Vesper - cz.9 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.9
A A A
Maszynownia, Sektor C, HSC Vesper

21 styczeń, 23:41

Potworny wrzask rozdarł powietrze niczym grom w czasie letniej burzy, alarmując najemników, którzy błyskawicznie odbezpieczyli broń i ruszyli korytarzem w kierunku źródła dźwięku, dobiegającego z sąsiedniej sekcji. Rozkaz pułkownika wyraźnie mówił o wycofaniu wszystkich sił z maszynowni i okopaniu się na głównym pokładzie, jednak Adamczyk i jego ekipa chcieli jeszcze raz przeszukać stację zasilania w celu odnalezienia potencjalnych rannych. Ich prawdziwy cel był jednak zupełnie inny. Urodzeni mordercy, jakimi byli komandosi zwerbowani przez Lipnickiego, chcieli znaleźć i zabić człowieka, który bezczelnie rzucił im wyzwanie, zabijając dziesięciu kolegów. To była iskra rzucona wprost na beczkę prochu. Tych ludzi nie dało się zastraszyć. Można było ich jedynie bardziej wkurzyć i zmotywować do działania. Do pomieszczenia kontroli wentylacyjnej dotarli w kilkadziesiąt sekund od usłyszenia pierwszego krzyku, cały czas utrzymując zwartą formację bojową. Z przodu były gromiarz, Jacek „Kanibal” Drzazga, razem z kapitanem Adamczykiem, który przejął od zabitego Bułgara ciężki karabin M249 SAW. Tył ubezpieczali Dekert i Remer, były legionista. Cała czwórka stanęła tuż przy wejściu do sekcji kontroli wentylacyjnej, zza którego dochodziły koszmarne odgłosy bólu i rozpaczy. Adamczyk wychylił się ostrożnie i przelotnie ocenił pomieszczenie. Sekcja wentylacyjna była szeroka, a widział zaledwie nieznaczną część, gdyż nie chciał się zbytnio wychylać, aby nie wystawiać się na potencjalny strzał. Pilnie potrzebował jednak osłony przeciwnego krańca pomieszczenia, będącego poza zasięgiem jego pola widzenia. Machnął więc ręką w kierunku Drzazgi i wskazał mu przeciwny załom korytarza po przeciwnej stronie drzwi.
- Jacek! Ubezpieczaj!
Drzazga doskoczył do narożnika i przywarł do niego plecami. Chwilę później wychylił się ostrożnie, obserwując teren przez obiektyw celownika Aimpoint. Pewnymi, wyćwiczonymi ruchami skanował każdy kolejny metr pomieszczenia, wyszukując podejrzanych elementów mogących zdradzać czające się w cieniu zagrożenie. Nagle zatrzymał lunetę w jednym punkcie i znieruchomiał. Twarz zbladła mu w ciągu dwóch sekund. Jego sztywna, zawsze pewna ręka, drgnęła. Usta otworzyły się w geście zdumienia i niewyobrażalnego lęku, jaki wdarł się gwałtownie w jego wnętrzności, kłując je setkami lodowatych igieł. Kapitan z niepokojem obserwował dziwne zachowanie komandosa, który po chwili odwrócił się do niego i kiwnął głową na znak, że on również powinien coś zobaczyć. Oficer niechętnie wyjrzał zza osłony, tym razem wychylając głowę nieco bardziej. Siedem metrów dalej wisiał Lisiecki. Z tak małej odległości dobre, żołnierskie oko bez trudu dostrzegło na śnieżnobiałej niegdyś koszuli gangstera wielkie plamy krwi, która ściekała obficie po jego szyi i głowie, skapując z pluskiem na posadzkę. Lisiecki łkał ciągle i przeraźliwie zawodził. Wisząc do góry nogami, dopiero po chwili zorientował się, że nadeszła upragniona odsiecz. Zawołał w ich kierunku błagalnym, wyraźnie osłabionym przez ból i upływ krwi, głosem:
- Błagam… zabierzcie mnie stąd… proszę, proszę…
Najemnicy znali opowieści o tym bezlitosnym człowieku, który nie raz przeprowadzał okrutne, bandyckie egzekucje. Nie pojmowali jak ktoś lub coś mogło go doprowadzić do podobnego stanu. Tylko Lisiecki pamiętał dramatyczną akcję sprzed paru minut, gdy nagle poczuł, że coś owija mu się wokół kostki lewej stopy. Nim zdążył się schylić, uścisk wzmocnił się, dosłownie wrzynając mu się w nogę. Chciał krzyknąć, lecz nagłe szarpnięcie zaparło mu dech w piersiach i pozbawiło głosu. Świat przed oczami obrócił się, zawirował, po czym przyciemniał z pulsującego bólu. Zamiast okrzyku, z ust bandyty wydostał się niewyraźny bulgot. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że wisi do góry nogami, na cienkiej, stalowej żyłce, boleśnie wrzynającej mu się w nogę pod wpływem ciężaru jego własnego ciała. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu strzelby, którą zamierzał przestrzelić sidła. Leżała tuż pod nim. Wisiał jednak za wysoko, by jej dosięgnąć. Wyciągniętej ręce brakowało do podłoża ponad trzydziestu centymetrów. Jego głowa była na wysokości brzucha dorosłego człowieka. Wtedy Lisiecki usłyszał odgłos kroków i zrozumiał, że nie jest sam. Nagle, z cienia zalegającego między wspornikami dmuchaw wentylacyjnych, wyszedł nieznajomy mężczyzna z karabinem. Jego twarz pokrywał ciemny kamuflaż, wykonany naprędce z jakiegoś smaru lub podobnej, lepkiej cieczy. Bez słowa, nie zważając na prośby i groźby Lisieckiego, wysunął on z pochwy przy kamizelce wojskowy nóż i zbliżył się do wiszącej w bezruchu ofiary. Na jego czarnej twarzy odbiły się kontrastowo białe zęby, wyszczerzone w grymasie demonicznego uśmiechu. Lisiecki krzyknął przeraźliwie, gdy ostrze noża wbiło się płytko w jego brzuch, rozpoczynając okropne, bolesne kaźnie.

- Ratujcie mnie… - wołał oskarżycielskim tonem bandyta.
- To nie pułapka? – zapytał głośno Adamczyk. – Mógł cię zaminować!
- Dawno bym się, kurwa, wysadził… pomóżcie mi, ja umieram…
Kapitan rozejrzał się niepewnie po swoich ludziach. Remer kiwnął głową.
- Ja pójdę.
- Dobrze. Osłaniamy cię. Dekert, ubezpieczaj tyły. Kanibal, kryj drugi koniec tej sekcji. Jeśli to pułapka, wal cały magazynek!
Gromiarz przytaknął, po czym wyjął z ładownicy pocisk odłamkowy i wsunął go delikatnie do rury zintegrowanego z karabinem granatnika. Adamczyk wychylił się zza rogu, celując z SAW w panujące po drugiej stronie korytarza ciemności. Miał do dyspozycji taśmę dwustu pocisków. Wystarczająca siła ognia, żeby załatwić jednego faceta, pomyślał. Jeszcze raz zerknął na błyszczące w świetle lampy naboje, potem na Lisieckiego, żeby ocenić dystans, wreszcie obrócił się w stronę Remera.
- Ruszaj – powiedział cicho.
Francuz bez zbędnych słów wstał i powoli wszedł do pomieszczenia, co wywołało olbrzymią falę pozytywnych odczuć w głowie wiszącego na lince bandyty. Ból nasilał się z każdą sekundą. Doskonała znajomość anatomii ludzkiego ciała, jaką dysponował jego oprawca sprawiła, że tortury zostały zadane tak, by wywołać maksymalne cierpienie, jednak cały czas utrzymując ofiarę w pełni przytomną.
Remer szedł jak doświadczony żołnierz, pochylony, z nogami ugiętymi w kolanach. Zbliżył się do celu na odległość metra i przystanął. Trzymał w rękach karabinek M4, wyposażony w celownik optyczny. Broń była w każdej chwili gotowa do wystrzału. Wstrzymał oddech i rozejrzał się dookoła. Było cicho. Zdecydowanie za cicho. Drzazga i Adamczyk spojrzeli po sobie niespokojnie.
- Szybciej… - wyszeptał słabo Lisiecki, spoglądając nieprzytomnie na swego wybawcę.
Już prawie się udało. Remer delikatnie pochylił lufę karabinu, cały czas opierając palec o kabłąk spustu, drugą ręką sięgając po nóż, którym chciał uwolnić rannego z pułapki. Nagle wszystkie nadzieje najemników rozwiał odgłos karabinowego wystrzału i złowieszczy świst przelatującej kuli. Pocisk przebił hełm na wylot. Ciało Francuza osunęło się bezwładnie na podłogę, tuż pod wiszącą przynętą, zostawioną przez myśliwego do zwabienia swojej zwierzyny. Adamczyk i Drzazga odpowiedzieli kilkoma wystrzelonymi na oślep seriami. Przerażony Lisiecki wrzasnął głośno, jednak jego okrzyk zginął w ogłuszającym odgłosie salwy. Kapitan przerwał ogień. Zmrużył oczy i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To się, kurwa, nie dzieje naprawdę…
Z sykiem wypuścił z ust powietrze. Rozejrzał się smutno po obu swoich podkomendnych. Drzazga z kamienną miną patrzył na niego pytająco. Oficer westchnął i kiwnął głową. Nie było już nadziei na ratunek Lisieckiego. Strata kolejnych ludzi byłaby aktem szaleństwa, który tylko pogorszyłby morale wśród reszty ocalałych żołnierzy. Były gromowiec przyłożył broń do ramienia, pochylił głowę do celownika i spokojnie wymierzył.
Keller klęczał w kącie po przeciwnej stronie pomieszczenia. W głębokim cieniu, przykryty płachtą brezentu i z twarzą umazaną czarnym olejem, idealnie wtapiał się w tło. Cały czas obserwował przez obiektyw kolimatora cierpiącego straszliwie Lisieckiego, którego dla lepszego efektu pochlastał nożem. Liczył na to, że towarzysze przyjdą mu z odsieczą. Nie musiał czekać długo. Opłaciło się. Stara taktyka afrykańskich partyzantów – zrań jednego, a gdy inni przyjdą mu pomóc, zabij wszystkich. Z jednego celu można było zrobić cztery. Tym razem przeciwnik był wymagający, znający frontowe sztuczki i wszelkiej maści pułapki. Kacper cieszył się w duchu, że chociaż jednego udało się zwabić w zasadzkę. Teraz, z odrobiną niekrytego żalu patrzył, jak głowa przynęty znika na sekundę w różowym obłoku, wywołanym strzałem w skroń, a jej ciało, szarpnięte impetem trafienia, zaczyna się przez chwilę mocniej kołysać. Z tą różnicą, że już bez jęków i przerażających wrzasków. Kacper westchnął. Poczekał jeszcze chwilę, łudząc się, że któryś z przeciwników skusi się i postanowi przejść przez próg, choćby po amunicję lub broń zabitych, jednak bez skutku. Z rezygnacją odciągnął kciukiem selektor ognia, zabezpieczając broń. Już wstawał, by się wycofać, gdy poczuł w skroniach dziwne mrowienie. Zamknął oczy. Ponownie, jak wiele razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy, zobaczył w myślach znajome obrazy. Poskręcane bólem ludzkie twarze, upadające trupy trafionych przeciwników, eksplozje bomb i granatów. Rozbite szyby, podziurawione kulami ściany, szczątki płonących samochodów. Wszystko w akompaniamencie straszliwych wrzasków, ostatnich słów ofiar, przekleństw, błagań, gróźb, przerywanych terkotem broni automatycznej. Chwilę potem oślepił go jaskrawy błysk, z którego wynurzyły się ściany podpalonego magazynu. Zobaczył płonące regały, poszarpane eksplozją szczątki ciał, z góry zaczęły spadać na niego nadpalone części konstrukcji dachu. Ruszył w kierunku zaplecza, minął je i wreszcie wszedł do jasno oświetlonego korytarza, zakończonego dwuskrzydłowymi drzwi. Odgłosy bitwy i chaosu ucichły, gwałtownie przytłumione. Słychać było dochodzące zza drzwi okropne, kobiece wrzaski. Keller zacisnął żeby, jakby przeżywał to wszystko od nowa. Niemal czuł piekło tamtej strzelaniny. Wrażenie pogłębiał unoszący się po niedawnym wystrzale zapach kordytu. Kacper stał przed drzwiami, trzęsąc się ze strachu przed ich otwarciem. A przecież wiedział, że musi to zrobić. Jakąś zamroczoną częścią umysłu wiedział.
Musi je w końcu otworzyć!
Hałas i krzyki nasilały się.
Wyciągnął drżącą rękę i dotknął niepewnie klamki, jakby zrobiona była z rozżarzonego żelaza.
Ostrożnie nacisnął mosiężną dźwignię i pchnął lekko drzwi.
Wtedy niesamowity, złocisty blask oślepił go ponownie.
Kacper dopiero po kilku sekundach, wydających mu się niekończącą się wiecznością, otrząsnął się z szoku. Wspomnienia często go atakowały, ale nigdy tak często i tak intensywnie jak na pokładzie Vesper. Dysząc ciężko, jakby właśnie przepłynął sprintem ogromny dystans, rozejrzał się dookoła i nie zważając na nic, wycofał się w boczne przejście techniczne prowadzące do sekcji zasilania.

* * *


Miejsce rytuału Obeah, górny pokład wewnętrzny, HSC Vesper

21 styczeń, 23:47

Pułkownik Roman Kraus nie miał wrodzonego powołania do rzemiosła wojennego. Wcale też nie marzył o zostaniu oficerem. Po prostu kilka dni po ukończeniu szkoły średniej, wstąpił do wojskowej komendy uzupełnień w swoim mieście, całkiem przypadkowo zapytał o etaty w armii, po czym wypełnił stosowne papiery i trzy miesiące później wylądował w garnizonie na drugim końcu Polski. Szybko okazało się, że młody kadet ma talent i zdolności przywódcze, więc wysłano go do szkoły oficerskiej, którą trzy lata później ukończył z wyróżnieniem. Dopiero wtedy kariera świeżo upieczonego chorążego zaczęła przybierać prawdziwego tempa. Za wybitne osiągnięcia przeniesiono Krausa do elitarnych oddziałów specjalnych, gdzie pełnił funkcję operatora w sekcji zwiadowczej. Tam świetnie odnajdywał się w tym, co robił. Chrzest bojowy odbył podczas wojny w Zatoce Perskiej, gdzie wraz z grupą amerykańskich komandosów, przejmował przeznaczone do wysadzenia platformy naftowe. Jego oddział przeprowadzał głośne akcje wywiadowcze i partyzanckie, mające na celu opóźnianie wywożenia skradzionych z Kuwejtu dóbr. Później, już podczas nieoficjalnych misji na całym świecie, zaczął naprawdę lubić swoją pracę. Wiele razy prowadził nielegalne i skrywane przed opinia publiczną operacje głęboko na terytorium wroga, skierowane przeciwko terrorystom i ludziom, którzy ich finansowali. Misje te zlecał w większości polski wywiad, korzystając z wypożyczonych od Ministerstwa Obrony specjalistów, jakimi byli członkowie oddziałów specjalnych. Oczywiście polskie służby wywiadowcze były tylko pośrednikami, wykonującymi przysługi dla Waszyngtonu, jednak Kraus nigdy nie wnikał w politykę, wykonując swoją, znacznie prostszą robotę.
Pułkownik nigdy nie miał nadnaturalnego daru błyskotliwego planowania. Po prostu zawsze stosował na polu walki nabyte podczas szkolenia, podręcznikowe schematy. Każdej osobie, która miała okazje go poznać, przypominał do złudzenia jedną postać. Podobnie jak on, niemiecki feldmarszałek Erwin Rommel, był doskonałym strategiem, zwłaszcza walki w warunkach pustynnych, którą w Afganistanie Kraus opanował do perfekcji. Interesującym wydawał się również fakt, że Roman był do niemieckiego generała łudząco podobny. Teraz nie przypominał jednak genialnego dowódcy Afrikakorps, lecz blade widmo, krążące po korytarzach nawiedzonego okrętu.
Drzwi do komnaty wystawowej trzasnęły pod wpływem kopnięcia tak, że omal nie pospadało kilka obrazów. Pułkownik wparował do środka z wyrazami piekielnego gniewu wymalowanymi na twarzy, przez co choć na chwilę zniknęły objawy jego fatalnego samopoczucia. Oczy miał jednak nadal mocno podkrążone. Dłonie zacisnął w pięści.
Balan stał tyłem do niego. Jego długie, ciemne dredy opadały na plecy, zlewając się z czernią maskującego munduru.
- To coś się uwolniło! – wrzasnął rozgniewany oficer.
- Kazałem ci nie przerywać praktyk Obeah – odpowiedział wrogo czarownik, nadal się nie odwracając.
- Jawduszyn i kilkunastu moich ludzi nie żyje! Straciliśmy dwie trzecie wyjściowego składu drużyny. Zakłócenia blokują łączność. Nie możemy się nikim skontaktować, co dopiero mówić o wezwaniu pomocy. Cokolwiek robisz… rób to szybciej!
- Wyczuwam obecność kogoś jeszcze. To mężczyzna, który zabił twoich żołnierzy. Jego duch jest silny w tym miejscu – głos Haitańczyka zdawał się rozpływać w półmroku pomieszczenia.
- Przecież cywil nie poradziłby sobie z oddziałem uzbrojonych najemników! Poza tym odkryliśmy kolejny mord. Siedmiu pasażerów, w tym jeden z moich ludzi. Człowiek ich nie zabił!
Dopiero teraz Laurent Balan odwrócił się. Pułkownik spojrzał na niego i instynktownie cofnął się o krok. Wzdrygnął się na widok twarzy towarzysza. Balan był niczym w transie. Oczy jarzyły mu się złowrogo czerwienią, niczym dwa rozgrzane węgle. Emanowały złem. W rękach trzymał grubą księgę w skórzanym obiciu, którą Jawduszyn dostarczył Lipnickiemu w celach nieznanych nawet pułkownikowi.
- Wkrótce przełamie bariery pieczęci. Wystarczy mi jeszcze godzina, może dwie. Moc
Ogouna jest z nami.
Krausa przeszył nieprzyjemny dreszcz. Dopiero teraz, gdy ochłonął, rozejrzał się dokładniej dookoła. Cała galeria była spowita w półmroku. Wszystkie lampy zgaszono. Jedynie niskie, rytualne świece dawały nieco słabego, żółtawego blasku. Ustawione były w szerokim na kilka metrów kręgu, w który wpisano krwią szeroki, wyraźny wzór pentagramu. Każde z jego ramion było oznaczony skomplikowanym symbolem, przypominającym znaki z chińskiego alfabetu. Chwiejne cienie drgały lekko w rytm płonących knotów, nadając stojącym przy obu ścianach zbrojom pozory życia. Samurajowie, rycerze i gladiatorzy patrzyli na pułkownika pełnymi mroku, pustymi wycięciami w hełmach, robiąc ponure wrażenie, że zaraz rzucą się na intruza i rozszarpią go na strzępy. Nagle rozległ się ochrypły szept Balana, który zaczynał swoją mroczną litanię. Pośrodku kręgu, tuż pod jego nogami, leżało ciało jednego z ochroniarzy, które Laurent kazał przytaszczyć w sobie tylko wiadomym celu. Teraz uklęknął przy nim i wyciął nożem na jego odkrytej piersi dwa dziwne symbole. Pułkownik w milczeniu patrzył na ten obrazoburczy rytuał, nadal zaciskając dłonie w pięści, lecz tym razem nie z gniewu, a chęci ukrycia ich drżenia. Przypomniały mu się stare czasy, gdy będąc jeszcze w stopniu porucznika, dowodził oddziałem komandosów podczas tajnej operacji w Kongo. Mieli wtedy zlecenie od wywiadu, który amerykańskie służby poprosiły o namierzenie i likwidację jednego z handlarzy bronią, wspierającego reżim komunistycznego dyktatora. Komandosi Krausa nocowali wtedy w wiosce małego, neutralnie nastawionego plemienia, mieszkającego głęboko w dżungli. Do dziś pamiętał jak pewnego wieczoru szaman odprawiał rytuał egzorcyzmu nad opętanym myśliwym. Wzywał na pomoc duchy dawno zmarłych przodków, aby pomogły mu wypędzić nieczystego demona z ciała targanej spazmami ofiary. Roman poczuł wtedy niesamowity klimat oraz niemal namacalną obecność sił paranormalnych, zdających się magicznie ingerować w świat żywych. Wiele lat później widział w snach pomalowane na biało twarze czarowników, odprawiających swój mroczny taniec i szamana wznoszącego modły w akompaniamencie rytmicznego dudnienia tamtamów.
Balan zaczął rytmicznie szeptać niezrozumiałe formuły. Coraz głośniej i coraz szybciej. Trzymając księgę w lewej dłoni, prawą wyciągnął zza pasa krótki nóż i wyciął nim dziurę w brzuchu zmarłego. Odłożył sztylet i wlał w otwarta ranę bezbarwną miksturę z niewielkiej fiolki. Wtedy z brzucha ochroniarza buchnął czysty, niebieski płomień. Oficerowi zdawało się, że słyszy w myślach potępieńczy krzyk zmarłego, który zdaje się odczuwać trawiący jego ciało ogień. Kraus nie wytrzymał. Wybiegł z sali przerażony, zatrzaskując za sobą drzwi. Jego serce waliło niczym zawodowy bokser atakujący w napadzie szału. Nie spodziewał się, że prawdziwa groza ma dopiero nadejść.

* * *


Centrum dowodzenia ochrony, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

21 styczeń, 23:56


- Kurwa! – krzyknął kapitan, waląc pięścią w stół. - Kim jest ten facet!? Diabłem!?
- Może wampirem – burknął drwiąco siedzący obok Kostia, czyszcząc w międzyczasie rozładowaną Berettę. – Przydałyby się drewniane kołki i srebrne kule.
- Przestań pierdolić! – warknął wściekle Adamczyk. - Nie było cię tam, na dole. Nie wiesz co tam się dzieje!
- Nie wierzę, że mamy na pokładzie jakiegoś demona!
- Widziałeś ciało Jawduszyna! Ciekawe kto miałby fantazję zrobić coś takiego…
- Znam takich, którzy mają – bąknął Dekert, wzruszając ramionami, jednak jego głos zginął w chaosie sprzeczki.
- Jak chcesz zabić coś, czego nawet nie możesz zobaczyć?
- Wróćmy tam, to zobaczysz!
- Z pewnością…
Kraus nie słuchał kłótni. W milczeniu wpatrywał się w ekran z monitorami. Uśmiechnął się słabo. Po tym co zobaczył w miejscu masakry oddziału Wielgosza, miał pewność, że jednego z ich przeciwników jak najbardziej można zabić. W końcu duchy nie strzelają ostrą amunicją.
- Jacek, jak idą przygotowania osłon? – zapytał po chwili przez interkom dostosowany do ich operacyjnej częstotliwości, gdy tylko sprzeczka nieco straciła na sile.
- Podwojono ilość min przeciwpiechotnych przy wszystkich zejściach na dolne poziomy. Hans zrobił nawet prowizoryczne zasieki z drutu kolczastego. Stanowiska strzeleckie z osłonami co piętnaście metrów. W każdym dodatkowa amunicja i detonator ładunków na poprzedniej pozycji. Łącznie trzy pierścienie obrony, wzmocnione barykadami z mebli, stołów i wszystkiego co było pod ręką.
- Doskonale. Bez odbioru.
- Skąd wytrzasnęli drut kolczasty? – zapytał retorycznie Goebbels.
Zamyślony Kraus nie odpowiedział. Zerknął na monitory. Zakładnicy poczuli się nieco swobodniej. Pilnujący ich ludzie zniknęli, komputer pokładowy na życzenie pułkownika zablokował awaryjnie wszystkie drzwi w hali bankietowej. Dzięki temu mieli więcej rąk do pomocy.
- Achmed! – wywołał stojącego na warcie Rosjanina. – Jakiś ruch na zewnętrznym pokładzie?
- Żadnego – ziewnął zrezygnowany komandos, pełniący funkcje snajpera osłaniającego z dachu akwen wokół statku.
- Zrozumiałem. Zabierz karabin z noktowizorem i zajmij pozycję na tylnym tarasie. Sprawdź jeszcze mostek kapitański i przedział nawigacyjny. Goebbels zmieni cię za piętnaście minut. Bez odbioru.
Pułkownik wyprostował się z dumą i uśmiechnął. Niech ten drań spróbuje tylko zaatakować.
- Z tego co słyszę, spektakl się wam spodobał – odezwał się nagle tajemniczy, bezdźwięczny głos w krótkofalówkach.
Wszyscy obecni spojrzeli po sobie pytająco. Nikt nie wykonał najmniejszego ruchu, jakby wszyscy stali teraz na minie o niezwykle czułym zapalniku. Zapanowała głucha cisza.
- Kim jesteś? – zapytał w końcu pułkownik, przystawiając urządzenie do ust.
- Waszym myśliwym – odpowiedział mu spokojny głos z drugiej strony linii.
Kraus zmarszczył brwi.
- Odpowiesz za śmierć moich ludzi, skurwielu. Będziesz cierpiał! Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo…
Głos w radiu zaśmiał się szyderczo.
- Myślicie, że te zabezpieczenia mnie powstrzymają? – zapytał. – Miny? Snajperzy? Zasieki?
W centrum dowodzenia znów zapadła nieznośna cisza.
- Zmasakruje was – odezwał się w końcu Keller. - Znajdę was wszystkich i pozabijam, jednego po drugim. Spuszczę na was piekielną burzę ognia. Spalę na popiół wszystko dookoła. – Efektownie zawiesił na chwilę głos. – Będzie legendarnie.
Roman westchnął ciężko. Po tym, co zobaczył podczas rytuału Balana, nie miał nawet siły, żeby odpowiedzieć. Ten człowiek był ponad ich możliwości. Jakimś diabelnym sposobem, zawsze był o krok do przodu. Na dodatek cały czas miał ich na nasłuchu. Pułkownik poczuł się strasznie zmęczony. I co najmniej o dziesięć lat starszy.
- Powodzenia – odpowiedział tylko grobowym głosem, który nie zabrzmiał tak przekonująco, jak rzeczywiście powinien.
Pułkownik rzucił radio na biurko, oparł ręce na gładkim blacie mebla i rozejrzał się po reszcie ludzi.
- Roman? Pozwolisz na to!? Przecież ten pojeb sobie z nas drwi – zdenerwował się Adamczyk. – Wróćmy tam na dół i rozwalmy go, zanim zrobi coś jeszcze gorszego.
- Nie – zaprotestował pułkownik. - Maszynownia to jego arena. Wciąga nas coraz głębiej w ciemność, kąsa i znika. Tak szybko, że nie mamy nawet czasu zacząć się bronić. Nie wiemy przed czym i z której strony. Zabija pojedynczo, ale systematycznie. Nie mamy tam kamer ani czujników ruchu. Nawet pierdolonych planów! Wszystko jest sterowane za pomocą hologramów w centrum dowodzenia, a to zdecydowanie za mało. Tak, jak mówiłem, zostajemy na górnym pokładzie. Jeśli będzie chciał zagrać ponownie, tym razem zrobi to na naszych warunkach… tam, gdzie będziemy go widzieć!
Adamczyk kiwnął głową ze zrozumieniem, choć był wyraźnie niezadowolony, że muszą zostać na górnym pokładzie, niemal w oczekiwaniu na atak.
- Adi – odezwał się pułkownik, używając zdrobnienia nazwiska, którego kapitan dorobił się jeszcze w czasach garnizonowych – scharakteryzuj go.
Adamczyk usiadł tuż obok zajętego własną robotą Wójcika, założył nogę na nogę i zamyślił się, marszcząc czoło.
- Mężczyzna – zaczął od podstaw. – Niemal na pewno cywil. Zna się na tym co robi. Świetnie posługuje się nożem, bronią palną i materiałami wybuchowymi. Umie przewidzieć nasze zachowania, umiejętnie zastawia pułapki, ma zmysł taktyczny, ale nie jest żołnierzem. Nigdy nim nie był.
Zdziwiony Goebbels przekręcił kpiąco głowę.
- W takim razie jak wytłumaczysz fakt, że gość zmontował kilku świetnie uzbrojonych najemników.
Kapitan pokręcił głową.
- Przypomnij sobie, co wbijali wam do głów na szkoleniu. Ryzyko zawsze się minimalizuje. Nie atakuje bez potrzeby. Tak, aby uniknąć zbędnych strat. W ten sposób prowadzi się selekcje komandosów i snajperów. Ich zadaniem jest cierpliwe czekanie w ukryciu, nieraz kilka dni, aż pojawi się właściwy, ważny cel i dopiero wtedy wkraczają do akcji. Ten facet działa odwrotnie. Bardzo ryzykownie. Od razu strzela, nie zważając, że może ściągnąć wsparcie ze strony wroga. Szybko ujawnia swoje pozycje. Przed chwilą zdekonspirował podsłuch radiowy, swojego najmocniejszego asa w rękawie, czego prawdziwy żołnierz nigdy by nie zrobił. Profesjonalista, po tym jak powiesił Lisieckiego, oszczędziłby Remera, który uznałby, że jest czysto i zawołał resztę z nas. A wtedy mielibyśmy totalnie przejebane. Ten od razu pociągnął za spust i dał nam jasno do zrozumienia, że to pułapka.
- Więc co on, u diabła, wyprawia? – zapytał skonsternowany Wójcik, oderwany od obsługi radaru.
- Poluje – odparł Adamczyk tonem, jakby tłumaczył rekrutowi na szkoleniu zasady użycia granatu. – Zbiera trofea. Dla niego to gra o zasadniczo prostych regułach. Zabij albo zgiń.

Najemnicy spojrzeli po sobie wymownie. Kraus postanowił, że ujawni im prawdę o celu operacji. Nie chciał, by przekonani o przewadze nad ludzkim przeciwnikiem żołnierze myśleli, że to właśnie on jest ich jedynym, łatwym do unieszkodliwienia, zagrożeniem. W rzeczywistości ich prawdziwy wróg, był dalece poza możliwością ich pojmowania, a facet, który przed kilkoma minutami groził im śmiercią, prawdopodobnie sam ją poniesie, okrutnie zadaną przez pradawną, bezlitosną istotę. Już otwierał usta, by objawić złą nowinę, gdy w słuchawkach krótkofalówki pułkownika rozległ się głośny, pełen podniecenia głos Drzazgi.
- Panie pułkowniku, wygląda na to, że znaleźliśmy Jawduszyna…

* * *


Oddział CBŚ, Komenda Wojewódzka Policji, Gdańsk

22 styczeń, 0:14

Wejchert nie był zachwycony przesłuchaniem Lipnickiego. Facet uparcie milczał. Jednoznacznie zażądał obecności zwierzchnika sił specjalnych w kraju, generała Andrzejewicza i kategorycznie odmówił składania zeznań przed jego przybyciem. W międzyczasie w centrali CBŚ trwała narada sztabu zarządzania kryzysowego. Daniel, ku zdziwieniu wszystkich, nie uczestniczył w niej. Zamknął się w biurze i zaczął przeglądać dokumenty dotyczące krakowskiej wojny gangów sprzed niespełna roku. Miał do sprawdzenia kilka tomów akt, które zawierały dane przestępców, opisy zbrodni, relacje świadków i komentarze krakowskich śledczych. Westchnął ciężko. Zapowiadała się masa roboty. Luźno przewertował kilka kartek z pierwszej teczki, kiedy jego uwagę zwrócił podpis pod jednym ze zdjęć. Wpadł mu do głowy pewien pomysł. Bardzo ryzykowny, ale można było dużo zyskać. Szybko wyciągnął z kieszeni komórkę, wybrał odpowiedni kontakt i przycisnął klawisz połączenia. Po kilku sygnałach usłyszał nieco zaspany głos.
- Słucham?
- Waldek? – zapytał policjant. – Nadkomisarz Daniel Wejchert z Gdańska. Przepraszam, że tak późno, ale sprawa jest bardzo poważna.
- A, to ty Danny – zaśmiał się Lewandowski, dawny znajomy Wejcherta z krakowskiego wydziału kryminalnego. – Co tam macie takiego ważnego?
- Mam prośbę. Sprawdziłbyś mi jeden adres? Najlepiej, że to było zrobione po cichu, absolutnie poza przepisami. Bez dyskoteki i całej tej hecy z nakazem. Weź ze sobą tylko kilku zaufanych ludzi w cywilnych ciuchach.
- Taka gruba akcja nocna?
- Coś w ten deseń – uśmiechnął się szelmowsko Wejchert. Jako stróż prawa nieczęsto miał okazję łamać przepisy. – Z góry muszę uprzedzić, że to delikatna sprawa. Figurant ma spore plecy, możliwe, że nawet w naszym resorcie.
- Kto taki?
- Kacper Keller. Znasz?
- Taa… chętnie bym skurwysyna posadził na pieprzoną wieczność, ale kutas zawsze się wywija. Oficjalnie nic na niego nie mamy. Dowody zawsze ktoś zaciera, a świadków dyskretnie ucisza.
- Obiecuje ci, że tej nocy dostaniesz go podanego na tacy.
- Trzymam za słowo – ziewnął Lewandowski. – Jak się okaże, że na darmo mnie obudziłeś, to cię znajdę i nakupię do dupy.
Daniel podał koledze wskazany adres i rozłączył się. Wygodnie rozłożył się w fotelu, oparł kark na zagłówku i przymknął powieki. Chciało mu się diabelnie spać. Zdał sobie sprawę, że nie prędko będzie mu dane zasnąć, wziął więc do ręki jedną z teczek i zaczął swoją makabryczną lekturę opisów z miejsc zbrodni.

* * *


Centrum dyżurne maszynowni, Sektor F, HSC Vesper

22 styczeń, 0:19


Fritz westchnął i niepewnie wyjrzał na korytarz. Był całkowicie pusty.
- Pewnie nie żyje – mruknął chłopak, ponownie siadając pod ścianą. - Słyszałaś strzały. Tam była regularna bitwa. Nie miał szans.
- Obiecał, że wróci – upierała się Aneta. – Na pewno żyje. Powiedział, że wie, co robi.
- Wie co robi… – powtórzył jak echo młody Niemiec. – Właśnie. Skąd on się tak zna na broni? Kim on jest, u licha? Byłym komandosem?
- Mówił, że przedsiębiorcą – odparła niepewnie dziewczyna.
- W takim razie skąd ta blizna – Fritz przypomniał sobie długa na prawie trzy centymetry szramę nad prawym okiem chłopaka. - Nie zarobił jej przecież za biurkiem. Wygląda, jakby ktoś go kiedyś chlasnął szablą. Ja bym tak za bardzo nie wierzył we wszystko, co mówi.
- Przecież… gdyby chciał nam zrobić krzywdę, miał wiele okazji. A tak zostawił ci broń.
- Cholera – zaklął Hoffman. – Dobra już… spokojnie. Dajmy mu jeszcze pół godziny. Jeśli nie wróci do tego czasu, spróbujemy się przebić na górę, dobra?
Aneta niechętnie kiwnęła głową. Rozumiała, że śmierć jej wybawiciela jest jak najbardziej realna, chociaż na przekór rozumowi starała się jak najbardziej oddalić tą myśl.

Nagle oboje usłyszeli cichy, choć stale nasilający się odgłos kroków, dobiegający z bocznego korytarza. Ktoś się zbliżał. Właściwie skradał. Kroki były krótkie i wyraźnie delikatne. Hoffman zerwał się z podłogi, odbezpieczył pistolet i pewnie wycelował w drzwi, które po chwili otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem zawiasów. W półmroku ukazała się brudna i zmęczona, choć radosna twarz Kacpra.
- Stęskniliście się? – zapytał, szczerząc żeby w uśmiechu. Z min bu nowych znajomych widział, że jedna osoba na pewno się stęskniła. Nawet bardzo, choć wyraźnie starała się to maskować. Gwałtowny rumieniec na twarzy i mimowolny uśmiech zdradziły jednak wewnętrzne odczucia młodej panny Wilczur. Musiał przyznać, że jej uśmiech naprawdę robi na nim wrażenie. Wszedł do środka dopiero po dłuższej chwili. Przyłapał się na tym, że gapi się na Anetę z głupkowatym wyrazem twarzy, podczas gdy Fritz nadal celuje do niego z pistoletu i dziwnie na nich patrzy. Jakby niechętnie opuścił broń.
- Musimy się zmywać ze statku – zwrócił się do niego Keller.
- Co z porywaczami?
- Jest ich kilku mniej – uśmiechnął się chłopak, ze znanym już Hoffmanowi błyskiem w oczach. – Ale to nie oni mnie martwią.
- W takim razie, o co chodzi?
- Tam jest coś jeszcze – skinął głową w stronę maszynowni.
- Co takiego?
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Coś jakby upiór.
- Zwariowałeś!?
- Stary, na moich oczach ciemność ożyła i porwała jednego z tych facetów – wrzasnął Kacper pokazując palcem drzwi, którymi wszedł do dyżurki. - Nie wiem, co to było, ale cholernie mi się to nie podoba. A już na pewno nie mam najmniejszej ochoty przebywać z tym czymś na jednym statku!
- W takim razie co teraz? – zapytała zaniepokojona dziewczyna.
- Vesper ma specyficzną procedurę ewakuacyjną – zaczął szybko Kacper. - W razie awarii statku pasażerowie są przenoszeni do sektora ewakuacyjnego. W tym wypadku jest to sektor E. Znajduje się tam kilkanaście zamkniętych szalup ratunkowych z silnikami spalinowymi. Nietypowe rozwiązanie, ale zapewnia możliwość szybkiej ewakuacji ze strefy zero, czyli obszaru wciągania pod wodę przez tonący statek wszystkiego, co unosi się na powierzchni. Sektor E jest niedaleko przedniej części okrętu, tuż pod poziomem pierwszym.
- Skąd się znasz na budowie okrętu? – mruknął podejrzliwie Fritz. - Jeszcze mi powiedz, że jesteś inżynierem stoczniowym!
- Nie mamy na to czasu! – przerwał stanowczo Keller. – Wycofajcie się do sektora E i czekajcie tam na mnie. Ja zakradnę się na górny pokład i zrobię małą dywersję dla odwrócenia uwagi.
- Nigdzie nie pójdziesz – ton Anety mocno go zdziwił. – To samobójstwo! Nie będziesz się dla nas narażał! Idziemy wszyscy albo w ogóle! – dla lepszego efektu dziarsko tupnęła nogą.
- Tylko w mojej wersji ten plan ma jakiekolwiek szanse powodzenia – odparł przekonująco. – Poza tym muszę odbić mojego przyjaciela.
- Jakiego przyjaciela? – zapytała cicho.
- Zawodowego mordercę, starego kumpla z branży – miał ochotę powiedzieć, ale się powstrzymał. Nie chciał jej ranić. Nie chciał już wykonywać zadania. Po prostu nie mógł. Nie mógł skrzywdzić osoby, do której zaczął coś czuć. Mimowolnie, niespodziewanie i totalnie. Teraz zależało mu tylko na tym, aby zabrać ją, Fabio i tego dupka Hoffmana, dostarczyć ich na ląd w jednym kawałku i zacząć nowe, lepsze życie. Bez krwi, śmierci i całej tej brudnej wojny. Nowe życie u boku pięknej kobiety. Spojrzał w śliczne oczy Anety. Ta perspektywa wydawała się całkiem fajna. Pieprzyć całą tą misję!
- Jakiego przyjaciela? – powtórzyła dziewczyna.
- Z poprzedniego życia – odparł Kacper, zmieniając magazynek w karabinie.

* * *


Siedziba MSWiA, ul. Rakowiecka , Warszawa

22 styczeń, 0:45

Generał Miller siedział przed laptopem, wpatrując się w tajną witrynę służb wywiadowczych, oznaczoną literami FORNER. Wygodnie rozłożony w miękkim, skórzanym fotelu, analizował w głowie dalszy przebieg operacji. Miał zamiar wkrótce wycofać się na emeryturę. Nawet wybrał już odpowiednie miejsce, gdzie planował spędzić resztę życia, poświęcając się swoim pasjom. Ta misja miała być jego ostatnim udziałem w działalności wywiadu, z którym związany był od niepamiętnych czasów. Zaczął wspominać początki swojej kariery, którą rozpoczął w okrytym złą sławą Urzędzie Bezpieczeństwa władz komunistycznych. W trakcie tych rozmyślań usłyszał pukanie do drzwi. Poprawił krawat i wygładził kołnierz eleganckiej koszuli.
- Wejść! – nakazał dopiero po chwili.
W biurze znalazł się pułkownik Wojciechowski, jego bezpośredni asystent. Młody, obiecujący i zdolny agent wywiadu, przeniesiony na osobiste życzenie generała do jego prywatnego sztabu. Komuś w końcu musiał zostawić to wszystko, nad czym pracował całe życie. Dystyngowanie uniósł wzrok i spojrzał na smagłą twarz swojego przyszłego następcy.
- Mówcie.
- Dostaliśmy meldunek od Kruka. Ma bezpośredni kontakt z dziewczyną i jakimś innym cywilem. Właśnie pracuje nad eliminacją oddziału przeciwnika, by oczyścić sobie drogę ewakuacji.
- Cywila niech zlikwiduje, nie potrzebujemy świadków. Dziewczynę niech zabierze do strefy ewakuacji.
- Przekaże pańskie wytyczne – skinął głową pułkownik.
- A nasz drugi agent?
- Chwilowo jest otoczony przez ludzi pułkownika Krausa i nie ma żadnego pola manewru.
- Najpóźniej do godziny drugiej musi uzbroić ładunek! To rozkaz o randze priorytetu. Nie możemy ryzykować przedłużania operacji. W czasie eksplozji członkowie oddziału pułkownika muszą być na pokładzie. Nikt nie może przeżyć tego wybuchu! – grzmiał generał. – Absolutnie nikt!
- Tak jest!
- To wszystko. Przekaż oficerom dowodzącym, że wkrótce zjawię się w centrali, żeby osobiście dopilnować ostatniej fazy operacji. - Generał miał na myśli siedzibę Agencji Wywiadu przy ulicy Miłobędzkiej.
Wojciechowski bez słowa wyszedł, cicho zamykając drzwi. Miller wstał, podszedł do jednej z szafek, otworzył ścienny barek i nalał sobie do kieliszka odrobinę koniaku. Skosztował niedużym łykiem. Alkohol smakował wybornie. Wszystko mu się udawało. Mógł śmiało stwierdzić, że on, zwykły generał niewielkiego kraju na wschodzie Europy, dzisiejszego wieczoru ma w swoich rękach władzę nad światem i moc decydowania o jego losach. Na przekór niekompetencji przełożonych, wszystkich życiowych trudności i przeciwników politycznych, wypominających mu jego przeszłość w bezpiece. Podszedł do okna i spojrzał na powoli zapadającą w sen Warszawę, nadal rozświetloną blaskiem tysiąca lamp.
- Jeszcze najwyżej godzina spokojnego snu Polski – powiedział sam do siebie w myślach.
Pociągnął kolejny łyk koniaku.
- Polski i reszty świata – dodał, po czym nadal zapatrzony w nocną panoramę miasta, zaczął się głośno śmiać.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 31.12.2010 10:33 · Czytań: 605 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
Sceptymucha dnia 31.12.2010 11:37
Prawdę mówiąc napięcie lekko jakby spadło. Potwór w maszynowni, terroryści okopani w centrum dowodzenia, Keller i reszta uciekają - niby mają się zmienić losy świata, ale nie czuję z tego powodu napięcia, bo nie mam pomysłu, jak to ma się stać.

Czekam na dalszy ciąg wydarzeń.
Ramirez666 dnia 01.01.2011 22:36
Cisza przed burzą.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty