W trakcie spożywania zupki chińskiej dostrzegłem dziewczynę siedzącą na mojej szafie.
Dziewczyna miała czerwoną mini, zgrabne nogi i była zjawą. Przyszła w najmniej oczekiwanym momencie, bo przecież obiad nie jest najlepszą porą do straszenia. W dodatku wlazła na szafę, co znowu było bezsensu, bo duchy wyłażą z szafy, a nie na nią włażą. Faktem jest jednak, że tam siedziała i przez to nie mogłem jeść. Zacząłem więc się na nią gapić.
- To ja, twoja Inspiracja – powiedziała głosem z reklamy czekoladowych batoników.
Pomyślałem sobie, że najwyższa pora odstawić zielsko. Mój organizm zrobił się wyjątkowo wrażliwy na narkotykowe eksperymenty i oto właśnie zacząłem odczuwać skutki uboczne nadmiaru trawy.
Równocześnie pomyślałem, że skoro i tak już widzę to czego nie ma, to równie dobrze mogę z tym czymś pogadać.
- Ho, ho! - zaśmiałem się głosem tłustego świętego Mikołaja - Natknij mnie teraz, o Inspiracjo!
Zjawa przewróciła oczami i wycelowała we mnie czerwonym tipsem.
- Gnioty piszesz – oznajmiła – cholernie paskudne gnioty.
No proszę, nie każdemu się zdarza, by jego osobista halucynacja była aż tak niemiła. Wytykać pisarzowi, że pisze gnioty to jedno, ale wytykać pisarzowi, który pisze gnioty, że pisze gnioty, to co najmniej podwójny nietakt.
- No tak. Masz rację. A teraz idź sobie w cholerę – zasugerowałem. Byłem przewrażliwiony na punkcie pisania i każda próba uświadamiania mi, że jestem wypalony, wzbudzała moją agresję. Nawet jeżeli mówiła to narkotyczna zjawa.
- Muszę ci pomóc, jak tak dalej pójdzie, to skompromitujesz się na całego – znowu wsadziła mi szpilę.
- Skompromitować to się mogę, przyznając się do znajomości z tobą – teraz to ja wycelowałem w nią swojego palucha – Ale mogę obiecać ci jedno: koniec z trawą z niepewnego źródła. Masz moje słowo.
Zjawa westchnęła i po raz kolejny przewróciła oczami. Zakwalifikowałem ją do zjaw znudzonych, ewentualnie do zjaw zirytowanych.
-Weź się za siebie, gamoniu – pouczyła mnie – Nie po to pisałeś wierszyki w przedszkolu, żeby teraz uprawiać chałturę. Wiesz o czym mówię?
Wiedziałem. Od pewnego czasu trudniłem się pisaniem szkolnych wypracowań. Pocztą pantoflową zdobywałem młodocianą klientelę, która co prawda wiele nie płaciła, ale przynajmniej była wierna i lojalna. Starczyło na czynsz, używki i zupki w proszku, nie starczyło czasu na nic więcej prócz pisania trzydziestu streszczeń jednej i tej samej lektury.
- Jako sześciolatek tworzyłeś pierwsze rymy, jako ośmiolatek napisałeś pierwszą książkę a jako trzydziestolatek piszesz szkolne wypracowania??? Obciach.
Zrobiło mi się łyso. Moja świetnie zapowiadająca się kariera nagle wyhamowała, tylko dlatego, że utknąłem w świecie naszych szkap i dziadów. Ostatkiem sił zapragnąłem odwrócić proces twórczego dziadzienia.
- Udowodnij, że ty to ty, wtedy pogadamy – zaproponowałem.
Zjawa po raz trzeci przewróciła oczami.
- Wy artyści, agnostycy. Wszystko wam trzeba udowadniać. Orzeł zostaję, reszka znikam. Łap.
Rzuciła monetę na podłogę. Podszedłem niepewnie do krążka. Zerknąłem, był orzeł, co oznaczało, że zwariowałem do reszki.
- A teraz posłuchaj – zjawa spojrzała mi w oczy – Ja sobie tutaj posiedzę, a ty rusz tyłek i napisz balladę. Mam nawet tytuł „O Inspiracjo!”
Tym razem ja przewróciłem gałkami.
- Genialnie, ale poprzestań na siedzeniu. Rozumiem, że mam ci wszystko zawdzięczać, ale ten utwór to już przesada. Wystarczy, że mnie zainspirowałaś, dziękuję bardzo – zaczynałem być zgryźliwy.
Dokończyłem zupę, odpaliłem komputer, po czym wypaliłem pół paczki szlugów. Zjawa nadal siedziała na szafie, machała nogami, co nieco wytracało mnie z równowagi, ale nie dałem tego po sobie poznać. Aby móc bezkarnie na nią zerkać, postanowiłem ją opisać. W końcu nie każda zjawa była niezłą laską, nie każda też nosiła mini.
Po tygodniu dorzuciłem wątek pisarza – pijaka, po miesiącu kochanka – tyrana. Po trzech zrobiła się z tego trzystustronicowa opowieść z wątkiem kryminalno – miłosnym. Wydawca był zachwycony, zwłaszcza, że książka przyniosła fortunę.
- No stary, niezła robota – gratulował mi przez telefon – trochę wątpiłem, czy się jeszcze odbijesz, ale jak widać forma jest nadal.
- Prawdziwy talent nigdy nie umiera – odparłem.
- No właśnie, to samo gadają krytycy. Dzwonili dziś do mnie z Narodowego Stowarzyszenia Nieludzkich Krytyków, jesteś nominowany.
- W kategorii?
- We wszystkich możliwych. Łącznie z „Cudownym Odrodzeniem Roku”.
Nie wiem jak to się stało, ale zdobyłem trzy z ośmiu statuetek. Moja książka rozeszła się w milionowym nakładzie, a ja zyskałem tytuł „Zaskoczenia Roku”. Ale najlepsze jest to, że szykuję kontynuację książki. Mam już nawet sto dwadzieścia pierwszych stron i tytuł.
„Moja inspiracja” w sprzedaży już od stycznia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Skropka · dnia 20.11.2010 10:07 · Czytań: 842 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: