Kiedy tworzyła się firma na promy zatrudniono garnitur młodych dziewcząt po szkole hotelarskiej. Z opowieści wiem, że były to księżniczki pod każdym względem i zostały bardzo szybko wyłapane przez kadrę czy też pasażerów. Normalnie jak to w życiu - miłość ślub dzieci i gary, koniec z kurewstwem czy jak kto woli z pływaniem. Na promach został... no, powiedzmy drugi garnitur - siły drugiego rzutu. Babcie Jadzie, głupie Jolki czy inne. Było też parę fajnych dziewczyn ale przeważnie modele, za którymi człowiek na mieście raczej by się nie obejrzał.
Prom - skupisko oderwanych od rodzin ludzi, chwilowo wolnych... normalne, że zdarzały się historie z gatunku "Love Story" choć z perspektywy czasu uważam je za mocno przesadzone. Były pary żyjące latami w nieformalnym związku - w domu mąż, na statku mąż czy żona...
Na promie są trzy działy - pokład, maszyna i dział hotelowy - złodzieje. Na czele hotelu stał intendent, który miał do pomocy swoje pieski, to znaczy ochmistrzów.
I tutaj oczywiście, póki pamiętam, opowiem prawdziwą historię o jednej stosunkowo wrednej pani ochmistrz. Mówili na nią, dajmy na to, Żyleta i wniosek z tego - była ostra. Rzecz jasna, że dla hotelu... rany jak ona im wybierała luzy! Goniła do pracy non stop. Wreszcie stewardzi i stewardesy zrobili naradę wojenną co tutaj wymyślić aby Żyleta się uspokoiła. Stwierdzili, że trzeba aby ją ktoś zerżnął, że to przez hormony, które w niej buzują jest taka zła. Tak, a co jeżeli się mylą? Niedoszły amant gotów pojechać do domu z wilczym biletem. Żeby nie ryzykować wymyślili, że najmą kogoś z maszyny.
Dział maszynowy cieszył się największym „wzięciem” wśród żeńskiego personelu. Byli to bowiem faceci konkretni i przy tym nie skąpi, jak ci z pokładu czy hotelu. Była też maszyna działem, któremu jak to się mówiło "nikt nie podskoczył" a to z racji braku powiązań przestępczych z szajką pokładowo - hotelową. Mówiąc generalnie chłopaki z maszyny byli kochliwi, z gestem i "czyści". Nie wiem skąd się to brało, ale tak jak my potrafiliśmy balować, tak nikt inny nie mógł.
Pięćset dolarów w owych czasach było kupą szmalu, ale wytypowany do "zerżnięcia" Żylety Adrian nie skusił się na tę kasę. Powiedział, że on i owszem może po koleżeńsku puknąć jaką koleżankę ale musi mu się ona podobać i w ogóle to alfonsem nie jest. Do dziś nie wiem czy dał się w końcu namówić, czy podjął choć próbę ataku ale pamiętam, że w jego obecności Żyleta dostawała sepii na twarzy i robiła się jakby bardziej ludzka.
A w biznesie? Kiedy noszenie na sobie kartonów już nam się znudziło wymyśliliśmy numer "na taryfę" będę się musiał jednak trochę cofnąć w czasie. Dziwni byli ci nasi marynarze - mieli ciąg na kasę ale przy tym brakowało im odwagi i pomyślunku. Żeby drążyć obcasy butów, wsuwać tam metalową wkładkę, do której wchodziła paczka papierosów... mój Boże - nie dziwię się, że Duńczycy mieli nas za nieudaczników.
Stając na najwyższym pokładzie miało się dobrą widoczność na ulicę - zwłaszcza tę, którą nasi prześladowcy jeździli do Urzędu Celnego. Wystarczyło tylko poczekać aż auto pojedzie w tamtym kierunku i pędem do miasta. Niestety, Duńczycy wprowadzili drugi samochód i robili sobie z nas jaja - jedno auto jechało na urząd, a drugie czaiło się na wychodzące "wielbłądy". Kontrola, kara i płacz.
Szybko zorientowałem się, że zespołami celników rządzą jakieś prawa, matematyczna prawidłowość. Wziąłem kajet i opisałem sobie zmiany. Było ich pięć - nadałem im nazwy i sporządziłem krótki opis metod działania, jak i wystawiłem ocenę agresywności. Okazało się, że trzy zmiany były bardzo liberalne i dwie bardzo nie. Następnie zająłem się grafikiem, okazało się, że panowie zmieniają się o godzinie 18-tej (przy czym od 17 do 18 przekazują sobie służbę) i pracują w systemie - dzień, noc, dwa dni wolne. Zakup kalendarza i wyznaczenie planu służb na pół roku do przodu było już tylko dziecinną igraszką. Później wszyscy na statku obstawiali kiedy się wreszcie pomylę... nie mogli pojąć skąd wiem jaka zmiana kiedy będzie miała służbę.
Nie pomyliłem się nigdy fakt, że latem zmiany się mieszały ale trzon zawsze pozostawał niezmienny. Kusiła mnie ta wolna godzina, oczywiście ułożyłem plan, który potem już tylko udoskonalaliśmy...
Jej pojawienie się na statku wywołało niezłe poruszenie, zwłaszcza w pionie oficerskim. Młoda stewardesa, świeżynka w firmie - zaczęły się podchody. Dziewczynę momentalnie przeniesiono z rejonów (sprzątanie kabin pasażerskich i kibli) na mesę oficerską. Chłopaki dogadali się, że łyknie ją albo chief z pokładu, albo elektryk i tutaj niech już ona sama zadecyduje, którego wybrać. Miała rzeczywiście świetny wybór - dziadka albo ojca.
Kiedy dotarła do mnie wieść o pojawieniu się nowej stewardesy pobiegłem oczywiście na embarkację - załadunek pasażerów, czyli cargo - i ujrzałem ją. Stała tyłem i była zjawiskiem już dawno nie spotykanym wśród naszych dziewcząt. Niesamowita figura - nie jakaś tam zwykła "miotła". Odwróciła się i tutaj było już nieco gorzej, ale jak na warunki naszej łajby i tak była bezkonkurencyjną pierwszą miss. Pomimo wrodzonej nieśmiałości do kobiet jeszcze tego wieczoru byłem jej najlepszym kumplem. Kochankami staliśmy się znacznie później...
- Tak, a motylki... co z motylkami? - Motylki będą po Świętach... dzisiaj już się nie zmieściły.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Antek · dnia 24.12.2010 06:39 · Czytań: 1271 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: