- Gdzie Zoe?
Zacisnął zęby i na ułamek sekundy przymknął oczy. Dziwny, jakby przepraszający uśmiech przemknął po jego ustach, po czym jego wzrok stwardniał.
Potrząsnęłam głową. Najprawdopodobniej dorabiałam historię do czegoś, co nie miało miejsca. Zwyczajnie przesadzałam.
- Właśnie, gdzie twoja dziewczyna? - słowo "dziewczyna" Jim niemal wysyczał. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jest zazdrosny - rany boskie, chłopak z którym poszłam na jedną imprezę, był zazdrosny. O Krisa.
O Krisa, który któregoś dnia zabawiał się popychając mnie, kiedy szliśmy korytarzem. W końcu pchnął mnie tak mocno, że grzmotnęłam o ścianę i o mały włos nie runęłam na podłogę. Owszem, od razu - poważnie przestraszony - objął mnie i podźwignął do pionu, ale nadal.
O Krisa, który tydzień po tym wydarzeniu przez cały wykład najpierw szturchał mnie łokciem pod żebra, a następnie - wyraźnie znudzony - zaczął mnie łaskotać. Śmiejąc się, mało nie zleciałam z krzesła.
O Krisa, który potrafił na jednym oddechu stwierdzić, że pochodzę z kraju, w którym na drogach trzeba uważać na łażące krowy i wymóc ode mnie obietnicę, że napiszę, kiedy dotrę do domu, gdy jeden raz nie wsiadł ze mną do autobusu nocą, tylko zostawił mnie na przystanku.
O Krisa, który - siedząc na kanapie w pubie - najpierw zbadał dokładnie każdą bliznę na moich rękach, kręcąc z przerażeniem głową i pytając, co mnie doprowadziło do takiego stanu, a następnie szturchnął mnie tak mocno, że poleciałam w bok i głową uderzyłam o poręcz.
O Krisa, który potrafił na przystanku tulić mnie do siebie, opierając swoją brodę o moje włosy, zarostem mierzwiąc moją fryzurę, tak długo, aż przestawałam się trząść z zimna i sama się od niego odsuwałam.
O Krisa, który na pożegnanie nadal podawał mi rękę.
Nasze relacje mogły dziwić. Prowokowaliśmy się nawzajem na wszystkie sposoby, ciekawi swoich reakcji. Przyjęłam, choć niechętnie, że Zoe mogłaby być zazdrosna. Ale, na litość boską, Jim?!
- Jim, uspokój się, do cholery! - warknęłam. Zwrócił na mnie niewinne oczy.
- Co?
- Mamy dość kłopotów. Uspokój się - przekręcił oczami, ale chwilowo zamilkł. -Kris?
- Jest w sali - odparł niechętnie. Wzruszyłam ramionami. Ostatecznie jeśli nie chciał jej brać ze sobą, wolał zostawić ją z innymi, to nie moja sprawa.
Płaszcz Krisa odwiesiłam na wieszak, strzepując z niego płatki śniegu i ruszyłam dziarsko w kierunku schodów. W międzyczasie z sali balowej zaczęli wychodzić inni. Rozejrzałam się uważnie, ale Zoe nie dostrzegłam.
- Co się dzieje?
- Trochę nas przysypało - głos Krisa był spokojny, jakby nie chciał siać paniki, co nie miało żadnego sensu, bo wystarczyło zrobić kilka kroków i spojrzeć za okno, żeby przekonać się jak wygląda sytuacja.
- Trochę? - filigranowa blondyneczka, na którą wszyscy mówili Bunny, bez pudła wyłapała najważniejsze słowo. Jej partner, wysoki brunet o orlim nosie, przekrzywił głowę.
- Wygląda na to, że chwilowo tu utknęliśmy - Jim po wcześniejszym wybuchu zdawał się być spokojny, opanowany. Zresztą maska żołnierza idealnego zawodziła go tylko kiedy Kris znajdował się w zasięgu wzroku.
Na ułamek sekundy zapadła głucha cisza, potem tumult. Niemal wszyscy na ślepo popędzili w stronę drzwi. Przewróciłam oczami i przystanęłam. Kris, już jedną nogą na schodach, krzyknął coś w stronę tłumu, chcąc ich uspokoić, ale skuteczniej uczynił to kolejny lodowaty podmuch wiatru, który wpadł do holu. Zobaczyli, że chłopcy nie żartowali, po czym cofnęli się do środka, dygocząc z zimna.
- Co teraz? - rzucił ktoś.
- Idę do wykładowców, może oni coś wiedzą. Zostańcie tu, nie ma sensu żebyśmy się wszyscy wlekli po piętrach - Krisowi jakoś udało się opanować chaos i jednocześnie zatrzymać ich na parterze. Jakim cudem? Nawet na studiach, wszyscy niby dojrzalsi, nadal nie lubili kiedy ktoś nimi rządził.
Ludzie wrócili, postukując butami, do sali, a Kris na schody. Ukradkiem pociągnął mnie za sukienkę. W tej samej chwili Jim złapał mnie za łokieć.
- Idziesz?
- Zaraz wrócę.
Wyczułam, że chciał pójść za nami, ale byliśmy z Krisem już w połowie schodów, więc zawrócił. Z trudem nadążałam za Krisem. Twierdził, że nie miał kondycji - może faktycznie - ale jego długie nogi zdecydowanie pomagały. Nawet nie pukając, wparował do pierwszego pokoju z brzegu. Matt, zdecydowanie jeden z najlepszych wykładowców, podniósł się od stołu. Carrie i Scott - pielęgniarka i farmakolog - spojrzeli ze zdumieniem na Krisa i na mnie, wychylającą się zza jego pleców.
- O co chodzi?
- To my chcielibyśmy wiedzieć. Słucham.
Zastanawiałam się, w co on, do cholery, gra. Kris przy gorszym dniu bywał irytujący bądź złośliwy, ale nigdy wprost niegrzeczny. Matt przewrócił oczami.
- Nie ma powodów do paniki. Owszem, nie wydostaniemy się teraz z uczelni, ale ogrzewanie dalej działa, więc nie zamarzniemy.
- A jedzenie? Śnieg nie stopnieje w ciągu kilku godzin, a wiesz dobrze, że wystarczy kilka centymetrów, żeby sparaliżować miasto - wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do mówienia do wykładowców po imieniu, ale Kris nie miał z tym problemów.
- W budynku obok jest stołówka. Mają trochę zapasów.
Kris odwrócił się do mnie z osłupieniem na twarzy, jakby zaskoczyło go, że w ogóle potrafię mówić. Momentalnie przyjęłam postawę obronną.
- Byłam tam kiedyś. Kucharka mówiła, że zawsze zostawiają jakieś zapasy, na wszelki wypadek.
- Na wypadek klęski żywiołowej? - Scottowi żart nie wyszedł. Zacisnęłam usta.
- Gdyby dostawy któregoś dnia nie doszły.
- Wszystko jedno - Kris chciał działać. Pasywność go przerastała. -Powinniśmy coś zrobić.
- Na przykład co? - dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo blada była Carrie. Niewysoka, z nadwagą, w sumie dość sympatyczna, działała mi też na nerwy. Prowadziła zajęcia praktyczne, co tylko trochę poprawiło moją ocenę o niej.
- Ktoś powinien spróbować przedostać się... - Kris chwilę pomyślał, po czym palnął się w czoło - ...na przykład do straży pożarnej. To niedaleko. A może byliby w stanie nam pomóc. Zanim na domiar złego wysiądzie centralne.
- Na przykład kto? Może twoja dziewczyna w wieczorowej sukni czy ty w lakierkach? - Matt kpił, ale miał rację. Problem polegał jedynie na tym, że wspominając o dziewczynie, patrzył na mnie. Wzruszyłam ramionami.
- Ja mogę pójść.
Kris zawirował wokół własnej osi, patrząc na mnie ze złością i strachem. Za dobrze mnie znał. Wiedział, że kiedy powezmę jakieś postanowienie, nie odpuszczę. Ostatecznie to mieliśmy wspólne. Jego oczy pociemniały, jak zawsze kiedy z jakiegoś powodu sprawiałam wrażenie, jakbym miała zaraz rozsypać się na kawałki. Kiedy się o mnie martwił.
- Nie ma mowy!
Sugestywnie przekręciłam oczami.
- W szafce mam dresy i adidasy - powiedziałam, dziękując gwiazdom, że kiedy kilka miesięcy temu otworzyli w pobliżu salę gimnastyczną, dostałam szału na punkcie ćwiczeń. Miałam tak mało czasu, że rzadko udawało mi się zaliczyć więcej niż dwie sesje w tygodniu, ale strój został.
- Nie!
- To był twój pomysł - Kris odwrócił się do Scotta tak gwałtownie, że ten odruchowo się cofnął. Parsknęłam śmiechem.
- Myślałem o tym, żeby poszedł jakiś facet a nie mała dziewczyna! - Kris prawie wrzasnął, a ja roześmiałam się jeszcze głośniej. Mała dziewczyna. Proszę ja was...
- Kris, daj spokój. Odczekajmy trochę, jak sytuacja się nie poprawi i nic nie usłyszymy, wtedy może...
- Nigdzie nie pójdziesz - nie ustąpił. Zignorowałam go.
- Na razie jesteśmy tu bezpieczni.
Kris pokiwał ze zniechęceniem głową, po czym wzruszył ramionami. Pierwsza zawróciłam. Schodząc po schodach, nie słyszałam jego kroków, ale wiedziałam, że idzie tuż za mną. Jim przyskoczył do mnie kiedy tylko przekroczyłam próg sali balowej. Kątem oka zobaczyłam, jak do Krisa podbiega Zoe. Piękne, gęste brązowe włosy, w miarę regularne rysy twarzy. Jedyną jej wadą, tak na oko, była nadwaga. Popatrzyłam, jak Kris przysuwa usta do jej policzka - nie wiedziałam, czy szepcąc coś na ucho, czy chcąc pocałować. I nagle coś mnie zakłuło.
Kris wspomniał kiedyś, że dobrze go znam. Będąc w swoim towarzystwie, nie udawaliśmy nikogo, byliśmy szczerzy. Choć krótko, faktycznie znałam go dość dobrze, by zdecydowanie odganiać wszelkie głupie myśli. To nie był materiał na chłopaka, nie dla mnie. Ja pragnęłam spokoju, stabilizacji, pewności, a Kris na pierwszym miejscu dawał szaleństwo. A jednak się do niego przywiązałam. Spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż większość par. Choć oboje pilnowaliśmy się wyznaczonych zasad, stał się mi bliski. Zdecydowanie zbyt bliski.
Właśnie wtedy zrozumiałam, że mam problem.
Obiecałam sobie, kilka miesięcy wcześniej, że jeśli kiedykolwiek stwierdzę, że zaczynam coś czuć do człowieka który z różnych względów nie mógłby tego odwzajemnić, wycofam się. Dwa lata szamotaniny z Jamesem nauczyło mnie wystarczająco dużo. I choć to, co czułam do Krisa, zdecydowanie nie zbliżało się nawet do miłości, nagle dotarło do mnie, że to bez znaczenia. W jakimkolwiek charakterze, ale chciałam żeby był obecny w moim życiu. Za wszelką cenę nie mogłam dopuścić do tego, żeby stał się mi jeszcze bliższy. Jeśli więc chciałam się uchronić przed szaleństwem, musiałam zająć czymś swoje serce. Odwróciłam się i pozwoliłam, żeby Jim wziął mnie w ramiona.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 24.12.2010 06:40 · Czytań: 614 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: