Lało jak z cebra. Piękny dzień na wycieczkę - pomyślał niebieskooki Hans, który po raz pierwszy w życiu wybrał się na wycieczkę do Polski. Zaraz po minięciu tabliczki witającej podróżnych w Zgorzelcu, zobaczył samochód na niemieckich blachach, który stał na poboczu na awaryjnych. Blondyn zwolnił i mrugnął awaryjnymi, ostrzegając młodych Niemców (wielu polskiego pochodzenia) jadących za nim w strugach majowej ulewy.
- Zwolnij jeszcze, kochanie, die szosa ist sehr nierówna - zaciągnęła niemieckolskim narzeczona.
- Uspokój się, mówię Ci. Wiem, co robię - odparł. Importowana para zobaczyła kolejny samochód na poboczu. Obok niego stał chyba najdziwniejszy pojazd, jaki kiedykolwiek widzieli. Był wysoki na cztery metry, długi na dychę, ale jego wymiary to było nic - w porównaniu z podwoziem. Nie miał kół. Zamiast tego wmontowano jakby odnóża pająka, wysunięte na kilka metrów w przód i w tył wehikułu. Cztery, potężne, walcowate nogi, średnicy metr każda, na milionie siłowników, pospinanych miliardem kabelków. A nogi, jak to nogi, miały buty. Gumowe buty.
- Ein Kameelenarschgeruch, was ist das?! - zapytała Ania. Nie doczekała się odpowiedzi, bowiem Hans zaniemówił. Skończył Uniwersytet Humboldtów w Berlinie na wydziale automatyki i robotyki zaledwie kilka lat temu. Od 2020 pracował jako główny inżynier w niemieckiej fabryce koparko-ładowarek, ale czegoś takiego jeszcze nie widział.
- Uważaj! Zaraz wpadnie... - krzyknęła narzeczona, po czym uderzyła głową o szybę, gdy samochód przechylił się gwałtownie lewą stroną do góry a ułamek sekundy później prawą. Gruchnęło, stuknęło, zgrzytnęło i już stali w poprzek prawego pasa z wybitą szybą zaledwie kilkanaście metrów za niezwykłym pojazdem.
Hans jęknął. Mercedesy klasy S nie przewidywały poduszek powietrznych zainstalowanych w drzwiach, a tym bardziej w szybach, o które walnęli oboje solidnie głowami. Potrząsnął głową, po czym rozejrzał się po wozie. Przyszła małżonka też dochodziła do siebie.
Po kilku minutach walki z niechcącymi się otworzyć drzwiami wyszli przez rozbite okna i przyglądnęli się miejscu zdarzenia.
- Wydawało mi się, że te kałuże nie są takie głębokie - wymamrotał Hans, nie mogąc uwierzyć, że woda z kałuży sięgała powyżej przednich kół. Tylne były tylko do połowy zanurzone w brudnej wodzie.
- Zimno mi - zaskamlała narzeczona, trzęsąc się.
- W bagażniku masz kurtkę. Zostań w aucie, idę pogadać z pomocą drogową - ruszył w kierunku dziwnego wehikułu. Zakrywając płaszczem twarz podszedł z nutką nieufności stojącego przy dziwnym pojeździe mężczyzny.
- Gutenmorgen, herr Tomek - odcyfrował z plakietki niewysokiego faceta w niebieskim kombinezonie. - Potrzebujemy pomocy.
- Dobry! Widzę, że niezłego dzwona wypierdoliliście - skurwiel nie krył uśmiechu. - Mogę Was zabrać do granicy za zaledwie sto euro. Z tym, tu, o - wskazał na Mercedesa Benza, który stał na poboczu obok pomocy drogowej - pojedzie kolega. Ja się zajmuję mniejszymi wozami, takimi jak Wasz, więc możemy od razu jechać.
- Ale ja nie chcę na granicę, ja chcę do mechanika, naprawić meine auto i jechać dalej - zaprotestował Hans.
- Panie! W głowę się Pan uderzył, czy co? Jak pan niby chcesz jeździć po Polsce takim autem?!
- Ale autostrada...
- Co jest autostrada? Słuchaj pan co ja tutaj mówię - przerwał zdezorientowanemu, będącemu jeszcze w szoku Niemcowi. - Na granicy jest wypożyczalnia autochodów. Tym dostaniecie się gdzie chcecie. Z resztą na miejscu wszystko panu wytłumaczą. Jedziemy, czy nie? - zniecierpliwiony, rozglądając się dokoła, próbował na wietrze odpalić papierosa.
Hans spojrzał na zegarek. Cyferblat pokazywał godzinę ósmą. "Może jeszcze zdążymy na jedenastą do Wrocławia" - pomyślał ze zrezygnowaniem.
- Dobra - z westchnieniem wyjął stówę z portfela. - Jedziemy.
---
- Wieviel?! - z niedowierzaniem wydusił z siebie.
- Dwadzieścia siedem na godzinę! - dumnie odpowiedział kierownik wypożyczalni autochodów.
- Jak ja mam z taką prędkością dojechać gdziekolwiek?! - Hans był już nieźle poirytowany.
- Panie! To jest najlepszy wóz, jaki mam, a pan jeszcze mi tu wybrzydza! - teraz sprzedawca robił się czerwony. - Ten, na ten przykład - wskazał duży, wysokości powyżej trzech metrów, wehikuł na czterech nogach - osiąga nie więcej niż dwie dychy, a i tak jest z górnej półki!
Hans rozejrzał się po placu. "Pięć zdezelowanych pojazdów na nogach, musiały mieć już po kilkanaście lat" - myślał. - "Ale jak to możliwe? Przecież musiałbym słyszeć o tych maszynach! Jeśli w miarę nowe, to przecież nie mogły być tak zniszczone."
- Ludzie jeżdżą jak wariaci, nic dziwnego, że potem są wypadki. U nas leje przez trzynaście miesięcy w roku, więc woda dostaje się wszędzie - jakby odczytał jego myśli. - Tak to u nas już jest i musi się pan do tego przyzwyczaić. Rdzewieje wszystko w oczach.
Hans kompletnie nie wiedział co o tym myśleć. "Jeżdżą jak wariaci dwie dychy na godzinę?! To jakaś kpina! Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że w kraju Unii Europejskiej mogło dojść do czegoś takiego. Tutaj nie było dziur w asfalcie, tylko asfalt w dziurach. Przecież tyle pieniędzy wpompowaliśmy w ten kraj, z naszych podatków poszło tyle kasy dla Ministerstwa Infrastruktury..."
- No dobra, gdzie w takim razie jest najbliższa stacja kolejowa? - zapytał kierownika, mając jednak nadzieję na szybszy transport.
- Kolejowa... ? Co to takiego? - szukał w pamięci dawno zapomnianego słowa.
- Stacja kolejowa... pociągi... - zaczął tłumaczyć zdziwiony. "Co to za idiota?"
- A! Pociągi! - wyglądał na zadowolonego z siebie. - Ojciec mi opowiadał - zamyślił się. - Mówił pan, że do muzeum to do Wrocławia chce jechać. Ale skoro tak, to w Jeleniej Górze bardzo ładny dworzec, ale za to wstępy tam są droższe. Lepiej do Bolesławca...
- Nie chcę zwiedzać stacji kolejowych, tylko pociągiem pojechać! - Hans zaczynał powoli tracić cierpliwość.
- Co takiego?! - jegomość za biurkiem wyglądał, jakby zobaczył projekt ustawy o zlikwidowaniu podatku VAT. - Pociągiem?! Pociągi nie jeżdżą od co najmniej dziesięciu lat!
- Jak to: nie jeżdżą?! - teraz Hans był zdumiony.
- No, a jak mają jeździć? Ojciec opowiadał, że w 2010 były jakieś jaja na kolei - starał sobie przypomnieć - powyrzucali wszystkich z Ministerstwa... przyszedł koleś, co to powiedział, że uleczy polskie linie. Sprzedał wszystkie tabory, pozwalniał prezesów, rozwiązał spółki, stacje kolejowe oddał jako płatne muzeum, a hale montażowe udostępnił prywatnym przedsiębiorcom. Szyny ludzie pokradli. Sporo węgla się znalazło też na nasypach kolejowych przy okazji, to i zimę jakoś przeciągnęli - opowiadał z uśmiechem.
- No ale przecież Unia... dotacje... - Niemiec nie mógł złapać tchu.
- No... dostalimy kasę, poszło na wódę dla posłów, senatorów, dziennikarzy i unijnych kontrolerów. A z tego co zostało podnieśli pensje lekarzom. Wszyscy zadowoleni!
Hans wyraźnie nie mógł się otrząsnąć. Rozglądał się rozbieganym wzrokiem po autochodach nie mogąc uwierzyć, jak wiele racji matka miała, mówiąc, że Polacy to złodzieje.
- A te maszyny? - zwrócił uwagę kierownika na zardzewiałe, ogromne, chodzące urządzenia.
- Jak otwarli muzea na kolei, to przyjechały japońce, żeby to zobaczyć. Żółtków z cyfrówkami od jasnej cholery, ale ponoć było kilku takich wie pan... inżynierów, czy coś. Ludzie mówią, że ABW ich porwało i w byłych więzieniach CIA wyciągnęli od nich najnowszą technologię japońskich robotów poruszających się w terenach górzystych. Na YouTubie pokazał się filmik jak przerobić malucha na autochód, więc wszyscy masowo zaczęli budować te roboty. Chińczycy robią podwozia za grosze, więc to żaden problem. Psuje się tylko często, cholera... No i trzeba zakładać buty - dorzucił z niezadowoleniem. - Premier wymyślił, żeby przekupić eurodeputowanych, coby wprowadzili dyrektywę likwidującą konieczność stosowania gumowych kół, ale niewyraźnie mówił i się nie dogadali.
- Przejebane.
- No.
---
Słownik niemiecko-polski (uproszczony):
Abschleppdienst - pomoc drogowa
Kameelenarschgeruch - wielbłądzi zapach dupy
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Andrzej Biesiadnik · dnia 09.01.2011 08:18 · Czytań: 640 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: