Dwunasta warstwa(fragment) - Olaf Tumski
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Dwunasta warstwa(fragment)
A A A
Akcja dzieje się w XXII wieku na terenie Poznania, ale to już zupełnie inny świat – Era Doskonałości i zupełnie inny Poznań, a właściwie nie Poznań tylko Nowy Londyn, gdyż stary został wraz całymi Wyspami Brytyjskimi został zamieniony w gigantyczne więzienie. Bohaterka odkrywa inny świat, który pomaga w poznaniu tajemnicy jej teraźniejszego świata. Wyrusza w swoistą podróż w czasie. A może to czas przychodzi do niej? No i jest jeszcze kamień – Ametyst.

***

E. D. 29
4 czerwca, przed południem

— Florencja Conti dostęp do Sali Foto, alejka siedem, kabina numer siedemnaście — zakomunikowały drzwi, by po sekundzie rozsunąć się i udostępnić Florencji salę z archiwalnymi fotografiami w Głównej Bibliotece
Publicznej Nowego Londynu.
Ten dział lubiła najbardziej. Uwielbiała przeglądać stare zdjęcia, im starsze, tym lepiej. Uważała, że jest w nich coś magicznego, zatrzymany na moment czas, zaklęty fragmencik dawnego świata, jakby portal czasowy, przez który można zajrzeć i zobaczyć, jak było kiedyś. Przyjemności nie psuła jej nawet świadomość, że zasoby biblioteczne były bardzo skromne i wybiórcze.
Odnalazła swoją kabinę przypominającą niedużą szafę, weszła do niej, zamknęła się i usiadła za pulpitowym monitorem. Odpuściła sobie zdjęcia z okresu budowy Nowego Londynu. Miała ich po dziurki w nosie. Od wczesnego dzieciństwa była nimi bombardowana w mediach, szkole, na uczelni, podczas ulicznych wystaw, a nawet w domu. Ojciec miał kilka albumów o pierwszej wielkiej budowie Ery Doskonałości. Pominęła także obrazy z czasów po wykryciu zagrożenia. Ten okres ilustrowany był fotkami z budowy systemu schronów, eksponującymi bałagan na placach budów, chaos i katastrofy budowlane.
Zagłębiała się w dwudziesty pierwszy wiek. Cóż mogła ujrzeć w tej części? Korki na ulicach, klęski żywiołowe, katastrofy drogowe, powietrzne i morskie, pożary, kolejki ludzi po zasiłek, żebraków na ulicach, manifestacje i starcia z policją, krwawe dyktatury i konflikty zbrojne, zanieczyszczenie środowiska. Wszystkie negatywne zjawiska, które w Erze Doskonałości owszem zdarzały się w o wiele mniejszej skali i zawsze z winy Reszty Populacji, która nie stosowała się do instrukcji Doskonałych. W sumie nic nowego, ale przecież nie tego szukała.
Nie interesował jej główny temat zdjęć. Wgłębiała się w nie i przypatrywała się, jak wyglądali wówczas ludzie, jakie nosili stroje, fryzury, czym jeździli. Widząc idących w tle przechodniów i rozmawiających ze sobą, starała się odgadnąć, jaka występowała między nimi interakcja. Gołym okiem widać było nieporównywalnie większe zagęszczenie populacji niż w E.D., gdzie „żyje się przestronnie i swobodnie oddycha”. „Nic dziwnego” — myślała sobie. — „Kataklizm przeżyło dziewięciu na dziesięć”.
Kiedyś próbowałaby o tym porozmawiać z ojcem, ale przecież straciła go w E.D. 21. W ubiegłym roku odszedł formalnie. Nawet tego nie poczuła. Doskonali przenieśli go w stan spoczynku. Nie skorzystała z okazji, aby się z nim pożegnać.
Fotografie nie były opisane. Nie sposób było dowiedzieć się, co przedstawiają, kim są uwiecznieni na nich ludzie, jakie nazwy nosiły budynki, ulice. Tylko nieliczne opatrzone były jednozdaniowym komentarzem, na przykład:
„Pożar Starego Browaru w 2074”. Żadnej informacji o przyczynach pożaru ani o tym, czy budynek został odbudowany, czy może powstało w tym miejscu coś innego.
Tego dnia Florencja wertowała lata pięćdziesiąte dwudziestego pierwszego wieku, rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu. Poszło jej szybko, bo im bardziej wstecz, tym mniej było do oglądania. Kończyła rok dwa tysiące pięćdziesiąty pykając placem na ekranie znaczek w formie strzałki, gdy doszła do końca roku i chciała zakończyć pobyt w kabinie, spostrzegła, że strzałka wciąż pobłyskuje. Czasem zdarzało się, że rocznik archiwalny miał tak zwaną premię — fotografie, które trudno było zakwalifikować do jakiejś kategorii lub po prostu nieudane. Musnęła palcem strzałkę.
Pojawiły się nowe zbiory zdjęć, w których natychmiast zauważyła różnicę. Przede wszystkim zniknęły kolory. Nie od razu to sobie uświadomiła, ponieważ nigdy nie widziała żadnego niekolorowego obrazu. Odkryty zbiór zatytułowano: „Poznań w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku. Zdjęcia autorstwa najsłynniejszego poznańskiego fotografika okresu międzywojennego, wykonane w technice sepii”. Florencja zaczęła liczyć — trzydzieści lat Ery Doskonałości, czterdzieści lat budowania schronów, wiek dwudziesty pierwszy, połowa dwudziestego wieku.
„O cholera!” — krzyknęła w myślach. — Fotki miały mniej więcej dwieście siedemdziesiąt lat! Mało tego, były opisane. I ta nazwa — Poznań. Przypomniała sobie, że dawno temu w dzieciństwie wspomniała jej o tym stara sąsiadka, którą ojciec natychmiast zrugał, żeby nie mąciła dziecku w głowie. Tę nazwę nosiło miasto, które tu kiedyś było, zanim na jego gruzach zbudowano Nowy Londyn. Z pasją w oczach rzuciła się do oglądania.
Pierwsze zdjęcie zrobione było jakby z powierzchni płynącej rzeki, która
zajmowała ponad połowę fotografii. Na odległym brzegu, od lewej strony wyrastała majestatyczna budowla na przedzie z dwoma masywnymi i krótkimi wieżami z ostrymi zwieńczeniami. Z drugiej strony do budynku przylegały mniejsze o połowę trzy wieże. Dokładnie widoczna była tylko jedna, która prawie całkowicie zasłaniała drugą, czubek trzeciej wystawał ponad dach budowli. Na prawo stały inne budynki, mniejsze i prostsze w formie, z małymi prostokątnymi okienkami, spadzistymi dachami, na których, osadzone mocno, sterczały krótkie kominy. Za nimi widać było jeszcze dwie inne budowle z ostro ściętymi dachami. Stały zbyt daleko, zasłonięte i zacienione, aby Florencja mogła dostrzec więcej szczegółów. Podpis pod zdjęciem: „Ostrów Tumski”. Wpatrzyła się w rzekę i wyobraziła sobie, że widzi jak płynie, słyszy jej szum, niczym niezakłócony prąd popychający masy wody ku morzu, niezależnie od tego, co dzieje się na brzegu. Szum stawał się coraz głośniejszy, bardzo rzeczywisty i Florencja odniosła wrażenie, jakby rzeka na fotografii rzeczywiście płynęła.
— Za długo wpatruję się w jedno zdjęcie. Mam przywidzenia — stwierdziła i przeszła do następnego.
Nosiło tytuł „Port na Warcie”. Domyśliła się, że taką nazwę nosiła wówczas rzeka dzisiaj znana jako Nowa Tamiza. Ta sama rzeka, co na wcześniejszym zdjęciu, ale z innej perspektywy. Z ziemistego brzegu porośniętego trawą, łagodnie opadającemu ku wodzie widać było trzy pojazdy pływające, będące w spoczynku. Długie i płaskie z wielkimi sterami. Dwa z nich stały przy bliższym brzegu. Trzeci po drugiej stronie rzeki, przycumowany do przystani, wysokiej i wpadającej do rzeki prawie pod kątem prostym.
Wyglądało to jak mur wybudowany wzdłuż Warty. Przeczytała, że pojazdy
rzeczne nazywane były barkami. Na stojącej najbliżej w kadrze i dlatego
wyglądającej na największą stały trzy postacie ubrane w ciemne uniformy i czapki. Nie była pewna, czy patrzą w jej stronę, czy na siebie. Zauważyła
jeszcze małą łódeczkę na środku rzeki, kierowaną przez sternika.
Nad wysokim brzegiem stały niskie magazyny, a ponad nimi trzy dźwigi
portowe. W dalszej perspektywie widoczna była już zabudowa mieszkaniowa, kilkupiętrowe, smukłe kamienice, z wykuszami i zdobionymi fasadami, a także niższe o prostych ścianach i masywnej sylwetce. W oddali majaczył ciemny szkielet mostu.
Znowu usłyszała szum rzeki i chlupot wody uderzającej o burty barek. I nie tylko to. Wydawało jej się, że słyszy głosy ludzi na barkach, jak rozmawiają
ze sobą i wołają do człowieka na łódce. A może wołali do niej? Pod nogami poczuła dziwną miękkość, jakby stąpała po trawie nad brzegiem.
Musnęła strzałkę, odsłaniając kolejną fotografię.
Zatytułowano ją „Most na Chwaliszewo”. Tytułowy most prowadził na drugą stronę rzeki. Tym razem wpisano również datę — tysiąc dziewięćset dwadzieścia siedem. Droga przez most wiodła do gęstej zabudowy miejskiej. Na końcu tej drogi znajdowała się wysoka wieża, wyraźnie widoczna mimo znacznego oddalenia. Na moście kręcili się ludzie. Tym razem nie miała już wątpliwości, że poruszają się, nie są płaskimi postaciami na fotografiach, aczkolwiek nie była pewna, czy rzeczywiście są rodzaju ludzkiego.
Czuła twardy bruk pod nogami. Schyliła się i dotknęła podłoża. Poczuła brukowe kamienie pod palcami. Świat na zdjęciach stawał się coraz bardziej rzeczywisty, a ona wchodziła w niego coraz mocniej. Czy stała się już częścią fotografii? Przypomniała sobie o Łączniku Osobistym, przez który SNRP lub SOPD mogą ją w każdej chwili wyśledzić.
„A może tutaj nie ma zasięgu?” — pomyślała z nadzieją i spojrzała na przegub lewej ręki. Nie było na niej Łącznika.
— Jak to możliwe? — zaniepokoiła się trochę.
Mimo zapewnień, że Łączniki mają solidne mocowania, zdarzało się wiele przypadków ich zagubienia. Fakt taki należało niezwłocznie zgłosić SOPD, które nakładało karę grzywny na właściciela, a dodatkowo ponosił on koszty zakupu i zaprogramowania nowego Łącznika.
Florencja rozejrzała się dookoła, mając nadzieję, że gdzieś leży jej Łącznik. Nic z tego. Nie wiedziała, czy spadł jej w bibliotece, czy już tutaj.
„Może na poprzednim zdjęciu?” — zastanawiała się. — „Mam nadzieję, że nie wpadł do rzeki”.
Nie wróciła jednak, aby szukać Łącznika. Stwierdziła, że zaryzykuje i przejdzie na drugi brzeg. Chociaż opaska Łącznika prawie nic nie ważyła, bez niej poczuła się o wiele lżej.
Przed samym wejściem na most stały dwie kobiety i rozmawiały ze sobą. Były wysokie i atrakcyjne, ubrane w białe suknie. Jedna miała na głowie mały kapelusik, druga duży kapelusz z szerokim rondem. Kiedy Florencja przechodziła obok, spojrzały na nią uważnie. Instynktownie powiedziała:
„Dzień dobry”.
— Dzień dobry — odpowiedziały kobiety. — Czy możemy w czymś pomóc?
Widziały ją i mówiły do niej. Ludzkim głosem. Kim jednak były?
— Chciałabym wiedzieć, dokąd prowadzi droga za mostem — spytała Florencja lekko łamiącym się głosem i dodała wyjaśniająco — Nie jestem stąd.
— To widać, że nie jesteś stąd — odpowiedziała kobieta w małym kapelusiku i było to obiektywne potwierdzenie faktu, pozbawione jakichkolwiek ocen.
— Dojdziesz tędy do centrum miasta — poinformowała kobieta w dużym
kapeluszu.
— Centrum Poznania? — chciała upewnić się Florencja.
Pokiwały swoimi kapeluszami.
— Dojdziesz do Starego Rynku i jeszcze dalej, tam spotkasz Woźnicę
— powiedziała kobieta w dużym kapeluszu.
— Kogo?
— Woźnicę, który wiele ci wyjaśni — kontynuowała kobieta. — Widzę, że jesteś nieco wystraszona tym, co się z tobą dzieje, i nie ma w tym niczego dziwnego. Jednocześnie chcesz podążać dalej. To, co przedstawiają fotografie intryguje cię i ciekawi. Potrafisz patrzeć i odczytywać to, czego inni nie widzą.
— Proszę mi w takim razie powiedzieć, co to za świat, kim wy jesteście i jak te fotografie trafiły do Głównej Biblioteki Nowego Londynu?
— Szukaj Woźnicy. On wszystko ci opowie.
— Dlaczego panie nie możecie mi tego powiedzieć?
— Mamy swoje role — wyjaśniła kobieta w dużym kapeluszu. — Powodzenia.
— Jesteś bardzo młoda — zauważyła kobieta w małym kapelusiku.
— To źle?
— Przeciwnie. Bardzo dobrze. Myślę, że ci się uda. Powodzenia.
— Ja również życzę paniom miłego dnia — pożegnała się Florencja i podążyła mostem.
Ludzie, których mijała, spoglądali na nią i uśmiechali się przyjaźnie, a ona odpowiadała tym samym. Wkrótce przeszła na nowe zdjęcie.
Teraz widok roztaczał się z dachu kamienicy, na gęsto zabudowany obszar, tworzący kwadrat, na środku którego stała wielka budowla z wysoką wieżą. To ona była bohaterem zdjęcia podpisanego jako „Ratusz, wieża”. Niczym rakieta wieża wbijała się w szare niebo otoczone płaskimi, łagodnymi
chmurami. Mimo szarości nieba wynikającego z techniki fotografii, padające światło wskazywało na słoneczną pogodę. Z jednej strony wieża oblana była promieniami słońca, z drugiej mocny cień powodował, że trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Wieża wyrastała z dachu budynku i składała się z czterech coraz węższych poziomów, zakończona długim szpicem z płaską, metalową rzeźbą orła z rozpostartymi skrzydłami, z daleka przypominającego chorągiewkę. W oddali rozciągała się zamazana panorama miasta, a na ostatnim planie wznosiła się walcowata budowla z wysokim kominem, z którego wydobywały się kłęby dymu. Po uważnym przyjrzeniu się stwierdziła jednak, że jest to raczej chmura przepływająca w pobliżu komina. W dole pod Ratuszem dostrzegła dwie malutkie ludzkie postacie, a może tylko jedną. Tak czy owak, odniosła wrażenie, że ta jedna postać spogląda w jej stronę. W uszach poczuła szum wiatru i jego podmuch na twarzy. Ogarnął ją irracjonalny lęk, że za chwilę spadnie z dachu.
Wybrała następne zdjęcie, coraz bardziej podekscytowana.
Znalazła się w środku jakiegoś budynku. Przeczytała, że nazywał się Fara. Fotografia uchwyciła jedynie fragment wnętrza, ale pięknie ujętego. Do Fary wpadały ostre promienie słońca przez okno niewidoczne w kadrze. Stwarzało to klimat tajemniczości nieznanego źródła światła. Promienie oświetlały ściany zdobione malowidłami, płaskorzeźbami i figurami dziwnych ludzi ze skrzydłami, siedzących nad łukowatym przejściem, skąd wydobywało się światło. W oczy rzucały się solidne kolumny wijące się w górę poza kadr zdjęcia. Tym razem nie usłyszała żadnych dźwięków ani odgłosów. Panowała całkowita cisza. Poczuła natomiast przyjemny chłód, kojący rozgrzaną głowę. Została jeszcze przez chwilę, napawając się odprężającą atmosferą.

Przeskok na kolejne zdjęcie. Oglądała widok z dużej wysokości. Szeroka ulica z szerokim chodnikiem. Przeczytała tytuł „ul. Św. Marcina”. Pomyślała sobie, że to nieskomplikowana nazwa, jak dla ulicy, chociaż nie miała pojęcia, co oznaczała. Z obu stron ulicę otaczały rozłożyste gmaszyska z szarego kamienia. Przynajmniej tak to wyglądało na zdjęciu. Budowla po jej lewej stronie była większa. Miała wysoką wieżę o podstawie kwadratu, a zakończona była stożkiem. W górnej części wieży widniał duży zegar.
Budynek po drugiej stronie miał dwie wieże, ale znacznie mniejsze. W dole mieścił się skwerek z drzewkami choinkowymi, krzewami, żywopłotem i trawnikiem. Ktoś siedział sobie na ławce pośród drzew, obok na chodniku maszerowali przechodnie. Na jezdni znajdowało się kilka pojazdów, jeden na szynach, kilka poruszających się samodzielnie i kilka konnych powożonych przez ludzkie postacie. Być może to z jednym z nich miała się spotkać.
Nie wiedząc, w jaki sposób, opadła łagodnie na chodnik i znalazła się obok przejeżdżającego najbliżej powozu.
— Przepraszam, czy pan to Woźnica?! — krzyknęła.
Ten zatrzymał się nagle, aż konie zarżały.
— Formalnie rzecz biorąc, można mnie tak nazywać — odpowiedział grzecznie. — Nie jestem jednak tym, którego pani szuka. U nas Woźnica jest jeden.
— Gdzie mogę go znaleźć?
— Nie mam czasu, żeby z panią rozmawiać, tamuję ruch. — Obejrzał się, bo pokrzykiwał już na niego następny powożący.
— Może ktoś z nich? — zasugerowała Florencja.
— Nie — odparł trochę zniecierpliwiony. — Znam ich. Muszę jechać, proszę zapytać kogoś z pieszych.
Rozejrzała się wzdłuż chodnika i podeszła do stojących najbliżej, ubranych elegancko kobiety i mężczyzny. Rozmawiali ze sobą.
— Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale chciałam o coś zapytać.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Kobieta uśmiechnęła się.
— Proszę pytać.
— Szukam Woźnicy.
— Ach to pani — uśmiechnęła się kobieta. — Właśnie na panią czekamy.
— Zwróciła się w kierunku mężczyzny — A twierdziłeś, że pani nie przyjdzie.
— Nader obcisły i skromny strój. — Mężczyzna nadal mierzył Florencję wzrokiem.
Starał się robić wrażenie surowego recenzenta jej ubioru, ale zauważyła, że patrzy na nią ze sporym zaciekawieniem. Nie rozumiała, czego chce od jej kostiumu, który zasłaniał wszystkie części intymne, podkreślając tylko ich kształty. Odsłonięte miała jedynie dekolt, plecy i nogi.
— Daj jej spokój — machnęła ręką kobieta. — I nie patrz w ten sposób — dodała już nieco groźniejszym tonem.
Mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił wzrok od Florencji.
— Moja droga, Woźnica jest tuż obok — mówiła kobieta. — Wystarczy, że przeskoczysz na następne zdjęcie i nie sugeruj się tytułem. Szukaj fotografii „Teatr Wielki”. Naprawdę cieszę się, że nas odwiedziłaś.
— Jest pani bardzo miła — Florencja chciała się zrewanżować, ignorując jednocześnie niezbyt przyjaznego mężczyznę. — Czy może mi pani powiedzieć, co to za ulica?
— Św. Marcin, nasza najbardziej poznańska ulica.
— A ten pałac obok?
— To nie pałac, a zamek, Zamek Cesarski. Tylko cesarz już tam nie mieszka — wtrącił mężczyzna.
— Czy jest tutaj Główna Biblioteka, taka najważniejsza?
— Oczywiście. — Mężczyzna wydawał się urażony tym pytaniem. — Biblioteka Raczyńskich.
— Niestety, nie ma jej na naszym zdjęciu — poinformowała kobieta.
— Bardzo tu u was sympatycznie — pochwaliła Florencja.
— Dziękujemy — kobieta jeszcze raz uśmiechnęła się na pożegnanie.
— Idź już, Woźnica czeka. Powodzenia.
Zniknęli jej z oczu wraz z otoczeniem. Pojawiło się nowe zdjęcie. „Teatr Wielki”. Stała w zacienionym miejscu, pod arkadami budynku, którego nie widziała, przed nią krajobraz skąpany w słońcu. W oddali jasny gmach będący prawdopodobnie Teatrem Wielkim. Prowadziły do niego wysokie schody, a kilka wejść osłaniało zadaszenie wsparte na wysokich kolumnach, których naliczyła pięć, ale chyba było ich więcej, gdyż teatr częściowo zasłaniały drzewa. Przed teatrem rozpościerał się trawnik, pośrodku którego mieścił się zbiornik wodny. Tak jej się wydawało, gdyż zauważyła malutką jak mrówka postać, której odbicie wisiało pod nią odwrócone do góry nogami. W pobliżu Florencji przebiegała droga, spokojna, nie uczęszczana, przy niej krótki żywopłocik, latarnia uliczna i koń, do którego podczepiona była skrzynka na czterech kołach. Dawny pojazd — domyśliła się Florencja.
Na wozie ktoś siedział, odwrócony tyłem do niej. Szara kurtka, na głowie czarny beret.
„To chyba ten Woźnica” — pomyślała Florencja. Zbliżyła się do niego. Nie wiedziała, czy powinna zagaić rozmowę.
— Witam, pani chyba mnie szuka? — usłyszała głos.
Nie wiedziała, skąd dobiega, ale już wiedziała, że to nie złudzenie.
Spojrzała uważnie na Woźnicę. Siedział odwrócony.
— Tak, to ja mówię. — Głos dobiegał z jego strony, jednak on nie poruszał się zastygły jak na fotografii. — Wiem, że jest pani zaskoczona — kontynuował Woźnica. — Trudno uwierzyć w to, że wchodzi się w świat fotografii, którą się ogląda, ale tak właśnie jest w przypadku tych fotografii.
— Jak to możliwe? — Jej głos z trudem przeciskał się przez gardło.
— Po to tu jestem, aby to wyjaśnić.
— Spotykałam jeszcze innych, skierowali mnie do pana. Czy pan jest tu najważniejszy?
— Tak bym tego nie ujął. Po prostu każdy ma przypisaną rolę.
— Jaka jest pańska rola? Czy ja też mam swoją do odegrania? Dlaczego tu trafiłam? — Florencja wyraźnie odblokowała się, wyrzucając z siebie pędzące myśli.
— Po kolei — uspokoił ją Woźnica. — Proszę pozwolić, że zacznę od początku. Fotografik, który nas stworzył, był niezwykłym człowiekiem. Kochał to, co robił, wkładał w swoją pracę całe serce i wszystkie swoje siły. Żył tym miastem i chciał uwiecznić je dla potomnych takim, jakie było w tamtych czasach. Fotografował panoramy oraz fragmenty ulic i domów, ważne wydarzenia i codzienne życie. Pragnął, aby jego zdjęcia miały niepowtarzalną aurę i wysoką wartość artystyczną. Uwiecznił czasy, w których żyliśmy, nasze otoczenie i sprawił, że mimo upływu lat wciąż jesteśmy, przypominamy o sobie. Nie wiem, czy był geniuszem czy czarodziejem, może jednym i drugim. Z pewnością był wizjonerem. Jego fotografie stały się bramą do naszych kawałków przeszłości i wyruszyły w przyszłość, aby potomni mogli, jeżeli zachcą, zaglądać do tych bram. Różnie nam się wiodło.
Niektórzy z nas ulegli zniszczeniu, ale zawsze ktoś nad nami czuwał i pozwalał przetrwać. Materiał, z którego zostaliśmy wykonani starzał się, ale przyszedł taki czas, że przeniesiono nas w inną technologię, taką jaką ty otrzymałaś. Dzięki temu mogłaś nas zobaczyć.
— Czy wielu ludzi przychodziło do was tak, jak ja?
— Przed tobą tylko jedna osoba, bardzo dawno temu. Pewien młody mężczyzna był u nas jeden raz, wyszedł i już nie potrafił wrócić. Dla większości jesteśmy tylko uśpioną przeszłością, nie zwracają na nas uwagi. Ty patrzysz na nas tak, jak nasz Fotografik, masz jego pasję i wrażliwość. Potrafiłaś przekroczyć granicę niedostępną dla zwykłych ludzi. To jednak nie wszystko.
— Nie wszystko? — zdziwiła się Florencja. — Z trudem obejmuję to, co się teraz dzieje.
— Mam do ciebie prośbę. — Nie widziała twarzy Woźnicy, ale gotowa był założyć się, że jest pełna sympatii i przyjaźni.
— Jaką prośbę?
— Chciałbym, abyś odwiedziła jeszcze jedną fotografię i odnalazła trzy dziewczynki.
— Mam szukać zdjęcia z dziewczynkami?
— Nie szukaj dziewczynek. Łatwo je przeoczyć. Idź do zdjęcia z wąską ulicą, senną i opustoszałą, przypatruj się dobrze każdemu jej szczegółowi. Jeżeli trafisz na zakład Piaseckiego, będziesz już blisko.
— Co mam zrobić, kiedy je odnajdę?
— Sama zobaczysz. Czy spełnisz tę prośbę?
Mimo niesamowitości całej sytuacji instynktownie ufała Woźnicy. Musiał być chyba kimś ważnym w tym dziwnym świecie, jeżeli wszystkie napotkane postacie kierowały ją do niego, a on zaczął jej wyjaśniać, o co tu chodzi.
Odszukanie dziewczynek z pewnością miało czemuś służyć. Zgodziła się. Fotografia z Woźnicą zniknęła, a przed nią zaczęły przesuwać się inne, których jeszcze nie widziała.
Dwa zdjęcia wykonane ze Wzgórza Przemysła. Jedno skierowane na Stary Rynek, w scenerii zimowej, przedstawiało Ratusz z nieco innej perspektywy, niż na wcześniejszym zdjęciu. Na drugim wyłaniająca się zza drzew górna część ściany frontowej kościoła. Widziała fotografie zrobione w czasie, gdy rzeka występowała z brzegów, podchodząc niebezpiecznie wysoko pod most, kamienice nad brzegiem i Ostrów Tumski ze znanym już jej widokiem katedry. Przemierzyła plac Bernardyński z kościołem, który przypominał jej katedrę, bo też miał dwie wysokie wieże. Rzuciła okiem na kościół Wszystkich Świętych, Gimnazjum św. Marii Magdaleny sięgające szesnastego wieku i raz jeszcze przyjrzała się katedrze, tym razem od drugiej strony, gdzie stał Most Cybiński.
Niesamowite wrażenie zrobiło na niej zdjęcie wykonane u stóp Ratusza. Na wysokim cokole stała wyprostowana postać bez głowy ze wzniesionym w górę mieczem, jakby sama ją sobie odrąbała. Pod pomnikiem stały osoby dorosłe i kilkoro dzieci.
— Przepraszam, kogo przedstawia ten pomnik? — zapytała Florencja.
— To dawny pręgierz — odpowiedział mężczyzna w szarym garniturze
i jasnym kapeluszu. — Teraz stoi tu pomnik miejskiego kata.
— Dlaczego nie ma głowy?
— Miał głowę, ale została utrącona. Szczerze mówiąc, nie wiem, w jaki sposób — przyznał mężczyzna.
— Kiedyś dorobią mu głowę — odezwał się mężczyzna w czarnym garniturze i szarej czapce. — A pani to pewnie szuka trzech dziewczynek?
— Skąd pan wie? — zdziwiła się Florencja.
— Wiadomości szybko się rozchodzą. One są niedaleko stąd, w rejonie Starego Rynku — poinformował mężczyzna.
Florencja podziękowała, odeszła kilka kroków i pojawił się następny obraz. Nie była to fotografia, ale portret wykonany czarną kreską na białym kartonie, już trochę pożółkłym. Nic dziwnego, w dolnym, prawym roku widniała data tysiąc dziewięćset szesnaście. Portret przedstawiał mężczyznę około czterdziestki, siedzącego za stołem. Ubrany był w ciemny garnitur z kamizelką, dobrze zawiązany krawat i białą koszulę z krótkim, stojącym kołnierzykiem. Łokieć jednej ręki wsparł o stół, a dłoń lekko podpierała część czoła i skroń. Bujna czupryna ciemnych, lekko kręconych włosów opadała na twarz, podłużną i kanciastą z długim nosem, spod którego wychodziły długie czarne wąsy zakręcane lekko w górę. Pod nimi usta złożyły się do subtelnego uśmiechu, zauważalnego dopiero przy bliższym przyjrzeniu się. Pod wyraźnie podkreśloną linią brwi spoglądały szeroko otwarte oczy. Wzrok skierowany gdzieś w dal świadczył o zamyśleniu. Nad czym? Z przedstawionego wizerunku Florencja wyobraziła sobie człowieka o silnym charakterze i jednocześnie dużej wrażliwości. Nie miała wątpliwości, że musi to być autor fotografii, po których wędruje.
„Nie wiem, czy był geniuszem czy czarodziejem, może jednym i drugim. Z pewnością był wizjonerem” — przypomniała sobie słowa Woźnicy.
„Na co on tak patrzy?” — Florencja odwróciła się w kierunku wzroku Fotografika i oto znalazła się w wąskiej uliczce, prawie całkowicie zacienionej przez stojące wzdłuż trochę zaniedbane kamienice. Na jej końcu stała wysoka wieża z zegarem, ale o wiele niższa i uboższa od ratuszowej. Ulica nazywała się Klasztorna. Zegar wskazywał godzinę za dziesięć trzecią, ale dla Florencji nie miało to większego znaczenia, straciła rachubę czasu. Jej uwagę zwróciła tabliczka stercząca na jednej z kamienic. Przeczytała napis: „Najstarszy zakład pogrzebowy, P. Piasecki, telefon 2769”.
— Zakład o, którym mówił Woźnica — przypomniała sobie. — To znaczy, że jestem już blisko.
Widziała, że kiedyś ludzi grzebano w ziemi i nazywano to pogrzebami. Doskonali skończyli z tą tradycją, uznając ją za marnotrawstwo ciał i zagrażanie glebie. Telefony z kolei były prymitywnymi środkami łączności. Nie działały bezprzewodowo i trzeba było je łączyć kilometrami kabli. Ulicę Klasztorną prostopadle przecinała ulica Kozia. Florencję trochę rozbawiło, że ulicę nazwano na cześć zwierzęcia, ale czy nazwy nie były wówczas prostsze i łatwiejsze do zapamiętania niż obecne. Na rogu obu ulic, przy ścianie kamienicy coś dostrzegła. Początkowo nie zwróciła uwagi na szarą i brudną elewację budynku. Po przyjrzeniu się nie miała wątpliwości.

Trzy postacie. Trzy dziewczynki. Ubrane w szaro-białe sukienki prawie zlewały się z otoczeniem.
Podeszła do nich. Dwie trzymały się blisko siebie, obejmując się, jakby trochę obawiały się Florencji. Trzecia, wyższa stała krok od nich i odważnie patrzyła na przybyszkę z innego świata.
Florencja przywitała się i przedstawiła.
— Woźnica prosił abym was odszukała — wyjaśniła.
— Dzień dobry, ja mam na imię Małgosia — odpowiedziała odważniejsza dziewczynka. — Skąd przybyłaś?
— Z daleka. Ze świata, który nastał ponad dwieście lat po waszym. Żyję w miejscu, w którym stało to miasto, ale w moim świecie jest teraz zupełnie inaczej. Odnalazłam wasze fotografie i sama nie wiem, w jaki sposób znalazłam się na nich, widziałam ich już wiele.
— Chyba jesteś wróżką — stwierdziła Małgosia.
— O nie — zaśmiała się Florencja. — Ale wydaje mi się, że Fotografik, o którym opowiadał mi Woźnica i którego widziałam na portrecie, musiał być czarodziejem.
— O tak — przyznała Małgosia. — On to wszystko wyczarował. I nas.
Ale ty też nie jesteś zwyczajna. Dostrzegłaś nasze fotografie i przyszłaś do nas, przechodziłaś od jednej fotografii do drugiej, rozmawiałaś z ich postaciami, z Woźnicą. Masz wielkie zdolności.
— Nie wiem tylko, co mam teraz zrobić, kiedy was odnalazłam? — zmartwiła się Florencja. — Woźnica mi tego nie powiedział.
— Ja wiem, co robić — uśmiechnęła się Małgosia i zdjęła z szyi wisiorek, który schowany był pod sukienką. Mały, srebrzysty kwadracik z okrągłym ametystem w środku. Florencja w osłupieniu zdjęła swój. Były identyczne.
— Takie same — wyszeptała.
— To jest jeden i ten sam — poprawiła Małgosia.
— Co ty mówisz?
— Rodzinna pamiątka. Dostałam go po mamie. Jesteś moją bardzo daleką praprawnuczką.
— Starszą od swojej dalekiej praprababci. — Florencja próbowała żartować, ale cały czas była w szoku po nowym odkryciu. — Nie wiedziałam, że ta pamiątka ma tyle lat.
— Nie wiem, ile ma lat — przyznała Małgosia. — Moja mama też nie wiedziała, kiedy pojawił się Ametyst.
Florencja opowiedziała jej, jak wisiorek omal nie trafił na śmietnik, ale ona czuła, że musi go ocalić.
— Nie mam wątpliwości, że to ty — stwierdziła Małgosia. — Możesz teraz wrócić do Woźnicy, on wszystko ci wyjaśni i odpowie na twoje pytania.
— Dlaczego ty nie możesz tego zrobić? — zapytała Florencja.
— Jestem tylko małą dziewczynką. — Wzruszyła ramionami. — Mam swoją rolę, jak każdy tutaj. Bardzo cieszę się, że ciebie spotkałam. Niech ci się wiedzie i myślę, że jeszcze nas kiedyś odwiedzisz.
— Postaram się — obiecała Florencja. — To spotkanie jest niesamowite.
— Spojrzała na dwie koleżanki Małgosi. — Czy one się mnie boją?
— Nie, po prostu są młodsze i trochę się wstydzą.
Florencja pożegnała się i w mgnieniu oka znalazła się znowu na fotografii z Woźnicą, który nieporuszony siedział na swoim wozie trzymając lejce.
Koń również sprawiał wrażenie, jakby nawet nie postrzygał uszami.
— Znalazłam dziewczynki i rozmawiałam z jedną z nich — poinformowała Florencja.
— Wiem o wszystkim.
Nie zaskoczył jej ten fakt. Po odnalezieniu swojej odległej krewnej nic nie mogło ją już zadziwić. Tak przynajmniej zakładała.
— Pan naprawdę jest tutaj chyba kimś w rodzaju szefa. Wszyscy odsyłają mnie do pana.
— Nie myślę o tym w taki sposób — woźnica z zastanowieniem cedził słowa. — Wszyscy mamy swoje role i każdy z nas jest tak samo ważny. — Powtórzył słowa, które były tu chyba najważniejszym prawem. — Tak czy owak, oczekujesz chyba ode mnie paru wyjaśnień.
— Jeżeli można, prosiłabym o wyjaśnienia szczegółowe i wyczerpujące.
— Dobrze. Masz do tego prawo. Zacznę od początku.
I tak właśnie zaczął.
Kiedy Fotografik wykonywał swoje prace, ani on, ani postacie w nich uchwycone nie od razu zdali sobie sprawę, że nie są zwykłymi fotografiami. Fotografik chciał po prostu, aby były piękne z lekką nutką tajemniczości, pokazujące piękno jego miasta, uchwycone w jednej chwili. Pewnego dnia, kiedy przyglądał się dokładnie swoim fotografiom, analizując jakie szczegóły udało mu się ująć, zrozumiał, co naprawdę w sobie kryją. Wniknął do nich tak jak Florencja, wędrował po miejscach uwiecznionych na kliszy i rozmawiał ze znajdującymi się na nich postaciami. Okazało się, że one żyją własnym życiem i również potrafią spoza ram kadru podglądać aktualny świat. Widzieli, jak Fotografik krząta się po swojej pracowni, wyrusza w plener, aby wykonać kolejne zdjęcia, obserwowali ludzi oglądających ich podczas wystaw lub przeglądających gazety, w których publikowano ich reprodukcje.
Autor pokazywał swoje zdjęcia znajomym, kolegom po fachu, krytykom, chcąc się przekonać, czy również oni nawiążą kontakt z fotograficznym światem. Nikt nie miał takich doznań. W związku z tym postanowił zachować wszystko w tajemnicy. Zastanawiał się jedynie, jaka siła zaczarowała jego prace, dla innych pozostając tylko pięknymi fotografiami. Czy pochodziła od niego, czy też posłużył jako narzędzie dla ożywienia fotografii? A może była to moc, czająca się w zaułkach miasta, którą trzeba było dopiero wyzwolić?
Któregoś razu wykonał zdjęcie ulicy Klasztornej. Dostrzegł trzy małe dziewczynki. Stały trochę z boku niemal wtopione w ścianę kamienicy i z wielkim zainteresowaniem przyglądały się jego pracy. Szczególnie większa dziewczynka. Gdy wywołał zdjęcie i wszedł na fotograficzną ulicę Klasztorną, przywitał fotografię dziewczynek w ich nowym świecie. Wtedy większa z nich powiedziała, że jej obecność w tym miejscu i czasie kiedy robił zdjęcie nie była przypadkowa. Zdumiony Fotografik poprosił o wyjaśnienie.
Dziewczynka imieniem Małgosia zwiedzała pewnego dnia wystawę zdjęć Fotografika w holu Zamku Cesarskiego. Było to krótko po śmierci rodziców. Wychowywała ją ciocia, która zabierała Małgosię w różne miejsca, aby ta przynajmniej przez chwilę zapomniała o stracie i smutku. Na wystawie Małgosia oglądała z niezwykłą starannością każdą fotografię, niemal chłonęła ich zawartość. Wieczorem, układając się do snu, spojrzała na srebrny wisiorek z ametystowym oczkiem. Pamiątka po mamie przekazywana w jej rodzinie od pokoleń. Nikt nie pamiętał od jak dawna. Zawsze, kiedy na niego patrzyła, czuła się bliżej rodziców, wydawało jej się, że Ametyst jest czymś w rodzaju łącznika między nią a rodzicami, którzy widzą ją i uśmiechają się. Tego wieczoru, kiedy leżała i patrzyła w Ametyst, coś się wydarzyło. W jej pokoju pojawiły się obrazy ze zdjęć, które widziała w Zamku.

Małgosia wstała z łóżka i spacerowała po znanych jej miejscach będących przecież nadal fotografiami, ale jednocześnie czymś bardzo rzeczywistym.
Spodobał jej się ten świat, bardziej przyjazny i spokojniejszy od jej codzienności. Kiedy spotkała swoich rodziców, nie chciała wracać. Zobaczyła ich wśród ludzi spacerujących Świętym Marcinem. Ona i oni bardzo się wzruszyli. Udali się na spacer po mieście, opowiadając sobie co u nich słychać. Rodzice z żalem tłumaczyli Małgosi, że nie może zostać u nich na zawsze. Należy do rzeczywistego świata i może ich jedynie odwiedzać. Podobnie oni nie mogą wrócić, są bowiem wizerunkiem rodziców utrwalonym na fotografii.
— A gdyby Fotografik zrobił mi zdjęcie? — zapytała Małgosia.
— Wówczas twój wizerunek wszedłby do naszego zbioru. Bylibyśmy ze sobą jeszcze silniej związani — odpowiedzieli rodzice.
Poprosiła rodziców, aby opowiedzieli jej, jak wygląda Fotografik i gdzie znajduje się jego pracownia. Wróciła do swojego świata i już następnego dnia chciała udać się pod pracownię Fotografika. Kiedy jednak dotknęła zawieszonego na szyi wisiorka, wiedziała, że jeszcze nie teraz. Zupełnie jakby Ametyst przemówił do jej myśli. Dopiero po trzech dnia otrzymała czytelny sygnał: „Idź, dzisiaj”. Wyruszyła, po drodze zabierając dwie napotkane młodsze koleżanki. Pomyślała, że będzie jej raźniej. Już z daleka zauważyła, że Fotografik opuszcza swoją pracownię, niosąc sprzęt. Poszła za nim, a widząc, że zatrzymał się na ulicy Klasztornej, wyprzedziła go razem z koleżankami i stanęła na rogu Klasztornej i Koziej. Zauważyła, że Fotografik dostrzegł je, ale nie przerywał pracy. Jej koleżanki przytuliły się do siebie, a ona spojrzała w obiektyw. Fotografik zrobił zdjęcie. Od tej pory część Małgosi stała się częścią świata fotografii. Czuła ogromną bliskość z rodzicami. Zniknęły pustka i smutek. Przestała być samotna.
Kiedy Fotografik znalazł fotograficzną Małgosię na zdjęciu, ta spytała, czy nie gniewa się, że wtargnęła na jego pracę. Odpowiedział, że absolutnie nie i cieszy się, że nareszcie spotkał kogoś, kto odbiera fotografie identycznie jak on. Jej koleżanki, które również zostały sfotografowane, nigdy nie odczuły tego, co ona. Stwierdziły po prostu, że fajnie być na zdjęciu i na drugi dzień zapomniały o całym wydarzeniu. Fotografik zwrócił uwagę na Ametyst za pomocą, którego Małgosia nawiązała kontakt ze światem fotografii.
Nie znała jego pochodzenia ani wieku, ale potwierdziła, że to dzięki małej, niepozornej pamiątce trafiła do jego zdjęć.
Fotografik odnalazł rzeczywistą Małgosię z rzeczywistego świata i poprosił ją, aby pilnowała Ametystu jak oka w głowie i nikomu nie mówiła o tym, co jej się przydarzyło. Obawiał się, że ludzie uznaliby, że dziewczynce pomieszały się zmysły po stracie rodziców, albo próbowaliby wykorzystać jej zdolności w niezbyt przyjazny sposób. Zasugerował, aby Małgosia kiedyś, kiedy będzie już w podeszłym wieku, przekazała Ametyst zaufanej osobie. Nie było pewności, że kolejny posiadacz Ametystu również będzie potrafił wykorzystać go w podobny sposób. Ktoś taki mógł pojawić się dopiero za kilka pokoleń. Dlatego Fotografik poprosił postacie ze zdjęć, aby śledziły drogę, jaką przemierzy w czasie ta niesamowita ozdoba. Świat z fotografii wyczuwał jego obecność, wiedział, gdzie się znajduje, czy jest bezpieczny i czy osoba będąca w jego posiadaniu wie, jak z niego korzystać.
Fotografik zdawał sobie sprawę, że świat zaklęty w jego pracach przeżyje go i będzie robił to, do czego został stworzony. Jego zdjęcia miały być nie tylko obrazem przeszłości dla przyszłych pokoleń, ale także bramą w czasie dla tych, którzy potrafią ją dostrzec, wejść przez nią i nawiązać kontakt.
Jakie jeszcze wyzwania mogły się pojawić, tego nie wiedział ani on, ani postacie ze zdjęć.
— To mniej więcej wszystko, co chciałem powiedzieć — kończył Woźnica.
— Czy masz jakieś pytania?
Florencja miała ich mnóstwo. Nie wiedziała od, którego zacząć.
— Wspomniałeś, że między Małgosią a mną był jeszcze ktoś, kto potrafił korzystać z Ametystu?
— Miało go wielu ludzi, których urzekło jego zwyczajne i proste piękno, ale tylko jedna osoba odkryła w pełni jego moc. To było na początku dwudziestego pierwszego wieku. Mężczyzna, który z resztą nie był jego bezpośrednim posiadaczem. Kupił go żonie.
— Kupił? — zdziwiła się Florencja. — Myślałam, że to pamiątka pozostająca w rodzinie.
— To niezupełnie tak. Małgosia była przekonana, że to rodzinna pamiątka, bo tak powiedziała jej mama. Uważa, że jesteś jej odległą wnuczką i nie chcę niszczyć tego wrażenia. Kiedy jednak śledziłem drogę Ametystu przez ostatnie dwieście lat, widziałem, że różnie z tym bywało. Rodzinna linia Małgosi wygasła podczas wojny, pamiątka przechodziła w ręce dawnych krewnych lub przyjaciół, czasem ludzi przypadkowych, którzy dostrzegli w nim coś, co ich zachwyciło i sprawiło, że chcieli się nim zaopiekować. Jednak nic ponadto. Jak już wspomniałem, na początku dwudziestego pierwszego wieku w Zamku, wówczas nazywanego Centrum Kultury Zamek, wystawiano prace naszego Fotografika. Przybyło tam małżeństwo, mieli około trzydziestki. Michał, bo tak nazywał się ten mężczyzna, bardzo interesował się fotografią. To było coś więcej niż zainteresowanie, prawdziwa pasja, fascynacja, szczególnie fotografią miejską. Nie interesowała go przyroda, natura, uważał, że najbardziej wymarzoną scenerią dla fotografa jest miejski labirynt. Jego żona Sylwia miała na sobie wisiorek z Ametystem.
Michał kupił go tamtego roku w czerwcu na Jarmarku Świętojańskim.
— Co to takiego? — wyrwało się Florencji.
— No tak, tego nie wiesz. — Woźnica zreflektował się, że to, co dla niego jest oczywiste, dla innych bywa niewiadomą. — Kiedyś co roku w Poznaniu, na Starym Rynku rozstawiano stragany, czyli małe sklepiki na otwartym powietrzu, na których można było kupić unikalne pamiątki, ozdoby, zabawki, zjeść oryginalne dania, zabawić się przy muzyce i tańcu.
— Dziękuję i obiecuję, że nie będę już pytać.
— Możesz pytać zawsze i o wszystko — uspokoił ją Woźnica. — No więc na takim Jarmarku Michał kupił Ametyst od handlarza, który z kolei wcześniej nabył go od poprzedniej posiadaczki, która znalazła się w kłopotach finansowych. Ametystu pozbyła się bez sentymentu. Trochę nas to zaniepokoiło, ale wiedzieliśmy, że handlarz będzie starał się go sprzedać i mieliśmy nadzieję, że kupi go ktoś, kto będzie go szanował. Michał od razu zwrócił na niego uwagę, sprezentował Sylwii, która orzekła, że jest piękny i nie rozstawała się z nim. Wystawa miała przypomnieć trochę już zapomnianego Fotografika i jego twórczość. Od kilkudziesięciu lat jego prace nie były prezentowane publicznie. Ekspozycja zrobiła na nich ogromne wrażenie, a Michał nie mógł przestać myśleć o fotografiach. W nocy coś go obudziło.
To był Ametyst leżący na nocnym stoliku żony. Wciągnął Michała w nasz świat. Przeszedł podobną drogę jak ty.
— Rozmawiał z tobą?
— Tak.
— A z Małgosią?
— Również. Nie miał przy sobie Ametystu, więc postanowił wrócić po niego, ale nie potrafił ponownie wejść do naszego świata, jego żona także nie miała takich zdolności. Zrobił za to dla nas coś innego, co bardzo nas wzmocniło. Znał się z organizatorami wystawy. Przekonał ich, aby zeskanowali zdjęcia, tworząc ich cyfrową kopię. Kwestie techniczne załatwił w zaprzyjaźnionym studiu poligraficznym. Wykonali dobrą robotę, kopie identyczne z oryginałami. Zyskaliśmy nowe, trwałe zabezpieczenie, ale to nie wszystko. Michał założył stronę internetową poświęconą Fotografikowi, umieścił na niej cyfrowe zdjęcia. Zamieszczał także swoje fotografie współczesnego miasta, ale z tymi obrazami nigdy nie potrafiliśmy nawiązać kontaktu.
Michał nie ukrywał, że nie jest zawodowym fotografem, tylko amatorem, ale pasji i zaangażowania nie brakowało mu. Dzięki niemu znaleźliśmy się w sieci. Nie potrafił, niestety, skopiować nas na Ametyst. Teraz nastał taki czas, że próbowano nas kasować. Na szczęście, potrafimy oszukać programy niszczące dane i stać się niewidzialnymi dla systemu sieciowego.
Nie wiem, jak długo to potrwa. Kiedyś mogą powstać takie programy, przed którymi nie uciekniemy. Gdybyśmy zostali umieszczeni w Ametyście, mielibyśmy stuprocentowe zabezpieczenie, bylibyśmy niedostępni dla żadnego systemu, dla żadnego człowieka z wyjątkiem tych, których dopuszcza Ametyst, a oni są wiarygodni. Myślę, że możesz spróbować. Ametyst jest tylko twój. Sama po niego sięgnęłaś, uratowałaś go przed niepewnym losem, więc jest ci coś winien.
— Jak to zrobić?
— Problem w tym, że nie ma na to przepisu ani zaklęcia. Musisz po prostu wyrazić wolę, pragnienie, aby tak się stało. Jeżeli masz w sobie wystarczająco dużo siły, to się uda. Jeżeli nie, nie martw się ani nie obwiniaj.
Spróbujesz?
— Spróbuję.
Florencja zamknęła oczy, ścisnęła mocno w dłoni swój Ametyst, potem puściła, pomyślała sobie, że chce zabrać ze sobą te zdjęcia, schować je w Ametyście, gdzie będą bezpieczne i skąd zawsze będzie miała do nich dostęp. Przed jej zamkniętymi oczyma zaczęły szybko przesuwać się wszystkie fotografie i miejsca jakie przeszła — Ostrów Tumski, katedra, port rzeczny, mosty, Stary Rynek, Ratusz, fara, ulice i uliczki, ludzie, z którymi rozmawiała lub których tylko widziała, Woźnica, Małgosia i jeszcze inne fotografie, do których nie zajrzała. Oczywiście wizerunek Fotografika.
Wszystkie mknęły coraz szybciej, aż zaczęły wirować zlewając się w długą taśmę w biało-szaro-czarne smugi. Trwało to może kilkanaście sekund, chociaż jej wydawało się, że nigdy się nie skończy i zaraz zemdleje. Nie zemdlała. Otworzyła oczy i znów była w bibliotece, w kabinie przy pulpicie.
Stare zdjęcia zniknęły, były tylko materiały z połowy dwudziestego pierwszego wieku, które zamówiła. Z głośnika odezwał się głos.
— Florencja Conti, kończy się twój czas w Sali Foto. Pozostało dziesięć
minut.
Wykorzystała je na ochłonięcie. Pomimo długiej wędrówki przez fotografie, zmieściła się w limicie czasu narzuconym przez bibliotekę, która dbała o to, aby mieszkańcy nie przebywali zbyt długo w jej murach. Wyczuła na swojej ręce Łącznik Osobisty. Opinał spokojnie jej przegub, jakby nigdy nie uległ zerwaniu.
Nie miała pojęcia, co działo się w kabinie, kiedy ona była w fotograficznym świecie. Niemożliwe, aby zainstalowane w niej kamery nie zauważyły jej zniknięcia, o ile oczywiście zniknęła. Równie dobrze mogła rozdwoić się i przebywać w dwóch światach równocześnie. Brała też pod uwagę, że nie było żadnych starych fotografii, nie wyruszyła w żadną fantastyczną wędrówkę i nie spotkała Woźnicy ani Małgosi, po prostu oddając się swoim urojeniom. Przecież po zdjęciach nie było śladu. Nie wiedziała, czy skopiowały się do Ametystu i nie chciała tego sprawdzać w bibliotece. Opuszczając jej gmach, poczuła silne ciepło pod bluzką. Dotknęła ręką Ametystu. Był bardzo ciepły. Rozgrzany.


***


Jeszcze od autora.
Wszystkie opisane fotografie są autentyczne. Zostały wykonane przez Romana Stefana Ulatowskiego, jednego z najwybitniejszych poznańskich fotografików lat 20. i 30. XX wieku. Portret przedstawiający R. S. Ulatowskiego również istnieje.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Olaf Tumski · dnia 28.11.2010 09:04 · Czytań: 864 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty