- Wszystko w porządku? - usłyszałam znajomy głos Chrisa i niechętnie się wyprostowałam. Siedziałam pod ścianą, z twarzą w dłoniach, z trudem łapiąc oddech po treningu. James, świecąc radośnie gołą klatą, powędrował do szatni.
- Chyba.
- Idziesz na egzamin?
- Szczerze mówiąc, dzisiejszy trening dokumentnie mnie odstraszył.
-Od egzaminu?
- Uhm - przytaknęłam. Chłopcy szli na drinka, ale ja wyjątkowo chciałam już wrócić do domu. Zamiast się przebierać, zarzuciłam na strój dżinsową bluzę. Chris stał obok mnie, przekrzywiając głowę.
- Która część?
- Głównie sparing, chociaż cały trening był dzisiaj... - nie dokończyłam, pozwalając mu dopowiedzieć sobie resztę.
- Ze mną dobrze sobie radziłaś, kto...
- Jevon mnie rozwalił - przyznałam. -No i James... To oczywiste, ale nigdy dotąd nie przegrałam aż tak spektakularnie.
- Egzamin będzie ciężki, sparing to będzie najgorsze pięć minut, ale myślę, że nie możesz się bać...
- Nie boję się oberwać - zaoponowałam ostro. -Tylko naprawdę nie lubię przegrywać.
- Na tym etapie to nie wstyd, Lina - powiedział spokojnie. -A w końcu każdy obleje jakiś egzamin. To nie koniec świata.
- Wiem, wiem! Zresztą i tak pewnie pójdę. Nie lubię się wycofywać, a poza tym wiem, że jeśli nie podejdę, spędzę kolejne cztery miesiące na zastanawianiu się, co by było, gdyby.
- Widzisz? Ja nie... - Chris urwał. James, już kompletnie ubrany, wyszedł z szatni. Jevon właśnie zapinał kurtkę, Dan kończył wiązać buty. A Chris, zagadany ze mną, wciąż stał w stroju. -Cholera, muszę się iść przebrać.
Pokiwałam głową. Szybko wciągnęłam na siebie kurtkę.
- Idziesz do domu? - Chris zapinał koszulę.
- Tak.
- Może... - zawahał się i zacisnął usta. Znałam tą minę. Zastanawiał się, czy mógłby mnie podwieźć. A przecież wiedziałam, że chciał jechać do pubu.
- Nie martw się, muszę złapać trochę świeżego powietrza. Na razie.
- Cześć.
***
- Cholera, Kris, podpisywałeś dzisiaj listę? - wykład właśnie się skończył, szczupła Iranka zniknęła już za drzwiami auli. Nauczyciele nie sprawdzali obecności, ale ponieważ rząd wymagał od przyszłych pielęgniarek - i pielęgniarzy - zaliczonej odpowiedniej liczby godzin teorii, obecności były ważne.
- Tak. A ty...?
- Cholera! Pamiętasz, jak poszłam do toalety... - w oczach Krisa błysnęło zrozumienie.
- Napisz maila do tej babki. Poprę cię jakby co. Zaświadczę, że byłaś na zajęciach.
- Dzięki - burknęłam kpiąco. Od niemal dwóch miesięcy byliśmy nierozłączni, na uczelni większość brała nas za parę. Nie przeszkadzało mi to, ba, nawet mnie bawiło. Nasz układ był jasny, określony przez jeden główny faktor: dziewczynę Krisa. A sam Kris działał na mnie jak powiew jesiennego wiatru: czasem ostry, przeszywający do szpiku kości, innym razem łagodny, głaszczący mile, zawsze jednak orzeźwiający. Ani razu nie pomyślałam o nim jak o materiale na chłopaka. Za bardzo przypominał mi Damiena: kpiącego, wbijającego szpile, szalonego, tyle że pod przykrywką intelektu.
Faktem jednak było, że jego słowo nie mogłoby być wzięte za bardzo obiektywne.
W połowie listopada pogoda zdecydowanie się pogorszyła. Temperatura spadła niemal do zera, często padał deszcz. Zajęcia miałam do samego wieczora, nieraz prosto z uczelni biegłam na trening. Powoli zdawałam sobie sprawę, że się wypalam. Znałam ten stan i przeraźliwie się go bałam. Wiedziałam, że wystarczy jedna kropla, by przelać czarę goryczy, żeby mnie podłamać. Potrzebowałam odpoczynku.
Dwa dni później wracałam do domu autobusem. Spędzaliśmy razem każdą chwilę na uczelni, często wychodząc też po zajęciach. Kris zazwyczaj, z rozpędu już, szedł ze mną na przystanek. Tamtego wieczoru podobnie. Czekając, mówiliśmy niewiele: było tak zimno, że oszczędzaliśmy energię. Kiedy rozsiedliśmy się w końcu w autobusie, Kris zaczął opowiadać mi o kumplu, który nie mógł kupić piwa, bo wyglądał na młodszego niż w rzeczywistości. Samej historii słuchałam pół uchem, ale po chwili wybuchnęłam śmiechem.
-Co?
- Wiesz, że mnie jeszcze nikt nie poprosił o żaden dokument przy kupowaniu alku?
- Bo wyglądasz na godną zaufania - Kris zrobił jedną ze swoich wariackich min.
- Ale nadal...
- Dopóki nie otworzysz ust - dokończył.
- Dlaczego? - nie zrozumiałam.
- Bo wtedy słychać twój słowiański akcent. I to już niweczy to zaufanie - Kris uśmiechnął się łagodnie pod nosem. Coś tam dalej mówił, ale nie słuchałam.
Zwyczajnie mnie zmroziło. Skurcz w przeponie zgiął mnie niemal wpół. Powiedział dokładnie to, co ja myślałam o sobie od dłuższego czasu, niemal od pierwszego dnia w Anglii: byłam świetna, mogłam być kim chciałam, udawać każdego, dopóki tylko nie otworzyłam ust.
Zacisnęłam zęby i skuliłam się na siedzeniu, szczelniej opatulając się kołdrą. Nie wiedziałam tylko, czy trzęsę się z zimna, czy z innego chłodu, płynącego z głębi serca. Dopiero po kilku minutach Kris zorientował się, że atmosfera jakoś się zwarzyła; że choć zazwyczaj małomówna, teraz w ogóle przestałam się odzywać.
- Wszystko w porządku?
- Tak - ucięłam krótko. Nie dał się nabrać.
- Co się stało?
- Nic, serio.
- Lina, przestań. Ktoś ci coś zrobił? Jak cię jakiś drań obraził, możesz mi powiedzieć.
Nawet nie podnosiłam na niego oczu. A głupi nie był.
- Ja coś powiedziałem? - zajarzył. -Lina?
Niechętnie uniosłam na niego wzrok. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem oczu: coś jakby niepokój, wyczekiwanie i zwykła ciekawość. Dobrze znałam tą minę. Wiedziałam, że nie odpuści.
- To, że dopóki nie otworzę ust... - dalej nie byłam w stanie dokończyć. Zarzucił głową w nagłym olśnieniu.
- Ja nie to chciałem...
- Wiem - przerwałam mu, wysilając się nawet na jakąś żałosną imitację uśmiechu. -Ale to i tak...
- Zabolało - dokończył. Zacisnęłam zęby. -Przepraszam. Naprawdę.
Pokręciłam niechętnie głową. Za dobrze go już znałam, żeby obrażać się o setki prztyków do kraju mojego pochodzenia, wyglądu czy języka, które słyszałam codziennie. Ale ten niewinny żart, choć przysięgłabym, że nie wymierzony we mnie, choć wiedziałam, że nie chciał mnie zranić, wbił się głębiej, w samo serce.
Splatając drżące palce, próbowałam się uspokoić. Kiedy chyba po raz piąty zaczął mnie przepraszać, odezwał się mój temperament.
- Daj spokój. Poważnie, daj spokój. Wiesz, że jestem przewrażliwiona na tym punkcie.
Wysiedliśmy przy moim domu: ja już spokojna, Kris dla odmiany dziwnie zmieszany, wciąż ze zmarszczonymi brwiami.
- Przepraszam - Kris, sporo wyższy, pochylał się ku mnie. Machnęłam ręką, ale byłam jeszcze zbyt przybita, żeby go przekonać.
- Nic się nie stało. Pójdę już. Do jutra.
Jevon nie szalał, więc szło mi nawet nieźle. Do momentu w którym wykonałam okrężne kopnięcie, celując w jego nerki. Zablokował, odruchowo wysuwając łokieć do zewnątrz. Przeraźliwy ból, który popłynął od mojej kostki, zgiął mnie wpół. Spróbowałam postawić nogę na deskach i osunęłam się na podłogę. Nie mogłam nawet ustać.
Miewałam już przeróżne kontuzje, nie bałam się ich, nawet wiele o tym nie myślałam. Ale w tamtym momencie, przez ułamek sekundy, byłam święcie przekonana, że coś strzeliło mi w kostce. A za cztery dni miał się odbyć egzamin. Za który już zapłaciłam i do którego miałam zamiar podejść. Przebiegłam w myślach przez litanię przekleństw, nie chcąc otwierać ust.
Byłam tak oszołomiona bólem, że jak przez mgłę poczułam rękę Jevona. Wiedziałam, że mnie dotknął, ale nie potrafiłabym powiedzieć gdzie - położył mi dłoń na plecach czy na ramieniu? Po raz czwarty spytał, czy wszystko w porządku. Gdzieś z oddali dobiegł mnie też głos Jamesa.
Zaciskając zęby, spróbowałam wstać. Kulałam jak koń prowadzony do rzeźni, ale przynajmniej wiedziałam już, że to nic poważnego. Stara historia: powinnam zejść, ale wiedziałam, że Jevon i tak nieźle się zestrachał, choć to akurat nie była jego wina.
Na moje szczęście, w tej chwili James odgwizdał zmianę. Szybko przestałam się cieszyć, bo wylądowałam z Nickiem. Lubiłam faceta, czemu nie. Ale nienawidziłam z nim walczyć. Był zdecydowanie za silny, miał cięte ręce i mało hamulców.
- No, dalej. Dasz sobie radę.
Trzęsłam się z bólu i przeklinałam własną głupotę - każdy normalny człowiek dawno siedziałby na krześle. Zmrużyłam oczy i niechętnie pokiwałam głową.
Nick ruszał się dość szybko, z trudem nadążałam blokować kolejne jego ciosy. Na moje szczęście, sam nie uważał i kilka razy z rzędu moja rękawica wylądowała na jego nerkach. Czułam, że adrenalina zaczyna szumieć mi w uszach. Chwilowo się z tego cieszyłam, bo nie skupiałam się już tak na swojej kostce. Nick kopnął mnie w udo. To było nieprzepisowe zagranie, bo ciosy liczyły się tylko od pasa w górę, ale stało się. Potknęłam się, o mały włos nie lądując na podłodze.
Teraz byłam już wściekła. Ruszyłam do ataku, prawie nie oddychając, nie robiąc przerw, nie cofając się nawet na sekundę. Przejęłam pałęczkę i w ciągu kilku sekund wpakowałam mu kilka pięści w żołądek, nerki, dwa kopniaki w plecy.
A jednak Jamesa gwizdek ocalił bardziej mnie niż jego - moment szału mijał i teraz z trudem mogłam ruszać nogą.
Lekcja się już kończyła. Po ukłonie pierwsza zwlokłam się z desek i wyszłam. W toalecie osunęłam się na podłogę i zaniosłam suchym szlochem. Nie chciałam dopuścić, żeby łzy popłynęły, bo wiedziałam, że jeśli zacznę płakać, nie będę w stanie przestać. Kontuzja i ten głupi żart Krisa, choć wiedziałam, że nie miał mnie tak uderzyć - i na dodatek to narastające zmęczenie - tego było za dużo.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 29.11.2010 09:08 · Czytań: 771 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: