Wróciła. Myślałem, że już mam to za sobą, że po ostatnim… Nie mam nic do powiedzenia. Ale wróciła i znowu wierci mi dziurę w głowie, jak w każdą niedzielę, idź sobie, poszła! Dwie łyżeczki cukru do kawy, chociaż nie słodzę, ale każda łyżeczka to broń w walce z nią, nie dość że można słodzić i mieszać to jeszcze później, dzyń o filiżankę, pieścić brzuszek i długi, gładki trzonek. Można siorbać i wąchać aromat, wypełniać pustkę zmysłami, smak i zapach zazwyczaj pomagają. Ale nie teraz, nie dała się nabrać, przebija się przez kawową piankę i ryczy, świdruje w środku, jest bezwzględna. Nie chce słyszeć o rozejmie- bezlitośnie łamie moje ołówki i drze pogniecione kartki, kasuje pliki z komputera. Pozwala mi to pisać, bo wie, że i tak zaraz wyjmę gumkę, korektor, z szelestem zemnę w pięści… Idź sobie już, znam twoje pięciopalczaste oblicze na pamięć, mogę zapisać twoim imieniem grube pliki kartek jak Jack we „Lśnieniu”, ale czy przestawianie słów naprawdę coś zmieni? Nie mam nic do powiedzenia, mam nic do powiedzenia nie, powiedzenia do mam nie nic… Niby tylko myśl, ale myśl chorobliwa, jak przezroczyste wiertło do lobotomii. Tylko myśl, już dawno tak o niej nie mówię, aż myśl, zdolna wypełnić sobą… Słyszeliście kiedyś o krzywej Hilberta? Potrafi wypełnić całą przestrzeń którą jej dacie, mimo, że nie ma szerokości, cholerny pasożyt tak się wije, że w końcu przekształci odcinek w kwadrat. Mojej myśli też nie przeszkadza to, że nie ma ciała, to, że niby nie wolno jej uciskać szarego cielska mózgu, że może mnie męczyć tylko w snach. Nieświadoma swoich ograniczeń torturuje mnie co niedziela.
Czy szukałem pomocy? Nie, nie pomaga palenie, zaciągam się nie myśląc o świetliku na końcu peta, nie pomaga nic, jest setka lekarstw na objawy, żadnego na przyczyny. Głośny płacz bachora sąsiadów przepędza ją nagle, wrzask odbijający się od wnętrza czaszki znika jak jarzące światło po pstryknięciu włącznika. Dzieciak przewrócił się ganiając po mieszkaniu, pewnie potknął się o jeden ze swoich cudownych drewnianych pociągów. Nie cierpię gnoja, ale dzisiaj, o tak, w niedzielę traktuję go jak zbawcę i stawiam na równi z ambulansami, spuszczaną wodą i awarią prądu, na samym szycie hierarchii.
Myślałem nawet o tym, żeby być katolikiem. Wiem, to dosyć perwersyjna fantazja, ale tylko pomyślcie… Niedzielny ranek, budzę się z uczuciem, że to dziś, dzień święty, pierwszy dzień tygodnia, dzień na rozpoczynanie i dzień na radość. Dzień wprawdzie wolny, ale czy wolny jest też czas? Ha! Nie ma mowy o lenistwie, przecież one czekają, te stada białych mikroperfekcji! Uroczyste śniadanie, kruchy rogalik mięknie zalany starannie zaparzoną herbatą (woda o temperaturze 90 stopni, 2 do 3 minut, stoję nad parującym kubkiem z zegarkiem i odmierzam 150 sekund). Kąpiel, dokładne szorowanie, szampon, żel, perfumy, dezodorant, krem do twarzy i (ach, drżę na samą myśl o tym) cążki oraz pilnik do paznokci. Myśl nie ma szans, nie ma się jak wcisnąć w umysł tak zaprzątnięty perfekcjonizmem, wypełniony po brzegi przejęciem i oddaniem, w skondensowanej teraźniejszości nie ma przecież wolnych miejsc, wszystko zajęte i zarezerwowane. Wolne stoliki, czy choćby miejsca stojące? Szukajcie ich w przyszłości lub przeszłości, tam zawsze jest mgliście, może uda wam się wmówić komuś, że was podsiadł, pewnie wam uwierzy, sam nawet nie wie skąd się tam wziął… Albo zapomniał albo jeszcze nie wie, ale teraz? Nie ma mowy, siedzi wbity w siedzenie i precyzyjnie steruje nadgarstkiem, piłuje paznokieć atom po atomie. Po piłowaniu przychodzi kolej na prasowanie, pachnąca żelazkiem biała koszula opina ciepło łokcie. Krawat wiązany w węzeł Grantchester (polecany dla niższych mężczyzn), origami dziewięciokrotnego splotu nie przepuszcza nawet pełnego cząsteczek powietrza, a co dopiero…. Już jedenasta, a na moim koncie same druzgocące zwycięstwa.
Kapelusz na głowę i do kościoła, wypastowane buty stukają równo o chodnik. Nie idę najkrótszą drogą, każdy przecież wie, że msza nie trwa jednej godziny, że obrasta otaczający ją czas i wypełnia, wypełnia ten czas jak krzywa Hilberta. Jedyny godny przeciwnik myśli, nawet telewizja nie ma takiej siły, ze swoimi reklamami, podczas których znów jestem wrażliwy, podczas których w każdej chwili… Kościół to nie budynek, ale całe miasto, metropolia, aglomeracja rytuałów. Kadzidło pełznie po ulicach, w zimnym jak nóż powietrzu tworzy obłoczki, które przemieniają się w konwersacje, te z kolei pozwalają mi wygłaszać poglądy i osądzać wydarzenia, moi rozmówcy kiwają głowami ze zrozumieniem. Dzień dobry, jak się pan ma sąsiedzie, uchylam kapelusz i kłaniam się nisko.
W kościele swoje pierwsze kroki kieruję w stronę konfesjonału. Jako przykładny katolik, chcę, żeby wszystko było sterylnie czyste, najdrobniejsze uchybienie w rytuale to szansa dla niej. Więc klękam, wdycham zapach drewnianej kratki, recytuję formułkę. Pana Boga obraziłem następującymi grzechami… Niczym go nie obraziłem. Jestem dobrym katolikiem. Dopilnowałem każdego szczegółu, uniknąłem nawet błędu pychy, wiem, że jestem doskonały, ale bez samouwielbienia. Proszę księdza, nie mam nic do powiedzenia. Dopada mnie i tu, w przyjaznym bastionie, za grubymi, romańskimi murami, nawet tu. Wybiegam z kościoła, głowa pęka mi z bólu. Płytki chodnikowe ułożone są piątkami, każda zna na pamięć swoją rolę.
Widzicie, nie ma na to sposobu. Małe dystrakcje pozwalają mi jakoś dociągnąć do poniedziałku, ale ona… Ona i tak wraca, zawsze w niedzielę, zabarwia ją bólem, każe mi czytać moje teksty i mówi… Sami wiecie co mówi. A ja jej wierzę, drę kartki na strzępy, na nierozpoznawalne kawałeczki, rozrywam słowa wzdłuż i w poprzek, zasypuję śmietnik resztkami tekstów, które pisałem przez cały tydzień. Co niedzielę przed snem zaglądam do szuflady, chcę świeżym okiem spojrzeć na swoje idee, genialne pomysły które pozwalały mi zagłuszyć całą poniedziałkowo-sobotnią przestrzeń stukaniem klawiszy i temperowaniem ołówka. Kosz kipi czarno-białymi skrawkami, ale w szufladzie jest tylko plik bezlitośnie czystych kartek. Nie mam nic do powiedzenia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
vetinarii · dnia 16.12.2010 09:35 · Czytań: 927 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: