Vesper - cz.7 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.7
A A A
Centrum dowodzenia ochrony, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

21 styczeń, 22:19

Pułkownik siedział w centrum dowodzenia, paląc czwartego z kolei Chesterfielda, którym próbował choć trochę ukoić zżerający go od środka stres. Ze słuchawkami na uszach, ciągle rozmyślał o zniknięciu Jawduszyna i tym co jego ludzie znaleźli w tamtej kajucie, w której, według ich zeznań, próbował zgwałcić bezbronną nastolatkę. Zdemolowane pomieszczenie było pełne krwi. Nieregularne, czerwone rozbryzgi widniały na ścianach, meblach i podłodze, kilka z nich nawet na suficie. Na drzwiach był odbity wyraźnie krwawy ślad ludzkiej dłoni. Meble i stolik były roztrzaskane, fotele leżały przewrócone pod jedną ze ścian. Na dywanie roiło się od potłuczonego szkła z rozbitych szklanek, luster i spalonej lampy, który tylko syczała złowieszczo, raz na jakiś czas wystrzeliwując z siebie snop iskier. Po gangsterze i dziewczynie nie było żadnego śladu. Kto mógł zrobić coś takiego? Podczas sprawdzania taśmy z monitoringu okazało się, że pilnująca korytarza kamera spaliła się niespodziewanie na kilka chwil przed tajemnicza zbrodnią. Ostatnia nagrana scena ukazywała postać wchodzącego do kajuty gangstera, ciągnącego za włosy swą niedoszłą ofiarę. Kraus znał opowieści o bandyckim życiu Jawduszyna i jego umiejętnościach w mordowaniu ludzi. Igor był dobrze zbudowanym mężczyzną o świetnej kondycji fizycznej. Mimo wieku utrzymywał dobrą formę.
Kto w takim razie mógł go zaskoczyć?
Gdzie są ciała?
Co jeśli mordercą jest jeden z jego ludzi?
Jeśli tak, to który?
Dlaczego zabił?
Pułkownik miał w głowie burzę pytań. Rozmowa, jaką kilka minut wcześniej odbył z Lipnickim, sugerowała kontynuowanie operacji bez względu na okoliczności. Nawet jeśli w grę wchodziło zagrożenie utraty życia członków oddziału. Pułkownik smutno się uśmiechnął. Dobrze, że to jego ostatnia misja. Jak żaden dowódca, tak i on, nie lubił strat w ludziach. Siedział markotny ze słuchawkami na uszach i rozmyślał, próbując odegnać ponure myśli o tym, że zginął jeden z nich. Morderca i gwałciciel, ale odbywający służbę pod jego komendą. Zrezygnowany oficer podrapał się po swych siwych włosach, zaciągnął papierosem i jeszcze raz przekręcił kontrolkę częstotliwości na terminalu nadawczym. Postanowił prowadzić stały nasłuch pasma żeglugowego na terenie wokół ich pozycji. Chciał znać ewentualne ruchy jednostek pływających, choć łudził się, że w czasie podobnego sztormu ktoś będzie chciał płynąć przez Bałtyk. W słuchawkach brzmiał tylko monotonny szum.
Na fotelu obok siedział Wójcik, były artylerzysta z 5 Dywizji Pancernej, aktualnie sprawdzający ustawienia moździerzy rakietowych G41, podarowanych przez Lipnickiego do osłony akwenu i przestrzeni powietrznej wokół Vesper. Przetransportowane śmigłowcem wyrzutnie ustawiono na specjalnych trójnogach, dwa na dachu i jeden na tylnym tarasie okrętu. Każda z nich uzbrojona była w dwie kilkunastokilogramowe rakiety, zdolne zestrzelić każdy obiekt w promieniu dziesięciu mil. Jako profesjonalista, Wójcik w skupieniu wykonywał swoją żmudną robotę, wstukując na klawiaturze laptopa sekwencje poszczególnych komend dla zdalnie sterowanych rakiet, tylko co jakiś czas mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego.

Nagle w słuchawkach pułkownika rozległ się trzask, po czym dobiegły go niewyraźne słowa anonimowego meldunku.
- Kapitan nie żyje… Nasz statek tonie… utknęliśmy… radar wysiadł, straciliśmy łączność ze stałym lądem… nasze przybliżone współrzędne to 55-19 Północ, 17-22 Wschód…
Kraus westchnął zamyślony. Nie mógł odpowiedzieć. Ma zadanie do wykonania. Doprowadzić akcję do końca i zabrać ludzi z tego przeklętego statku. Gdy Balan skończy swoją robotę, od razu załaduje ich do śmigłowca i odleci na podstawiony przez ludzi Lipnickiego holownik. Tajemniczy głos w słuchawkach umilkł tak szybko, jak się pojawił. W eterze znów było słychać tylko szum fal radiowych.
Pułkownik zdjął słuchawki, zawieszając je na szyi. Kątem oka zerknął na swojego towarzysza.
- Wójcik – zaczął pewnym, oficerskim tonem, w którym nie czuć było ani trochę targających go od środka niepewności, dotyczących prawdziwych okoliczności zniknięcia Igora Jawduszyna – gadałeś z ludźmi. Co mówią o tych zgonach? Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
Artylerzysta głośno wypuścił powietrze z ust, lekko się zgarbił i w geście zakłopotania poluzował palcami sztywno zawiązany krawat. Wprawdzie spodziewał się, prędzej czy później, podobnych pytań, jednak nie chciał prowokować dowódcy zasłyszanymi plotkami.
- Widzi pan, pułkowniku, wszyscy raczej położyli na Jawduszynie kreskę – zaczął neutralnie, ukradkiem badając zachowanie i mimikę przełożonego, który wpatrzony w monitory kamer na olbrzymim, płaskim ekranie, nadal spokojnie palił papierosa. - Nikt go zresztą nie żałuje, bo każdy wie jaka była z niego kanalia. Poza tym… ludzie nie kupili tej ściemy o sejfie. Każdy żołnierz potrafiłby założyć ładunki wybuchowe tak, żeby rozpieprzyć drzwi i nie uszkodzić zawartości. W ogóle najprościej było przyłożyć któremuś z oficerów giwerę do łba i po prostu kazać otworzyć skarbiec. Ten Balan też nie wygląda na takiego, co to potrafi szwajcarski sejf otworzyć.

Rzeczywiście, Laurent Balan nie wygląda na specjalistę w dziedzinie zabezpieczeń elektronicznych. Raczej jak ćpun spod znaku gangsta, pomyślał stary żołnierz.
- Miałem na myśli zniknięcia – naciskał pułkownik.
Wójcik spojrzał na niego niepewnie.
- Żołnierze myślą, że to wampir – odparł posępnym głosem.
Pułkownik mimowolnie parsknął śmiechem, który w zaistniałych okolicznościach zabrzmiał złowieszczo niczym rechot diabła, tylko pogłębiając grobową atmosferę w centrali, podsycaną nagminnie przez wycie szalejącego za oknem wiatru.
- Pułkowniku – zagadnął bojaźliwie Wójcik po chwili milczenia. – Kim jest ten Balan? I co on tam naprawdę robi?
- Wójcik, wierzysz w Boga? – zapytał nieoczekiwanie oficer.
- Wierzę – Odpowiedź młodego artylerzysty zabrzmiała pewnie, choć z lekką nutką niepokoju.
- To pomódl się do niego, żeby uchował nas wszystkich przed tym, czym zajmuje się teraz nasz czarnoskóry znajomy.
Rozmowę przerwał sygnał od patrolu rozpoznawczego, który wysłano na poszukiwanie Jawduszyna.
- Generale, tu Kostia. Wygląda na to, że znaleźliśmy naszą zgubę.
- Gdzie jesteście!?
- Sektor A, zaraz obok klatki schodowej.

Oficer odłożył słuchawki na biurko, wrzucił peta do popielniczki i pędem wybiegł z centrum dowodzenia. W tempie błyskawicy dotarł na klatkę schodową, zbiegł piętro niżej i pół minuty później był na miejscu. Kostia stał nieopodal wejścia do pokładowego kasyna. W rękach trzymał zawieszony na szelkach, sześciolufowy ciężki karabin maszynowy M134 Gatling, znany wśród żołnierzy jako Minigun. Broń, dzięki magazynkowi na trzy tysiące pocisków, dużej szybkostrzelności i potężnej sile rażenia, była na polu walki prawdziwą bestią, zdolną niszczyć nie tylko całe grupy piechoty, ale też lekko opancerzone pojazdy bojowe i helikoptery. Ważyła osiemnaście kilogramów, ale w rękach takiego siłacza jak Kostia, było to nie za dużo. Mimo swej ogromnej mocy, broń miała tez sporo wad. Nie była celna na długie dystanse, a jej ogromny ciężar i rozmiary drastycznie zmniejszały mobilność strzelca. Mimo wszystko Lipnicki nalegał, aby jeden z żołnierz miał podobną broń cały czas pod ręką, na wypadek ataku z wody lub powietrza przy użyciu ciężkiego sprzętu. Gdy pułkownik nadbiegł, Rosjanin obrócił się do niego, wyraźnie czymś zdenerwowany. Korytarz przy drzwiach kasyna rozwidlał się. Jednocześnie z Krausem, z dwóch przeciwległych odnóg przybiegli naraz Wielgosz i Mombasa. Zdyszany pułkownik obrzucił wzrokiem wszystkich obecnych, zaczerpnął tchu i dopiero wtedy rozejrzał się dookoła, niemal podskakując z przerażenia. Zobaczył, wokół czego są zebrani. Na ścianie lewej odnogi, tuż za rogiem, wisiały przybite kawałkiem metalu szczątki Igora Jawduszyna. Ciało bandyty było makabrycznie poszarpane. Na marynarce widniało kilkanaście podłużnych, krwawych śladów. Najgorzej wyglądała głowa zabitego. Oczy zostały wydłubane, uszy i nos brutalnie poszarpane, z twarzy natomiast zerwano duże płaty skóry, odsłaniając chropowate kości czaszki. Brakowało też całej żuchwy. Krew spływała po zębach górnej szczęki, sterczących ponuro pod resztkami warg i skapywała monotonnie na podłogę. Wnętrzności martwego gangstera zwisały makabrycznie z olbrzymiej rany w brzuchu, wyglądającej, jakby jego żołądek eksplodował. Trupowi brakowało również prawej dłoni. Gdyby nie jego tajemnicze zniknięcie i krwawe ślady w zniszczonej kajucie, pułkownik nigdy nie rozpoznałby w tym truchle butnego i wyniosłego niegdyś mafiosa.
- Nikogo nie ma – powiedział Wielgosz. – Przeszukaliśmy cały poziom. Teren jest czysty.
- Musiał ukryć się w maszynowni – odpowiedział cicho Mombasa oglądając pręt, którym ciało sutenera przybito do ściany. Metal pokryty był lepkim, ciemnym olejem.
- Chryste Panie – skrzywił się Kraus, powstrzymując się, by nie zwymiotować. – Co to ma znaczyć?
- To wiadomość – odparł spokojnie Mombasa, odwracając się w kierunku Romana. – Rzucono nam wyzwanie.
- Kto mógł coś takiego zrobić?
- Raczej co – poprawił czarnoskóry najemnik. – Widziałem już takie rany. To ślady po pazurach.
Kraus spojrzał na kilka długich, potrójnych śladów na garniturze Jawduszyna, które rzeczywiście wyglądały jak rany po szponach drapieżnego osobnika. Dobrze wiedział, co to za drapieżnik. Nie znał bowiem innego stworzenia, które ma tylko trzy pazury na jednej kończynie. Miał tylko nadzieję, że Laurent skończy rytuał jeszcze przed północą i wszyscy będą mogli czym prędzej zwiewać ze statku.
Kostia warknął coś niezrozumiale po rosyjsku, po czym zwrócił się bezpośrednio do pułkownika.
- Mógłbym zejść do maszynowni i znaleźć tego zabójcę. Żywcem wypruje mu flaki – powiedział wyjmując nóż i machnął nim w powietrzu poziomy gest.
- Nie teraz – pułkownik celowo się sprzeciwił. Wiedział, że zemsta komandosów Specnazu za śmierć szefa może się odbić na przypadkowo spotkanych cywilach, którzy mogli jeszcze ukrywać się w maszynowni. – Jako operator broni ciężkiej musisz zostać ze swoimi ludźmi na górnym pokładzie. Razem z Achmedem osłaniacie wejście na piętro. Kryjecie Balana, aż skończy robotę przy skarbcu. Poruczniku Wielgosz – zwrócił się do swojego oficera - zabierzecie ze sobą kilku chłopaków i zajmiecie się tym problemem. Dwóch ludzi Kostii może wam towarzyszyć. Od tej pory złapanie zabójcy jest waszym priorytetowym zadaniem! Zrozumiano!?
- Tak jest! – porucznik wyprężył się, zaszczycony powierzonym mu rozkazem.
W tym momencie pułkownika Romana Krausa tknęło instynktowne przeczucie, że coś jest nie w porządku. Wysyłać tych ludzi tam, na dół, było ryzykowne. Już miał odwołać rozkaz, gdy rozległo się przerywane wycie syreny okrętowej. Zdezorientowani żołnierze unieśli głowy do góry, w kierunku źródła dźwięku, jakim były głośniki na pomoście nawigacyjnym. Kraus, jako doświadczony weteran, pierwszy się opamiętał. Sięgnął po krótkofalówkę.
- Wójcik! Słyszysz mnie!? – zawołał do mikrofonu. – Jesteś nadal w centrum dowodzenia?
- Tak jest, pułkowniku!
- Kto włączył alarm!?
- Nikt z naszych – odparł zaniepokojony żołnierz. – Według odczytów hologramu, ktoś aktywował alarm pożarowy na poziomie C. To główne centrum zasilania okrętu. Głęboko pod pokładem. Nikogo tam nie wysyłaliśmy.
Pułkownik wykrzywił usta w grymasie podstępnego uśmiechu.
- Wielgosz – krzyknął do stojącego obok towarzysza – Ruszaj! To pewnie nasz dywersant. Znajdź go i zabij!
Porucznik, tak jak przedtem, ubrany był w czarny, marynarski golf z grubym kołnierzem. Teraz jednak narzucił na niego kamizelkę kuloodporną, a wokół jego pasa wisiało sześć ładownic taktycznych z magazynkami do karabinka HK 416, który zsuwał właśnie z pleców. Odwzajemnił uśmiech dowódcy. Wreszcie nadarzyła się okazja do prawdziwej walki.

* * *


Stacja zasilania turbin, Sektor C, HSC Vesper

21 styczeń, 22:35


Żołnierz szedł powoli, uważnie rozglądając się dookoła. W rękach trzymał załadowany niemiecki pistolet maszynowy Heckler & Koch. Gdy wszedł samotnie do ciemnego, napawającego grozą pomieszczenia, od razu odbezpieczył selektor ognia. Ogłuszające wycie syreny tylko pogłębiało wrażenie, że jest w jakiejś lokacji ze starego horroru. Samo pomieszczenie nie było dosyć duże, a jego większą część zajmowały rzędy agregatorów prądotwórczych, których pomruk ginął bezpowrotnie w złowieszczym hałasie alarmu. Między nimi prowadziło ciasne, zaparowane przejście, kiepsko oświetlone przez kilka słabych żarówek. Komandos przystanął. Tknięty niepokojącym przeczuciem podniósł broń i zlustrował pomieszczenie przez pryzmat celownika holograficznego. Nie zauważył niczego niepokojącego. Po krótkiej chwili wahania ruszył dalej.
Keller zaskoczył go, wyskakując z ciemnej wnęki między dwoma generatorami. Szybkie kopnięcie kolanem trafiło najemnika w krocze, ogłuszając go na bezcenne kilka sekund. Zaatakowany zgiął się z bólu, energicznie wciągając powietrze do płuc. Chciał krzyknąć, jednak nim odzyskał głos, lewa dłoń Kellera wylądowała na jego ustach, gwałtownie odpychając mu głowę do tyłu. Żołnierz stracił równowagę, zachwiał się i uderzył plecami o pionowe rury przewodów wentylacyjnych. Wtedy Kacper zakreślił prawą ręką, w której trzymał wojskowy nóż, krótki łuk, zadając precyzyjny cios w szyję. Ostrze zagłębiło się w ciało ofiary po samą rękojeść, wbijając się pod lekkim kątem w górę. Ranny chciał jeszcze w akcie ostatecznej desperacji dźwignąć karabin, jednak Keller przycisnął go swoim ciałem do masywnych rur, blokując w ten sposób wszelkie ruchy. Ich twarze znalazły się mniej niż dwadzieścia centymetrów od siebie. Kacper z zimną satysfakcją brutalnego myśliwego spoglądał w oczy swojej konającej ofiary, która była przerażona nie tyle faktem, że umiera, lecz widokiem twarzy nieznanego zabójcy, który z upiornym uśmiechem na ustach i diabelskim mrokiem w oczach, przekręca bezlitośnie zanurzone w jej szyi ostrze, zwielokrotniając i tak ogromne już cierpienie. Lewa ręka Kellera, nadal przykrywająca dolną część twarzy komandosa, zdusiła głuchy jęk bólu. Powieki żołnierza zadrgały gwałtownie, jego wybałuszone oczy wpatrzyły się w twarz młodego mężczyzny z wyrazem niewysłowionego strachu, by po chwili wywrócić się białkami do góry. Kacper przytrzymał osuwające się ciało, bezgłośnie kładąc je na podłogę. Wprawdzie nie musiał się zbytnio trudzić, bo całą jego akcję zagłuszała syrena, jednak był profesjonalistą w każdym calu i wszystkie jego ruchy były automatyczne, instynktowne, zakodowane w głębi spaczonego umysłu. Przyklęknął przy trupie, rozglądając się uważnie i nasłuchując, czy nikt się nie zbliża. Jego nozdrza rozszerzyły się jak u drapieżnika czyhającego na swoją ofiarę, źrenice błysnęły nienaturalnie, przyzwyczajone do panujących ciemności. Nie usłyszał niczego podejrzanego. Chwycił trupa za kołnierz munduru i zaciągnął do skąpanej w mroku wnęki, wytarł nóż o nogawkę i ruszył na dalszą część polowania.

* * *


Michaił Shevchenko, były szturmowiec Specnazu, przemierzał duszny, zaparowany korytarz. Pomieszczenie stacji zasilania było pełne generatorów, przez co poziom temperatury utrzymywał się na dość wysokim poziomie. Komandos pocił się. Nie była to jednak wina temperatury, wydobywających się z nieszczelnych rur gorących kłębów pary czy ciasnego kombinezonu termicznego do działań w warunkach ekstremalnych. Żołnierz czuł strach, który oblewał jego ciało potem. Groza przeorała mu wnętrzności, lęk ściskał lodowatymi kleszczami za gardło. Misza nie wiedział dlaczego. Ostrożnie pchnął grube, żelazne drzwi, prowadzące do kolejnej sekcji. Zawiasy zgrzytnęły żałośnie, odsłaniając spowite półmrokiem pomieszczenie. Keller zobaczył przeciwnika tuż po tym, jak ten wyłonił się z kłębów pary, spowijających korytarz. Ubrany w czarny hełm i kombinezon, z twarzą zamaskowaną kominiarką, Shevchenko idealnie wtapiał się w cień. Jego bezszelestne, wyćwiczone w latach praktyki na czeczeńskim froncie kroki, były krótkie i stanowcze. Komandos wyraźnie odczuwał obecność kogoś jeszcze. Jego instynkt zabójcy podpowiadał mu, że w ciemnościach okrętowej elektrowni jest ktoś jeszcze. Ktoś obcy, zimny i bezwzględny, czający się gdzieś w mroku. Ktoś, kto w jego mniemaniu, specjalnie włączył w maszynowni alarm pożarowy, by ich tu zwabić i powybijać, jednego po drugim. Misza spojrzał na przeciwną, dobrze oświetloną jasnymi jarzeniówkami, stronę pomieszczenia. Pomyślał, że przechodząc tamtędy będzie zbyt dobrze widoczny, więc wszedł za rząd potężnych tłoków i idąc wzdłuż rur przewodów paliwowych, postanowił zajść ewentualną zasadzkę z boku. Nie zauważył skradającego się za nim cienia. Rosjanin ostrożnie przystanął na krawędzi ostatniej z maszyn i wychylił się, obserwując pomieszczenie. Próbował nasłuchiwać, jednak wycie syreny uniemożliwiało poprawne działanie narządów słuchowych. Keller ostrożnie zaszedł go od tyłu. Stał dwa metry za nim, wstrzymując oddech, gdy rzucił się na niczego nie spodziewającego się Rosjanina, niczym pantera w szaleńczym ataku na antylopę. Lewą dłonią chwycił go za usta, tłumiąc okrzyk zaskoczenia i maksymalnie odgiął głowę mężczyzny do tyłu, po czym płynnym ruchem poderżnął mu gardło. Krwawa posoka trysnęła z okropnej rany, spływając obficie na kombinezon i kamizelkę Michaiła. Kałasznikow upadł z trzaskiem na podłogę, kilka sekund później przygnieciony olbrzymim ciałem swojego umierającego właściciela, które z głuchym łoskotem zwaliło się na stalową posadzkę. Kacper uśmiechnął się z satysfakcją. Kolejne trofeum do kolekcji. Rozbudzone w nim instynkty zapłonęły niepohamowaną żądzą mordu. Z dumą patrzył na zwłoki uśmierconego przed momentem najemnika, napawając się uczuciem zwycięzcy. Wtedy ponure zawodzenie syreny umilkło. Ekipie Krausa udało się wyłączyć alarm.

* * *


Drzwi były otwarte. Komandos z karabinem szturmowym przeszedł przez próg, rozglądając się w poszukiwaniu obu partnerów, którzy przed dwiema minutami odłączyli się od niego. Szedł ostrożnie, z bronią wycelowaną przed siebie, w każdej chwili gotową do strzału. Przezornie, jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył nic podejrzanego. Jego uwagę zwrócił tylko cień między jedną z pomp a pionowymi rurami, prowadzącymi z mieszczącego się poziom niżej pomieszczenia stacji ciśnieniowej. Zdawało mu się, że właśnie tam, jakieś osiem metrów od jego obecnej pozycji, zobaczył podejrzany ruch. W tym miejscu maszynowni była tylko jedna słaba, mrugająca lekko, lampa, a on znalazł się właśnie w niewielkim kręgu światła, jaki rzucała na podłoże. Ruchem kciuka przestawił selektor ognia na tryb automatyczny, mocniej zaciskając spocone dłonie na zimnej stali rękojeści. Uniósł lufę do góry, pochylając głowę do szczerbinki. Oparł policzek na kolbie. Powoli ruszył w kierunku podejrzanego cienia, kątem oka obserwując przestrzeń po bokach. Nagle usłyszał z lewej strony cichy świst. Błyskawicznie obrócił się i skierował lufę w tamtą stronę, jednak zdążył zobaczyć jedynie krótki błysk światła odbity od gładkiej, oksydowanej stali. Nóż bojowy piechoty morskiej trafił go prosto w krtań, wbijając się na głębokość kilkunastu centymetrów. Karabin wysunął się z ręki Krugera i z metalicznym szczękiem padł na podłogę. Komandos kaszlnął chrapliwie, krztusząc się krwią z przebitej aorty, gwałtownie zalewającą mu przełyk. Upadł na kolana, próbując złapać w płuca choć trochę powietrza. Z ust pociekła mu na brodę strużka czerwonej piany. Obiema dłońmi chwycił za rękojeść wbitego w gardło noża i spróbował go wyciągnąć, jednak wystarczył milimetr i przeszył go ból tak straszliwy, że w jednym momencie stracił panowanie nad ciałem i upadł na ziemię. Zamglona perspektywa obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, podłoga niespodziewanie podskoczyła i z całej siły uderzyła go w skroń. Obraz stał się rozmazany i niewyraźny. Wtedy umierający żołnierz zobaczył jak z cienia wyłania się młody, szczupły mężczyzna, trzymający w rękach karabinek M4, taki sam, jakiego używali ludzie z jego ekipy. Nieznajomy uklęknął przy nim i pochylił się na tyle blisko, by Kruger mógł dostrzec rysy jego twarzy. Był to najwyżej dwudziestoparoletni chłopak z aroganckim uśmiechem na twarzy i niewielką blizną, przecinająca w połowie jego prawą brew. Ciemne, złowrogie oczy zabójcy zdawały się przewiercać na wylot rannego Krugera, sprawiając mu dodatkowy, psychiczny ból.
- Gdzie masz amunicję, marynarzu? - zapytał Kacper wyjmując magazynki z ładownic przy kamizelce najemnika. – Tylko trzy? Słabo się przygotowałeś.
Krótkim, gwałtownym szarpnięciem wyjął nóż z szyi konającej ofiary.
- Powiem ci, że jeszcze się przydasz – syknął Kacper bezlitosnym tonem.
Kruger już tego nie słyszał. Zapadł ostatecznie w wieczną ciemność. Trzy zero dla łowcy.

* * *


Wielgosz obserwował otoczenie i intensywnie myślał. Razem z resztą najemników z patrolu rozpoznawczego, wysłanego do sektora C w celu odnalezienia zabójcy Jawduszyna, ubezpieczał pozycję w głównym pomieszczeniu siłowni okrętowej. Od kilku minut bezskutecznie próbował wywołać zwiadowców, wysłanych na rozpoznanie północnej części sektora.
- Kruger? Lewicki? Shevchenko? Odezwijcie się, do kurwy nędzy! – warczał cicho do mikrofonu krótkofalówki, by nie wzbudzać niepokoju wśród reszty pododdziału. Odpowiadała mu głucha, niepokojąca cisza. Wielgosz westchnął z rezygnacją. Pomyślał, że niepotrzebnie się martwi. Przecież cała trójka wysłanych na rekonesans ludzi, była uzbrojona po zęby i świetnie wyszkolona do działań z zakresu czarnej taktyki, obejmującej walki w zamkniętych pomieszczeniach. Rozejrzał się po reszcie żołnierzy, klęczących dookoła w formacji obrony okrężnej, osłaniając go ze wszystkich stron jako punkt dowódczo-łącznościowy. Przód obserwował uzbrojony w kałacha Wołodia, saper ze Specnazu, którego wysłał przodem w poszukiwaniu i rozbrajaniu ewentualnych pułapek, które mogły na nich czekać, zastawione przez bezwzględnego sadystę, który żywcem wypatroszył Jawduszyna. Wielgosz wzdrygnął się mimowolnie, gdy przypomniał sobie wiszące na ścianie szczątki gangstera. Rosjanina ubezpieczało dwóch byłych skazańców. Obaj potężnie zbudowani i obscenicznie wytatuowani mężczyźni, mieli za sobą kilka wyroków, bogate życie przestępcze i całkiem spore obycie z bronią palną. Mimo to Wielgosz postanowił wysłać ich przodem, jako ewentualne mięso armatnie. W razie natknięcia się na pułapkę zginą pierwsi, pozostawiając przy życiu bardziej wartościowym pod względem umiejętności kolegów z oddziału. Po lewej ręce porucznika klęczał Sindbad i Grodzicki, były snajper jednostki GROM, z powodu sposobu i metod zabijania, zwany po prostu Cichym. Prawą stronę osłaniał Bułgar, barczysty, brodaty sierżant, będący operatorem ciężkiego karabinu maszynowego, a formę tylnej straży pełnił Mombasa, który cały czas rozglądał się dookoła, jakby przeczuwając nadciągające niebezpieczeństwo. Atmosfera była napięta, ludzie zaczęli robić się nerwowi. Wielgosz pierwszy raz czuł, że otacza go niemal namacalna groza.
- Nie rozumiem co się dzieje - mruknął w stronę Bułgara. – Co się stało z łącznością?
- Nie wiem - wzruszył ramionami sierżant, próbując przebić wzrokiem panujący po drugiej stronie pomieszczenia mrok. – Może praca tych przeklętych generatorów zakłóca fale radiowe. Albo te grube, żelazne ściany są namagnetyzowane i nie przepuszczają sygnału. W każdym razie, gdyby coś poszło nie tak, przecież usłyszelibyśmy strzały.
Wielgosz wzdrygnął się na samą myśl o możliwości utraty trzech ludzi, nadal mając przed oczami widok zwłok ukraińskiego gangstera. Po kryjomu wyjął z ładownicy srebrny krzyż, zabrany z kajuty Grubera. Miał nadzieję, że krucyfiks uchroni go od okrutnej śmierci, jaka spotkała jego poprzedniego właściciela i tamtego zboczonego kryminalistę. Przymknął na moment oczy.
- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna… - zaczął w myślach swoją gorliwą litanię. – Broń mnie… broń mnie… zachowaj mnie od złego…
- Nie ma na co czekać – przerwał mu Sindbad. – Moim zdaniem powinniśmy sprawdzić co się tam dzieje.
- Słyszałem o takich wypadkach – odezwał się Cichy. – Miałem kumpli w marynarce. Opowiadali mi stare, okrętowe historie o ludziach, którzy dosłownie znikali bez śladu w trakcie rejsu. Po prostu schodzili pod pokład, by zreperować jakieś usterki i nikt ich więcej nie widział. Według starych marynarzy, porywały ich duchy morza.
- Przestań pierdolić – syknął Bułgar kiwając głową. – Tu nie ma żadnych duchów, ani innych demonów.
- A ciało tamtego świra? – zapytał były gromiarz. – Widziałeś jak je zmasakrowało?
- To była robota człowieka – odparł Wielgosz. – Fakt, bezlitosnego i z nielichą wyobraźnią, ale tylko człowieka.
- A tamten co taki zamyślony? - zapytał Bułgar, kiwając głową w stronę murzyna. - Też boi się duchów?
- Mombasa? Co o tym sądzisz? - zapytał na głos porucznik.
- Tam coś na nas czeka - odparł tajemniczym tonem murzyn. - To na pewno nie jest człowiek.
- To co robimy, szefie? – zapytał niecierpliwie Sindbad. Również na jego twarzy widać było zdenerwowanie. – Można by wparować tam szybko i przerzucać ludzi dwójkami, pod osłoną karabinów maszynowych.
- Zobaczymy, co da się zrobić. Poczekajcie tu i zabezpieczcie wszystkie wejścia - rzucił w odpowiedzi porucznik, po czym wstał z klęczek i zaczął wolno iść w kierunku czujki. Mijając Sindbada i Czarnego, machnął do nich ręką, po czym wskazał miejsce za rzędem szerokich pomp, z której mieli go osłaniać. Odwrócił się do Mombasy i gestem kciuka pokazał przeciwną stronę pomieszczenia. Sam, nisko pochylony, podbiegł do jednego ze zbiorników i przywarł plecami do jego chłodnej obudowy. Lekko wychylił głowę zza osłony. Od pozycji Wołodii i jego towarzyszy dzieliło go nie więcej niż piętnaście metrów. Mimo tego sięgnął po krótkofalówkę. Wolał zachowywać maksymalną ciszę.
- Wołodia, słyszysz mnie? – zapytał Wielgosz.
- Głośno i wyraźnie – usłyszał w odpowiedzi.
- Ty, Sucharski i Tomczyk ruszacie przodem do sekcji trzeciej. Osłaniamy was. Zajmujecie pozycje obronne i czekacie na resztę. W razie niebezpieczeństwa dajecie ognia ze wszystkich luf i czekacie na wsparcie – oficer mówił cicho, ale stanowczo i wyraźnie. - Na mój znak!
- Tak jest!
- Bułgar?
- Zgłaszam się.
- Pokrywasz sektor zabezpieczenia i drzwi do następnej sekcji. Jeśli Wołodia będzie musiał się wycofać, osłonisz jego odwrót.
Tymczasem trójka ubranych w wojskowe uniformy mężczyzn, wstała z kryjówki, jaką była owalna konsola terminalu kontrolnego stacji pomp i podążyła w kierunku drzwi. Biegli pochyleni, trzymając automaty nisko, przy biodrach. Do drzwi pierwszy dotarł Rosjanin, przylegając ramieniem do grubej, stalowej futryny. Odbezpieczył kałasznikowa. Drewniana kolba karabinka wylądowała oparta na jego barczystym ramieniu. Na karku czuł oddech osłaniającego go towarzysza. Podniósł wzrok na stojącego po przeciwnej stronie drzwi mężczyznę. Sucharski był młodym, warszawskim gangsterem, zamieszanym w poważne interesy narkotykowe. Jeszcze miesiąc temu siedział w więzieniu w Rawiczu, gdzie wylądował przez zdradę jednego ze wspólników, jednak wyciągnął go stamtąd pewien milioner i zaproponował udział w stosunkowo prostej misji, u boku grupy zawodowców. Teraz, ubrany w czarny mundur i kamizelkę w oliwkowym, tropikalnym kamuflażu, mając przed sobą niecałe dziesięć sekund życia, czekał na znak od kaprala Piotrowa. Pewnie zacisnął palce na uchwycie karabinu. Niemal wstrzymał oddech w panującym napięciu. Rosjanin kiwnął porozumiewawczo głową. Osłaniający grupę Wielgosz pociągnął za uchwyt zamka i przeładował broń, po czym wydał ostateczną komendę.
- Naprzód!
Sucharski pchnął mocno drzwi i od razu cofnął się, pozwalając kapralowi Specnazu wbiec do sąsiedniego pomieszczenia z karabinem gotowym do strzału. W tej samej sekundzie cała trójka usłyszała złowieszczy huk.

Pocisk ze świstem wyskoczył z rury granatnika i pomknął w kierunku drzwi. Przeleciał dystans dwudziestu metrów, jaki dzielił Kellera od pozycji szturmujących najemników, zostawiając za sobą kondensacyjną smugę białego dymu. Trafił dokładnie pół metra od progu, prosto pod nogi atakującego Piotrowa. Eksplozja na kilka sekund skąpała wszystko w chmurze gorących płomieni i dymu. Siła fali uderzeniowej wyrzuciła poszarpane szczątki ciał do góry, odrzucając je kilka metrów dalej. Echo wybuchu odbiło się kilkakrotnie od ścian maszynowni, zwielokrotnione właściwościami akustycznymi pomieszczenia. Kacper, nie tracąc ani sekundy, wyskoczył z ukrycia i zaczął biec do przodu, w kierunku szalejącej ściany ognia, mając nadzieję jak najlepiej wykorzystać element zaskoczenia. Przebiegł pogorzelisko, wyskakując z chmury dymu niczym demon w apokaliptycznej wizji opętanego proroka. Dzięki przyspieszającej reakcje ogromnej dawce adrenaliny w jego krwioobiegu, ocenił sytuację w ciągu pół sekundy. Przed sobą miał podłużne pomieszczenie stacji zasilającej, długie na mniej więcej czterdzieści metrów, ciągnące się pod dużą częścią głównego pokładu. Pośrodku biegł wąski korytarz, otoczony po bokach dwoma rzędami wysokich pomp ciśnieniowych, przypominających wspierające sufit kolumny. Doskoczył do pierwszej z nich i pochylił głowę, przykładając prawe oko do obiektywu celownika. Zastygł w tej pozycji w oczekiwaniu na spodziewany kontratak. Chwilę później, kilkanaście kroków przed nim, zza jednej ze stojących po prawej stronie pomp, wyskoczyło dwóch mężczyzn w znajomych już, czarnych kombinezonach. Cichy, widząc napastnika, otoczonego wstęgami ciemnego dymu, niczym złowróżbnym stadem kruków, wymierzył w biegu i strzelił krótką serią. Trzy pociski z pistoletu maszynowego MP5 nie miały na celu zabicia wroga, tylko wystraszenie go i powstrzymanie przed prowadzeniem skutecznego ostrzału. Grodzicki za wszelką cenę chciał doskoczyć do przeciwnego rzędu pomp, by razem z Sindbadem prowadzić krzyżowy ogień z obu stron pomieszczenia, ewentualnie zajść przeciwnika od boku. W tym celu posłał jeszcze kilka strzałów. Keller, opętany bojowym instynktem, nawet nie próbował chować się przed pociskami, które odbiły się rykoszetem od owalnej konstrukcji pompy, ciągnąc przy tym za sobą snopy iskier. Kacper wymierzył precyzyjnie w kierunku ruchomego celu i pociągnął za spust, posyłając w jego kierunku dwie krótkie serie. Pierwsza chybiła, przelatując tuż za plecami Grodzickiego, za to druga, mierzona z lekkim wyprzedzeniem, trafiła go w korpus, tuż pod odsłoniętą lewą pachą. Kule zmasakrowały mięsień sercowy i strzaskały żebra, aplikując trafionemu żołnierzowi potężną dawkę bólu. Cichy siłą rozpędu zrobił jeszcze dwa kroki i padł bezwładnie na podłogę, niczym kukiełka, której ktoś w jednym momencie odciął wszystkie sznurki. Sindbad nie popełnił błędu towarzysza i nie próbował przebiegać przez korytarz. Zamiast tego przyległ do jednej z pomp i ostrożnie się wychylając, posłał w kierunku tajemniczego zabójcy kilka pojedynczych strzałów. Kacper przesunął lufę broni w prawo. W podświetlanym na zielono celowniku optycznym ujrzał sylwetkę najemnika i gwałtowne, oślepiające błyski wystrzałów. Ustawił elektroniczny wskaźnik krzyża balistycznego pośrodku jego klatki piersiowej i pociągnął za spust. Z lufy zionął długi strumień złotego ognia, zamek trzasnął ze szczękiem, wypluwając z siebie złociste, dymiące jeszcze łuski. Kolejny raz pomieszczenie przeszył łoskot serii. Sindbad dostał pięć kul. Pełnopłaszczowa amunicja przeciwpancerna 5.56mm, jakiej używali ludzie Krausa, znakomicie poradziła sobie z kamizelką kuloodporną, rozrywając kevlar na strzępy. Z klatki piersiowej komandosa trysnęła fontanna krwi, mięsa i okruchów żeber. Impet uderzenia był tak silny, że odrzucił jego ciało dwa metry do tyłu. Komandos runął na plecy z szeroko rozpostartymi rękami. W jednej z nich wciąż trzymał rękojeść zakrwawionego karabinu. Po jego policzku spłynęła strużka ciemnej krwi. Wbił swoje martwe, szeroko otwarte oczy w sufit, jednak nie oglądał już niczego prócz wiecznej ciemności.

Kacper ruszył dalej w swoim szaleńczym ataku. Poziom adrenaliny w jego krwi podskoczył jeszcze bardziej, każda jego reakcja była przyspieszona niemal trzykrotnie. Czuł rozpierającą go w piersi energię i podniecenie walką, słysząc dudniące w skroniach, mocne tętno. Przez plecy przebiegł mu przyjemny dreszcz. Z podbrzusza biło ciepło, które zdawało się dosłownie palić lędźwie. Instynkt zabójcy w pełni się uaktywnił. Dla takich chwil żył. Biegł z lufą wycelowaną przed siebie, skanując wzrokiem przedpole pokonywanego obszaru. Zauważył, że kilka metrów dalej leży odrzucone wybuchem granatu ciało jednego z najemników. Jego twarz była zakrwawiona, a kombinezon cały osmalony i poszarpany. Urwana w połowie uda noga krwawiła okropnie. Wołodia jęczał chrapliwym głosem, bowiem gorący dym i płomienie poparzyły mu płuca i gardło. Kacper w biegu obniżył lufę i wycelował w rannego, po czym, nawet nie zwalniając, wpakował w niego krótką serią, kończąc jego straszliwą gehennę. Ciało sapera Specnazu drgnęło lekko, po czym jęki ucichły raz na zawsze. Nagle, gdzieś z drugiej strony pomieszczenia, odezwał się ogłuszający huk ciężkiego karabinu maszynowego. W ostatniej chwili, dzięki wyćwiczonemu refleksowi, Kacper zdołał paść na podłogę, unikając śmiertelnego trafienia. Odskoczył i zrobił płynny przewrót, dzięki czemu dwie sekundy później znalazł się za najbliższą cysterną. Bułgar strzelał na oślep długimi seriami, wściekły z powodu śmierci kolegów i jednocześnie dość mocno zaskoczony szalonym atakiem nieznajomego.
- Zdychaj, zasrańcu! – wrzeszczał, próbując przekrzyczeć terkot karabinu M249, który stał wsparty na dwójnogu, opierającym się na szerokim przewodzie chłodniczym, zapewniającym sierżantowi swoistą osłonę przed wrogimi pociskami. Brodacz nawet nie mierzył. Rosnące w nim od dłuższej chwili zdenerwowanie i niewytłumaczalny stres, znalazły w końcu ujście. Eksplodowały falą gniewu i nienawiści.
Wyostrzony słuch Kacpra zarejestrował w panującym hałasie inny, niepokojący odgłos.
Stukot.
Szybki i regularny stukot.
Znajomy stukot.
Kroki wojskowych butów.
Dobiegały z wąskiego, ciemnego przejścia między rzędem pomp a ścianą sekcji. W chwili ataku Mombasa dyskretnie odłączył się od reszty oddziału, opuszczając wyznaczoną mu pozycję i wyruszył własną ścieżką samotnego myśliwego. Przypomniał sobie polowania na lwy i goryle w afrykańskiej dżungli, gdzie zawsze starał się zajść wroga od tyłu, do końca pozostając niezauważonym. Praktyki te okazały się przydatne w późniejszych walkach w szeregach szwadronów śmierci, kiedy razem z towarzyszami broni zwalczali oddziały ruchu oporu. Teraz nie miał jednak do czynienia ze groźnym drapieżnikiem czy wrogim partyzantem. Mombasa był świetnym myśliwym, ale w tym polowaniu ktoś inny grał tą rolę, a on, wbrew pozorom, był tylko zwierzyną w jego paskudnym polowaniu. Ktoś bardziej bezlitosny i lepiej wytresowany niż on. Keller odczekał parę sekund, aż kroki stały się na tyle wyraźne, by mógł ocenić odległość i pozycję celu, błyskawicznie wychylił się i właśnie wtedy zobaczył rosłego, czarnoskórego najemnika z karabinem AK-47 w rękach. Nim tamten zdążył unieść broń do strzału, pochylił się do okularu lunety i nacisnął spust. Wystrzelił w kierunku murzyna długą serię. Twarz Mombasy wykrzywiła się w grymasie bólu, kiedy kilka pocisków z karabinka M4 trafiło go w brzuch, przebijając pancerną kamizelkę i rozszarpując wnętrzności. Jego ciało, targane uderzeniami kolejnych naboi, runęło do tyłu, padając plecami na zimną stal okrętowej podłogi. Keller podbiegł pochylony do martwego Ugandyjczyka i przyłożeniem palców do tętnicy upewnił się, czy mężczyzna rzeczywiście nie żyje. Następnie wychylił się ostrożnie zza rogu pobliskiej instalacji ciśnieniowej, żeby ocenić jak wygląda sytuacja taktyczna na polu walki. Zobaczył błysk wystrzałów, mające swe źródło kilka metrów dalej, w gęstwinie przewodów i rur.
- Pojedynczy strzelec - skonstatował chłopak, po czym ruszył pędem przed siebie, osłonięty ciemnością i owalnymi blokami masywnych pomp.
Bułgar, strzelając niemal na oślep ogniem zaporowym, mógłby w ten sposób skosić całą kompanię wroga w niecałą minutę. Pociski kalibru 7.62mm całkowicie dewastowały maszynownię. Dziurawiły ściany, przebijały rury, mocowania hydrauliczne oraz pompy, z których tryskały strumienie wrzątku i gorącej pary. Niszczyły agregaty, zrywały przewody i przebijały blachę osłon instalacji mechanicznych. Nagle zgasło światło. Trafiona serią centralka elektryczna buchnęła snopem iskier, zapaliła się i po chwili zniknęła w kłębach szarego dymu, pozbawiając zasilania całe pomieszczenie. Siłownia zapadła w ciemność nieprzeniknionego mroku, którą rozjaśniał jedynie błysk karabinowego wystrzału. Komandos pakował we wszystkich kierunkach kolejne serie, nie zważając na potężne drgania odrzutu, przypominające pracę mocnego młota pneumatycznego, a u jego stóp padały tuziny dymiących łusek. Huk kanonady przerwał w końcu suchy trzask zamka. Iglica trafiła w pustą komorę. Taśma z nabojami wyczerpała się. Były sierżant kawalerii powietrznej błyskawicznie otworzył zamek, odpiął i wyrzucił pusty pojemnik, sięgając do zawieszonej przy pasie sakwy po kolejny magazynek. Ułożył go na przewodzie, wysunął z niego taśmę amunicyjną i zaczął wpinać do komory nabojowej, co jakiś czas rozglądając się dookoła, czy aby nikt go nie atakuje. Pewnymi ruchami wcisnął pierwszy nabój do komory i na powrót zatrzasnął metalową pokrywę. Wtedy skamieniał. Wyczuł tuż za sobą czyjąś obecność. Nie był to nikt z jego ludzi. Ktoś, kto za nim stał, napawał go wrażeniem zimnego niepokoju. To musiał być człowiek, który ich zaatakował. Nim zdążył się obrócić, poczuł przy skroni chłód zimnej stali. Wiedział, że to wylot lufy karabinu. Wtedy niepokój przerodził się w nieopisaną trwogę. Bułgar zastanowił się nad tożsamością napastnika. Udało mu się pokonać kilku świetnie wyszkolonych najemników, weteranów jednostek specjalnych, którzy niejednokrotnie przeprowadzali śmiałe rajdy na tyły wroga i walczyli na prawdziwym froncie, w ciągłym strachu, brudzie i atakach wrogiej artylerii. Przeżył masowy ostrzał dwustu pocisków przeciwpancernych z kaemu, który zmasakrował połowę pomieszczenia. Zakradł się tuż za plecy starego weterana, mającego za sobą kampanie bojowe na Bliskim Wschodzie i Afganistanie, nie zdradzając się najmniejszym szelestem. Co gorsze, nie strzelił do niego. Czekał. To oczekiwanie na decydujący strzał było dla Bułgara gorsze od śmierci. Po jego czole spłynęła niewielka kropla potu.
Keller wyczuwał w ciemności strach swojej ofiary i czerpał z niego olbrzymia satysfakcję. Bezbłędnie zdołał zajść najemnika od tyłu. Dzięki swojemu wyczuciu warunków bojowych, wykorzystał okazję, że był on zajęty ostrzeliwaniem pustej pozycji, na dodatek zagłuszając wszystko dookoła, łącznie z jego krokami. Teraz stał tuż za nim, z lufą przyłożoną do jego głowy, zwlekając z oddaniem strzału. Stał w milczeniu, z uśmiechem na ustach, napawając się zwycięstwem. Czerpał dziką satysfakcję z takich chwil, w których był gorszy niż sam piekielny książe Lucyfer. Jego palec zaczął powoli zaciskać się na cynglu.
- Dziesięć zero, skurwysyny!
Strzał z przyłożenia niemal rozerwał brodatemu żołnierzowi głowę. Ochłapy mózgu i czaszki Bułgara poleciały we wszystkie strony, odrzucone impetem pocisku. Olbrzymie cielsko żołnierza osunęło się na konstrukcję wentylacji, po czym zwaliło się z łomotem na podłogę, chlapiąc wszystko dookoła krwią. Keller stał uśmiechnięty nad zwłokami ostatniej ofiary, rozglądając się uważnie po polu bitwy. Odpiął magazynek i sięgnął do ładownicy po kolejny, podpinając go delikatnie. Zamknął oczy i wziął spokojny, głęboki wdech. Jego nozdrza rozszerzyły się, a płuca orzeźwiły, gdy poczuł smród kordytu, spalenizny, krwi i strachu.
Odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi. Wtedy oślepił go potężny błysk, poprzedzony krótkim hukiem wystrzału z granatnika. Kacper zorientował się, że znalazł się w kręgu bladoniebieskiego światła tlącej się na ziemi flary.
- Rzuć broń, skurwysynu! – warknął wściekle Wielgosz, wyłaniając się z mroku po drugiej stronie. Porucznik w chwili eksplozji znajdował się bardzo blisko drzwi. Podmuch uderzył w niego i rzucił o ścianę. Upadając, zawadził głową o wystającą rurę, co na kilka chwil pozbawiło go to przytomności. Teraz, z twarzą ubrudzoną sadzą, celował z biodra w poszukiwanego dywersanta. Nie miał jednak ochoty go zabijać. Postanowił odpłacić mu za śmierć przyjaciół długimi i wyszukanymi torturami, jakich nauczył się podczas szkolenia od specjalistów z sił wywiadowczych. Kacper posłusznie odłożył karabinek i lekko uniósł ręce do góry. Dłonie znalazły się na wysokości jego klatki piersiowej.
- Teraz pożałujesz tego, co zrobiłeś moim ludziom, bydlaku! Potnę cię na kawałki, żywcem ze skóry obedrę… rozerwę na szmaty! Będziesz mnie błagał o litość, ścierwo… zobaczysz, będziesz… na pewno będziesz…
Keller nie słuchał. Sekundy zaczęły trwać wieczność. Stali w odległości pięciu metrów od siebie, obaj zmęczeni i spoceni. Wielgosz przetarł brudne czoło. Jego palec nerwowo ślizgał się po spuście. Widać było, że jest pod wpływem szału i może strzelić w każdej chwili. Nagle Kacper przeniósł wzrok nad głowę oficera. Wydawało mu się, że w cieniu za jego plecami dostrzegł jakiś ruch, a zaraz potem podwójny, jaskrawy błysk, jakby odbicie światła flary w parze szklących, drapieżnych oczu. Mrok za Wielgoszem zgęstniał, pociemniał jeszcze bardziej, po czym gwałtownie wessał krzyczącego wniebogłosy żołnierza. Keller otworzył usta w reakcji zdziwienia, nadal tępo wpatrzony w gasnące światło flary.
- Co to, kurwa, było? - zapytał sam siebie, drżąc ze strachu.

* * *


Pokładowy podsystem wentylacyjny, Sektor F, HSC Vesper

21 styczeń, 22:47


Wielgosz padł pod ścianą, rzucony z wielką siła o podłogę. Nie pojmował co się z nim działo przez ostatnich kilkadziesiąt sekund. Czuł, że został porwany przez coś zimnego, głodnego i nieczystego. Przez istotę, która emanowała złem wyczuwalnym w jej otoczeniu, a nawet dotyku. Serce przerażonego żołnierza waliło w takim tempie, że można było tańczyć w jego rytm. Cały obolały, wstał, podpierając się ściany. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak wszędzie panowała ciemność niemożliwa do przebicia gołym okiem. Z cienia przed nim dochodziło jedynie ciche sapanie. Po chwili zorientował się, że to odgłos tajemniczej istoty. Drżącą ręką sięgnął do bocznej ładownicy, jego dłoń zacisnęła się na srebrnym krzyżyku, który wyciągnął w kierunku upiora.
- Na Jezusa Chrystusa i Boga Wszechmogącego, odejdź!
Oczy dżinna doskonale widziały w ciemności. Wpatrywał się on w twarz przerażonego mężczyzny i trzymany przez niego srebrny kawałek metalu.
- Zostaw mnie! - jęknął Wielgosz rozpaczliwie. – Odejdź stąd!
Upiór jednym cięciem długich, ostrych szponów, uciął w łokciu wyciągniętą rękę oficera. Dłoń, nadal kurczowo zaciskająca palce na krucyfiksie, upadła na posadzkę. Z rany zaczęła tryskać krew. Dżinn, ciosem drugiej kończyny, wbił pod żebra wydzierającego się z bólu i przerażenia porucznika, trzy ostre pazury i uniósł jego ciało do góry. Wielgosz popadł w całkowity obłęd. Zaczął gwałtownie wierzgać nogami, wymachując rozpaczliwie zdrową ręką i kikutem drugiej. Nawoływał błagalnym tonem pomocy boskiej i ludzkiej, jednak był zbyt daleko od swoich towarzyszy, by ktokolwiek go usłyszał. Po kilku takich okrzykach całkowicie opadł z sił. Wtedy potężne uderzenie rozłupało mu czaszkę.
Potwór wyprostował łapę i podniósł trupa jeszcze wyżej, po czym zaryczał zwycięsko. Był w pełni sił, zregenerowany po tysiącach lat uśpienia. Okrzyk miał być ostatecznym wyzwaniem ludzi, którzy ośmielili się go uwolnić i stanąć mu na drodze.
Keller stał na środku korytarza, oparty plecami o ścianę. Wątpił, czy trzęsące się nogi utrzymają go w pozycji stojącej choć parę sekund. W drżących rękach trzymał karabin. Oddychał ciężko, starając się uspokoić. To, czego był świadkiem przed kilkoma minutami, wstrząsnęło nim do głębi. Strach ścisnął mocno jego wnętrzności. Teraz, gdy usłyszał drapieżny ryk tajemniczej bestii, był przekonany, że do polowania dołączył kolejny myśliwy. Bardziej złowieszczy i nieporównywalnie bardzie niebezpieczny niż on.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 22.12.2010 09:17 · Czytań: 613 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Sceptymucha dnia 26.12.2010 15:13
Cześć.
Sytuacja z wessaniem Wielgosza budzi niedosyt. Jakby brakowało tam kilku zdań w opisie. Może Kacprowi powinna opaść kopara - pozbierał się jakby zbyt szybko. Albo powinien być wyraźniej przerażony? Nie wiem. Ale troszkę to miejsce zepsuło nastrój. Bardzo fajny nastrój adrenalinowego kopa.

Poza tym fajne. Idę do kolejnej części.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:72
Najnowszy:Mateusz199