Vesper - cz.10 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.10
A A A
Placówka polskiego wywiadu, Al-Mukalla, wschodni Jemen

22 styczeń, 2:51 ( czasu miejscowego )

Pułkownik Janusz Rozwadowski siedział w swoim gabinecie na trzecim piętrze budynku biurowca i spoglądał co chwila na zegarek. Biuro, podobnie jak cały budynek pełniący funkcję lokalu konspiracyjnego agencji, urządzone było w typowo arabskim stylu. Okna przysłaniały zielone, pozłacane wzorzyście zasłony z frędzlami, wszystkie meble miały kolor jasnego brązu i ukośne, zawijane nogi. Niski fotel ze skórzanymi obiciami był niewygodny i strasznie uciskał plecy. Nawet ściany pomalowano na żółty, pustynny kolor, nieustannie przypominając oficerowi, w jakiej części świata się obecnie znajduje. Były obwieszone starymi, arabskimi arrasami w odcieniach czerwienie, podobnie jak kolorowy dywan i puszyste narzuty na sofę i fotele. Kręcący się pod sufitem wiatrak zamiast chłodzić, mielił tylko gęste i duszne powietrze. Pułkownik przetarł dłonią spocone czoło. Z trudem wstał i podszedł do okna. Wiatr niósł znad morza lekką wilgoć, co trochę mu pomagało. Poluzował kołnierz sportowej koszuli. Jego nadwaga, często palone papierosy i nadużywany alkohol spowodowały, że oddychał z coraz większym trudem i tracił siły przy najprostszych czynnościach. Na starość dorobił się astmy oskrzelowej i niewydolności serca. Arabski klimat tylko pogłębiał chorobę. Westchnął ciężko, podparł ręką o ścianę i rozejrzał po panoramie Al-Mukalli. Nienawidził tego miejsca. Od siedmiu lat było jego domem, odkąd tylko został szefem grupy operacyjnej polskiego kontrwywiadu na bliskim wschodzie. Ten zaszczytny awans traktował jako haniebne wygnanie. Jego dzieci już dawno założyły swoje własne rodziny i wyprowadziły, żona zmarła kilkanaście lat wcześniej, więc nie miał kogo zostawić. Na dodatek nienaganny przebieg jego służby i kilkunastoletnia, rzetelna praca przedstawiały go jako idealnego kandydata do objęcia szefostwa w tej placówce. Ostatnie siedem lat spędził więc na pustyni, tropiąc terrorystów i powiązanych z Al-Kaidą handlarzy bronią. Już niedługo miał się to zmienić.
Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.
- Wejść! – powiedział oficer zdyszanym głosem i ponownie starł pot z czoła, tym razem używając do tego jedwabnej chusteczki, kupionej przed kilkoma tygodniami podczas nielicznych wypraw Rozwadowskiego na miasto.
Drzwi otworzyły się i w progu stanął młody oficer. Broszkiewicz, konsultant do spraw bezpieczeństwa i ich łącznik z ambasadą.
- Panie pułkowniku, melduję, że przybył więzień – oznajmił uroczystym tonem Broszkiewicz, typ służbisty i sztywniaka.
Nareszcie, ucieszył się w myślach Janusz. W końcu pojawiło się światło na końcu długiego, czarnego tunelu.
- Prowadź - rzucił do agenta, po czym założył jasną marynarkę w kolorze piasku i wyszedł pędem na korytarz.
Oboje zeszli na dół, do obszernych podziemi budynku. Wysokie, wąskie korytarze z półkolistym stropem pamiętały zapewne jeszcze czasy sułtanów. Po stromej spirali kolistych schodów dotarli na najniższy poziom piwnic, będący centrum dowodzenia wywiadu w tej części świata i punktem koordynacji działań agencji z innymi służbami. Minęli wartownika z kałasznikowem, pilnującego wejścia do pełnej komputerów i wielkich ekranów sali, w którym panował niezwykły ruch. Przez szparę w uchylonych drzwiach, młody Broszkiewicz, będący niezbyt częstym gościem w budynku wywiadu dostrzegł, że panuje w nim spory ruch. Analitycy kręcili się niespokojnie i biegali od biurka do biurka, z gęstymi plikami papierów w rękach. Potwierdziło to jego przypuszczenia, że właśnie szykuje się jakaś grubsza operacja, skoro nawet CIA się w nią zaangażowało.
Stary pułkownik i jego młodszy kolega przeszli przez bramkę z wykrywaczem metalu i udali się do pierwszych drzwi po lewej stronie krótkiego korytarza. Po chwili znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu. Jedna ze ścian miała wbudowane wielkie lustro weneckie. Po jego drugiej stronie był jasno oświetlony, pusty pokój o bladożółtych ścianach. Przy niewielkim stoliku, stanowiącym oprócz drewnianego krzesła jedyny mebel w pomieszczeniu, siedział jakiś człowiek z czarnym workiem założonym na głowę. Dwóch agentów przywiązywało go właśnie grubymi, parcianymi pasami do oparć siedzenia.
- Mój bilet powrotny do domu - powiedział do siebie w myślach Rozwadowski. Na jego wiecznie czerwonej, zapijaczonej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Jeden z agentów zerwał worek z głowy więźnia. Okazał się nim młody, brodaty Arab. Miał spuchnięty łuk brwiowy i rozciętą wargę. Ślady niedawnego pobicia. Najwyraźniej ktoś wcześniej używał wobec niego argumentów siły. Tuż po odsłonięciu twarzy na światło lampy, więzień gwałtownie zmrużył oczy, najwyraźniej oślepiony nagłym natężeniem oświetlenia.
- Co to za człowiek? – zapytał Broszkiewicz, wyjmując z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Wyciągnął ją w kierunku pułkownika, który z chęcią poczęstował się jednym. – Ten facet z CIA mówił, że jest ważny.
- To jeden z zaufanych ludzi Malika – odpowiedział Rozwadowski zapalając słabą, arabską fajkę.
Pułkownik zrozumiał, że czas wprowadzić młodego adiutanta w sprawę.
- Malik to saudyjski terrorysta ukrywający się obecnie w Jemenie. Według CIA jest głęboko zakonspirowany. Mało kto widział go na własne oczy. Kontaktuje się z ludźmi za pomocą specjalnie dobieranych pośredników. To jeden z nich.
Agent kiwnął głową na znak zrozumienia.
- Wiemy, że Malik kontaktował się z irańskimi fizykami w Teheranie, prowadzącymi pracę nad budową reaktora jądrowego. Prawdopodobnie chciał kupić od nich materiał rozszczepialny, dzięki któremu mógłby skonstruować bombę atomową. Chyba nie muszę dodawać jakie skutki miałby sukces podobnego przedsięwzięcia. Dlatego schwytanie go jest od kilku tygodni naszym celem numer jeden. Fiasko operacji nie wchodzi w grę. Niestety Malik ukrywa się w Jemenie, którego władze są niechętne amerykańskim władzom i ich sojusznikom - specjalnie zaakcentował ostatnie słowo. - Nie ma mowy o żadnej współpracy. Jedynym wyjściem jest zbrojna inwazja.
- Opinia publiczna rozszarpała by USA na strzępy - oznajmił Broszkiewicz. - Limit bezpodstawnych okupacji wyczerpali już w Iraku i Afganistanie.
- Zapewniam cię chłopcze, że opinia publiczna będzie błagać, aby zmieść ten kraj z powierzchni ziemi - uśmiechnął się szelmowsko grubas, zaciągając się papierosem.
Młody mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Pamięta pan ostatnie zamachy na amerykańskie i brytyjskie budynki w Turcji? Albo bomby znalezione na lotnisku w Chicago? Wszystkie doniesienia mediów o rychłym ataku islamskich fundamentalistów?
Broszkiewicz przytaknął.
- To perfekcyjnie spreparowane przez amerykańskie służby fikcyjne dowody, obciążające Malika i jego organizacje. Dowody, które zagwarantują podstawę do zbrojnej interwencji wojsk koalicji na terenie Jemenu. Oczywiście atak nie będzie skierowany na tutejszą władzę, lecz przeciwko ludziom z organizacji terrorystycznych. Potrzeba jedynie wydarzenia, które rozpoczęłoby ciąg przewracania się kostek domina. Kropli która przeleje czarę goryczy. Iskry zapalnej rzuconej na beczkę z prochem. Tą iskrą będzie wysadzenie przez nas okrętu pasażerskiego HSC Vesper, który płynie właśnie przez Bałtyk. Obecnie na statku jest dwóch naszych agentów, którzy czekają na odpowiedni moment, by zdetonować ukryty na pokładzie ładunek.
Młody agent wybałuszył oczy ze zdziwienia. Pułkownik przerwał na chwilę. Zasapał się swoim patetycznym monologiem.
- Rząd nigdy nie wyda autoryzacji na przeprowadzenie podobnej akcji! – wyjąkał Broszkiewicz, próbując ukryć dreszcz, jakim zawładnął jego ciałem. – Przecież to jest akt terroryzmu!
- Operacja odbywa się bez wiedzy rządu – wzruszył ramionami Rozwadowski. - Nie wszyscy mogą zrozumieć wyższe determinacje. Poświęcając kilkadziesiąt osób, być może uratujemy kilka milionów. Poza tym, bomba jest umieszczona w sektorze technicznym, głęboko pod głównym pokładem, na którym znajduje się większość gości. Pasażerowie z pewnością zdążą się ewakuować nim statek pójdzie na dno.
- Jezu Chryste! To szaleństwo!
- Tylko bezpośredni atak na Stany Zjednoczone lub któreś z państw sojuszniczych stworze dogodne warunki do interwencji.
- Ale czy my…
- Proszę być spokojnym. Każdemu z nas się to opłaci. Amerykanie zaangażowali do przygotowania w akcji tylko dwie sekcje specjalne z Warszawy i jedną sekcję operacyjną pod naszym dowództwem. Niecałe trzydzieści osób. Obiecali ze swej strony solidne premie za udział w operacji. Dostaniemy solidne odprawy i zagwarantowane wysokie emerytury. Piękny początek nowego życia, nieprawdaż? Nie wspominając już o pieniądzach na autostrady, lotniska, stadiony piłkarskie – dodał z szelmowskim uśmiechem.

Obaj agenci zamilkli. W ciszy było słychać tylko gwałtowny oddech Rozwadowskiego. Tymczasem po drugiej stronie lustra, dwaj wyćwiczeni agenci wywiadu przesłuchiwali araba o imieniu Reza, używając przy tym metod, którymi zawstydziliby niejednego oficera Gestapo.
- Proszę... wody... - jęczał okładany metalowymi pałkami teleskopowymi Arab. - Od dwóch dni nic nie piłem...
- Dziś też nic nie dostaniesz - odpowiedział młody funkcjonariusz. - Wyobraź sobie, że jest Ramadan. Miesiąc postu. Nie wolno jeść od wschodu do zachodu Słońca. A tu Słońce nie zachodzi...
Reza stęknął cicho.
- Powiedz nam, gdzie ukrywa się twój szef.
- Kto?
- Malik!
- Nie znam go… nie znam żadnego Malika… - zapierał się, przymykając oczy z wyczerpania.
- Uparty jesteś. – Agent wyjął z leżącej na stole teczki zdjęcia zrobione po jednym z zamachów terrorystycznych w Iraku. – Popatrz na to… Mężczyźni, kobiety, dzieci. Naprawdę warto tak walczyć w imię paru zakurzonych wersetów z Koranu? Taka jest wasza krwawa ofiara? Zabijać dzieci przy użyciu zdalnie sterowanych bomb? Przecież ci ludzie to też muzułmanie. Odpowiedz, Reza!
- Nie jestem terrorystą… to oni.
- Jacy oni?
- Ja tylko przekazywałem informacje…
- Jacy oni!?
- Ludzie z gwardii…
- Gwardii przybocznej bojowników Malika?
- Tak…
- Gdzie przekazywałeś im informacje?
- Nie mogę…
- Gdzie!?
- Błagam… wody…
Stojący obok drugi z agentów, sprawiając wrażenie ignorancji wobec rozmowy obu mężczyzn, potarł o siebie klemy akumulatora. W powietrze buchnął snop iskier, które posypały się na kamienną podłogę.
- Słuchaj, Reza – ton agenta stał się łagodniejszy, niemal przyjazny. – Ten człowiek użyje zaraz bardzo nieprzyjemnej metody, którą używa się na przesłuchaniach od czasu drugiej wojny światowej. A wiesz, czemu używa się jej tak długo? Bo jest niezawodna. Dzięki niej można złamać każdego, Reza. Każdego. To tak niewyobrażalne cierpienie, że wszyscy się łamią. Napięcie kilkuset woltów każdemu rozwiązuje język. Prędzej czy później, co za różnica? Nie chcesz, żeby tego użył. Wiem, że nie chcesz, Reza. Dlatego powiedz nam, gdzie spotykałeś się ze swoim zwierzchnikiem!
Znów rozległ się głuchy trzask wyładowania elektrycznego i w powietrze wzleciało kilka iskier.
- Dobrze - kiwnął po namyśle Reza, z przestrachem spoglądając w obojętną twarz mężczyzny, trzymającego w rękach odchodzące od akumulatora przewody, który tym razem patrzył na Araba bezlitosnym wzrokiem sadysty. - Pokażę wam kryjówkę Abdula ibn Malika.


* * *


Hotel El-Houereq, Al-Mukalla, wschodni Jemen

22 styczeń, 2:59 ( czasu miejscowego )

Mężczyzna wyglądał na nieco ponad pięćdziesiąt lat. Stał spokojnie na tarasie, wpatrzony w migoczące wesoło światła dzielnicy turystycznej. Nagle nocną ciszę portowej mieściny przerwał huk silnika startującego z pobliskiego lotniska samolotu. Potężny Boeing 747 oderwał się od ziemi i przemknął nad miastem w kierunku zachodnim. Mężczyzna powiódł za nim tęsknym wzrokiem. On też chciałby się już stąd wydostać, mimo, że warunki jakimi dysponował na czas operacji były co najmniej na wysokim poziomie. Jego luksusowy apartament znajdował się na ósmym, najwyższym piętrze dobrego hotelu. Szeroki taras wychodzący na dzielnicą portową i lotnisko stwarzał zadowalający punkt obserwacyjny, dzięki któremu mógł mieć stały podgląd na miejsce docelowe operacji. Na dodatek miał do dyspozycji dwadzieścia tysięcy dolarów, sumę, wystarczającą na wygodne przeżycie kilku lat w kraju takim jak Jemen.
Gdy samolot znikł z pola widzenia, mężczyzna przyłożył do oczu lornetkę z wizją na podczerwień, po czym zlustrował stojące kilkaset metrów dalej, niskie budynki, otoczone stalową siatką wzmacnianą drutem. Cisza i spokój. Na całym terenie ani żywej duszy. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, odłożył lornetkę i sięgnął po stojące na parapecie kubek z kawą. Wypił łyk i wrócił do sypialni, gdzie wygodnie rozłożył się na łóżku. Spojrzał na ścienny zegar. Dochodziła trzecia w nocy. Jeszcze co najmniej półtorej godziny czekania. No cóż, był do tego przyzwyczajony. Wyrobił sobie cierpliwość podczas kilkunastu lat służby. Kątem oka zerknął na leżący na stoliku w drugim kącie pokoju sowiecki karabin snajperski SVD Dragunow z dokręconym tłumikiem. Standardowa broń dla mobilnych strzelców wyborowych w wielu krajach, ukochana przez talibów i wszelkiej maści terrorystów na całym globie. Mężczyzna spojrzał na nią z rozrzewnieniem. Używał tego modelu przez wiele lat i był z niego niezmiernie zadowolony. Nie raz uratował mu życie. Miał pewność, że i tym razem karabin również go nie zawiedzie. Ponownie skosztował duży łyk kawy. Splótł ręce na karku, ułożył się na sofie i zmrużył oczy. Zdąży się jeszcze zrelaksować.

* * *


Sektor VIP, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 1:14

Pułkownik ze smutkiem stwierdził, że zostały mu już tylko cztery papierosy. Wprawdzie mógł poczęstować się tytoniem od któregoś z żołnierzy, ale tylko smakowały mu tylko Chesterfieldy, mające słodkawy aromat, który tak uwielbiał. Dlatego z ogromną niechęcią podstawił paczkę pod nos siedzącego na skraju łóżka Jawduszyna. Chciał aby gangster zapalił i nieco się uspokoił. Posiadane przez niego informacje mogły pomóc im wszystkim w wybrnięciu cało z masakry, w jaką przerodziła się ich operacja. Kraus spojrzał, jak gangster z wielkim wysiłkiem wyjmuje Chesterfielda z kartoniku i drżącymi palcami wkłada do ust, ledwo trafiając między wargi. Podstawił mu pod nos odpaloną zapalniczkę. Jawduszyn nachylił się, zajarzył końcówkę papierosa i po chwili kajutę wypełniła gęsta woń palonego tytoniu. Ukrainiec zaciągnął się mocno kilka razy, nadal nie wypowiadając ani jednego słowa. Widać było, że jest w ciężkim szoku.
- Igor, spójrz na mnie – powiedział surowo Kraus.
- Hmm?
- Co się tam stało?
- Widziałem to – wyjąkał przestępca.
- Co widziałeś?
Milczenie.
- Opowiedz nam, co widziałeś! – pospieszył go stojący pod ścianą Adamczyk. Były kapitan wojsk specjalnych był mocno zdenerwowany, wręcz wstrząśnięty odkryciem sprzed godziny, kiedy razem z Ziftem natrafili w jednej z kajut na zmasakrowane szczątki ciał siedmiu osób. Dzięki tatuażowi na ramieniu, udało się zidentyfikować jedną z ofiar. Kapral Jerzy Sawicki z drużyny zwiadu 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Wszyscy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, poćwiartowani i prawie całkowicie obdarci ze skóry.
- Musimy uciekać ze statku – odparł cicho Jawduszyn. – Jak najszybciej!
- Nie ma mowy – zaprotestował pułkownik, choć w głębi duszy pragnął jak najszybciej opuścić pokład Vesper, najlepiej wysadzając go potem w powietrze. – Balan skończy swoją część i dopiero wtedy będziemy mogli wezwać grupę ewakuacyjną. Taki jest wymóg naszego mocodawcy.
- Nie wiecie z czym macie do czynienia…
- Właśnie tego chcemy się od ciebie dowiedzieć – ponaglił znów kapitan. – Jako jedyny przeżyłeś spotkanie z tym czymś i może wiesz co to takiego.
Kraus spojrzał na Igora. Wprawdzie faktycznie przeżył atak tajemniczego potwora, ale odniósł ciężkie, nieodwracalne obrażenia. Potężny cios w twarz, zadany najprawdopodobniej ostrymi pazurami, pozbawił go lewego oka i poważnie oszpecił. Trzy podłużne rany uszkodziły skroń i ciągnęły się przez połowę twarzy, do samej brody. Ukrainiec był okaleczony na resztę życia. Pusty oczodół, wypełniony zakrzepłymi resztkami białka i krwi, zakryto kawałkiem czarnej szmaty, przewiązanej wokół głowy. W częściowej naprawie twarzy mogła mu pomóc jedynie operacja plastyczna, ale tylko pod warunkiem, że opuści statek żywy, w co pułkownik zaczynał powoli wątpić.
- Co się stało w tamtym pokoju? – zapytał łagodnym, ale stanowczym tonem.
- Najpierw zgasło światło – zaczął ponuro gangster. – Zawsze tak jest… on atakuje tylko w ciemności. Czeka na odpowiedni moment… aż zgasną wszystkie światła i uderza. Jak drapieżnik. Jak grom w czasie burzy. Kiedyś, podczas policyjnej obławy w górach, ukryliśmy się w podziemiach niemieckiego bunkra. Tam grasowało coś podobnego. Tak samo mrocznego, zimnego i głodnego jak to tutaj.
- Co takiego, do kurwy nędzy!? – Adamczyk poważnie się zdenerwował. Roman, znający go od ponad dwudziestu lat, wiedział, że kapitan próbuje zamaskować wybuchem gniewu swoje wewnętrzne obawy.
- Nie wiem co to jest. Wtedy, w bunkrze, rozwaliło cały doborowy oddział Straży Granicznej. Cudem udało mi się uciec. Z podziemi zabrałem starą księgę, którą sprzedałem potem Lipnickiemu. Czy ona ma coś wspólnego z naszą operacją?
Obaj oficerowie spojrzeli po sobie wymownie.
- Kontynuuj! – uciął Kraus, czując na sobie pytający wzrok kapitana.
- Zaskoczyło mnie, ale uciekłem – ciągnął Jawduszyn. - Rozwaliło drzwi i wpadło do kajuty. Nic nie widziałem w tych przeklętych ciemnościach. Strzeliłem parę razy na oślep. Chciałem wiać, ale dostałem w głowę i mnie zamroczyło. Wtedy zabrał się za dziewczynę. Straciłem przytomność, a gdy się ocknąłem, już go nie było. Dziewczyny też.
- A co się działo z tobą od tamtego czasu? – zapytał pułkownik.
- Wpadłem w obłęd. Wybiegłem z kajuty i pędziłem przed siebie, byle jak najdalej. Nie wiedziałem co robię. Schowałem się w pierwszej lepszej kabinie, gdzie osłabłem i ponownie straciłem świadomość. Potem znalazł mnie ten wasz człowiek.
Przerwał i mocno zaciągnął się dymem.
- Nic nie widziałeś? Cokolwiek…
- Nic. Mówiłem wam, że to atakuje tylko pod osłoną mroku. Wiem tylko, że to coś nie jest z tego świata.
- Tyle to sami zdążyliśmy się dowiedzieć. Straciliśmy już dwie trzecie oddziału.
- Mówię wam, że musimy spieprzać na ląd!
- A ja ci mówię, że nie możemy, dopóki Balan nie skończy tego, co zaczął. Póki co, jedyna nadzieja jest właśnie w nim. Chyba zależy ci na tym, żeby dożyć przybycia grupy ratunkowej, prawda? – zapytał pułkownik.
- Rozumiem. Teraz chcę zostać sam.
- Dobrze – kiwnął głową Kraus. – W zasadzie nie możesz nam pomóc, a powinieneś odpoczywać. Straciłeś dużo krwi.
Obaj z Adamczykiem wyszli z kajuty bez pożegnania. Ruszyli korytarzem w kierunku przedniej części okrętu, gdzie znajdował się przedział ochrony. Pułkownik westchnął.
- Tylu dobrych chłopaków poginęło, a ta gnida przeżyła. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie – żachnął się.
- Nigdy nie było. Nic na to nie poradzisz – wzruszył ramionami oficer. – Widziałem ciało Sawickiego. Prawie całkiem obdarte ze skóry. Masakra. Żołnierze nie powinni tak ginąć.
- Im prędzej się stąd wydostaniemy, tym lepiej. Idę na mostek kapitański, sprawdzić jak sobie radzi kapitan Mazur.
- Z pewnością dobrze. A już na pewno lepiej niż my. To stary wilk morski.
- Ustalę z nim nową trasę rejsu, by szybciej móc spotkać się z ekipa ewakuacyjną.
Adamczyk zsunął zawieszony na pasku automat MP5 i przeładował.
- Ja sprawdzę zewnętrzne śródokręcie i kokpit marynarski.
- No to do zobaczenia – odparł pułkownik, po czym dodał z troską – Uważaj na siebie!
Przyjaciele rozstali się. Pułkownik ruszył pustym korytarzem w kierunku sterowni. Po głowie krążyły mu same złe myśli. Wiedział, że powinien razem z oddziałem opuścić statek, ale nie potrafił przełamać swojego żołnierskiego obowiązku wykonania rozkazu. Czuł się przesadnie odpowiedzialny za sytuację na statku i śmierć swoich ludzi. Jedynym sensownym wyjściem było według niego pomszczenie śmierci swoich podkomendnych, ale wiedział, że nie zabije tajemniczej istoty, a raczej zginie próbując. Nie chciał się jednak poddać. Nie mógł. Przegrał z samym sobą.
Na mostek dotarł dwie minuty po tym, jak opuścił kabinę Jawduszyna. Wszedł po pomieszczenia, nadal przygnębiony myślą, że przeżył akurat on. Jedyna osoba, której szczerze życzył śmierci, choć nigdy wcześniej tego nie pragnął w stosunku do nikogo. Zdał sobie sprawę, że ciągły niepokój i przygnębienie niespodziewanymi komplikacjami działają na niego bardzo negatywnie, zżerając go od środka niczym rak. Rozejrzał się po pustej sterowni. Wciąż było tu czuć zapach krwi, przelanej kilka godzin wcześniej przez Goebbelsa, podczas masakry członków załogi. Pułkownik wzdrygnął się na samo wspomnienie czterech ciał, zwiniętych na podłodze w agonalnych, przedśmiertnych skurczach. Goebbelsa nie można było kontrolować. To wiedział na pewno. Zwłaszcza, że przeczytał całą dokumentację wojskowego psychologa odnośnie jego zaburzeń psychicznych. Przypomniał sobie przygotowania w magazynie, gdy omal nie pobił się z Mombasą, ze względu na kolor skóry Afrykańczyka. Teraz, spoglądając na ciemne, zastygłe smugi krwi, znaczące wykładzinę makabrycznym śladem prowadzącym do sąsiedniej kajuty, gdzie złożono ciała, zastanawiał się, czy dobrze zrobił rekrutując Marcina Dekerta do swojego oddziału. No cóż, wszędzie zdarzają się ofiary cywilne. W ostateczności można zaakceptować limit dopuszczalnych strat. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego zapach krwi jest nadal świeży, jak kilka godzin temu, tuż po strzelaninie. Podniósł głowę znad ohydnych strug i spojrzał przed siebie. Kapitan siedział na obrotowym fotelu, obrócony tyłem do niego. Znad wysokiego obicia wystawała tylko siwa głowa i założona na niej kapitańska czapka. Roman podszedł do fotela i stanął krok za nim, opierając ręce na biodrach. Spojrzał przed siebie, na szalejący za szybą sztorm.
- Witam, kapitanie! Jakieś wiadomości odnośnie warunków? Obawiam się, że będzie konieczna zmiana obecnej trasy rejsu. Może mi pan podać optymalne wytyczne do osiągnięcia współrzędnych miejsca, o którym mówiłem panu wcześniej?
Oficer milczał. Brak odpowiedzi tylko zirytował pułkownika.
- Kapitanie, proszę mi tego nie utrudniać! – wycedził przez zęby rozgniewany komandos. – Wie pan, że mam na dole zakładników i nie zawaham się ich używać jako karty przetargowej w naszych negocjacjach. Chyba nie chce pan, żeby zginęli przez pańską dumę?
W pewnym momencie Kraus wystraszył się. Właśnie groził oficerowi żeglugi, że zabije niewinnych pasażerów. Bezbronnych cywili! Nigdy wcześniej by się do czegoś takiego nie posunął. Co się z nim działo? Czy złowieszcza atmosfera i szaleństwo panujące na statku aż tak weszły mu w krew, że był gotów zabijać bezbronnych ludzi? A skoro o krwi mowa, to skąd ten przebrzydły zapach?
Spojrzał na kapitana, która nadal nie odpowiadał.
- Panie Mazur?
Kraus szarpnął za oparcie fotela, który obrócił się bez żadnego oporu. Chwilę później odskoczył gwałtownie, zszokowany obrazem, który właśnie stanął mu przed oczami. Twarz Mazura była jedną wielką raną. Żuchwa została całkowicie oderwana. Rozerwanie ciągnęło się do samej krtani. Ciemny otwór gardła ział obrzydliwie grozą. Spływająca z niego krew zalała całkiem koszule i uniform marynarza, patrzącego oskarżycielsko na pułkownika nienaturalnie rozszerzonymi oczami. Zupełnie, jakby nieszczęśnik oczekiwał od pułkownika pomocy. Ten jednak nie mógł nic zrobić. Nie kontrolował swojego organizmu. Stał oparty plecami o ścianę, z rewolwerem w garści, dysząc pospiesznie i usiłując już któryś raz tego wieczoru powstrzymać się od zwymiotowania. Jego pierś falowała szybko. Mimo wszystko, nie mógł oderwać oczu od ciała Mazura, którego głowa opadła lekko na ramię, jeszcze bardziej rozszerzając makabryczną ranę. Niedowierzanie i strach zawładnęły całkowicie umysłem pułkownika. A więc tajemniczy demon wreszcie opuścił maszynownię i nie zważając na patrole uzbrojonych wartowników, kamery, miny i pułapki, rozpoczął rzeź także na górnych pokładach, zaczynając od samego kapitana okrętu. Roman chciał zachować zimną krew, lecz tego nie potrafił. Jako dowódca powinien dawać przykład. Dowódca. Uśmiechnął się z ironią. Dobrze wiedział, że od tej pory przestał dowodzić na statku. Coś innego, mrocznego i strasznego, przejęło rządy.


* * *


Sektor A, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 1:19


Keller skradał się powoli w kierunku prowadzącej na wyższe piętro klatki schodowej. Miał nadzieję, że po odbiciu Fabio i powrocie do sektora ewakuacyjnego, zastanie Anetę i Fritza przy życiu. Niemca miał w gruncie rzeczy gdzieś i był gotów zlikwidować go w każdej chwili, chociaż musiał przyznać sam przed sobą, że przez ostatnie kilka godzin przywiązał się do jego luzackiej gęby i poczucia obowiązku . W końcu pilnował najcenniejszej rzeczy, jaką Keller kiedykolwiek mógł posiadać. Cały czas, mimowolnie wracał do niej myślami. Do tej szczupłej, niewysokiej brunetki o brązowych oczach i olśniewającym uśmiechu.
Kacper! Co się z tobą, kurwa, dzieje!? Jesteś cholernym profesjonalistą, więc skup się na zadaniu, pomyślał. Nie wolno ci, za żadne skarby nie wolno! Choćby miały się otworzyć bramy piekielne, a sam Lucyfer miał pochłonąć ten statek, nie możesz zrezygnować z wykonania misji. Jeśli to zrobisz, znajdą cię i zabiją. Razem z tobą, znajdą ją, a tego nie chcesz, bo wiesz co wtedy by zrobili. A znajdą was z pewnością, bo mają swoich ludzi wszędzie. Setki agentów i kontakty na całym świecie. Dlatego weź się w garść, ratuj Fabiana, zawiń diamenty i ulotnij się na zawsze z jej życia. Tak będzie najlepiej dla was obojga.
Natłok myśli w głowie chłopaka przerwał nieprzyjemny dreszcz, przebiegający od karku po kostki. W jednej chwili, mimo wysokiej temperatury w korytarzu, Kacper poczuł rozrastający się w brzuchu chłód lęku. Wtedy, zobaczył, że oświetlenia nagle się zmienia. Lampy zamrugały, zupełnie jakby wszystkie żarówki miały się zaraz spalić. Wtedy poczuł za sobą czyjąś obecność. Błyskawicznie obrócił się, ugiął nogi w kolanach i pochylił głowę do celownika lunety. Palec zadrgał na spuście. Niepotrzebnie. Kilkanaście kroków za nim stała niska, najwyżej czternastoletnia dziewczynka w białej sukience. Jej długie, kruczoczarne włosy opadały na twarz. Z pomiędzy nich patrzyła na Kellera para wystraszonych, fiołkowych oczu. Zabójca opuścił lufę karabinu i nie chcąc straszyć dziecka, ostrożnie wyciągnął w jego kierunku lewą rękę.
- Spokojnie, mała. Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Nie bój się…
Dziewczynka stała cicho, jakby lekko łkając. Ruszyła ostrożnie w kierunku Kellera, nieustannie się w niego wpatrując. Kacper kiwnął porozumiewawczo głową i gestem ręki zachęcał, by zbliżyła się szybciej. W pustym korytarzu oboje byli niczym tarcze na strzelnicy. Chłopak był pewien, że odłączyła się od rodziców i ukryła w swojej kajucie, a gdy ich nieobecność się przedłużała, postanowiła w końcu wyjść i ich poszukać. Strach tłumaczył fakt, że słyszała ciągłe strzały, co na pewno nie poprawiało jej nastroju i pogłębiało pragnienie powrotu do nich. Zrobiła w jego kierunku kilka kroków, po czym wydarzyło się coś dziwnego. Lampy zgasły zupełnie na ułamek sekundy, zapadła całkowita ciemność, a gdy ponownie wróciło światło, nastolatka wydawała się zbliżyć przez ten czas o ponad pięć metrów. Keller przetarł palcami oczy, pewien, że to złudzenie optyczne wywołane dynamiczną grą świateł. Chwilę potem zjawisko znów się powtórzyło. W ciągu sekundy przesunęła się o kolejnych kilka kroków. Kacper instynktownie odbezpieczył broń, nie cofając się jednak ani o krok.
Lampy przygasły jeszcze bardziej. Wszystko dookoła pociemniało. Korytarz przypominał teraz wnętrze jakiejś dyskoteki. Chłopak zmrużył oczy, gdyż ciągłe rozbłyski drgającego nerwowo światła raziły go. W szaleństwie, które razem z falą lodowatego chłodu ogarnęło tą część pokładu, postać dziewczynki zniknęła całkowicie z oczu chłopaka. Całe zjawisko trwało nie dłużej niż kilka sekund. W pewnym momencie, tuż przed sobą, Kacper zobaczył drgający obłok czarnej materii. W jej kłębach odbiła się na sekundę, w akompaniamencie przerażającego krzyku, straszliwa, łuskowata twarz i długie, zakrzywione kły. Keller odskoczył gwałtownie, tracąc równowagę. Upadł plecami na podłogę. Parę sekund potem zdołał poderwać się z karabinem wycelowanym w przestrzeń korytarza, ale oświetlenie wróciło już do normy. Dziewczyny, a raczej upiora pod jej postacią, który przed momentem stał tuż przed nim, już nie było. Zniknął też nienaturalny mróz. Lampy ponownie raźno oświetlały żółte ściany korytarza i czerwony dywan przejścia. Kacper z trudem przełknął ślinę. Wielkie krople potu spłynęły ze skroni na jego policzek. Z trudem podniósł się z ziemi i stał w miejscu dobrą minutę, zanim postanowił zrobić krok naprzód, cały czas trwożnie spoglądając dookoła. Wielki, pełen dziesiątek pomieszczeń pokład statku, który był jego mroczną sawanną w krwawym polowaniu na śmierć i życie, stał się nagle mały, ciasny i niewyobrażalnie przerażający.

* * *



Centrum dowodzenia ochrony, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 1:45


Pułkownik siedział w samotności, od niechcenia obserwując przekaz z monitorów kamer. Za oknami nadal szalał porywisty, śnieżny wiatr. Kraus westchnął cicho. Przeczuwał, że nie wyjdzie z tego cało. Ani on, ani nikt inny z jego zespołu. Wodził smętnym wzrokiem po monitorach. Kilka z kamer przestało działać. Nie wiedział, czy ktoś celowo je uszkodził, czy przepaliły się w wyniku jakiejś awarii. Nie dbał o to. Myślał tylko o jednym. O tym, że wkrótce przyjdzie im się zmierzyć ze złowieszczą siłą dziesiątkującą ich drużynę. Kątem oka zerknął na biurko pod jedną ze ścian. Leżały na nim cztery karabiny maszynowe zebrane z miejsc mordów, dodatkowa amunicja i skrzynka z granatami. Centrala monitoringu będzie w razie szturmu ich ostatnią linia obrony. Jeśli upiorowi uda się przebrnąć przez wszystkie trzy pierścienie obrony, wysadzą się granatami. Samobójcza śmierć. Ale honorowa, nie taka jak tabletki czy powieszenie. Z pewnością lepsza niż ta, którą ponieśli jego żołnierze w maszynowni. Kraus jeszcze raz, łudząc się, że uzyska jakiś rezultat, chwycił słuchawki i niedbale przyłożył je do ucha. Włączył ogólną częstotliwość i rozpoczął nasłuch.
- Kapitan nie żyje… Nasz statek tonie… utknęliśmy… radar wysiadł, straciliśmy łączność ze stałym lądem… nasze przybliżone współrzędne to 55-19 Północ, 17-22 Wschód…
To samo od sześciu godzin. Westchnął ponownie. Brał pod uwagę możliwość, że antenę też ktoś sabotował. Nagle żarówka w centrali monitoringu zasyczała i zgasła. Wokoło zapanowały absolutne ciemności. Pułkownik poczuł się strasznie nieswojo. Opowiadanie Jawduszyna jasno wskazywało, że atak demona zawsze poprzedzają ciemności. Wtedy, gdzieś niedaleko, jakby z końcu korytarza, rozległo się ciche zawodzenie. Coś jakby płacz małej dziewczynki. Kraus nerwowo wstał i odruchowo położył prawą dłoń na rękojeści rewolweru, zawieszonego w kaburze przy pasku. Coś podążało korytarzem. Oficer słyszał tylko niewyraźny płacz, ale z łatwością można było odczuć obecność czegoś bardzo groźnego. Potężnego ładunku złej energii, zdającej się przenikać przez ściany, przemieszczającego się powoli, metr po metrze, wzdłuż przejścia z sektora A w kierunku zejścia na główny pokład. W centrali zrobiło się bardzo zimno. Kraus zesztywniał. Czuł, że wydychane przez niego powietrze zamienia się w słupek pary. Bał się wyjrzeć na korytarz. W końcu jednak zdecydował się ruszyć. Ostrożnie otworzył drzwi i rozejrzał się. Nie mógł przebić gołym okiem panującego mroku. Wtedy usłyszał cichy szelest. Kilka metrów przed nim ktoś stał. Pułkownik wiedział, że nie powinien się cofać, jednak odruchowo zrobił krok do tyłu i wpadł na futrynę drzwi. Tym samym narobił hałasu, który zdradził jego obecność. Ostrożnie odgarnął materiał kurtki i wyciągnął broń z kabury. Szelest powtórzył się. Tym razem już tylko trzy metry przed nim. Roman wiedział, że powinien trafić mimo ciemności. W każdym razie ma sześć kul. Potężny rewolwer Smith & Wesson kalibru ‘357 Magnum był śmiertelną bronią na tak krótki dystans. Długa na sześć cali lufa zapewniała zadowalająca prędkość wylotową, co przy pocisku Magnum dawało pewność, że wróg nie przeżyje postrzału mimo najlepszej kamizelki kuloodpornej. Kraus uśmiechnął się smutno. Statystyka dotyczyła ludzi. Wątpił, czy jego obecny wróg potrzebuje jakiegokolwiek pancerza, by mierzyć się z uzbrojonym w rewolwer człowiekiem. Szmer powtórzył się. Tajemnicza postać w mroku stanęła i chyba zaczęła go obserwować. Kraus wstrzymał oddech. Pot obficie zrosił jego twarz. Błyskawicznie poderwał broń i chwycił rękojeść w obie dłonie, celując intuicyjnie przed siebie.
- Panie pułkowniku, to pan?
To był głos Wójcika. Zdezorientowany oficer opuścił lufę. Dwie sekundy później oświetlenie wróciło do normy. Przed nim stał szeregowy Paweł Wójcik, ubrany w swój ciemny, włoski garnitur. W rękach trzymał karabin szturmową emkę z podwieszanym granatnikiem.
- Co tu robisz? – zapytał pułkownik, z ulgą chowając broń do kabury.
- Kazał mi pan sprawdzić, czy wszystkie stanowiska są obsadzone.
- Faktycznie – Roman oparł się plecami o ścianę i otarł pot z czoła.
- Każdemu jest ciężko – próbował go pocieszyć artylerzysta.
Pułkownik tylko smutno się roześmiał. Był już na skraju obłędu.
- Prawda taka, że jesteśmy jak szczury w klatce. Przegraliśmy i uciekliśmy, tylko po to, by czekać na własną kolej. Jak owce prowadzone na rzeź.
- To żaden wstyd wycofać się w celu przegrupowania – zaprzeczył Wójcik, dziarsko unosząc głowę.
Żołnierska duma, pomyślał oficer.
- Sami w to chyba nie wierzycie, szeregowy.
- Wierzę, że mamy szanse…
Wtedy ich rozmowę przerwał meldunek Kanibala.
- Panie pułkowniku, proszę natychmiast zejść do restauracji! Szybko!
- Uspokój się, Drzazga! Co się dzieje!?
- Jawduszyn oszalał – wybełkotał były komandos. – Chce rozstrzelać grupę cywilów!
- Wójcik, za mną! – krzyknął Kraus i pędem ruszył w kierunku schodów. Krok za nim biegł młody artylerzysta, w mgnieniu oka odbezpieczając karabin.
Dotarli do pomieszczenia, w którym przetrzymywano zakładników. Oczom Krausa ukazał się straszny widok. Pod ścianą stało osiem osób. Sześciu mężczyzn i dwie kobiety, wszyscy w galowych strojach. Nerwowo spoglądali na odbywające się przed nimi przygotowania do pokazowego wykonania wyroku, desperacko próbując jeszcze negocjacji. Kilka metrów dalej znajdowało się stanowisko plutonu egzekucyjnego, złożonego z trzech żołnierzy. Goebbels, Zift i Steinhauser właśnie odbezpieczali broń i celowali w kierunku błagających o litość cywili. Jawduszyn stał z boku, z rękoma założonymi za plecy. Dumnie wyprostowany, z przepaską na oku, demonicznym wyrazem twarzy i bezwzględnym uśmiechem wydawał kolejne komendy, niczym zawodowy esesman podczas pracy w obozie koncentracyjnym. Przy drzwiach stał skonsternowany Drzazga. Jako członek operacji podlegał Jawduszynowi, który po części ją sfinansował, jednak jako były żołnierz wojska polskiego nie godził się na zbrodnię ludobójstwa. Ucieszył się widząc nadchodzącego pułkownika. Miał nadzieję, że Kraus powstrzyma najemników przed jawnym aktem okrutnego terroru. Ze strony postawionych pod ścianą mężczyzn poleciały w kierunku porywczy jęki, obelgi i przekleństwa. Jedna z kobiet zaczęła się na głos modlić.
- Ognia! – zakomenderował szorstko Jawduszyn, widząc zbliżających się intruzów.
Kraus i Wójcik wybiegli z korytarza właśnie w tym momencie. Pułkownik wyciągnął rękę w błagalnym geście i zawołał rozpaczliwie:
- Stójcie!
Jego okrzyk utonął w huku salwy. Długie serie z karabinów maszynowych przebijały ciała zakładników na wylot, chlapiąc ścianę krwawymi rozbryzgami. W powietrze wzbiły się kłęby dymu, pyłu i odprysków z posiekanej kulami elewacji. Chwilę potem osiem ciał z głuchym hukiem zwaliło się na podłogę. Zapanowała posępna cisza, przerywana jedynie przez brzęk toczących się po podłodze łusek. Wśród reszty zakładników, która była mimowolną publicznością morderczego spektaklu, rozległ się płacz, zawodzenie i szmer przerażenia. Pułkownik stanął jak wryty w ziemię. Jego twarz pobladła w ciągu sekundy. Spojrzał z odrazą na egzekutorów. Goebbels, Zift i Steinhauser. Psychopata, wyrzucony z wojska za mord na cywilach, zbrodniarz wojenny i pozbawiona uczuć maszyna do zabijania wytrenowana w Legii Cudzoziemskiej. Idealne połączenie. Mieszanka wybuchowa czarnych charakterów. Prawdziwy koktajl sadyzmu i okrucieństwa. Właśnie zmieniali magazynki. Dwóch pierwszych strzelało z lekkich karabinków M4 z celownikami optycznymi. Hans Steinhauser dysponował nowoczesnym karabinem automatycznym Masada ACR z granatnikiem. Cała trójka w pełnym bojowym rynsztunku. Hełmy, kominiarki Hauer, wzmacniane twardymi wkładami balistycznymi kamizelki kuloodporne OLV, pasy taktyczne z ładownicami i kabury na broń boczną. Wszystko przeplatane okablowaniem systemu łączności krótkiego zasięgu na falach UKF. Przygotowani na podróż do otchłani piekła, z zapasem amunicji wystarczającym na małą wojnę. Tylko, że tego, co właśnie zrobili, nie można było nazwać wojną. To była rzeź. Najpodlejszy rodzaj zabijania, jaki kiedykolwiek został wymyślony przez człowieka. Rzeź niewinnych ludzi. Najemnicy najwyraźniej nie przejęli się krwawym mordem, jakiego z premedytacją dokonali. W końcu to była ich praca. Spokojnie stanęli i obrzucili nowo przybyłych obojętnym wzrokiem.
Kraus doskoczył do Jawduszyna. Jego dłonie zacisnęły się na kołnierzu marynarki bandyty.
- Oszalałeś, kurwa!? Dlaczego to zrobiłeś!? – zaczął szarpać zaskoczonym Ukraińcem jak kukłą. Dotykając go czuł niewyobrażalne obrzydzenie do niego i szaleńczą chęć zabicia go. Zabicia bezbronnego cywila. Sadysty, ale cywila i gdyby pociągnął za spust, stałby się taki sam jak on. Był jednak na tyle wściekły, że całkowicie ignorował obce mu do tej pory uczucie.
- Może pan tego nie zauważył, pułkowniku, ale oberwaliśmy nie od siły wyższej, ale człowieka. Rozmawiałem z żołnierzami. Na statku jest człowiek, powtarzam człowiek, który strzela ze zwykłej broni i zastawia sprytne, ale konwencjonalne pułapki. Dlatego zastosowałem środki konieczne w takim rozwoju sytuacji.
- Co chciałeś osiągnąć mordując tych ludzi?
- Od tej pory ten facet nie będzie zabijał, bo będzie się bał ceny jaką pasażerowie zapłacą za jego akcje.
- Posłuchaj mnie, śmieciu – warknął pułkownik puszczając Igora i odsuwając się od niego z odrazą, niczym od trędowatego. – Coś innego nas zabija. Zastanów się…. Jeśli to coś nie dba o życie ośmiu cywili… Jeśli jest takie jak ty… To czy element strachu zadziała?
- Co takiego? – zadrwił Ukrainiec. – Może nas pan oświeci pułkowniku, z czym mamy do czynienia? Podejrzewam, że ludzie też chcą wiedzieć. Odniosłem wrażenie, że są oszukiwani. Skoro twierdzi pan, że wie, co takiego zamordowało resztę ekipy, niech pan nam powie co to jest!
- Żołnierze dostali rozkazy, które mają wykonać! – warknął przez zaciśnięte zęby pułkownik. – Ty jesteś tylko obserwatorem. Masz gówno do powiedzenia!
- Wiedziałeś, że to coś grasuje na pokładzie! Dobrze wiedziałeś, co nas czeka i nie ostrzegłeś nas o tym. To była misja samobójcza! – Jawduszyn oskarżycielsko wycelował w niego palec.
- To nie prawda…
- Więc co tam robi Balan? Jaka prawda kryje się pod przykrywką porwania statku i kradzieży diamentów!? Gadaj skurwysynu, bo ciebie też każe rozstrzelać!
Pułkownik nie wytrzymał. Wyciągnął z kabury rewolwer i wycelował w brzuch byłego sutenera. Fala gniewu dosłownie zalała go od środka. Nie mógł dłużej znosić zniewag i ignorancji człowieka, którego uważał za najgorszą ludzką padlinę. Postanowił załatwić sprawę raz na zawsze. Wtedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Zift, przysłuchując się ostrej wymianie zdań, zareagował na akt wrogości Krausa niemal błyskawicznie, podnosząc lufę karabinu i celując prosto w jego głowę.
- Z całym szacunkiem, pułkowniku, ale nie pisaliśmy się na wojnę z mocami nadprzyrodzonymi! – powiedział całkiem znośną polszczyzną.
- Odłóż broń, żołnierzu. Celujesz do oficera! – krzyknął Wójcik, biorąc na cel lewą skroń Serba. Dekert i Steinhauser wzięli kumpla w obronę, stając po obu stronach Jawduszyna niczym jego ochroniarze. Ostentacyjnie unieśli karabiny. Zdezorientowany Drzazga jakby mimowolnie cofnął się o krok, w kierunku gromady gangstera i stanął twarzą do pułkownika, wyraźnie unikając go wzrokiem. Stchórzył, ale chciał ocalić skórę. Nie podniósł jednak broni na wyższego stopniem żołnierza. Stary, wojskowy blichtr zbytnio wszedł mu w krew przez dwanaście lat służby. W pułkownika były wycelowane lufy trzech karabinów maszynowych.
- Nie jestem żołnierzem – odpowiedział Zift, nie spuszczając Krausa z celownika. – Jestem tylko zwyczajnym najemnikiem.
- Pan nas okłamał, pułkowniku – odezwał się Goebbels.
Roman powiódł wzrokiem w kierunku Kanibala. Widać było, że decyzja jest dla niego trudna.
- On ma rację – odparł gromiarz z lekkim wyrzutem. – Cichy, Bułgar, Sindbad… Gdybyśmy wiedzieli, można było tego uniknąć.
- Niech wasz dowódca grzecznie wyjaśni, jak to staliście się przynętą dla potwora – zaśmiał się na cały głos Jawduszyn. – Niech wam opowie, jak rzucono was na pożarcie, nawet nie tłumacząc jak małe macie szansę na przetrwanie.
Kraus czuł, że wlepione są w niego oczy wszystkich jego ludzi i leżących na ziemi zakładników. Wszyscy mieli odciśnięte na twarzy towarzyszące im od początku akcji napięcie. Tylko Jawduszyn beztrosko się uśmiechał, jakby właśnie zgarnął olbrzymią fortunę. Pułkownik wiedział, że jest na przegranej pozycji. Stracił już twarz jako dowódca, okłamując swoich podkomendnych, teraz przyszło mu utracić życie. Nawet gdyby Wójcikowi udało się skosić całą piątkę szybką serią, wiedział, że któryś z napastników zdąży pociągnąć za spust, a na dystansie paru metrów na trzeba się wysilać z celowaniem. Mimo to podniósł dumnie głowę. Spojrzał na wycelowane w siebie karabiny. Całkowity nihilizm i brak nadziei na ocalenie wzbudziły w nim falę obojętności. Po prostu przestało mu już zależeć na czymkolwiek. Odciągnął kciukiem kurek rewolweru.
- Strzelajcie, skurwysyny! Pokażcie, na co was stać! – wycharczał ochrypłym głosem.
- Dekert, Drzazga! Aresztować pułkownika i odebrać mu broń! – odezwał się Jawduszyn, łypiąc na Romana swoim jedynym okiem, w którym błyszczał wyraz perfidnej satysfakcji. Zupełnie nie bał się lufy kalibru Magnum, wycelowanej w jego tors. – Natychmiast!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 07.01.2011 12:32 · Czytań: 799 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:44
Najnowszy:pica-pioa