Vesper - cz.5 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.5
A A A
Pokład zewnętrzny, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

21 styczeń, 19:41


Śnieżyca szalała zawzięcie, pełna wściekłej, lodowej furii. Wiatr smagał bezlitośnie morską taflę, wzbijając wysokie grzbiety spienionych fal. Żywioł zdawał się być rozjuszony do granic możliwości. Porucznik Wielgosz, był komandos 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, pilot najwyższej, światowej klasy z wieloletnim stażem, z trudem utrzymywał równy, stabilny pułap. Lecąc zaledwie czterdzieści metrów nad powierzchnią wody narażony był na walkę z uderzającym go w lewy bok wiatrem oraz, co gorsza, zawirowaniami powietrza. Porucznik uważnie sprawdzał wszystkie odczyty, pokazywane przez wysokościomierz barometryczny. Starał się zbliżyć do oświetlonego pokładu Vesper, by mieć jeszcze czas na wybranie odpowiedniego miejsca do desantu. Siedzący obok niego pułkownik Roman Kraus, prawdopodobnie jeden z najlepiej wyszkolonych dowódców w jednostce Wielgosza, z uznaniem przyglądał się wyczynom byłego podwładnego. Po ciemku, w trakcie burzy i przy silnym wietrze potrafił kierować maszyną na tyle płynnie, by wylądować niemal dokładnie tam, gdzie chciał. Z mostka kapitańskiego, umiejscowionego na froncie statku, nie widać było jak śmigłowiec zatacza szerokie koło nad pokładem. Siedzący przy radarze nawigator nie zwrócił uwagi na to, że przelatując nad dachem statku, maszyna nieruchomo zawisła na moment w powietrzu, opierając się podmuchom śnieżnej zawieruchy, zaledwie kilka metrów nad okrętem. Ten czas wystarczył, aby czterech byłych żołnierzy jednostki specjalnej, używając lin desantowych, zjechało na pokład. Wszyscy ubrani w czarne kombinezony i kevlarowe hełmy. Ich twarzy osłaniały przed mrozem grube kominiarki i wojskowe gogle. Gdy dotknęli nogami twardego podłoża, dali pilotowi sygnał przez radio. Pozostała na pokładzie ekipa odczepiła i zrzuciła liny, po czym zamknęła drzwi do kabiny. Śmigłowiec ruszył dalej w kierunku lądowiska, w czasie, gdy grupa szturmowa już zajmowała wyznaczone wcześniej pozycje do ataku.
Porucznik Wielgosz poczekał, aż pozostali na pokładzie członkowie oddziału zamkną właz desantowy, po czym nie spiesząc się, podszedł do lądowania na rampie znajdującej się tuż przy rufie statku. Potężne koła helikoptera Bell gładko osiadły na oszronionej płycie lądowiska dwadzieścia sekund po tym, jak snajperzy na dachu zajęli swoje pozycje.
Do śmigłowca podbiegło trzech ludzi w płaszczach przeciwdeszczowych, oczekujących już przy platformie na przybycie niespodziewanych gości. Był to pokładowy technik, w obstawie dwóch eskortującymi go ochroniarzy. Gdy śmigła helikoptera zwolniły swój bieg, drzwi kabiny otworzyły się. Oczom technika ukazał się młody mężczyzna w ciemnym, marynarskim golfie i skórzanej kurtce. Drugi, zdecydowanie starszy, w podszywanej jasnym futrem pilotce z wysokim kołnierzem, dołączył do niego kilka sekund później. Technik wbiegł po schodkach lądowiska i przywitał się z młodszym mężczyzną.
- Potrzebujemy pomocy. Padł nam tylny rotor – skłamał Wielgosz, wymachując rękoma w stronę ogona maszyny. – To chyba coś z elektryką.
Technik, mimo nieprzyjemnego śniegu z deszczem, odgarnął do tyłu kaptur, kierując wzrok na wskazane miejsce awarii. Nie zobaczył żadnej widocznej gołym okiem usterki. Próbując przekrzyczeć wiatr, pochylił się do ucha porucznika.
- Nie wiem czy sam będę w stanie coś zrobić – wrzasnął. – Zaprowadzę was do naszego elektromontera. Powiecie mu co się spierdoliło i stwierdzi, czy da radę jakoś to naprawić. Póki co, chodźcie ze mną. Nie będziemy tu tak marznąć. Dziś już i tak nigdzie nie polecicie, więc znajdzie się dla was jakaś wódeczka. Takie rozgrzanie na pohybel tej kurewskiej pogodzie!
Kilkanaście metrów wyżej i kilkadziesiąt dalej, na skraju dachu, jeden ze strzelców wysadzonych z helikoptera, przyklęknął tuż nad krawędzią tarasu. Zsunął z ramienia swój karabinek Colt Commando, wyposażony w tłumik i lunetę z noktowizorem. Pochylił głowę, opierając wygodnie policzek na kompozytowej kolbie. Zerkając przez celownik optyczny wycelował w jednego z ochroniarzy, z jego perspektywy stojącego po prawej ręce technika. Wstrzymał oddech i zacisnął mocniej palce na metalowej rękojeści karabinu. Zaczął powoli ściągać spust. Strzelił. Głuche kaszlnięcie tłumika i świst pocisku zginęły bezpowrotnie w hałasie huraganu. Kula trafiła cel w środek pleców, przebijając kręgosłup. Ranny stęknął głośno, wygiął się nienaturalnie do tyłu i padł na kolana, by dwie sekundy później rąbnąć twarzą o stalową podstawę platformy. Jego towarzysz obrócił się błyskawicznie, wyciągając z kabury swój służbowy pistolet. Spojrzał w kierunku, z którego padł strzał. Nie miał szans dostrzec zakamuflowanego w cieniu snajpera, zwłaszcza, że widoczność utrudniała mu śnieżyca. Dwie sekundy później pocisk penetracyjny przebił mu serce. Impet odrzucił go dwa metry do tyłu. Facet był martwy zanim zdążył upaść na ziemię. Przerażony mechanik spojrzał oba ciała wytrzeszczonymi oczami. Nikt nigdy przy nim nie zginął. Nie spodziewał się tego. Zdezorientowany, powrócił wzrokiem do mężczyzny, z którym rozmawiał kilka sekund wcześniej. Tamten trzymał teraz w ręku duży pistolet, którego lufa wymierzona była między jego oczy.
- Czysto! – krzyknął Kraus, odwracając się w stronę maszyny. Jak na zawołanie, drzwi śmigłowca otworzyły się i wyskoczyło z nich kilku zamaskowanych terrorystów. Ruszyli zwartym szykiem w kierunku śródokręcia, zabezpieczając przedpole natarcia.

- Prowadź nas na mostek! – powiedział do technika porucznik Wielgosz. – Tylko bez głupich numerów!
Przerażony marynarz kiwnął potwierdzająco głową i razem z oboma porywaczami poszedł w kierunku drzwi prowadzących na klatkę schodową. Ukradkiem rozejrzał się dookoła. Zamaskowani napastnicy podążali za nimi krok w krok.

* * *


Ochroniarz z pistoletem maszynowym MP5 spacerował po zaśnieżonej rampie, biegnącej wzdłuż lewej burty statku. Ubrany był w ciepły, nieprzemakalny płaszcz z grubym kapturem. Obserwował właśnie teren tarasu widokowego, pod którym fale z hukiem rozbijały się o burtę Vesper. Nie widział jednak prawie nic w otaczających go lodowatych ciemnościach. Jego automat wisiał luźno na pasku przewieszonym przez szyje. Jedynym źródłem światła był oświetlająca taras lampa, wisząca nad wejściem kilka metrów dalej. Mężczyzna jeszcze raz przechylił się przez balustradę, by spojrzeć na szalejące kilkanaście metrów pod nim morze. Wtedy usłyszał za sobą, zagłuszany ponurym wyciem wiatru, charakterystyczny chrzęst deptanego śniegu. Błyskawicznie obrócił się, odbezpieczając automat. Zza rogu, najwyżej dziesięć kroków od niego, wyskoczył zamaskowany mężczyzna z karabinem maszynowym HK416. Ochroniarz pewnym, wyćwiczonym ruchem poderwał swoją broń, ale nie zdążył nawet wycelować. Usłyszał odgłos przypominający urwane kaszlnięcie. Trzy pojedyncze pociski trafiły go w korpus, zabijając na miejscu. Najpierw przeszył go piekący ból w klatce piersiowej, chwilę później w ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Nim się obejrzał, otaczający go chłód zniknął, a on sam leżał już na ziemi, zapadając w wieczną ciemność.

* * *


Dowódca warty kończył już swoją wieczorną zmianę. Schowany przed śniegiem pod szerokim okapem, stał oparty o ścianę, paląc swobodnie papierosa. Co jakiś czas kontaktował się patrolami pilnującymi wyznaczony mu sektor. Ostatni raz wciągnął dym do płuc, po czym rzucił niedopałek na deski pokładu i delikatnie przydeptał. Odpiął od paska krótkofalówkę z zamiarem skontaktowania się z sąsiednim sektorem, po czym wybrał częstotliwość ogólnodostępnego pasma i zapytał o stan faktyczny sytuacji.
- Tu Bartek. Sektor zachodni czysty. Kieruje się na piętro – usłyszał od pierwszego ze swoich ludzi.
- Dobrze – powiedział dowódca. – Sprawdź klatkę schodową. Były jakieś problemy?
- Nie. Tylko jeden pijany facet nie mógł trafić do kibla.
- Rozumiem – odparł rozbawiony. – Dawid, a co u ciebie?
- Cisza i spokój.
- Tak trzymać chłopaki. Bez odbioru!
Pochylił się, by ponownie umieścić urządzenie na pasku, gdy przed sobą zauważył niespodziewany ruch. Podniósł zdziwiony wzrok. Zza rogu wyskoczył na niego jakiś cień. Wpadając w krąg światła wiszącej pod okapem latarni, cień okazał się być mężczyzną w wojskowym mundurze. Nim młody chłopak zdążył zrobić cokolwiek, twarda, metalowa kolba trafiła go w skroń, pozbawiając przytomności.

* * *


Dwóch oficerów ochrony siedziało spokojnie w swojej kabinie, relaksując się przy papierosie i dzbanku mocnej, aromatycznej kawy. Nagle ich swobodną rozmowę przerwał straszliwy trzask pękającego szkła. Obaj poderwali się błyskawicznie i obrócili w kierunku, skąd dobiegł ich dźwięk. Z niekrytym zaskoczeniem zobaczyli, że przez rozbitą szybę zjechał na linie do ich kajuty zamaskowany człowiek w czarnym mundurze. Przy jego boku wisiał nowoczesny karabin automatyczny. Dwaj wartownicy szybko zrozumieli swoje położenie. Jeden z nich sięgnął do wiszącej na szelkach kabury, z której wyciągnął regulaminowy pistolet typu Glock. Wolf, były sierżant sił specjalnych i spadochroniarz z dwunastoletnim stażem, uśmiechnął się tylko na widok oporu obu przeciwników. Początkowo chciał ich obezwładnić albo wziąć jako zakładników, jednak widząc, że sięgają po broń, poczuł zew krwi. Przypomniał sobie bitwy w Kosowie i Bośni oraz krwawy rajd na tyły wroga pod Sarajewem. Na dystansie czterech metrów nie musiał nawet dokładnie mierzyć, wystarczyło dobre obycie z bronią palną. Podniósł do strzału odbezpieczony karabin HK416 z tłumikiem i pociągnął za spust. Krótką serią powalił stojącego zaledwie parę kroków dalej przeciwnika. Na białej koszuli ochroniarza pojawiło się kilka niesymetrycznych czerwonych plam. Drugi z zaatakowanych zdążył dobiec do szafki z bronią, którą otworzył szybkim szarpnięciem. Wyciągnął ze środka długą strzelbę gładkolufową, załadował ją i niemal nie celując odwrócił się w stronę Wolfa. Komandos obrócił swój tułów o dziewięćdziesiąt stopni w lewo i uchwycił w szwajcarskim celowniku optycznym postać celu. Czerwona kropka lasera holograficznego wylądowała dokładnie pośrodku jego klatki piersiowej. Ponowne naciśnięcie spust i lekkie szarpnięcie spowodowane odrzutem broni. Pięć kul trafiło w klatkę piersiową młodego mężczyzny, przebijając żebra i rozrywając tkankę płucną. Krew z uszkodzonych arterii bryznęła na ściany i podłogę. Upadając, wartownik przewrócił stojąca na biurku lampę. Strzelba z metalicznym łoskotem spadła tuz obok ciała właściciela.
- Orzeł 1, tu Kobra. – zgłosił przez radio komandos. – Jestem na pozycji.

* * *


Terroryści ustawili się pod ścianą w równym rzędzie, tuż przy drzwiach, unikając pola widzenia kamery. Porucznik Wielgosz, trzymający ukryty w kieszeni pistolet, lewą ręką lekko pchnął prowadzącego ich członka załogi. Pułkownik uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
- Proszę nam otworzyć – stwierdził pozbawionym emocji głosem. – Natychmiast!
Zrezygnowany technik podniósł głowę, nieco sztucznie uśmiechnął się do kamery, po czym przyłożył drżącą dłoń do wiszącego na ścianie skanera linii papilarnych. Laser przejechał dwukrotnie przez powierzchnię czytnika, dioda zamrugała na zielono i drzwi otworzyły się ze specyficznym sykiem instalacji hydraulicznej. Kraus machnięciem ręki dał znać ludziom, by rozpoczęli atak.
W centrum ochrony panował spokój. Dowódca pełniący wartę przy monitorach pił trzecią już tego wieczoru kawę. Nuda i rutyna doprowadziły go na skraj wyczerpania psychicznego. Po pracy w ochronie spodziewał się dynamiki i adrenaliny, jednak rzeczywistość brutalnie skonfrontowała jego plany. Myśląc, że nic się już nie wydarzy tego wieczoru, rozciągnął się wygodnie w skórzanym fotelu. Wtedy jego oczom ukazał się przerażający widok. Kilku uzbrojonych ludzi biegło głównym korytarzem w kierunku sali bankietowej.
- Alarm do wszystkich, powtarzam alarm do wszystkich! Uzbrojeni intruzi w sektorze drugim… - krzyknął do interkomu. Przerwał, bo usłyszał za sobą jakiś szmer. To był dźwięk otwieranych drzwi. Lekko przekręcił się na obrotowym fotelu. Tuż przed nim jeden z gości. Młody mężczyzna ubrany w elegancką marynarkę i gustowny, czerwony krawat. Trzymał w ręku pistolet, na pierwszy rzut oka dużego kalibru. Nim strażnik zdążył zrobić cokolwiek, Goebbels bez namysłu strzelił mu w środek czoła. Kula wyszła potylicą, trafiając w stojąca po drugiej stronie pomieszczenia szafkę. Krew obficie rozbryzgała się na ścianie i części panelu sterującego. Ciało z głuchym stukotem osunęło się na ziemię.
Komandosi biegli w szyku bojowym. Dwóch zwiadowców jako awangarda ubezpieczało przód, reszta boki. Pochód zamykał Kraus, Wielgosz i jeden z Rosjan, pełniący funkcję ariergardy. Młody technik został zastrzelony przez porucznika tuż po tym, jak przekroczyli próg. Oddział przemieszczał się szybko. Nagle na końcu holu, tuż przy klatce schodowej, ukazało się kilku uzbrojonych mężczyzn w kamizelkach kuloodpornych. Był to patrol ochrony, który zdążył zareagować na alarm i uzbroić się. Sindbad bezzwłocznie przyległ do narożnika korytarza i przyjął pozycję strzelecką. Ugiął nogi w kolanach i pochylił głowę, po czym wystrzelił kilka krótkich, dobrze wymierzonych serii. Siła ognia karabinka HK416, załadowanego wojskową amunicją przeciwpancerną, położyła od razu dwóch wartowników. Pozostali okopali się i zaczęli strzelać zza rogów i kolumn. Zagrały basowe odgłosy ochroniarskich śrutówek. Sindbad wystrzelił jeszcze raz, po czym schował się za winklem. Sekundę później wystrzał ze strzelby trafił w narożnik dwadzieścia centymetrów od jego pozycji, odrywając od ściany kupę drzazg i poszarpanych kawałków boazerii. Młodego żołnierza wsparł Bułgar, uzbrojony w ciężki karabin maszynowy M249 z taśmą na dwieście naboi. Zazwyczaj podobna maszyna wymaga ustawienia na dwójnogu, jednak człowiek postury i siły Bułgara radził sobie nią jak ze zwykłym automatem. Klęknął na środku korytarza i trzymając broń nisko, przy biodrze, długimi seriami ostrzelał pozycje obrońców. Kłęby dymu z lufy kaemu przesłoniły korytarz. Tuziny łusek z przytłumionym brzękiem zaczęły spadać na luksusową, czerwoną wykładzinę. Kilka sekund później Sindbad wypalił z podwieszonego pod lufę granatnika kalibru 40mm. Pocisk ze świstem przefrunął oddzielające ich od pozycji ochrony dwadzieścia metrów, zostawiając za sobą kondensacyjną smugę białego dymu. Uderzył pośrodku pomieszczenia, zabijając lub raniąc pozostałych przy życiu ochroniarzy. Przez kilka sekund cały hol skąpany był w chmurze ognia i dymu, dewastując wszystko, zwłaszcza siłę żywą przeciwnika. Bitwa była skończona. Jedynie dwóch lżej rannych wycofało się na schody i stamtąd raziło szturmujących pojedynczymi strzałami, jednak szybka interwencja atakującego z góry Wolfa położyła kres ich heroicznej obronie. Dwoma krótkimi seriami w plecy odesłał obu mężczyzn na tamten świat. Zginęli nie wiedząc kto strzelał i z której strony. Ich ciała stoczyły się po przedziurawionych kulami stopniach, aż wylądowały na skąpanej we krwi i sadzy podłodze.

* * *


Na mostku usłyszano strzały. Kapitan podbiegł do interkomu.
- Co się dzieje? Kto strzelał? Co się stało!? – krzyczał do mikrofonu, próbując połączyć się z centralą monitoringu. Nie wiedział, że dowódca ochrony leży martwy pod swoim biurkiem, z mózgiem rozmazanym na ścianie.
Drzwi do sterowni otworzyły się gwałtownie. Do pomieszczenia wszedł młody chłopak w eleganckim garniturze. W rękach trzymał pistolet. Wrzeszczący do mikrofonu Mazur nie zauważył go. Odwrócił się dopiero, gdy usłyszał huk strzału. Pierwszy zginął nawigator Borek, który dostał kule pod lewą łopatkę. Chwilę potem dwóch techników i bosman Kaliński. Maruta, zastępca kapitana i synoptyk Stańczak rzucili się do ucieczki w kierunku drzwi, znajdujących się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Nie ubiegli nawet pięciu metrów, gdy dogoniły ich złowieszcze kule, trafiając śmiertelnie w plecy. Bandyta w milczeniu, powoli i spokojnie podszedł do oniemiałego z wrażenia kapitana, po drodze strzelając w głowy dwóch konającym na ziemi marynarzom. Jego twarz pozostawała w cieniu. Widać było tylko czarną marynarkę i elegancki, czerwony krawat.
- Czego chcesz? – zapytał kapitan, przywołując na pomoc ćwierć wieku marynarskiego doświadczenia. Był zdziwiony, że morderca pozostawił go przy życiu.
- Przejmujemy tą łajbę, kapitanie – powiedział z uśmiechem Goebbels, wynurzając się z mroku. Mazur był niezwykle odważnym człowiekiem, który bał się niewielu rzeczy na tym dziwnym, zwariowanym świecie. Ale tym razem wystraszył się. Groza przeszyła go do szpiku kości. Chciał się cofnąć, ale zablokował go terminal sterujący głównego komputera. Przełknął nerwowo ślinę czekając na rozwój wypadków. Łysy mężczyzna miał oczy mordercy. Szare, zimne i bezlitosne. Grozy dodawał mu podstępny uśmieszek rzezimieszka.
- Orzeł 1, tu Mangusta – powiedział do krótkofalówki Goebbels, zmieniając magazynek w swoim pistolecie kaliber Magnum ’44. – Mostek przejęty. Załoga wyeliminowana. Czekam na dalsze instrukcje.
- Zrozumiałem, Mangusta. Wysyłam wsparcie – usłyszał w odpowiedzi.
Mazur rozejrzał się smutno po leżących dookoła trupach. Z dołu dobiegały odgłosy broni automatycznej i sporadyczne huki eksplozji. To Sindbad, Mombasa i Bułgar dobijali straż. Śmierć zebrała na Vesper krwawe żniwo. Stary kapitan, mający przed sobą jeszcze kilka godzin życia, nie przypuszczał nawet, że prawdziwa rzeź zacznie się dopiero niedługo. Albowiem cel operacji Tomasza Lipnickiego właśnie w tym momencie wydostał się do świata ludzi i zaczynał własne, krwawe i brutalne polowanie.

* * *


Na sali bankietowej usłyszano strzały. Dochodziły z nieodległej części pokładu. Wtedy jeden z gości wyszedł spokojnie na środek pomieszczenia. W ręku trzymał pistolet maszynowy Uzi. Z obojętnym wyrazem twarzy podniósł go i wystrzelił długą serię w sufit, co wywołało ogólną panikę. Większość pasażerów od razu padła na podłogę, chowając się pod stołami. Tylko niewielka część próbowała salwować się ucieczką. Słysząc zamieszanie, z korytarza prowadzącego do kajut pasażerskich przybiegli dwaj ochroniarze, jednak przez napierający tłum uciekających pasażerów, nie byli nawet w stanie zobaczyć napastnika. Keller stał w bezruchu, całkowicie zaskoczony dziejąca się wokół niego sytuacją. Nagle, kątem oka, dostrzegł po prawej stronie restauracji podejrzany ruch. Z przerażeniem zobaczył jak między stolikami powstaje młody mężczyzna, trzymający w rękach walizkową wersję pistoletu maszynowego MP5 „Kurz” i otwiera ogień do przybyłych goryli. Powietrze przeszył łoskot serii. Obaj ochroniarze padli martwi, podobnie jak trzech przypadkowych pasażerów, którzy znaleźli się na linii ognia terrorysty.
Keller przez ułamek sekundy widział jak Aneta ucieka ze swoich ochroniarzem bocznymi drzwiami. Właśnie w tym momencie Fritz szarpnął go za rękę, wyrywając z całkowitego paraliżu.
- Kacper! Co teraz!?
- Za bar! Dawaj! – krzyknął Keller, po czym nie czekając na reakcję nowego znajomego, przeskoczył na drugą stronę grubej, drewnianej lady. Fritz ze zdumieniem stwierdził, że jego nowy znajomy zrobił to płynnym, wyćwiczonym przewrotem, jaki wielokrotnie widywał w filmach akcji. Gdy schowali się po drugiej stronie baru, kilkanaście pocisków Parabellum trafiło w zgromadzone na półkach nad nimi butelki. Posypały się na nich ostre odłamki szkła, kufli i krople rozbryzgiwanego alkoholu. Terrorysta najwyraźniej nie chciał pozwolić, by ktokolwiek uciekł z sali żywy. Keller wyjął zza paska swój ulubiony pistolet Beretta 92, błyszczący złowrogo czarną, oksydowaną stalą.
- Co to, kurwa, jest!? Skąd to masz!? – krzyknął zaskoczony Fritz.
- Nie ma czasu – wyjaśnił pospiesznie Kacper, odciągając zamek. Pierwszy nabój wskoczył do komory. – Spierdalamy stąd.
Nie czekając na reakcję kolegi, rzucił się pochylony do drzwi, prowadzących na kuchenne zaplecze drink baru.

* * *


Facet z Uzi ponownie gruchnął w sufit długą serią. Z tłumu wyszło trzech jego pomocników, tak jak on, ubranych w eleganckie garnitury. W rękach trzymali pistolety maszynowe. Uśmiechnął się na ich widok. Żaden z nich nie miał typowego wojskowego doświadczenia. On, kapral Janusz Sawicki, był od pięciu lat żołnierzem wojsk specjalnych. Jako szturmowiec 25 dywizji powietrzno-desantowej w oddziale pułkownika Krausa zdążył zaliczyć kilkanaście śmiertelnych trafień, najwięcej w ulicznych walkach w Kabulu, stolicy Afganistanu. Rozglądając się po grupie zawodowych cyngli, gangsterów i byłych skazańców, z uśmiechem skonstatował, że typowo bojowa akcja poszła im całkiem nieźle.
- Na glebę, kurwa! – krzyczeli rozkazująco jego podkomendni do oniemiałych cywili. - Wszyscy! Już! Będziemy strzelać! Ruchy, do diabła!
Sytuacja wyglądała na opanowaną. Kapral spojrzał w górę. Na jednej z otaczających restaurację antresol stał już Lisiecki z gotową do strzału strzelbą typu Mossberg. Obserwował z góry, czy żaden z pasażerów nie robi niczego podejrzanego. Sawicki kiwnął do niego porozumiewawczo, po czym pełen dumy nonszalancko poprawił krawat i z uśmiechem zameldował przez radio:
- Orzeł 1, zgłasza się Szakal. Wszystko pod pełną kontrolą.

* * *


Keller i Hoffman biegli wzdłuż długiego, wąskiego korytarza wystrojonego gablotami tematycznymi o wojnie domowej w Ugandzie. Nagle zza rogu wyskoczył zamaskowany mężczyzna w czarnym mundurze, uzbrojony w nowoczesny karabinek maszynowy. Rozpędzony Kacper, trzymając obiema dłońmi gotowy do strzału pistolet, nie zatrzymał się nawet. Zaskoczenie minęło w ciągu sekundy. W biegu wymierzył do oddalonego o siedem metrów celu i błyskawicznie, zanim terrorysta zdążył wycelować, pociągnął za spust. Pierwsze dwie kule trafiły w kamizelkę kuloodporną Wolfa i utknęły w aramidowych płytach wzmacnianych warstwami korundu, nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy. Ogłuszyły go jednak na krótką chwilę i to przeważyło. Kolejne dwa pociski przebiły kamizelkę, raniąc najemnika w lewe ramię. Stracił on równowagę, zrobił krok w tył. W wyniku wstrząsu opuścił gwałtownie lufę karabinu. Wystrzelona przez niego seria przeorała podłogę. Dopiero piąta kula z Beretty uśmierciła Wolfa, przewiercając kevlar i trafiając go prosto w serce. Z dziury w kamizelce trysnął strumień krwi, spływając obficie po przyczepionych do niej ładownicach. Ciało runęło do tyłu z rozpostartymi rękami. Kacper strzelił jeszcze dla pewności dwa razy, ale chybił, rozbijając stojąca przy ścianie szklaną gablotę z jakimiś afrykańskimi instrumentami plemiennymi. Dzieła zniszczenia dopełniło ciało zastrzelonego komandosa, które runęło na nią plecami. Nie zatrzymując się, Kacper gnał do przodu, pospieszany grzmiącymi zewsząd odgłosami broni automatycznej. Parę kroków za nim podążał wystraszony Fritz.

* * *


Kilkadziesiąt metrów dalej, w podobny sposób Olgierd, doświadczony ochroniarz renomowanej agencji, eskortował swoją podopieczną, Anetę Wilczur. Biegnąc tuż przed nią, z pistoletem w garści, torował drogę, choć sam dokładnie nie wiedział gdzie powinien uciekać. Biegnąca za nim dziewczyna też tego nie wiedziała. Pełna radości życia dziewiętnastolatka pierwszy raz zetknęła się z brutalną przemocą i zabijaniem. Nie miała pojęcia, że to, co widziała do tej pory, to zaledwie początek krwawych wydarzeń.
Nagle względną cisze korytarza, zakłócaną tupotem dwóch par stóp, przerwał głośny karabinowy strzał. Niespodziewanie Olgierd zgiął się wpół, chwycił rękami za brzuch i upadł na podłogę. Aneta uklękła tuż przy nim wystraszona, odwracając go na plecy. Ze zgrozą stwierdziła, że jej ochroniarz i przyjaciel, który tak często zastępował jej wiecznie zapracowanego ojca, będący jedyną osobą, której się zwierzała, ma na koszuli wielką, szkarłatną plamę. Jego twarz była blada. Oddychał szybko i płytko, rozglądając się dookoła niezrozumiałym wzrokiem, jakby do końca nie orientował się, co się właściwie stało. Aneta była przerażona widokiem krwi. Dostała drgawek, gdy zobaczyła, że zbroczyła sobie nią dłonie. W jej oczach pojawiły się łzy. Zaczęła łkać, usilnie błagając Olgierda, by jej nie zostawiał. Mimo wszystko tamten oddychał coraz wolniej i rzadziej. Wtedy zrezygnowana uderzyła go kilka razy pięścią po ramieniu, jednocześnie wściekła i zrozpaczona, że zostawia ją samą w takiej chwili. Wtedy zorientowała się, że nie jest sama. Kilka metrów przed nią stał ubrany na czarno mężczyzna w kominiarce. W rękach trzymał wycelowany w nią karabin. Jego oczy miały wyraz, jakby się uśmiechał. Wrażenie pogłębił rozbawiony ton.
- Ciebie nie zabije, słoneczko – zaśmiał się Rudy. – Wstawaj! Pójdziemy do kajuty, gdzie się tobą zajmę. Obiecuję…
Mimo, że twarz zasłaniała mu kominiarka, widziała, jak tamten oblizuje wargi. Klęczała dalej. Nie zdawała sobie sprawy, że nadal szturcha Olgierda, by wstał i obronił ją przed niebezpieczeństwem, zupełnie, jakby chciała go obudzić. Komandos stał nieruchomo. Zniecierpliwiony przesunął kciukiem guzik bezpiecznika.
- Szybciej – warknął, nieco mniej wesoło. – Dawno nie miałem dobrej kobiety. Poużywam cię trochę, a potem zrobią to moim kumple…
Wtedy wzrok Anety przesunął się nieco w prawo i utkwił na innym, niespodziewanym uczestniku tego dramatycznego spektaklu. Zza rogu korytarza wyłonił się młody mężczyzna, ubrany w czarną marynarkę i elegancką, błękitną koszule. Stanął dwa kroki za bandytą i trzymając pistolet jedną ręką, wymierzył w tył jego głowy. Keller pociągnął za spust. Rozległ się ogłuszający huk wystrzału. Kula trafiła w potylicę Rudego. Wylatując przez skroń sprawiła, że twarz komandosa dosłownie eksplodowała. Na ścianę trysnęła mieszanina krwi, mózgu i odłamków czaszki oraz kilka kosmyków zlepionych krwią włosów. Martwe ciało osunęło się bezwładnie na podłogę. Zza rogu wypadł Fritz. Widząc dwa zakrwawione ciała ledwo powstrzymał się przed zwymiotowaniem. Kacper, nie tracąc czasu, przykucnął przy trupie komandosa, przewrócił go na plecy i zaczął zdzierać z niego kamizelkę. Dokładna znajomość działania wojskowych zaczepów i klamer pozwoliła mu skończyć to działanie w kilkanaście sekund. Zdjął też z zabitego przymocowany do pasa bandolier z granatami. Zrzucił z siebie marynarkę, pilnując by nie zostawić w niej jakichś rzeczy osobisty i ubrał kamizelkę. Pancerz lekko krępował ruchy, ale gwarantował bezpieczeństwo. Bez słowa podniósł z ziemi karabin szturmowy M4 z podwieszanym granatnikiem. Sprawdził czy magazynek jest załadowany i przełączył selektor ognia na strzały pojedyncze. Dla pewności wsunął też granat zapalający 40mm do krótkiej lufy wyrzutni. Podszedł do płaczącej przy zwłokach przyjaciela Anety i chwycił ją za rękę.
- Szybko, musimy wiać! – powiedział spokojnym, opanowanym tonem. – Tamci nam nie darują.
Dziewczyna chwile się opierała, jednak zdecydowała wstać i pójść razem ze swoimi wybawcami.
- Gdzie teraz? – zapytał nieco zdezorientowany Hoffman. W rękach trzymał już Berettę, którą dostał przed chwilą od Kacpra. Dłonie młodego Niemca dygotały lekko, ale pistolet trzymał w miarę prawidłowo.
- Do maszynowni – rzucił krótko Kacper. Instynktownie przybrał dowódczy, żołnierski ton. – Ja mam kamizelkę i dużą siłę ognia, więc idę przodem. Ty osłaniasz dziewczynę i tył. W razie zagrożenia przytrzymam ich ogniem osłonowym, a ty bierzesz Anetę i wycofujesz się z pola ostrzału.
- Skąd… pan wie jak mam na imię? – zapytała, przecierając palcami załzawione oczy.
Keller spojrzał pytająco na Fritza. Tamten wzruszył tylko ramionami. Dziewczyna patrzyła na nich smutnym, niewinnym spojrzeniem brązowych oczu. Z bliska zdawała się być jeszcze piękniejsza. Kacper musiał odwrócić wzrok.
- Ruszamy! – zakomenderował. Nie chciał mieszać w to swoich osobistych uczuć. Zwłaszcza, że musiał wykonać powierzone mu zadanie. A z powodu Anety zaczął mieć dylemat. Właśnie wtedy przypomniał sobie, jak podczas kolacji powiedział do Fabiana, że obaj są profesjonalistami. Nie wiedział jeszcze, jak przewrotnie prorocze miały się okazać te słowa.

* * *


Kajuta nr 437, Sektor D, HSC Vesper

21 styczeń, 20:24

Troje mężczyzn stało w otoczeniu całkowitej ciszy, obserwując swoje straszliwe znalezisko. Starali się nie pokazywać po sobie strachu, jednak sam fakt, że milczeli, nie wiedząc co powiedzieć, wzbudzał niepokój. Wielgosz stał z przodu. Po lewej miał Sindbada, byłego sierżanta, z którym służył jeszcze w kawalerii powietrznej. Przy drzwiach nerwowo palił papierosa Artur Drzazga, były operator GROM-u .Wszyscy trzej posiadali bogate wojskowe doświadczenie, ale widok jaki mieli przed oczami poruszył ich do głębi. Trzy metry przed nimi leżało oparte plecami o ścianę ciało Feliksa Grubera. Przynajmniej wskazywały na to dokumenty, znalezione na biurku, bo zwłok nie dało się rozpoznać. Nie miały one bowiem głowy. Postrzępione płaty skóry szyi i karku wskazywały na to, że coś ją brutalnie oderwało. Ofiara z pewnością nie umarła lekką śmiercią. Świadczyła o tym również zbryzgana krwią ściana, podłoga i koszula zabitego. Po długiej chwili konsternacji, trwającej nieco ponad minutę, Wielgosz otrząsnął się pierwszy.
- Wracajcie do patrolu! – rozkazał swoim ludziom. – Dołączę do was za chwilę, jak zamelduję o wszystkim pułkownikowi.
Jego towarzysze bez słowa opuścili przeklętą kajutę. Mimo odwagi i twardego charakteru, oficer poczuł się nieswojo, gdy został sam na sam z trupem. W pewnym momencie dostrzegł, że palce prawej dłoni Gruber kurczowo zaciska na niewielkim krzyżu z wizerunkiem Chrystusa. Porucznik zamyślił się na chwilę, jeszcze raz upewnił, że jest sam, po czym pochylił się nad zwłokami i zabrał krzyż. Nie chciał robić tego przy innych, by nie okazać słabości. Gdy wyjmował symbol z martwych dłoni, palce zdawały się zaciskać coraz mocniej. Zupełnie jakby dusza zmarłego pilnowała krzyża, jedynego źródła ochrony swojego zbeszczeszczonego ciała. Zupełnie jakby… coś, co zabiło Grubera, grasowało również na tamtym świecie. Porucznik nerwowo przełknął ślinę. Wstał, schował krzyżyk do jednej z ładownic i wyszedł z pokoju, starając odegnać od siebie złowieszcze przeczucia.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 02.12.2010 08:55 · Czytań: 695 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
Sceptymucha dnia 02.12.2010 15:26
Bardzo fajne. Po poprzedniej części nie wiedziałem, o co chodzi, ale teraz wróciło na główne tory.
Ramirez666 dnia 02.12.2010 22:02
Staram się umieszczać stosunkowo niedługie fragmenty, żeby nie męczyć czytelnika, ale gdybym zbytnio coś zamieszał, to zwróć mi uwagę. ;)
Sceptymucha dnia 03.12.2010 11:19
Nie było zamieszane, tylko wprowadziłeś nowy wątek i ja nie wiedziałem skąd się wziął, więc czekałem na kolejną część.

W tym tekście zaskoczeniem dla mnie był motyw ze śnieżycą - wcześniej wspomniany był sztorm itp i stąd nie wyobrażałem sobie śnieżycy.
Ramirez666 dnia 04.12.2010 21:09
Z tego co czytałem i dziadek mi opowiadał, to sztormy zima właśnie tak wyglądają... wzburzone fale, śnieżyca i wichura, że hej... halnego bije na głowę :) piorunów za to nie ma, przez co nastrój grozy buduje mi sie ciężej, bez powoływania się na trzaski, gromy i błyskawice ;)

Następna część już w drodze ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty