Vesper - cz.8 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.8
A A A
Maszynownia, Sektor G, HSC Vesper

21 styczeń, 22:55

Świerczewski był złodziejem. Do Bośni trafił uciekając przed więzieniem, które groziło mu zabójstwo faceta romansującego z jego dziewczyną. Gdy tylko się o tym dowiedział, od razu wszystko dokładnie sobie zaplanował. Jako przestępca miał łatwe dojście do handlarzy bronią, więc załatwił sobie pistolet, pojechał pod dom ofiary i czekał. Gdy kochanek wreszcie się zjawił, po prostu odbezpieczył giwerę, wybiegł z samochodu i zaczął strzelać. Pięć kul z bliskiej odległości wystarczyło aż nadto. Trafiony mężczyzna osunął się z jękiem na chodnik. Wtedy pojawił się ten przechodzień.
Nie wiadomo czy szedł do kina, na zakupy czy do znajomego. Po prostu pojawił się w złym miejscu, o złej porze. Młody blondyn koło trzydziestki. Właśnie wychodził z bramy swojej kamienicy, gdy usłyszał strzały. Ostrożnie wyjrzał zza rogu i zobaczył jak Adam pakuje kolejne kule w upadające ciało umierającego amanta. Pędem zawrócił, krzycząc i wołając o pomoc. Świerczewski ruszył za nim, jednak mężczyzna błyskawicznie minął ciemny tunel bramy i przebiegał już przez podwórze. Przyszły najemnik chwycił pistolet w obie dłonie, stanął w pewnym rozkroku i wycelował do odległego o ponad trzydzieści metrów celu. Strzelił trzykrotnie. Widział jak ofiara dostaje w plecy i upada na bruk, zwijając się z bólu. Chciał jeszcze podbiec do blondyna i dla pewności dobić go strzałem w głowę, jednak z klatek schodowych i okien słychać już było ludzkie wrzaski i gorące przekleństwa.
Dwa dni później dowiedział się z gazety, że świadek przeżył. Postrzał w ramię okazał się niegroźny, dzięki czemu od razu mógł złożyć swoje zeznania. Przekazał policji rysopis sprawcy, co w połączeniu z faktem, że denat zalecał się do dziewczyny podobnego człowieka, stawiało Adama na pierwszym miejscu w gronie podejrzanych. Wiedząc, że się nie wywinie, wyjechał prędko na Węgry, skąd przedostał się przez góry na Bałkany.
Tam zaczął zabijać jako najemnik. Wynajmował się zarówno dla wojsk rządowych, jak i rebeliantów. Lipnicki odnalazł go w Potocari, gdzie partyzanci serbscy szykowali kolejną ofensywę. Teraz w tropikalnym mundurze khaki i solidnej kamizelce, wyposażony w nowoczesną broń i precyzyjny sprzęt łącznościowy, z rozrzewnieniem wspominał walki w brudnych, bałkańskich okopach, gdzie musiał używać w walce starych gratów, będących reliktami z poprzedniej wojny. Przemieszczając się ciasnymi, słabo oświetlonymi korytarzami maszynowni, polował na tajemniczego zabójcę, który przed kilkunastoma minutami zaatakował oddział porucznika Wielgosza. Wyraźnie słyszał strzały i dźwięki eksplozji, jednak nie mógł się z nikim skontaktować i zapytać o rozwój sytuacji. Tajemnicze zakłócenia blokowały łączność radiową.
Uzbrojony w długi karabin M16, standardową broń amerykańskiej piechoty morskiej, skradał się cicho i ostrożnie. Strzelanina ucichła jakiś czas temu, więc stracił orientację, w którym kierunku powinien podążać, by napotkać pozostałych członków patrolu.
Nagle, na końcu korytarza, dostrzegł ruch. Na dobrze oświetlonej ścianie wyraźnie odbił się cień sylwetki przebiegającego mężczyzny.
- Mam cię, skurwysynu! – mruknął do siebie Świerczewski, odbezpieczając automat.
Podbiegł do załomu korytarza i wyskoczył zza niego z bronią gotową do strzału. Zdziwił się niezmiernie widząc, że to ślepy zaułek, a po widzianym przed chwilą człowieku nie ma żadnego śladu. Na końcu ślepej odnogi, jakieś dziesięć metrów do niego, stało kilka komór podtłokowych, przypominających wyglądem szerokie szafy pancerne. Wokoło unosiły się kłęby gorącej pary.
- Gdzie się podziałeś, co? – wyszeptał najemnik, ledwo poruszając wargami.
Zrobił ostrożnie kilka kroków. Znalazł się dokładnie na środku pomieszczenia. Wisząca tuż nad nim lampa zamrugała złowieszczo. Usłyszał za sobą jakiś ruch. Obrócił się błyskawicznie, z karabinem wycelowanym w stronę źródła hałasu. Nic jednak nie zobaczył, choć wydawało mu się, że kłęby pary przy załomie korytarza wirują lekko, jakby poruszone przez czyjś ruch. Świerczewski zastygł w tej pozycji na kilka sekund, próbując coś usłyszeć. Kątem oka zobaczył, jak po jego lewej stronie przemknął niewyraźny cień. Po plecach komandosa przeszły ciarki. Ostrożnie zrobił krok do tyłu, próbując przesunąć się pod ścianę. Zlustrował zaułek przez celownik karabinu. Po krótkiej chwili zorientował się, że mrok w jednym z kątów jest zdecydowanie ciemniejszy od innych. Wiedział, że to nie mogło być żadne złudzenie optyczne. Nic nie mogłoby imitować tak czysto atramentowej ciemności. Wycelował w tamtą stronę. Im dłużej spoglądał w zaciemniony kąt, tym bardziej się denerwował. Ostatkiem sił powstrzymał się, by nie wpaść w panikę. Postanowił sprawdzić dziwne zjawisko. Sunąc powoli w tamtym kierunku, oparł palec na cynglu. Wtedy poczuł na skórze dziwne mrowienie, żarówka w lampie wyraźnie straciła moc, cień dookoła zgęstniał. Zamocowana na ramieniu krótkofalówka zaczęła trzeszczeć i szumieć niewyraźnie, zupełnie, jakby ktoś chciał się z nim skontaktować, jednak natrafił na falę zakłóceń. Adam pochylił głowę i spojrzał na szalejące radio, po czym na powrót uniósł ją, kierowany wewnętrznym instynktem. Z przerażeniem zobaczył, jak cień dosłownie rzuca się na niego. Nie był to jednak zwykły cień, jednak taki, który ma parę lśniących, czarnych oczu i dwa rzędy ostrych jak brzytwy kłów. Najemnik zdołał dźwignąć karabin i wystrzelił krótką serię, pociski trafiły jednak w ścianę. Potężne uderzenie szponami w twarz niemal natychmiast pozbawiło go przytomności. Wytrącona z ręki broń upadła na podłogę i potoczył się kilka metrów po posadzce. Cios przeciął wszystkie szyjne arterie, całkowicie rozerwał policzek i zmiażdżył nos. Najemnik cofnął się o krok, krzycząc pod wpływem straszliwego bólu. Bestia uderzyła jeszcze raz, tym razem w klatkę piersiową, łamiąc żebra i miażdżąc wnętrzności chłopaka, który upadając na podłogę, zwymiotował krwią. Upiór wskoczył na niego, przyglądał mu się przez chwilę, po czym wbił swoje długie kły w odsłoniętą szyję ofiary. Wysysając życie z umierającego żołnierza, na powrót poczuł odwieczną nienawiść do wszystkiego, co żywe i żądzę zaspokojenia swego niewyobrażalnego głodu.

* * *


Stacja zasilania turbin, Sektor C, HSC Vesper

21 styczeń, 23:08

Srebrna tarcza zegarka błyskała jaskrawie w półmroku piwnicy. Gangrena sprawdził czas. Strzały ucichły już ponad pół godziny temu. Przestępca westchnął nieznacznie. Od kilku godzin odczuwał bardzo negatywny wpływ rejsu. Nie była to wywołane chorobą morską mdłości czy zawroty głowy, jednak jakiś wewnętrzny niepokój, co jakiś czas przybierający rozmiary niczym nie podpartej paniki. Odkąd razem z grupą Sawickiego wziął za zakładników gości w sali bankietowej, zaczął nerwowo wypatrywać niebezpieczeństwa w każdym cieniu, zakamarku i za każdy rogiem korytarza. Ostatnia strzelanina, po której stracił łączność z patrolem, tym bardziej nie napawała go dobrymi przeczuciami. Miał ochotę zapalić. W wewnętrznej kieszeni marynarki było jeszcze kilka papierosów, ale postanowił zostawić je na później. Teraz wolał mieć obie ręce wolne, by w razie ataku móc szybko odbezpieczyć automat.
Gangrena nazywał się naprawdę Ernest Brzeziński. Był szefem niedużej bandy przestępczej, siejącej terror w południowych województwach Polski. Znany był z tego, że jest niezwykle bezwzględny i nigdy nie odpuszcza swoim wrogom czy dłużnikom. Dzięki konsekwentnemu zachowaniu i twardym, bandyckim regułom, zaszedł wysoko w przestępczej hierarchii. Mimo ryzykownej profesji i ciągłym akcjom policji, nigdy nie trafił za kratki. Cieszył się niezwykłym szczęściem. Czuł, że na pokładzie Vesper również mu towarzyszy, chociaż pogłębiający się stan lękowy zdawał podważać tą pewność.
Właśnie minął małe, ciasne pomieszczenie, pełne liczników i mierników cyfrowych, wchodząc do kolejnego, zdecydowanie większego. Przy biodrze trzymał załadowany pistolet maszynowy MP5. Komnata, w której się znalazł, była niemal całkowicie pogrążona w ciemności. Jedynie na środku sufitu wisiała nieduża świetlówka. Gangster spojrzał na nią i widząc jak mało daje światła, zaklął głośno, po czym niechętnie ruszył dalej. Sekundę później, pod wpływem instynktu samozachowawczego, zakodowanego w jego gangsterskiej psychice, rzucił się pod ścianę, przylegając do niej plecami. Wzdrygnął się na samą myśl o tym, co zobaczył. Zamknął oczy, ale nadal widział w myślach ten straszny obraz. Dla pewności, czy to aby nie jakiś zjawiskowy omam spowodowany ciągłym strachem, wychylił się i spojrzał na leżący kilka metrów dalej ciemny kształt. Nie miał cienia wątpliwości. To był jeden z ludzi Krausa. Leżał na brzuchu, twarzą do ziemi, w ogromnej kałuży krwi. Z tej odległości młody bandyta nie potrafił go zidentyfikować. Rozejrzał się uważnie dookoła. Nie zauważył niczego podejrzanego. Rozluźnił węzeł krawata i rozpiął kołnierz koszuli. Wziął kilka głębokich wdechów i wyszedł zza osłony. Ostrożnie podkradł się do leżącego w wielkiej kałuży krwi trupa, uklęknął przy nim i lekko odchylił głowę.
- Kruger – skonstatował.
Gangrena zorientował się, że w gardle byłego żołnierza Reichswery jest duża, głęboka rana, oblepiona strupami zakrzepłej już krwi. Odłożył karabinek na bok i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, w której schował krótkofalówkę. Włączył ją, wybrał umówioną częstotliwość i spróbował nawiązać łączność z dowództwem ochrony, gdzie obecnie przebywał pułkownik.
- Mówi Brzeziński – powiedział do mikrofonu. – Znalazłem Krugera… nie żyje.
- Co się stało? – usłyszał głos kapitana Adamczyka, zastępcy Krausa.
- Wygląda na to, że ma rozerwane gardło.
- Gdzie jesteś?
- Sektor C, sekcja zasilania turbin.
- Nie ruszaj go. Czekaj na wsparcie. Dotrze za trzy minuty. Bez odbioru.
Gangster nie posłuchał. Chciał zabrać wyposażenie najemnika. W szczególności zależało mu na kamizelce kuloodpornej. W tym celu chwycił go za poły rękawa munduru, szarpnął mocno i przewrócił na plecy. Kruger był dosyć ciężki. Przez wysiłek i nieuwagę, Brzezińskiemu umknęło metaliczne zgrzytnięcie, dochodzące spod brzucha nieboszczyka. Dopiero, gdy ciało swobodnie osunęło się na plecy, odsłaniając swą przednią część, gangster zamarł ze strachu. To była pułapka. Pod trupem Krugera leżała uzbrojona mina przeciwpiechotna Claymore, z dźwignią zapalnika przymocowaną do klamry jego kamizelki. Gdy tylko ciężar zwłok ustąpił podczas przewracania, detonator aktywował się. Morderca w przerażeniu spoglądał wybałuszonymi oczami na leżący tuż przed nim ładunek. Nie zdążył nawet zorientować się, że w napadzie szaleństwa, bezwiednie oddał mocz. Sekundę później eksplozja bomby rozerwała jego ciało na setki krwawych strzępów.

* * *



Klub muzyczny Armagedon, Sopot

21 styczeń, 23:11


Trzystuosobowy tłum szalał na parkiecie, tańcząc, skacząc i wydzierając się na cały głos, rozładowując zbieraną od początku tygodnia energię. Mieszanina czerwonych, fioletowych i niebieskich laserów, wspomagana migającym rytmicznie stroboskopem, nadawała imprezie niesamowitego klimatu. DJ zapuszczał właśnie kolejny kawałek ze swojego repertuaru. Szybki i dynamiczny utwór z gatunku hard techno, będący jego sztandarowym sposobem na rozruszanie i tak rozgrzanej już publiczności, rozbrzmiał w wielkiej sali dyskoteki niczym salwa artyleryjska. Okrzyk aprobaty wyrwał się z dziesiątek gardeł, na kilka sekund zagłuszając początek melodii. Klub Armagedon założono stosunkowo niedawno. Było to centrum spotkań miejscowej młodzieży. Wejchert lubił tu przychodzić, zwłaszcza, gdy miał ochotę poderwać jakąś fajną dziewczynę, chociaż w głębi duszy wiedział, że już dawno powinien skończyć z szaleństwem młodości i w końcu się ustatkować. W końcu stanowisko nadkomisarza w CBŚ do czegoś zobowiązywało. Powinien świecić przykładem zamiast szlajać się po knajpach i łazić z Szymczakiem na dupy. Mimo wszystko nie miał ochotę na stabilizację. Nie lubił stagnacji i rutyny. Dlatego wybrał pracę w policji. Wiedział, że nigdzie indziej nie czerpałby takiej przyjemności z wykonywanego zawodu. W trakcie tych rozmyślań obserwował przez szklaną szybę ekskluzywnej loży bawiąca się kilka metrów niżej młodzież. Westchnął nieznacznie, aby jego rozmówca nie zauważył nutki rozrzewnienia, po czym oparł się wygodnie na skórzanej sofie i powrócił do niego wzrokiem. Robert Wojdyński był menadżerem klubu. Lubiący wydawać fortunę na kosmetyki i fryzjerów, mężczyzna wyglądał i ubierał się jak typowy alfons. Ciemne, gęste włosy postawione sztywno na żelu, jasny garnitur, szeroko rozpięta, malinowa koszula i gruby, złoty łańcuch wokół szyi. Do tego nieodłączny, arogancki uśmieszek playboya na twarzy. W głębi duszy Wejchert uważał go za zwykłą szuję i pozera, jednak Robi był świetnym źródłem informacji i niezastąpionym pomocnikiem w sprawach niemożliwych do rozwiązania. Menadżer znał odpowiednich ludzi ze świata przestępczego, nie rzadko osobiście robił z nimi interesy. Właśnie oglądał przywiezione przez Daniela fotografie kilku mężczyzn o podejrzanych życiorysach, którzy mieli szczęście znaleźć się na liście pasażerów HSC Vesper. Komisarz w milczeniu popijał whisky z colą. Oczywiście na koszt firmy. Wiedział, że ten drań wszystko sobie skrupulatnie odbije, podczas finansowego wyrównania za współpracę. Informacja była jego najdroższą walutą.
- Twarde chłopaki ci twoi nowi kumple – skwitował po chwili Wojdyński. – Co przeskrobali?
- Pewien bardzo wpływowy człowiek, którego właśnie staramy się namierzyć, wynajął ich, żeby porwali statek pasażerski. Co ty na to?
Biznesmen spojrzał wymownie w stronę policjanta.
- Diabeł zebrał swoją armię – mruknął.
- Na pewno coś wiesz, Robi. Musieli coś mówić na dzielnicy. Taka akcja nie przeszła by bez echa. Daj mi chociaż jakąś wskazówkę.
- Mogę uczciwie przyznać, że naprawdę nic nie wiem. Moja wiedza ogranicza się jedynie do transakcji i ciemnych interesów, nie do aktów terroryzmu. Gdybym wiedział o każdym przestępstwie, jakie ma zostać dokonane choćby na północy kraju, obawiam się, że waszych nie byłoby stać na moje usługi – wyszczerzył żeby w fałszywym uśmiechu.
Z parkietu dochodził przytłumiony przez ściany loży, basowy odgłos melodii. Komisarz obserwował jak jego informator w skupieniu ogląda twarze podejrzanych.
- Tego znam – stuknął palcem na zdjęcie niemłodego faceta o jasnych włosach. – Hans Steinhauser. Kiedyś zabijał w Legii Cudzoziemskiej, dziś robi to dla każdego, kto dobrze zapłaci. Jest cynglem do wynajęcia. Kilka razy pracował dla naszych… to znaczy, dla baronów narkotykowych z Trójmiasta – szybko poprawił się, kolejny raz szeroko odsłaniając równe, białe zęby.
Policjant kiwnął głową.
- Lisiecki – kontynuował Robi, podsuwając komisarzowi jedno ze zdjęć. – Jest kimś w rodzaju pośrednika. W wielu interesach macza palce, ale nigdzie nie zostawia żadnych odcisków, kapujesz? Mocny gość. Nie tylko na Pomorzu.
Wejchert westchnął cicho i ponownie kiwnął głową na znak aprobaty. Zastanawiał się nad tym, o czym rozmawiał niedawno z Szymczakiem. Zdecydował się sprawdzić trop. W końcu nie miał nic do stracenia. Najwyżej budżet komendy wojewódzkiej uszczupli się o parę stów.
- Mówi ci coś nazwisko Kacper Keller? – zapytał menadżera, gwałtownie marszcząc brwi.
- Nie – pokręcił głową informator. - A powinno?
- Muszę się dowiedzieć czegoś o krakowskich strukturach.
- A od czego macie te wasze wszechstronne bazy danych?
- Chodzi mi o taką część, której nie ma w naszych kartotekach.
- Karumov dobrze strzeże swoich tajemnic – elegant wzruszył ramionami. – A ja średnio kojarzę ludzi z południa. Ale chyba znam kogoś, kto może ci pomóc. Zresztą też go znasz. Na początku może się trochę opierać, ale chyba masz parę sposobów, by przekonać takiego jak on do współpracy. Prawda, Danny?
- Kto to jest? – zapytał zaintrygowany funkcjonariusz.
Gdy Wojdyński wypowiedział nazwisko, komisarz Daniel Wejchert poczuł się o dziesięć lat młodszy. Rzeczywiście, znał tego człowieka i wiedział, jak na niego wpłynąć, aby uzyskać żądane odpowiedzi na nurtujące go pytania. Sprawa wreszcie miała szansę ruszyć do przodu. Najbardziej ucieszył się jednak z faktu, że nie będzie musiał płacić tej gnidzie Wojdyńskiemu za dodatkowe informacje. Z uśmiechem dopił resztę whisky.

* * *


Przedział pasażerski, Sektor D, HSC Vesper

21 styczeń, 23:24

Od kilkunastu minut Sawicki patrolował sektor prywatnych kajut pasażerskich. Zmęczony podoficer przystanął na skrzyżowaniu dwóch korytarzu i odpalił sobie papierosa. Co jakiś czas nerwowo rozglądał się dookoła. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, ale od dłuższego czasu czuł nienaturalne zmęczenie i ponure otępienie. Strachliwie oglądał się za siebie, kilka razy zdawało mu się, że słyszy dziwne szepty. Przyłapał się nawet na tym, że drżą mu ręce. Zapach tytoniu ukoił nieco jego napięte nerwy. Rutynowo sprawdził ilość pocisków w magazynku, obszedł dokładnie cały sektor i już miał wracać na posterunek w jadalni bankietowej, gdy nagle znów usłyszał dziwne szmery. Tym razem nie były to bezsensowne głosy podświadomości, lecz strzępki rozmowy. Kapral rozumiał większość słów. Dwa niespokojne, kobiece głosy, mówiły coś o lekarstwach i złym stanie chorego. Zorientował się, że dobiegają z pobliskiej kajuty. Wyrzucił niedopałek na dywan korytarza i podszedł do drzwi. Oznaczone były numerem 413. Lekko je uchylił. Główny salon był pusty. Głosy dochodziły z sąsiedniego pomieszczenia, prawdopodobnie czegoś w rodzaju sypialni. Żołnierz naciągnął zamek i odbezpieczył Uzi. Póki co, postanowił nie wzywać wsparcia. Nie chciał dekonspirować swojej obecności. Ostrożnie podkradł się do drzwi oddzielających oba pokoje i wstrzymał oddech na kilka sekund. Rozmowa przycichła, jednak dźwięki dochodzące zza ściany jasno mówiły, że znajdują się tam jacyś ludzie. Co najmniej kilku. Wątpił, że mogą być uzbrojeni, chociaż było prawdopodobne, że jakiś zbłąkany ochroniarz mógł przeżyć ich niedawny szturm. Sawicki poczuł buzującą w żyłach adrenalinę. Ucieszył się, bo przynajmniej zniknęło nękające go poczucie zagrożenia. Stanął naprzeciwko drzwi, które kilka sekund później otworzył błyskawicznie mocnym kopniakiem. Wpadł do środka, wymachując lufą automatu na wszystkie strony. Okazało się, że w kajucie ukrywa się tylko kilku pasażerów. Trzy młode kobiety, starsze małżeństwo i jakiś marynarz, który w trakcie ataku postanowił poflirtować z jedną pasażerką w jej sypialni. Jedna z dziewczyn podeszła do kaprala tłumacząc mu coś na temat cukrzycy starszego pana na łóżku, jednak ten odepchnął ją w stronę ściany.
- Pod ścianę, wszyscy! No już, już! Jazda! Ręce na kark!– krzyczał Sawicki, dla lepszego efektu celując do zakładników z peemu.
Cywile posłusznie ustawili się w szeregu, jak do egzekucji, wszyscy twarzą do ściany z rękami założonymi za głowę. Pozostał tylko starszy mężczyzna. Gdy najemnik odwrócił się w jego stronę, żarówka w sypialni przygasła wyraźnie, mrugając dynamicznie. Sawicki uniósł głowę i zapatrzył się na dziwne zachowanie oświetlenia. Wydawało się, że światło za chwilę całkowicie zgaśnie. Zdziwiony najemnik ocknął się z zamyślenia dopiero po dobrych kilku sekundach. Gdy powrócił wzrokiem w stronę łóżka, zobaczył, że mężczyzna zniknął.
- Kurwa… - zaklął i już miał biec za uciekinierem na korytarz, gdy w słabym świetle lampy ujrzał go w kącie pokoju, odczołgującego się okrakiem pod ścianę. Zdenerwowany Sawicki podszedł do niego wycelował mu w twarz z automatu.
- Do szeregu dziadek albo ci łeb rozpieprzę w kawałki! - warknął.
Mężczyzna jęczał tylko cicho, całkowicie ignorując groźby żołnierza. Zakładnicy w szeregu bali się odwrócić głowy, choć wiedzieli, że zbliża się coś strasznego. W kajucie zaczęło się robić coraz ciemniej i zimniej. Kapral spostrzegł, że mimo niewytłumaczalnego spadku temperatury, poci się. Ręka trzymająca Uzi zadrgała lekko.
- Wstawaj, dziadu jebany! – wściekł się, nie mogąc opanować słabości.
Nagle, w mocniejszym przebłysku światła, trwającym zaledwie sekundę, Sawicki dostrzegł, twarz starca. On się wcale nie bał. On był przerażony! Na dodatek nie patrzył na niego, tylko na coś za nim, znajdującego się tuż nad jego prawym ramieniem. Dopiero wtedy blondwłosy kapral poczuł obecność czegoś jeszcze. Tknięty rozpaczliwym przeczuciem obrócił się powoli, obawiając się tego, co za chwilę zobaczy. Gdy światło lampy ponownie błysnęło, otworzył usta w geście okrzyku, jednak głos uwiązł mu w gardle. Wpatrzony w przeraźliwy widok zbliżającej się śmierci stracił nawet oddech. Zdawało się, że cały, sparaliżowany strachem organizm odmówił mu posłuszeństwa. Mimo grozy, ostatkiem sił przywołał się do porządku i poderwał rękę, w której trzymał automat. Już naciskał spust, jednak było za późno. Mrok pokrył go na wieczność.

* * *


Pawilon N, Areszt Śledczy, Gdańsk

21 styczeń, 23:30

Blok N-4 był tymczasowym miejscem pobytu zatrzymanych, których przesłuchiwano w poważniejszych sprawach i aresztantów oczekujących na proces. Zazwyczaj po ogłoszeniu ciszy nocnej w całym pawilonie gasną światła i zapada głucha cisza, jednak tego wieczoru było inaczej. Wyjący za oknami wiatr budził nastrój niepokoju. Akustyka w szerokim korytarzu o betonowych ścianach była bardo dobra, dlatego mimo odgłosów szalejącego huraganu, dało się słyszeć dobiegający z końca korytarza, metaliczny chrobot klucza w zamku, potem przeciągły zgrzyt zawiasów i kroki kilku mężczyzn w podkutych, wojskowych butach. Więzień, któremu chciałoby się podnieść głowę znad pryczy, zobaczyłby trzech wysokich, dobrze zbudowanych policjantów z kompanii prewencji, prowadzących skutego łańcuchami za ręce i nogi chłopaka. Cała czwórka, z kamiennymi twarzami, podążała w kierunku wyjścia do centralnego budynku aresztu, niczym orszak prowadzący skazańca na egzekucję.
Tomek Dębosz czekał na proces, który miał się odbyć za dwa tygodnie. Młodzieniec miał prawdziwie cygańską duszę i gorący temperament, dlatego źle znosił więzienne warunki. Ciasna cela, twarde prycze, brud, strach i niewygody pogłębiały w nim depresję i coraz głębszą apatię. Jego jedyną nadzieją, trzymająca go jeszcze przy życiu i zdrowych zmysłach, był szansa, że dostanie wyrok w zawieszeniu. Póki co całymi dniami chodził zły i przygnębiony. Jeszcze bardziej wkurzyła go niespodziewana, wieczorna pobudka. Eskalacja gniewu nastąpiła, gdy brutalnie wyrwanego ze snu, brudnego i nieogolonego Blachę, bo taki był pseudonim Dębosza, przyprowadzono do pokoju przesłuchań, gdzie zobaczył zadbaną i uśmiechniętą twarz komisarza Wejcherta. Ostatniego człowieka, którego miał ochotę oglądać. Człowieka, który go tu posadził.
- Cześć, Blacha – zagadał Wejchert z bezczelnym grymasem uśmiechu. - Wpadłem pogadać.
- Nie rozmawiam z psami – burknął przestępca.
- Usiądź, bo trochę nam to zajmie.
Mimo propozycji, więzień nadal stał, wpatrując się tępo w jakiś punkt za plecami komisarza, nie zwracając na niego większej uwagi. Jak każdego policjanta, traktował Daniela jak śmiecia. W tym wypadku wyjątkowo paskudne i cuchnące padliną ścierwo. Chwila ciszy przedłużała się nieznośne. Danny zrozumiał, że musi zmienić taktykę na bardziej radykalną.
- Posłuchaj mnie, Blacha. Rąbnęliśmy cię za skrojenie fury. Za to wiele nie dostaniesz. Najwyżej półtorej roku, a jeśli papuga się postara, to może nawet zawiasy. – Zrobił krótką przerwę, by oskarżony odnalazł się w sytuacji. - Ale ja dopilnuje, żeby przed procesem wyszło na jaw wszystko to, co robiłeś wcześniej w Krakowie. Dobrze wiem kim jesteś i dla kogo pracowałeś. Więc jeśli mi nie pomożesz, posiedzisz tu trochę dłużej. Obiecuję ci to.

Blacha spojrzał na Daniela i skrzywił się z niekrytą pogardą, usiadł jednak, nadal nie wypowiadając ani jednego słowa. Komisarz nieznacznie się uśmiechnął. Wiedział, że wygrał i jego rozmówca o tym wie, choć nie chce jeszcze tego przyznać.
- Jak już powiedziałem, wiem dla kogo pracujesz, ale chcę, żebyś mi trochę o tym poopowiadał. – Mrugnął do niego porozumiewawczo. – Lubię takie opowieści.
- Czego chcesz?
- Musisz dać mi trochę informacji.
- O czym? – Blacha wyglądał na zniecierpliwionego.
- Kacper Keller. Mówi ci to coś?
Niespodziewanie złodziej gwałtownie podniósł głowę. Na twarzy miał wyraz zaciekawienia. Jednak oprócz tego bystry policjant widział w jego spojrzeniu coś jeszcze. Coś na wzór obawy. Tak, jakby wypowiedzenie nazwiska Kellera miało zadziałać jak czarnoksięskie zaklęcie, przywołujące straszliwą, nieodwracalną klątwę.
- Znam go – przyznał niechętnie, odruchowo rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. Wokoło były jednak tylko gołe, pomalowane na niebiesko ściany.
- Kim jest ten facet?
- Keller to myśliwy – zaczął niechętnie Dębosz, uciekając wzrokiem na bok. - Od kilku lat poluje. Wywarza drzwi, strzela i znika. Nigdy nie chybia. Nigdy nie zostawia śladów. Jest w tym najlepszy.
- Keller jest Duchem?
- Nie wiadomo, czy Duch rzeczywiście istnieje – wzruszył ramionami przestępca. – W tej branży nigdy się nie wie, kto dla kogo pracuje. Nie wiadomo czy strzela jakiś przypadkowy złodziej czy profesjonalny zabójca.
- Ale to Keller zabił Goldfingera? – Wejchert przytoczył wspomniany przez komisarza Szymczaka atak na świadka koronnego.
Więzień zamyślił się na chwilę, jakby próbując odświeżyć dawno zapomniane wspomnienia.
- Tak – odparł kilka sekund później. – Keller wziął to zlecenie. Robotę nadał mu ktoś z policji. Ktoś, kto wiedział gdzie jest Goldfinger.
- Coś go łączy z Marcinem Dekertem? Goebbelsem?
Blacha ponownie spojrzał pytająco na swego znienawidzonego rozmówce.
- Dlaczego o nich pytasz? Dostajesz przeniesienie do Krakowa, czy co? Gdańsk ci się już znudził?
- Nie świruj, tylko gadaj – ponaglił go Wejchert.
- Nie ma takiej opcji – aresztant pokręcił przecząco głową. – Ci dwaj to nieobliczalni psychopaci. Znam ich. Nie odpuszczą mi jak się dowiedzą, że podkablowałem któregoś z nich. Obaj mają wtyki w więzieniach. Zajebią mnie. Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię!? Robiłem z nimi interesy! Zdrady w tej branży się nie wybacza!
- Ja mam gdzieś twoje zasrane interesy – Komisarz pochylił się nad stolikiem i wbił swój świdrujący wzrok w twarz chłopaka. - Keller i Dekert są na pokładzie statku pasażerskiego, który kilka godzin temu został porwany przez grupę uzbrojonych terrorystów. Są wśród nich byli komandosi, żołnierze szwadronów śmierci, najemnicy i kryminaliści. Wiemy, że jest już kilka trupów i może być więcej. Sądzimy, że ci dwaj współpracują z porywaczami, więc jeśli coś wiesz… - przerwał, bo Blacha zaczął się kpiąco śmiać. – Co jest?
- Niemożliwe – zaprzeczył stanowczym głosem przestępca, szczerząc swoje uzębienie.
- Dlaczego?
- Keller i Goebbels to najwięksi wrogowie – odparł. – Więksi, niż nawet potrafisz sobie wyobrazić. - Opuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę. Już się nie śmiał. Teraz był śmiertelnie poważny. Wyglądało tak, jakby właśnie dobierał słowa. Komisarz mu nie przeszkadzał. Czekał cierpliwie, przeczuwając, że zaraz dowie się kilku istotnych faktów.
- Obaj byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi – zaczął spokojnie Blacha. - Znali się jeszcze z czasów licealnych. W całej krakowskiej ekipie nie było bardziej oddanych i lojalnych wobec siebie ludzi niż tych dwóch. Na starcie mieli właściwie po równo. Dziewczyna, dom, kasa. Obaj byli też świetnymi najemnikami. W głębi duszy rywalizowali ze sobą pod tym względem. Pewnego dnia policja przeprowadzała akcję zakupu kontrolowanego. Nawiązali kontakt z ludźmi Karumova, przedstawiając się jako jacyś zagraniczni handlarze narkotykami i ustawili transakcję. Mafia szybko zorientowała się, że to pułapka i wysłała na spotkanie jakieś płotki, poświęcając ich dla zmyłki. Wszyscy mieli spotkać się w umówionym miejscu, jakim była elegancka restauracja nad Wisłą. Tam podstawieni przez gliniarzy agenci, podający się za kontrahentów Karumova, mieli kupić od naszych kilka kilogramów czystej kokainy, a po wszystkim zwinąć ich razem z towarem. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, gangsterzy przyjechali na miejsce, gdzie czekała ukryta brygada antyterrorystyczna. Wtedy zjawił się Keller…
Funkcjonariusza przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Samo nazwisko tego faceta zaczęło przyprawiać go o skurcz żołądka, zupełnie jak niespodziewane pojawienie się czarnego charakteru w pełnym napięcia horrorze.
- Pod restaurację podpłynęły dwie łodzie motorowe, z których wyskoczyło na ląd kilku zamaskowanych napastników. To byli żołnierze z prywatnej grupy Kellera. Świetnie uzbrojeni i wyszkoleni. W mgnieniu oka zastrzelili ochroniarzy lokalu, figurantów Karumova i dwóch oficerów policji, podstawionych jako łączników tego zagranicznego gangu. Zajęli budynek i zabrali walizki z pieniędzmi. Były tego prawie dwa miliony. Policyjni obserwatorzy natychmiast wszczęli alarm i do akcji wkroczyli kominiarze. Wpadli do środka i rozpętała się bitwa. Keller wiedział o zasadzce, więc miał przygotowanych kilka wariantów odwrotu. Wycofał się z budynku restauracji na brzeg rzeki, a gdy antyterroryści zaczęli szturm, zdetonował pozostawione w nim ładunki. Trzech waszych zginęło, a ludzie Kacpra odpłynęli, korzystając z osłony ukrytych do drugiej stronie Wisły snajperów, którzy przygwoździli antyterrorystów ogniem.
Komisarz z trudem przełknął ślinę. Ten Keller naprawdę wydawał mu się szaleńcem.
- Psy dostały amoku – kontynuował swoją opowieść Dębosz. - Zaczęły się aresztowania i nagonki. Karumov się wściekł. Wydał na Kellera wyrok śmierci. Dekert, jako drugi najlepszy zabójca w ekipie, miał go wykonać. Od tamtej pory ścigają siebie nawzajem, zastawiają pułapki, mordują swoich ludzi, przyjaciół, a nawet pierdolonych dłużników. Dlatego to niemożliwe, że teraz razem ze sobą pracują. Po prostu, kurwa, niemożliwe.
Wejchert zanotował wszystko w pamięci. Miał już dosyć informacji. Bynajmniej nie chciał więcej słuchać o wyczynach obu ściganych psychopatów. Wstał szykując się do wyjścia.
- Jeszcze jedno – odwrócił się, gdy był już w progu.
- Co znowu? – jęknął zrezygnowany Dębosz.
- Czy Keller kiedykolwiek pracował dla ludzi z wywiadu albo sił specjalnych?
- Według przypuszczeń mediów, kilka morderstw wykonanych przez Ducha, miało podłoże polityczne. Senator Gawłowicz, Siudarski, Goldfinger… Ale czy ktoś taki jak Duch rzeczywiście istnieje? – wzruszył ramionami.
- Wspominałeś, że Keller działał z grupą wyszkolonych żołnierzy.
- Tak.
- Skąd wiesz, że byli żołnierzami? Gdzie ich szkolono? W jakiej formacji?
Dopiero teraz Blacha odwrócił się i spojrzał bystro w oczy Daniela. Jego usta skrzywiły się w grymasie nieznacznego uśmieszku.
- W armii nieznanych sprawców – odpowiedział, po czym zaczął się szyderczo śmiać.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 26.12.2010 10:52 · Czytań: 716 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
Elwira dnia 26.12.2010 10:55
Z okazji świąt przeniosłam z wierszy do prozy, ale postaraj się następnym razem uważniej dodawać teksty.
Pozdrawiam świątecznie.
Ramirez666 dnia 26.12.2010 12:53
Dzięki wielkie. Przepraszam za nieuwagę, również życze Wesołcyh Świąt ;)
Sceptymucha dnia 26.12.2010 15:27
Rozumiem, że powoli opowieść zbliża się do sedna. Jestem ciekaw, jak się rozwinie sytuacja.
Ramirez666 dnia 28.12.2010 19:00
Powoli, powolutku, ale konsekwentnie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:66
Najnowszy:ivonna