spytał.
- Ale jak...
- Może Stwórca uznał, że zasłużyłaś na to, by to wszystko zobaczyć? - wszedł mi w słowo. - Na pewno nie trafiłaś tutaj sama, z własnej woli.
- Goniłam za apaszką, która mi odfrunęła.
- Widzisz – przytaknął. - Bóg pod postacią wiatru cię tu przyprowadził.
- Ale przecież jest tam ścieżka, w którą każdy może skręcić – upierałam się.
- Uwierz, że mało osób widzi odnogę tej ścieżki. Widzą ją tylko ci, którzy patrzą na świat sercem. A mało jest dzisiaj takich ludzi.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytałam.
- Nie od dziś tutaj mieszkam – uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Wiesz, mogłabym pomyśleć, że jesteś wysłannikiem niebios.
- Chcesz przez to powiedzieć... - zaczął, na co ja dokończyłam:
- … aniołem.
Nieznajomy tylko się uśmiechnął. Siedzieliśmy więc w dalszym ciągu przytuleni do siebie. Kompletnie obcy sobie ludzie mający wrażenie, iż znają się od zawsze. Nagle jednak zdałam sobie sprawę z tego, iż czegoś podstawowego o swoim towarzyszu nie wiem.
- Powiedz mi, jak ci w ogóle na imię?
Mężczyzna najpierw na mnie popatrzył, następnie zaś niemal szeptem wypowiedział:
- Gabriel.
- Jak... - zaczęłam, na co on podchwycił:
- Tak, wiem. Zupełnie jak anioł. - Mówiąc to, uśmiechnął się i ponownie zapatrzył w niebo. - Nie zimno ci?
- Ani trochę. Grzejesz niczym kaloryfer – roześmiałam się.
- To dobrze – odparł. - Inaczej byś tutaj zamarzła.
- Niemożliwe.
- A chcesz się założyć? - spytał z błyskiem w oku. - Nie widziałaś, co się dzieje na zewnątrz.
Zaintrygował mnie, podeszłam więc do okiennego otworu, z którego rozciągał się widok na śnieżnobiałą łąkę oraz ośnieżone nagie drzewa i krzewy. W świetle księżyca, który niedawno zaczął przebijać przez chmury, śnieg skrzył się milionami barw, jak gdyby był z diamentów.
- Ależ to piękne! - wykrzyknęłam w zachwycie. - Muszę to uwiecznić! - I z tymi słowami chwyciłam aparat. Fotografowałam z każdej możliwej płaszczyzny – z wnętrza ruin, z polany, spod drzew, a gdy uznałam, że już wystarczająco dużo zdjęć narobiłam, dołączyłam do Gabriela, który wciąż siedział na łóżku.
- Widać, że kochasz przyrodę – przyznał, jak tylko ujrzał mnie z rozwianym włosem i błyszczącymi oczyma.
- Kocham piękno w każdej postaci. - Mówiąc to, zrobiłam zdjęcie i jemu.
- Skoro tak, myślę, że i ty powinnaś zostać uwieczniona – uśmiechnął się. - Daj aparat, zrobię ci zdjęcie.
- Wiesz – zaczęłam, kiedy znudziło nam się robienie wspólnych fotografii – mogłabym podziwiać ten widok godzinami. - Stałam teraz przy oknie i całą sobą chłonęłam ów krajobraz – absolutnie piękny i idealny. - Gdyby tylko cały świat mógł być taki śliczny – westchnęłam, a zaraz potem wzdrygnęłam się na zimny podmuch, który przeleciał tuż obok.
- Zimno? - usłyszałam w momencie, gdy odwróciłam się tyłem do okna.
Gabriel stał tuż za mną. Dopiero teraz naprawdę zauważyłam, jak pięknym był mężczyzną – piękniejszym nawet niż idealnie wyrzeźbiona figura. Najśliczniejsze jednak były jego oczy – szmaragdowozielone, zdające się emanować własnym blaskiem, śmiejące się za każdym razem, ilekroć uśmiechał się ich właściciel. To piękno zwalało z nóg, poczułam, że cała drżę.
- Zimno – teraz to już nie było pytanie, a stwierdzenie faktu z jego strony. - Chodź, ogrzeję cię. Nie chcę, żebyś mi się tu przeziębiła. - I z tymi słowami przytulił mnie do swojej piersi, z której emanowało błogie ciepło. - Lepiej?
- Tak jakby – odparłam, unosząc ku jego twarzy swoją twarz.
- Tak jakby? - spytał z rozbawieniem. - A czego ci do szczęścia brakuje?
Czułam zbudzone do życia motyle w swoim brzuchu. Było ich całe mnóstwo. Fruwały we wszystkich kierunkach jak oszalałe i żadną siłą woli nie dawało się ich uciszyć. Sekundy mijały, a ja nadal stałam, wpatrując się w oczy swego towarzysza.
- Nie wiem – zaczęłam niepewnie. Czułam się dziwnie. Czułam się jak zahipnotyzowana. - Może tego? - szepnęłam i stanąwszy na palcach, pocałowałam Gabriela delikatnie w usta – miękkie i ciepłe.
Nie było odwrotu, a nawet gdyby był, nie chciałam go. Pragnęłam tylko całować te usta, których dotyk mnie zniewalał oraz czuć na sobie te silne, a zarazem tak delikatne dłonie. To, co się działo pod osłoną nocy, było czymś niesamowitym. Całując Gabriela, czułam, że znam go od zawsze, choć to było przecież niemożliwe. Co więcej, czułam, że go kocham. Był tym jednym, jedynym, na którego czekałam całe życie.
- Gabriel... - szepnęłam bez tchu, podczas gdy on całował moje oczy, usta i włosy. - Czy ty też...
- … czuję miłość? - wyszeptał bez tchu, kończąc moją myśl.
W życiu nikt nigdy nie obsypał mnie tyloma pocałunkami. Nikt nie pieścił mnie w tak czuły, a zarazem elektryzujący sposób. Nikt nie poświęcał mi tyle uwagi, nie dawał tyle z siebie. Nikt nie kochał mnie mocniej niż on. Przy nikim nie zaznałam nigdy cudu.
Miałam nie spać, ta noc jednak okazała się być tak niezwykła, a przez to tak wyczerpująca, iż usnęłam, nie wiedząc kiedy. Spałam spokojnym snem, śniąc piękne sny, w których po zimie nastawała wiosna – rześka i pachnąca, podczas której wszystko budziło się do życia. Śniłam o ogromnej jabłoni, na której maleńkie pączki rozkwitały w przepiękne białe kwiatuszki, a gdy wreszcie otworzyłam oczy, ze zdumieniem spostrzegłam, iż całe łóżko jest usłane takimi właśnie płatkami.
- Boże, Ty nie przestajesz mnie zaskakiwać! - roześmiałam się, przeciągając się i sięgając po aparat.
Przeglądałam wszystkie zdjęcia z dnia poprzedniego, na których przyroda zmieniała swe oblicze, a gdy wreszcie dotarłam do tych, na których widniał Gabriel, ze zdumieniem odkryłam na jednym z nich cień usadowiony tuż za nim – cień, który łudząco przypominał swym kształtem... aniele skrzydła. Czyżby jednak...? A właśnie, gdzie podział się mój boski kochanek? Ogarnął mnie strach. Czy tylko ta jedna noc miała nam być dana? Czy Bóg rozgniewał się na mnie? Wszak uwiodłam samego anioła. Nie wyobrażałam sobie, bym miała go więcej nie spotkać. Kochałam go całą sobą – sercem i duszą. Rozumiałam już, czemu był mi tak bliski – towarzyszył mi przecież od narodzin, jako mój osobisty opiekun.
Miałam tyle pytań do niego. Czemu Bóg zesłał go na ziemię? Co miało być celem naszego spotkania?Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? A tymczasem siedziałam sama... Szybko więc zerwałam się z łóżka z zamiarem odszukania go. Sam przecież mówił, że zawsze jest gdzieś w pobliżu. Zeszłam czym prędzej po wiekowych schodach, a gdy już znalazłam się na dole, moim oczom ukazała się wiosenna postać polany – powoli zakwitały na niej pierwsze kwiaty, a wśród nich delikatnie pachnące konwalie. Drzewa pokryły zielone pąki, ptaki zaczynały swoje trele.
- Gdzie jesteś? - szepnęłam, stojąc pod śnieżno-zakwitającą jabłonią, lecz odpowiedziały mi jedynie ptaki.
Zrobiłam jeszcze kilka fotografii do kompletu, po czym postanowiłam raz jeszcze udać się nad wodospad, nad brzegiem którego przysiadłam i zrobiłam sobie przerwę na śniadanie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak niesamowicie burczało mi w brzuchu. Podczas gdy ja jadłam, świat coraz bardziej stawał się zielony, słońce świeciło coraz mocniej i coraz więcej motyli przefruwało obok mnie. Lecz po Gabrielu nie było śladu. Siedziałam tak niepocieszona, przeglądając się w gładkiej tafli wody, dopóki nie uświadomiłam sobie, że choć może była to przygoda na jedną dobę, warto było przecież ją przeżyć. Czułam wreszcie, że żyję, żyję pełną piersią i jestem tak szczęśliwa, jak nigdy w życiu jeszcze nie byłam. Jeśli tak wyglądało niebo, to byłam gotowa, by zacząć żyć tak, jak Stwórca przykazał. Byłam przeszczęśliwa. Zyskałam wszak nowe wspomnienia i czegoś się nauczyłam. Odkryłam to, czego większość ludzi nigdy by się nie domyślała, bo nie patrzą na życie sercem.
W tym właśnie momencie przypomniałam sobie o ciotce i wuju. Czy się martwili? Nie wróciłam na noc, nie dałam znaku życia. Byłam dorosła, lecz góry przecież zawsze stwarzają jakieś ryzyko. Pora było wracać. Wstałam więc znad strumyka i ruszyłam w drogę powrotną. Drzewa wokół były już w pełni zielone, owoce na krzewach dojrzałe. Wszystko było tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzałam to magiczne miejsce. Jeszcze raz tylko przystanęłam pod jabłonią, na której zamiast kwiatów kwitły teraz piękne, soczyste jabłka – symbol grzechu. Czy było mi wolno poczęstować się jednym na pamiątkę? Wszak nikt mi nie zabronił, jak Stwórca Ewie i Adamowi, lecz wolałam nie próbować. I właśnie wtedy z drzewa spadł jeden tylko owoc, lądując wprost u mych stóp. Nadal jednak wahałam się, czy wyciągnąć po niego rękę. Wtedy więc, nie wiadomo skąd, zaczęły na mnie sypać białe kwiatki – te same, między którymi obudziłam się tego ranka. Sypały gęsto, niczym śnieg, roznosząc wokół mnie cudowny wiosenny zapach. Nie miałam już wątpliwości, iż to jabłko było przeznaczone dla mnie. Schyliłam się więc po nie, a następnie głęboko zatopiłam w nim zęby – słodkim i niezwykle soczystym. Po raz ostatni obejrzałam się na ruiny z nutką smutku. Wiedziałam bowiem, że prawdopodobnie już nigdy nie odnajdę ponownie tego miejsca. Ani Gabriela.
- Nie smuć się – usłyszałam wesoły głos dobiegający z góry. To był on. Stał w oknie oświetlony złotymi promieniami słońca, przez co rzeczywiście wyglądał jak anioł. - Nie masz powodu.
- Myślałam, że już więcej cię nie zobaczę. Że odszedłeś bez pożegnania.
- Nie mógłbym. Poza tym nie żegnam się z tobą. Mówię jedynie „do zobaczenia” - odparł z tajemniczym uśmiechem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam.
- Dowiesz się w odpowiednim czasie. Jeśli wierzysz, wszystko jest możliwe. Ale to już chyba wiesz – uśmiechnął się raz jeszcze. - Zrób coś dla mnie. Zamknij na chwilę oczy.
Zamknęłam więc tak, jak o to poprosił, by od razu usłyszeć szum wody w oddali, ptasi świergot, poczuć delikatną woń kwiatów i drzew oraz ciepłe promienie słońca delikatnie otulające moją twarz. Czułam skarby natury całą sobą, bo sercem. I coś jeszcze – miłość, która pieściła moją skórę ciepłym wiatrem. „Do zobaczenia”, usłyszałam tchnienie wiatru tuż przy swoim uchu niby szept Gabriela, a gdy otworzyłam oczy, jego już nie było.
- Do zobaczenia – odparłam cichutko.
Nie wiedziałam jeszcze, jak wyjaśnię wujostwu swoją nocną nieobecność, byłam jednak pewna, iż to nie koniec. Gabriel mnie odnajdzie. Nie wiem kiedy i w jaki sposób, ale teraz wiem już, że cuda naprawdę się zdarzają. Jeśli tylko wierzysz w nie całym sercem...

10.04.2010.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
monikaa86 · dnia 13.11.2010 09:30 · Czytań: 719 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Komentarze
Sceptymucha dnia 13.11.2010 10:11
"Ta noc jednak okazała się być tak niezwykła, a Gabriel tak wybornym kochankiem, że usnęłam nie wiedząc kiedy."
To zdanie, wyrwane z Twojego utworu, pokazuje, że musisz jeszcze sporo popracować nad językiem. Wynika z niego, że bohaterka usnęła w trakcie, a przymiotnik "wybornym" jest rodzajem sarkazmu.

Zdaję sobie sprawę, że nie to chciałaś przekazać, ale takich 'sarkastycznych' zdań jest w Twoim utworze więcej. Efekt bywa prześmiewczy.
monikaa86 dnia 13.11.2010 11:18
No tak... patrząc na to twoimi oczami, rzeczywiście tak to wygląda:) Oczywiście nie takie było zamierzenie:) No cóż, człowiek cały czas uczy się, ja też, więc jak najbardziej jestem otwarta na zdanie innych, lepszych od siebie - po to tu przecież jestem:) Pozdrawiam serdecznie.
monikaa86 dnia 13.11.2010 11:25
Malutka poprawka powyższego zdania i mam nadzieję, iż teraz brzmi lepiej. Oczywiście należałoby raz jeszcze przeczytać całość i pewnie nieco ją poprawić, ale to później - obecnie trzeba się sprężyć z nowym tekstem do konkursu:)
Miladora dnia 13.11.2010 16:24
Napisałaś całkiem niezłą bajkę. Sen – marzenie. ;)
I w całkiem niezły sposób. Ale...

Ale "parę" uwag mam: ;)

- ciało odpoczywało – unikaj przypadkowych rymów

- nowe dźwięki – szum strumyka, szelest liści, trzask gałęzi - dźwięki przyrody. – unikaj także powtórzeń, masz ich więcej w tekście, sprawdź pod tym kątem

- Znałam jedno takie miejsce/Miejsce tak piękne/Miejsce, które/Na miejsce dotarłam – dwa mogą być celowe, reszta to powtórzenia

- u rodziny, której nie widziałam od siedmiu lat, a która (to) powitała mnie z ogromną radością. – kontroluj zaimki, (to) jest niepotrzebne, sugeruję:
- u rodziny, której nie widziałam od siedmiu lat i która powitała mnie z ogromną radością.

- już po chwili drink zaczął mnie rozbrajać – a byłaś uzbrojona? ;)

- Zrzuciłam więc buty – zwracaj uwagę na niepotrzebne wtręty typu „zatem”, „więc”

- Jak...()- zaczęłam – () znaczy dodaj spację

- (M)mmm... pyszne. – wielką literą zaczynasz

- Wrzuciłam (więc) prowiant do plecaka, - zapychacz słowny

- melodię Enyi/centymetr przestrzeni – rym

- oraz altankami, na których rodziny często przygotowywały obiady – na altankach rodziny przygotowywały kolacje?

- Czegóż więcej można by chcieć od życia? – można było, stosuj konsekwentnie czasy

- obejrzeć za siebie/pozostawiałam za sobą. – kontroluj zaimki i powtórzenia

- zagłębiać się w las. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, świat stawiał coraz większy opór, - „się” wpada na siebie, świat stawiał opór?

- Nic mi to jednak nie przeszkadzało. – niezręczne

- widok otaczających mnie drzew/wśród koron drzew – powt.

- Nie wiem, ile czasu już wędrowałam. Góry mają to do siebie, iż kompletnie zatraca się w nich poczucie czasu. Droga nadal pięła się w górę, - powt.

- Rozpuściłam (więc) koński ogon

- Nie zwróciłam uwagi na to, że przecież gdy wyruszałam w wędrówkę, wiatru kompletnie nie było i nic go nie zapowiadało. A tu nagle taki podmuch! Zaczęło mnie to zastanawiać dopiero później. – za dużo dopowiedzeń, moim zdaniem do kosza

- Teraz ścigałam się z wiatrem, który wciąż bawił się – „się” wpada na siebie

- aż w końcu znikła mi z oczu – zniknęła byłoby lepiej

- pognałam tuż za nią/Pognałam w to miejsce – musisz tak gnać? ;) są inne słowa także

- wreszcie udało (mi) się schwycić (moją) zdobycz. Lecz wtedy też zaparło (mi) dech z wrażenia. – zaimkoza

- Nic (mnie) nie obchodziło, że gałęzie szarpią (moje) ubrania, drapią twarz, tarmoszą włosy, bo kiedy wreszcie stanęłam po drugiej stronie, wiedziałam, że to jest to, za czym krzyczała (moja) dusza, za czym galopowało (moje) serce. – zaimkoza

- Czym prędzej uruchomiłam (więc) aparat i przystąpiłam do cykania fotek. – są lepsze słowa niż cykanie

- dosłownie ległam na polanie – może ładniej jakoś?

„Kim jesteś? Skąd się tutaj wziąłeś?” (-) spytałam go

- uśmiechał się do mnie/mój sen pierzchł/wokół mnie – zaimki

- Zgłodniałam. W brzuchu burczało mi przeraźliwie, a więc zarządziłam czas na obiad. – nie da się mniej trywialnie? Miejscami piszesz, jakbyś referowała, a nie opowiadała

- W duchu już dziękowałam ciotce za posiłek, który spożywałam w tempie błyskawicy. Połowę postanowiłam zachować na później, zwłaszcza, że głód zaspokoiłam porcją zerwanych z krzaków jeżyn. Zaspokoiwszy podstawowe potrzeby, uznałam, iż czas na dalsze zwiedzanie terenu. – tu też referujesz. Za dużo takich dopowiedzeń, można je spokojnie skrócić lub opuścić

- Niesamowicie ciekawiły mnie ruiny, - niesamowicie? Szkolny język

- zacząć od (ich) wnętrza. Jednak gdy tylko zbliżyłam się do (ich) ścian, - powt.

- Już za kolejnym gęstowiem – gęstwiną

- Zewsząd otaczała mnie zieleń, pod stopami umykały mi – zaimki

- Woda była (w nim) krystalicznie czysta, blisko dna widać było pływające – powt. „była/było”, zbędne dopowiedzenie (w nim)

- Szybko ochlapałam (sobie) twarz, płosząc przy tym mieszkańców strumienia, następnie (zaś) zaczerpnęłam wody w garście, by się napić. – zapychacze słowne, garście zmieniłabym na dłonie
- chłonąć całą sobą – chłonąc

- Cofnęłam się (zatem) na polanę, by podziwiać ją raz jeszcze, tym razem – zapychacz plus powt. „raz/razem”

- Ruiny (były) wysokie, widać było otwory, w których niegdyś znajdowały się okna. Gdzieniegdzie ściany (były) niemal nienaruszone, w innych obszarach całkowicie zburzone. Zastanawiałam się, czym dawniej (była) owa budowla i czemu tkwiła w głębi lasu. Czy (było) możliwym, iż dawniej lasu w tym miejscu w ogóle nie (było)? – powt.

- także (schody) będące w całkiem niezłym stanie jak na swój wiek. Niegdyś musiały to być (piękne) drewniane (schody). Wyobrażałam je sobie jako solidne, ciemne, z lakierowanego dębu, o (pięknej) takiej samej, prześlicznie wyrzeźbionej poręczy. Teraz owa poręcz była pokryta mchem, a gdzieniegdzie zbutwiała, same zaś (schody) – powt.

- Schody mogły przecież w każdej chwili zapaść się pode mną, przez co potłukłabym się niemiłosiernie, a nawet połamała. – następne schody i po co te dopowiedzenia?

- Mimo tego postanowiłam spróbować. – mimo to

- Stąpałam ostrożnie, powoli, najpierw oceniając stopą – stąpałam/stopą zbyt bliskoznaczne

- sam diabeł,()bo bezpiecznie,

- bez żadnych przygód dotarłam (cała) na górę – zapychacz słowny

- W zamian niego nad częścią ruin – zamiast niego

- ścianą ujrzałam...()łóżko.

- Nie (nowe), ale też nie spróchniałe. Jedynie nadgryzione zębem czasu – o nieco koślawych ramach. Pościel jednak była dość (nowa) i co dziwniejsze świeża. „Niemożliwe, żeby (ktoś) (tu) mieszkał” (-) pomyślałam. Mieszkał – przesadzone słowo. Już prędzej – przebywał. Ale (kto) i po co miałby przebywać wśród (tych) ruin? „Ponieważ (tu) pięknie” (-) zaraz odpowiedziałam sama sobie. Lecz (kto) mógłby (to) być? W pierwszym odruchu pomyślałam, iż bezdomny. Lecz pościel wcale na (taką) osobę nie wskazywała. Wręcz przeciwnie – był (to) (ktoś) czysty, zadbany. Wszystko (to) było dziwne, lecz nie miałam czasu się nad (tym) zastanawiać, bo (oto) zaczął padać deszcz. Nawet nie zauważyłam, kiedy niebo nade mną przesłoniły deszczowe chmury, z których teraz zaczynało siąpać coraz silniej. Gdzie mogłam się skryć, jeśli nie pod prowizorycznym dachem utworzonym z zieleni? Przysiadłam więc na łóżku i na powrót zatopiłam się w muzyce. – powt. Poza tym przegadana część

No to dojechałam do połowy i masz zarazem przykłady, co i jak poprawiać dalej.
Moim zdaniem sporo do ścięcia, jeżeli chcesz stworzyć i zachować klimat niesamowitości tego zdarzenia. Bo na razie przeważało prozaiczne referowanie czynności, zbędne dopowiadanie ich, co może i stanowi pewien kontrast z liryką i romantyzmem w dalszej części, ale co zarazem przytłumia ją moim zdaniem.
Zwroty typu „narobienie zdjęć” czy „cykanie” także nie sprzyjają klimatowi.
Masz duże nagromadzenie powtórzeń poza tym i nie panujesz w zasadzie nad zaimkami i tak zwaną „watą słowną”. To wszystko potrafi odzierać z klimatu, stwarzając wrażenie przegadania. Za bardzo się rozpędziłaś, folgując słowom. Owszem, dobrze jest pisać wszystko, co się nasuwa na myśl, ale potem trzeba zacząć ścinać niepotrzebne zdania i słowa, zostawiając samą esencję. Prozaiczne czynności czytelnik sam potrafi sobie dopowiedzieć, gdy namalujesz sugestywne obrazy zdarzeń, a umiejętne operowanie niedopowiedzeniami stwarza lepszy klimat. No i kontroluj zaimki.

Weź to opowiadanie jeszcze na warsztat i pościnaj, bo warto. ;)

Pozdrawiam serdecznie
Berserkerka dnia 13.11.2010 19:07
Mi szczerze mówiąc nie spodobało się, że w górach na sniadanie jedzą tosty i płatki i nie mówią gwarą, no i że wypuścili nieobeznaną z górami osobę samą, ale chyba nie o to chodziło w tym opowiadaniu więc się nie czepiam. Pomysł fajny, tylko opisy mi się dłużyły, przelatywałam trochę. No i ja bym się chyba nie przytulała ("opierała głowę na ramieniu";) od faceta poznanego chwilę wcześniej, ale to moje odczucia. Ogólnie było ok, a po poprawkach sugerowanych przez Miladorę, będzie jeszcze lepiej:)
Pozdrawiam ciepło
monikaa86 dnia 14.11.2010 11:23
Och, Miladoro, w życiu nikt mnie bardziej nie zaskoczył na żadnym portalu niż ty teraz. Tyle sugestii, taki długi komentarz (komu innemu chciałoby się tyle pisać?:) ), tyle serca w doradzaniu. Dziękuję, kochana. Widzę, że wreszcie trafiłam na porządny portal, gdzie ludzie krytykują, ale w delikatny sposób i - co najważniejsze - służą innym radą. Oczywiście wezmę to opowiadanie jeszcze raz na warsztat, ale dopiero za jakiś czas (teraz głowę zaprząta mi konkurs). Dzięki tobie postaram się unikać tych samych błędów w nowych opowiadaniach:).
Berserkerko, czepiasz się szczegółów;) U rodziny mojego męża mieszkającej w górach tak się właśnie je i wcale nie mówi się gwarą (dzięki Bogu:) ) A co do opisów, no cóż, to pewnie przez Kinga. To on mnie zaraził:) I tak mi już zostało:D Pozdrawiam.
Miladora dnia 14.11.2010 11:51
Miło mi, że tak to przyjęłaś, bo czasem ludzie potrafią się obrażać za punktowanie błędów. ;)

Gdybyś miała problem z drugą połową, to wskażę, co haczy. Nie chciałam Cię zestresować po prostu zbyt dużą ilością wskazówek na raz. ;)

Masz łatwość pisania, co widać po tekście, no i wiem, że piszesz tekst na konkurs, więc taka mała rada - pozwól tekstowi się uleżeć przez parę dni, a potem sprawdzaj pod kątem - 1. nadmiaru słów (ścinasz) 2. stylistyki (wygładzasz) 3. powtórzeń (zamieniasz na inne słowa) 4. nadmiaru zaimków (też ścinasz) 5. i na końcu interpunkcja, przy czym patrzysz, czy nie ma literówek.
Jeżeli będziesz umiała kontrolować tekst, nie rozrośnie Ci się do mega rozmiarów i zmieścisz się w regulaminowej objętości. :D
Powodzenia :D
monikaa86 dnia 15.11.2010 14:55
Dziękuję, Miladoro:) Jakbym miała problem, na pewno uderzę z nim do ciebie:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty