„Dripping with alchemy
Shiver stop shivering
The glitter’s all wet
Your’re all chrome.”
Yeah Yeah Yeahs “Heads Will Roll”
Czego tak usilnie szuka pani na dnie szklanki? Oparta łokciami o bar pije pani Cuba Libre, już trzecie odkąd się pani przyglądam. Bąbelki odrywają się od dna i unoszą się lekko, oklejają soczystą cytrynę jak lekki welon. Czy to one tak panią zajmują? Rozumiem, że pięknie pękają, ale przecież pani nie odrywa od nich wzroku nawet na sekundę. Kiedy konieczność przelania napoju do ust każe pani przelecieć wzrokiem po barmanie, rzędach butelek, a wreszcie suficie, zamyka pani po prostu oczy. Beznamiętnie, bezsennie, jakby z obowiązku. Co też może się kryć w grubym, szklanym denku? Samotność? Oczywiście, inaczej po co by pani tu przychodziła. Czy istnieje miejsce bardziej sprzyjające użalaniu się nad sobą, miejsce bardziej samotne i smutne niż takie kluby? Samotność w pojedynkę jest zbyt łatwa do zniesienia, żadna to tajemnica. Ach, gdyby podniosła pani choć na chwilę wzrok znad szklanki, poczułaby pani to miejsce jeszcze intensywniej. No, niech się pani rozejrzy, ubawi się pani świetnie, zapewniam. Te wszystkie pary, upokarzający taniec, alkoholowe namiętności rozpalające parkiet. Pocałunki o smaku fermentującego jęczmienia, zalane winem koszule, wszystko gubi się i próbuje utrzymać równowagę w szaleństwie niebieskich i czerwonych świateł. Czy to wszystko nie jest komiczne?
„Czy to wszystko nie jest komiczne?”- słyszy dobiegający z prawej strony głos, lekko zalany i wyraźnie rozbawiony. Pewnie nie do niej, na pewno do kogoś innego, przecież ona go nie zna. Ignoruje głos, ignoruje źródło głosu, jeszcze niżej pochyla głowę nad szklanką. Czyżby plan się nie powiódł? Czy mimo całego brokatu, którym obsypywała się przed wyjściem, dalej było ją widać tak wyraźnie? Była przecież taka dokładna, miniaturowymi błyskami migotał każdy kosmyk jej włosów, duży dekolt lśnił tak, że niemal nie było widać skóry. Nie, to niemożliwe, żeby ktoś ją widział. Głos znika powoli, ginie w rytmicznych basach i światłach. To nie do niej, na pewno nie do niej.
Udaje pani, że mnie nie słyszy, jakież to oczywiste. Przecież się nie znamy, przecież ma pani ważniejsze zajęcia… Przeszkadzam, wiem, ale wybaczy pani, niewiele mnie to obchodzi. Fascynuje mnie pani, nie chciałbym zepsuć pani wieczoru, ale tak uroczo pławi się pani w rozpaczy, tak ślicznie lśni brokatową mgiełką… Zdaje się, że pokrywa ona panią całą, przysiągłbym, że, błyszczy nawet w tych niesamowicie niebieskich oczach. Iskrzy pani cała przy każdym ruchu, odbija jaskrawą czerwień i błękit na wszystko wokół, jedna z tych kul dyskotekowych, jeśli wybaczy mi pani to prostackie porównanie. Do tego ten strój, wyjątkowo gustowny. Czarna bluzka, kuszący dekolt, pyszne piersi- nie byle gratka dla bywalców takich miejsc. Bo przecież pani musi pociągać, bez tego niepodobna sięgnąć prawdziwej depresji, tak bardzo zagubić siebie, a tego przecież pani chce, prawda? Ach, jak pięknie wierci się pani na wysokim stołku, z jakim zacięciem łamie słomkę! Czeka pani tylko na jakiegoś ignoranta, na swojego wymarzonego rycerza, który pogrąży panią w zupełnej pustce… Czy ja się pani nadam? Służę uprzejmie, nie mógłbym wszak odmówić tak czarującej damie. No dalej, niech się pani tylko rozejrzy.
„Niech się pani tylko rozejrzy”, to do niej, koleś gapi się na nią, zastukał nawet paznokciem w swój kieliszek, żeby zwrócić jej uwagę. Ciągle uśmiecha się arogancko, czego on właściwie od niej chce? Niech się pani rozejrzy, pani się rozgląda, słucha, patrzy… Na parkiecie pozbawione wstydu figurki wyginają się, upadają sobie na twarze, poszukujące oparcia ręce znajdują plecy, pośladki, uda… Pot miesza się ze szminką, wypastowane buty pląsają bezładnie, ślizgając się na mokrej od wymiocin podłodze. Wyżelowany barman usługuje owłosionym rękom, usługuje pogiętym w nich papierom, dwie wódki, trzy wódki, reszty nie trzeba. Ludzie tłoczą się wokół niej, co chwilę chwiejąc wysokim krzesłem, na którym siedzi. Cudze oddechy ślizgają się po jej skórze, zdecydowanie za blisko, obce spojrzenia macają ją brutalnie, nie oszczędzając ani fragmentu. Spływają z jej lśniących włosów, zatrzymują się ostentacyjnie na piersiach, długo i pożądliwie. Ściekają niżej i niżej, tak kleiste i gęste, przenikają z łatwością przez jej warstwę ochronną, przez jej miliony maleńkich lusterek. „Nie, nie jestem zainteresowana” -rzuca półgłosem do schludnie ubranego faceta podchodzącego pod czterdziestkę. Facet uśmiecha się jeszcze chwilę, po czym odchodzi zawiedziony. Niebieskie oczy toną coraz głębiej w bąbelkach.
Nie jest pani zainteresowana- pięknie go pani spławiła, szkoda, że nie widziała pani jego miny. Może zobaczył w końcu to, co pani dla niego zaplanowała? Chciała ich pani pokonać ich własną bronią, nie mylę się? Przepyszny pomysł, naprawdę rewelacyjny, że też sam na coś takiego nie wpadłem… Coraz bardziej mi się pani podoba, niech pani tylko posłucha, Yeah Yeah Yeahs w takim miejscu!
Śpiewają „Off with head”. Uśmiecha się do siebie marzycielsko, wyobrażając sobie, że królowa kier w cudowny sposób pozbawia każdą z otaczających ją szyi ich wyższych części, tak ten uśmiechnięty playboy poszedłby pierwszy. „Heads will roll, on the floor”, nuci pod nosem, zamyka oczy, daje się ponieść wyobraźni. Cały parkiet śliski od krwi, ciała leżące na sobie, jedno na drugim, mężczyźni na kobietach, wciąż gnących się w tanecznych ruchach. Podłoga pokryta rozbitym szkłem, alkohol w końcu wymiesza się dokładnie z krwią, czy nie o to właśnie im chodziło? Czy nie o to, żeby w żyłach zamiast krwi płynęła wódka, żeby kobiety leżały pod nimi, podrygując rytmicznie? Czy nie po to przychodzą tu co sobota, do jasnej cholery? Mokra, nasączona etanolem góra ciał błyszczy pięknie w świetle stroboskopu, jedynie ona na swoim wysokim stołku przygląda się tej kompostującej orgii, mrużąc oczy z przyjemności. „Jesteś sama?”- głos obleśnego Araba niemal strąca ją na ziemię- pewnie myślał, że to do niego się tak uśmiechała. „Kogo widzisz, kiedy na mnie patrzysz?”- odpowiada szybko, nie odwracając się, nie podnosząc nawet wzroku, jakby pytała pykających bąbelków.
„Piękną kobietę”- och, ależ się puszy, ależ wypina pierś, szczerzy się; czy mi się zdaje, czy nawet mrugnął do pani? Co za brak taktu, nie mogę się wprost doczekać pani ciętej riposty, a może będzie pani po prostu patrzyła w blat tak wymownie, że sam sobie pójdzie? „Powinieneś widzieć paskudnego Araba…”- mówi pani zawiedziona, tak cicho, że nawet ja ledwo usłyszałem. On przecież nie rozumie, uśmiecha się głupawo jeszcze chwilę i idzie sobie. Chociaż uśmiech zniknął, proszę pani, to już jest coś, cel osiągnięty! Jest pani niepocieszona, to zrozumiałe. Patrzą na panią, widzą ramiona, włosy i nogi, które, ja wiem, są
po drugiej stronie lustra, lustra rozproszonego, lustra w sprayu, lustra instant, ale wciąż lustra… Powinni widzieć swoje wykrzywione twarze, powinni zostawić panią w spokoju, powinni, wiem, ale chyba nie sądziła pani… A cóż to, czemu się pani tak chwieje, spokojnie, zaraz się pani przewróci na tym krześle!
Zaraz się przewróci na tym krześle. Jest jej niedobrze, tańczące postaci mylą jej błędnik, wypity alkohol tylko zwiększa ich amplitudy. Łapie się kurczowo blatu, aż zbieleją kostki, szybko oddycha przesyconym alkoholem powietrzem. Nie wytrzyma, zeskakuje gwałtownie na ziemię, oblewając kogoś resztką swojego drinka. Po omacku, łapiąc się ramion przypadkowych ludzi toruje sobie drogę do zlewu w łazience. Opiera się czołem o kran, rzucana spazmami zwraca cały swój obiad- kawę i ciastko. Nie może patrzeć na czarną maź w zlewie, wspierając się łokciami o blat, powoli podnosi głowę. W wielkim lustrze na ścianie widzi odbicia milionów maleńkich zwierciadeł, zwielokrotnione twarze wypełniają całe pole widzenia. Do szaleństwa kopiowania dołączają wypolerowane krany i mydelniczki, po tak wielu odbiciach to już nie jest ona, to nie może być ona, to na pewno jakieś zniekształcenie… Z lustra gapi się na nią obca dziewczyna z resztkami jedzenia w kącikach ust, rozmytym makijażem i podkrążonymi oczami. To przecież nie jest ona, to nie może być ona. „To nie ja, to nie ja, to nie ja…” -powtarzają echem srebrne drobinki.