Aby język giętki ... - Krzysztof Suchomski
Proza » Inne » Aby język giętki ...
A A A
Tekst jest rozdziałem książki. Zawiera publikowany wcześniej na PP urywek "Niedziela, trzynastego".

Aby język giętki …

Tata Adasia ma prosty sposób na życie. Gdy staje przed zadaniem sprawiającym problem jego szarym komórkom, sięga po książkę zawierającą rozwiązanie. Gdy, co się sporadycznie zdarza, nie posiada jeszcze takowej na półce, udaje się do miejsca zwanego księgarnią, by niezwłocznie uzupełnić dotkliwy brak w zaopatrzeniu (*).

Nie inaczej było, kiedy Tata Adasia postanowił wybrać się z ekspedycją na Parnas. Zaopatrzył się w poleconą mu książkę Stephena Kinga "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika". Już po pierwszych stronach lektury dowiedział się, że zdaniem Kinga bardzo ważną rzeczą dla pisarza jest język. Tata Adasia ucieszył się, że w tej kwestii, a jak się okazało, i w paru innych, tak pięknie się ze Stefanem zgadzają. Zawsze to satysfakcja, gdy człowiek dzieli wspólne poglądy z osobą tak sławną i podziwianą. Owszem, znalazły się i pewne różnice. Na przykład, King bierze kilka czy kilkanaście milionów dolarów zaliczki za swoje powieści, podczas gdy Tata Adasia spokojnie zgodziłby się na dziesięć procent tej kwoty.

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje - zatem zapomnijmy o tym, co dzieli i skupmy się na tym, co łączy - czyli na wspomnianym języku. Tata Adasia wychowany został w przeświadczeniu, że nasza cywilizacja jest cywilizacją słowa. I nadal wierzy, że może tak pozostać, mimo iż słowa coraz częściej ustępują miejsca cyfrom. Niegdysiejsze Sezamie, otwórz się zastąpił kod PIN, ale czy to jest droga we właściwym kierunku? Odpowiedzcie sobie sami, co było bardziej przyjazne dla naszych uszu i co łatwiej było zapamiętać. Jeśli wierzyć Biblii, Stwórca nie nadawał numerów temu, co tworzył. On wszystkie te rzeczy ponazywał. I Tata Adasia nie sądzi, by któraś z innych, fundamentalnych dla ludzkości ksiąg, rozstrzygała tę kwestię inaczej. Bo czegokolwiek byśmy nie stworzyli, nie zaistnieje w zbiorowej świadomości, jeśli nie nadamy temu nazwy. Potrzeba nazywania wynikająca z potrzeby porozumiewania była kołem zamachowym rozwoju każdego języka, w tradycyjnym znaczeniu tego słowa.

Pewnego razu znajomy specjalista od technik zapamiętywania przekonywał Tatę Adasia, że dobrze wytrenowany człowiek może odtworzyć z pamięci tysiące liczb. Tylko po jaką cholerę? - pomyślał sobie Tata Adasia. Nie lepiej zapamiętać coś z Szekspira albo Tuwima? Nasze umysły lepiej radzą sobie ze słowami – wyrazami zestawionymi z liter. Jeśli w słowie świaodmość przestawią się litery, nie przeszkodzi to czytelnikowi w poprawnym jego odczytaniu – jego umysł automatycznie skoryguje błąd. Spróbujcie takiej sztuczki z numerem Waszej karty kredytowej.

Tata Adasia autorytetem w dziedzinie językoznawstwa nie jest, ale przyjął za pewnik, że ktoś już dawno temu dowiódł wpływu języka na percepcję rzeczywistości, na kształtowanie świadomości, zarówno w skali indywidualnej, jak i zbiorowej. Język to wspólna własność, posługujemy się nim, korzystamy z możliwości jakie stwarza, a czasem próbujemy mniej lub bardziej poradnie go kształtować. Jest najdoskonalszym z narzędzi wytworzonych przez człowieka. Tata Adasia sądzi, że jeśli człowiek ma prawo być z czegoś dumnym, to na pewno bardziej z „Romea i Julii” niż programu „Apollo”, bardziej z „Mistrza i Małgorzaty” niż z rozwoju telefonii komórkowej, bardziej z „Imienia róży” niż z Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Tysiące lat ludzkich wysiłków i pracy nad wykuwaniem słów i zdań złożyło się na to, by Tata Adasia mógł stawiać sekwencje słów, bębniąc w klawiaturę. Jest produktem tej ewolucji i pokornie chyli czoła przed wszystkimi szczeblami tej drabiny. Dziesiątki, może setki pokoleń przygotowało narzędzie, dzięki któremu poznaje świat, określa swoje w nim miejsce i wyraża przeżywane emocje. Nie rozstrzygając na ile rację mają determiniści, a na ile behawioryści, Tata Adasia może z całą pewnością założyć, że nie byłbym tym kim jest, ani takim jaki jest, gdyby nie wychował się z książką za pan brat.

Ocalić od zapomnienia: Poczytaj mi, mamo

Światło dnia zagląda przez dwuskrzydłowe okno do skromnie umeblowanego pokoju. Młoda kobieta stoi bokiem do okna, trzymając w ręce rozgrzane żelazko. Deska do prasowania leży przed nią oparta o parapet i poręcz krzesła. Lewą rękę zanurza w garnku stojącym na parapecie i skrapia wodą leżącą na desce męską koszulę.
Prasowanie nie jest jej ulubionym zajęciem. Wolałaby coś namalować. Jej ręce bardziej nadają się do trzymania ołówka lub pędzla, ale nie została malarzem ani rysownikiem. Została żoną. Tak chciała rodzina, tak chciała matka, prawa kobieta, która czwórkę swoich dzieci wychowała na porządnych ludzi, a nie na, za przeproszeniem, artystów. Nasza córka z dobrego domu, nie dla jakiejś bohemy. Nie miała dość siły, by się przeciwstawić. Jest jak bluszcz, który potrzebuje mocnego oparcia, by trwać.

Żegnaj Leonardo, żegnaj Michale Aniele. Zamiast wymarzonych studiów na wyższej szkole plastycznej kurs księgowości, praca w biurze, zamążpójście i prasowanie koszul. Bystry chłopak, ten Zygmunt, z porządnej, religijnej rodziny, a i przystojny, nic mu nie brakuje. I jak się o ciebie stara, a ty nie przebieraj, była wojna, trzeba brać co jest, a nie z głową w chmurach chodzić i starą panną zostać – przekonywała matka. I przekonała.

Zawsze to lepsze niż wojna, okupacja, szpital pełen rannych, warkot motorów, huk wybuchów i wystrzałów, hordy pijanych żołnierzy włóczących się po mieście. W pokoju jest bezpiecznie. Po drugiej stronie okna dzieją się te wszystkie wojenne i powojenne zawieruchy. I ten ich socjalizm, ta cała polityka. To nie dla niej, niech się tym zajmują mężczyźni, najlepiej starzy mężczyźni, a młodzi niech się zajmą kobietami, wezmą je do opery, na koncert lub chociaż do parku, na spacer. Bezpieczeństwo jest ważne, jeśli było się nastolatką, której dzieciństwo zmarnowała wojna. Już nigdy nie powróci piękny rodzinny dom na Ogrodowej, zabawy z rodzeństwem, wesoły i troskliwy ojciec. Jest 1957 rok, mieszkanie w bloku na Chociszewskiego, za oknem podobno zakończył się stalinizm i w Polsce ma być teraz lepiej. Czołgi już nie wyjadą na ulice przeciw ludziom. Może i będzie lepiej, ale najważniejsze, żeby było bezpiecznie. Od codzienności można uciec tylko w sny i marzenia, ale potem trzeba z nich wracać, do tego co w pokoju i do tego co za oknem. Trzeba się do tego co jest jakoś dostosować i przetrwać. Tak, bezpieczeństwo jest najważniejsze, kiedy się jest matką.

Na podłodze bawi się trzylatek. Długie lniane włosy aniołka, okrągła buzia z zadartym noskiem i oczami koloru czerwcowego nieba. W ręce trzyma podłużny drewniany klocek. Klocek jest tramwajem linii „4”, co łatwo poznać po cyfrze wypisanej na nim ołówkiem. „Czwórka” kursuje z Górczyna na Ogrody, czyli spod kaloryfera do dziecinnego łóżeczka z malowanymi na kremowo szczebelkami. Chłopczyk zna trasy wszystkich dwunastu linii w mieście. Skąd mu się to bierze? Może po dziadku, zawiadowcy stacji kolejowej w Gnieźnie? Tylko woli tramwaje niż pociągi… Chociaż pociągi też lubi i „Lokomotywę” Tuwima. Ale tramwaje bardziej.

Prasowanie idzie powoli, śpieszyć się nie ma potrzeby. Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy - tak jej zawsze powtarzała matka. Więc prasuje sobie powolutku. Długie włosy z czoła odgarnia, by liter nie zasłaniały, bo prasuje czytając, a właściwie, to czyta prasując. Czyta głośno, bo tego domaga się wycierający spodenkami na szelkach wypastowaną podłogę słuchacz. Uwielbia słuchać. Siedzi zasłuchany z otwartą buzią, jakby czas specjalnie dla niego zrobił sobie przerwę. Słuchanie bajek jest lepsze niż zabawa, lepsze nawet niż tramwaje. Wiersze Tuwima, bajki i baśnie Brzechwy, epopeje Makuszyńskiego i Walentynowicza. A spróbuj się pomylić. Wszystkie bajki już zna na pamięć, przeczytasz coś nie tak, zaraz cię poprawi z naganą w głosie.

Michał Anioł nie musiał prasować. Robił to, co kochał, a jej nie wolno. Świat nie jest sprawiedliwy. A prasowanie jest nużące, okropnie nudne i jeszcze trzeba przy nim uważać. Lewa ręka spryskuje wodą popelinę i przytrzymuje materiał, prawa prowadzi żelazko omijając guziki. Trzeba się skupić, kiedy się rozprasowuje tkaninę wokół guzików. Kobieta przerywa na chwilę czytanie. Pięcioletni teraz blondynek wierci się niecierpliwie w łóżku. Łóżko obłożone jest kolorowymi bajkami, Przygodami Koziołka Matołka i Awanturami i Wybrykami Małej Małpki Fiki Miki. Ale to już zna, teraz chce słuchać, co dalej stanie stanie się ze Stasiem i Nel, których porwali źli beduini. Szyję ma opuchniętą – to świnka. Znów nie poszedł do przedszkola. Łapie każde choróbsko, jakby te zarazki magnesem przyciągał. Encyklopedię zdrowia można by przy nim napisać. Wcześniej grypy, anginy, odry, ospy, szkarlatyny, wysypki. A ile się kiedyś strachu najedli, gdy miał krupa i w nocy trzeba było na pogotowie jechać. Kupiła kurę, jak zwykle, gdy choruje, dobrego rosołu nagotuje, to mu dobrze zrobi. I kogel-mogel mu utrze, ale się ucieszy. Taki jest śliczny, gdy się cieszy.

Młodszy syn odwiedza ją czasem w snach. Widzi go, leżącego na tapczanie, zawiniętego w tetrową pieluchę, przebierającego gołymi nóżkami i rączkami. Kiedy się traci jedno z dzieci, jest się skazanym na życie z poczuciem winy i na to, które pozostało tym bardziej się chucha i dmucha. Nie da mu zrobić krzywdy. Na przekór światu za oknem, na przekór wścibskim sąsiadom za drzwiami. Łatwo powiedzieć. Wypuścić go samego do innych dzieci, to zaraz coś mu się stanie. Jest delikatny, jak to wcześniak, bać się o niego przywykła już w ciąży, a potem w szpitalu, kiedy leżał w inkubatorze. Jej życie to strach. A jego? Wieczna ciekawość. Ma już sześć lat i słucha „Old Surehanda” Karola May’a. Siedzi na środku pokoju, na ciepłej, przyjaznej klepce parkietu, w ręce trzyma klocek z numerem 11 (ze Sczanieckiej na Sołacz) i słucha o przygodach na Dzikim Zachodzie, o Indianach, o bezszelestnym skradaniu się, o ogniskach, preriach, koniach i skalpach. Słucha dziwnych, ale fascynująco brzmiących angielskich wyrazów przez autora wplecionych w dialogi. Żelazko syczy, para spod niego idzie, jak z gaszonego indiańskiego ogniska. Najlepsze są bezpieczne przygody w domu, lepsze niż bieganie po dworze, bo tam zawsze coś mu się przytrafi, a to z murka zleci i rękę sobie złamie, a to pod motocykl wpadnie i noga w gipsie. Choć i w domu nieszczęścia czyhają. Jaki inny dzieciak usiądzie akurat na gorące żelazko? Taki duży ten pokój, takie małe to żelazko, tuż obok kaloryfera stało. Komu innemu przyszłoby do głowy tyłek tam pakować? Wszystko zawsze po swojemu musi robić. Za dwa miesiące do szkoły idzie - ciężko będzie. Wszystkim. Z przedszkola parę razy chcieli go usunąć. Indywidualista, aspołeczny charakter – powiedziały baby wstrętne, etykietkę już mu dorobiły. Co one tam wiedzą? Po prostu ma dziecko bujną wyobraźnię i swoje zdanie. Może go w szkole dyscypliny nauczą, posłuszeństwa, bo czegóż innego. Przecież czytać, pisać i liczyć umie już od dawna.

Nowe koszule teraz mają być. Non iron się nazywają, z angielska, nie wymagają prasowania, bo się wcale nie gniotą. Wystarczy wyprać i powiesić do wysuszenia. Mniej do prasowania będzie. Ten świat jednak pomaleńku do przodu zmierza. Będzie lepiej, kiedyś przecież musi być lepiej.


To prawda, czytać i pisać nauczył się późniejszy Tata Adasia w domu. Szkoła w niewielkim stopniu mu pomogła. Uczyła gramatyki, ortografii, co było zajęciem mało pasjonującym, choć bezsprzecznie pożytecznym. W szkole próbowano przekazać mu standardową porcję wiedzy o literaturze, narzucając ex caetedra obowiązującą interpretację, czyli osławione „co poeta chciał przez to powiedzieć”. Tataadasiowe zdanie na ten temat nikogo nie interesowało. Uczył się też Tata Adasia pisania. Najważniejszą rzeczą w pisaniu wypracowania było nierobienie błędów. System ocen był prosty i sprawiedliwy: za trzy błędy obniżenie oceny o jeden stopień. Jak demokracja, to demokracja. Wszyscy mieli równe szanse, szkolny walec skutecznie niwelował szanse różnie rozlosowane w genetycznej puli talentów. Kandydat na pisarza, z deficytem pamięci do stawiania przecinków, nie miał żadnych awantaży w porównaniu z mało lotnym, za to skrupulatnym kandydatem na księgowego lub magazyniera. Na pewnym etapie albo zostajesz z umiejętnością do niczego w życiu nieprzydatną, albo chcesz się rozwijać i szukasz samemu. Młody Tata Adasia (**) uczyć się mógł jedynie czytając, bo nie spotkał nikogo, kto chciałby poświęcić swój czas, by go praktycznie czegoś nauczyć. Dziś nie ma pojęcia, jak to robił, że tyle książek przeczytał, niektóre po kilka razy. To się zapewne kiedyś da naukowo wyjaśnić skąd brał na to czas, może przy okazji wyjaśni się coś z naturą czasu, bo zapewne czas wtedy biec musiał dla Taty Adasia zgoła inaczej. A gdybyście kiedyś spytali, kto go w szkole uczył polskiego, odpowie Wam skromnie: Makuszewski, Sienkiewicz, Niziurski, Twain, Prus, Lem, Chandler i paru innych niezłych bakałarzy. Jeszcze Fredro, zwłaszcza ten ... mniej oficjalny. W szkolnych latach, choć nie w szkolnej ławie, poznał Tata Adasia bogactwo języka w pełnej krasie, ujrzał możliwości jakie stwarza mistrzowskie nim operowanie. Ziarno zostało zasiane, a późniejsze lektury obficie podlewały pnącą się do słońca roślinkę.

Praktycznego operowania językiem uczył się Tata Adasia "z uchem przy tranzystorze". Kiedyś radio potrafiło uczyć takich rzeczy. „Trójka” wychowała kilka pokoleń, a tataadasiowe było jednym z pierwszych. W pokoju Taty Adasia radio grało bez przerwy, ale nie było wyłącznie dźwiękowym tłem dla codziennych czynności. Ustawione było na odbiór programu III poza tymi momentami, kiedy Tata Adasia kręcił gałkami w poszukiwaniu Radia Luxemburg lub rozgłośni "zakazanych". Początkowo określenie „trójka” nie było tak popularne, jak choćby w latach osiemdziesiątych. Mówiło się „na UKF-ie”, bo nadawanie na tym paśmie było nowością (***). W porównaniu z "tradycyjnymi" programami, UKF był oazą świeżości, zarówno pod względem treści, jak i formy. Do dziś Tata Adasia potrafi w wyobraźni odtworzyć czołówkę kultowego „Mini – Maxu” czy programu „Co wieczór powieść w wydaniu dźwiękowym”. Jednak nie powieści w odcinkach, słuchowiska czy programy kulturalne i publicystyczne wywarły największy wpływ na język, którym się do dziś posługuje.

W roku 1970-tym zaistniała na „trójkowej” antenie audycja Jacka Janczarskiego, Adama Kreczmara i Jerzego Markuszewskiego „Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy”. Od tego momentu problem zagospodarowania piątkowych wieczorów miał Tata Adasia w zasadzie z głowy. Powiedzieć, że słuchał tych audycji, to mało. Wysysał z radioodbiornika każde słowo, każdą nutę, każdą chwilę ciszy, bo nawet cisza brzmiała tam jakoś inaczej. ITR nie był tak po prostu programem rozrywkowym. Był zjawiskiem kulturowym, nawet socjologicznym, fenomenem, który zostawił trwały ślad w nie tylko w umyśle Taty Adasia. Wyjątkowo dobrane grono autorów i aktorów wytworzyło w efekcie synergii program, którego treść, klimat i specyficzny typ humoru stanowiły oazę na tle pozostałych medialnych propozycji, politycznie poprawnych w ówczesnym, nieco innym niż dziś znaczeniu tego słowa. Teksty pisały tak znamienite pióra jak wspomniani już Janczarski i Kreczmar, oraz Jonasz Kofta i Stefan Friedmann, Jan Tadeusz Stanisławski, Maciej Zembaty, Ryszard Marek Groński, Marcin Wolski, Maria Czubaszek, Jerzy Kordowicz i Grzegorz Wasowski, Jan Kaczmarek, Leszek Niedzielski, Jerzy Skoczylas i Andrzej Waligórski. Wśród wykonawców, oprócz większości z wymienionych wyżej, mistrzowie naszej sceny: Irena Kwiatkowska, Marta Lipińska, Jerzy Dobrowolski, Wojciech Pokora, Bohdan Łazuka, Piotr Fronczewski, Jan Kobuszewski, Krzysztof Kowalewski. Do ITR-u zaglądali od czasu do czasu różni ciekawi goście, na przykład Jan Pietrzak, wówczas jeszcze szeregowiec, a po latach lider kabaretu „Pod Egidą”, z którego wywodziło się wielu „iteerowskich” autorów. W tej audycji Tata Adasia słuchał nieskażonego naturszczyka Stachury śpiewającego (na pewno był lepszym poetą niż bardem) swoje wiersze do muzyki Roberta Satanowskiego i do głowy mu nie przyszło, że kiedyś Adaś będzie się tych wierszy uczył „do matury”.

To był wyrafinowany, poszukujący, eksperymentujący ze składnią, nierzadko surrealistyczny język, chętnie posługujący się pastiszem, pełen bon motów, a jednocześnie swojski, wpadający w ucho. ITR-em się mówiło, a po jakimś czasie niezauważalnie wchodziło to w krew i ITR-em się myślało. Krople drążyły skałę. W 1974 roku ITR zniknął z radiowej anteny, wcześniej na krótko przekształcając się w Ilustrowany Magazyn Autorów, ale nie zniknął ze świadomości „trójkowych” słuchaczy. Liczne ich grono błyskawicznie „zagospodarował” poniedziałkowy magazyn „60 minut na godzinę”. Audycja Jacka Fedorowicza i nadredaktora Wolskiego zagospodarowała także sporą grupę ITR-owych autorów i wykonawców, do których dołączyły kolejne gwiazdy: Andrzej Zaorski, Marian Kociniak, Tadeusz Ross. Odkryciami „60-tki” byli „młoda lekarka” Ewa Szumańska czy Krzysztof Jaroszyński.

Mający liczne audytorium magazyn awansował z poniedziałku na bardziej prestiżową sobotę, a pod koniec lat 70-tych nadawany był w niedzielne przedpołudnie. I wtedy było to prawdziwe słowo na niedzielę, ba, na cały tydzień, który dzięki temu jakoś udawało się przeżyć. Ostatni raz Tata Adasia słuchał „60-tki” w niedzielę 6-go grudnia 1981 roku. Następna niedziela była dniem, który potem niektórzy określili jako "dzień bez Teleranka". Jeśli już tak to traktować, to dla Taty Adasia był to przede wszystkim dzień bez „60 minut na godzinę”.

Niedziela, trzynastego

Otwierasz oczy, bo coś szarpie cię za rękaw. Przez chwilę jesteś na pograniczu dwóch bytów. Wszystko jest takie zamazane, niestabilne. Ktoś coś mówi, w każdym razie słyszysz jakieś głosy, ale nie wiesz o co chodzi, bo chyba przed chwilą było zupełnie inaczej i jakby zupełnie gdzie indziej. Zaczynasz odczuwać świat kolejnymi zmysłami, zmysł dotyku stabilizuje się i umiejscawia cię w pościeli. Jedna z rywalizujących rzeczywistości odpływa. Chyba ta lepsza. Przysiada się zmysł samopoczucia, który natychmiast informuje, że jest ci niedobrze. Tamta była na pewno lepsza, tylko jaka? Definitywnie nie wróci. Jest tu i teraz. Tu, to znaczy w obskurnej suterenie dwupiętrowego domku, która służy za mieszkanie tobie, żonie i córeczce. Teraz to znaczy niedziela rano … prawdopodobnie.

- Obudź się, coś się stało z telewizorem, Monika nie może oglądać – słyszysz głos kobiety, która według wszelkiego prawdopodobieństwa jest twoją żoną. Córka nie byłaby taka natarczywa. Jest łagodna, delikatna i spokojna. Taka kochana dziewczynka, oczko w głowie tatusia.

- Dobra, dobra… nie śpię – burczysz przez zaklejone usta.
Syf, który czujesz w ustach przypomina wydarzenia wieczoru, a w zasadzie to i sporej części nocy. Zabalowało się. No i dobrze, w końcu po to jest sobota, no nie?

Przecierasz oczy i próbujesz skoncentrować spojrzenie na twarzy żony. Udaje się, poprawiasz ostrość, o, teraz jest dobrze. Ale wyraz twarzy ukochanej nie wróży nic dobrego. Oj, to nie jest czułe niedzielne powitanie. Patrzy na ciebie krytycznie. Jasne, oświeca cię, jest zła o tego pokera.

- Zrób coś z tym – rzuca i wychodzi do kuchni.
No co znowu? Tak brutalnie od rana? – użalasz się nad sobą w myślach.

- Telewizor się popsuł – słyszysz cichy głos córki. Siedzi na swoim tapczaniku, patrzy na ciebie niebieskimi wiecznie zamyślonymi oczętami, jakby połową świadomości penetrowała inne, niedostępne dla dorosłych światy. Zupełnie jak mama, myślisz i masz na myśli swoją mamę, nie mamę córki.

Szukasz wzrokiem obudowanego w czerwony plastik odbiornika Junost. Na ekranie śnieży. Siadasz na tapczanie. Uuups, nie tak gwałtownie, koleś - ostrzega coś w twojej czaszce. W pokoju jeszcze ciepło, piec pewnie nie wygasł i jeszcze potrzyma, przecież dorzucali do późna. Patrzysz w okno. Śnieg, ale napadało. Zaczęło padać w nocy. Śnieżyło kiedy wypuszczałeś gości. Siedzieliście do trzeciej, z Ryśkiem Drygasem i jego bratem Jackiem, przez przyjaciół zwanym Muflonem. Kolacyjka, wódeczka, w tle Pink Floyd, Yes, Genesis, King Crimson. Rozmowy o muzyce, wspomnienia, plany na przyszłość. A potem pokerek. I co cię, debilu, podkusiło, żeby do pokera z Ryśkiem siadać? Przy tobie to zawodowiec. Chciałeś pokazać jaki z ciebie twardziel? No to pokazałeś. Szczęście, że się Rysiek nad twoją głupotą zlitował.

Śnieg, cholera, bo co innego możesz zobaczyć z okna sutereny. Tam śnieg, w telewizorze śnieg, do dupy z tą zimą. Nie lubisz zimy, nie od dzisiaj, i chyba z wzajemnością. Ta cholera nigdy nic dobrego nie przynosi.

- Zaraz tatuś naprawi, córunia – pocieszasz dziecko. Chciałbyś ją przytulić, ale syf w gębie ostrzega – to nie jest dobry pomysł. Choć zęby umyć, myślisz. Z kuchni dobiega odgłos mycia naczyń po wczorajszej imprezie. No tak, lepiej nie wchodzić.

Która godzina? Niedługo dziesiąta. No to szybko, ruchy człowieku, ruchy. Podchodzisz do czerwonego pudła. Dusisz jeden przycisk, drugi, trzeci, śnieg i szum, szum i śnieg, sprawdzasz wtyczkę anteny, wszystko na miejscu, wetknięte gdzie powinno. No nie działa, faktycznie. Niemożliwe, żeby… Włączasz radio i szum i dopiero cię szlag trafia. Dziesiąta się zbliża, sześćdziesiąt minut na godzinę zaraz się zacznie. Chyba mi tego nie zrobicie, sukinsyny. Wyłączyli wszystko, gnoje, teraz kiedy miałem posłuchać mojej audycji.

- Coś się stało – informujesz żonę. – Wszystko wyłączone, nic nie gra.
Napięcie w twoim głosie sprawia, że zjawia się zaraz z ręcznikiem kuchennym w ręce.

- Wszystko wyłączyli – powtarzasz.
- Może to awaria? – szuka pozytywnych rozwiązań żona.
- Jaka? Naraz wszystkie nadajniki? Chyba niemożliwe.

Patrzycie sobie w oczy. Wiecie, co to może oznaczać, wróble ćwierkały o tym już od września. I co z nami będzie? pyta jej spojrzenie. Przytulasz ją bez słowa. Macie siebie przeciwko całemu światu. Ponad głową żony spoglądasz na córkę nadal siedzącą w tym samym miejscu. Monika przygląda się wam wzrokiem dziecka, które niejedno już widziało i zrządzenia losu przyjmuje ze stoickim spokojem. W jednym miejscu potrafi usiedzieć godzinami. Potrafi zasnąć przy grającym telewizorze lub muzyce, nie przeszkadzają jej głośne i namiętne dysputy niby dorosłych, ale przecież niedojrzałych, rozpalonych głów. Takie dziecko to prawdziwy skarb dla młodych rodziców.

Patrzycie za okno – śnieg. Wsłuchujecie się w odgłosy miasta – cisza. Żadnego ruchu od strony ulicy. Ale to jeszcze nic dziwnego. W końcu to Arciszewskiego, a nie Głogowska, no i jest zimowy, niedzielny poranek. Kopny śnieg na ulicy, zimno, komu się chce wychodzić, jeśli nie musi.

Idziesz do zimnej toalety, urządzonej w składziku na węgiel. A potem szybko umyć się do kuchennego zlewozmywaka i miski, bo łazienki w tych apartamentach też zapomnieli zainstalować, i ubrać się, bo nie wiadomo co jeszcze się wydarzy i na wszelki wypadek lepiej być ubranym.
Potem siedzicie i czekacie na to co się stanie, albo co się już stało. Tylko dziecko, nieświadome problemów dorosłego świata, cichutko bawi się swoimi lalkami i szmatkami. Już nie przejmujesz się kacem, zniknął jakby zrozumiał swą małość, wręcz nicość wobec historii. Kręcisz gałkami, przerzucasz kanały telewizora, potem chwytasz się za radio i tak co kilka minut. Na papierosa do kuchni wychodzicie na zmianę. W pokoju się nie pali, jest przecież dziecko. Papieros, herbata, papieros. Za oknem cisza i spokój, ale to taka okolica, prawie peryferie. Wreszcie łapiesz coś na długich, Chopin. Brzmi poważnie i nie dodaje otuchy, raczej przygnębia, wcale nie macie ochoty tego słuchać akurat teraz.

W końcu śnieg na ekranie znika. Czyjś głos informuje, że za chwilę wygłoszony zostanie ważny komunikat. Hymn. A potem pompatyczny Jaruzelski. Grube szkła okularów zupełnie nie pasują do munduru ani udrapowanej flagi, ale drapał go pies jak wygląda, ważne co teraz mówi. Słuchasz go i chcesz głośno kląć, pomstować, ale jest małe dziecko w pokoju, twoje dziecko, jedyne, kochane, niewinne, więc tylko powtarzasz w myślach: Zrobiliście to pierdolone skurwysyny, zrobiliście to pierdolone skurwysyny, zrobiliście to pierdolone skurwysyny, a było kurwa tak pięknie.


Tata Adasia myśli sobie, że to właśnie dzięki poczuciu humoru Polacy przetrwali w nienajgorszej kondycji intelektualnej cały powojenny okres i socjalistyczny eksperyment. Pomogli im w tym twórcy inteligentnej, wyrafinowanej rozrywki począwszy od Kabaretu Starszych Panów Przybory i Wasowskiego, poprzez Ludwika Jerzego Kerna, Edwarda Dziewońskiego, Mariana Załuckiego, Olgę Lipińską, Wojciecha Młynarskiego, aż do wspaniałych kabaretów ery gierkowskiej.
Tak zwana ulica mówiła wtedy inaczej niż dziś. To były pokolenia jeszcze niezmanierowane przez telewizję i kulturę konsumpcyjną, których język kształtowały książki i poprawna polszczyzna płynąca z radioodbiorników. Mówi się, i chyba słusznie, że to cenzura postawiła wysoko poprzeczkę twórcom i odbiorcom, była tym czynnikiem, który zmusił autorów do szukania nowych formuł i środków wyrazu, do szyfrowania przekazu, do podejmowania gry z odbiorcą z jednej, a cenzorem z drugiej strony. Satyrycy uczyli słuchaczy gry słów, zabawy znaczeniami, balansowania na krawędzi tego, co dopuszczalne przez cenzurę. Śladem swoich idoli młodzi ludzie gimnastykowali język w dialogach i przekomarzaniach, co się potem w różnych sytuacjach przydawało. Ani autorzy, ani audytorium, nie potrzebowali sztucznego śmiechu z playbacku. Wszyscy doskonale wiedzieli z czego i kiedy się śmiać. I ten wspólnie przeżywany śmiech wzmacniał, dodawał im odwagi.

Humor działa równie skutecznie jak broń masowego rażenia, choć nie tak drastycznie i z pewnością wolniej. W lipcu 1980 roku na estradzie festiwalu opolskiego aktorzy kabaretu „Tey” zaśpiewali piosenkę, której refren zaczynał się od słów: „Co to będzie, gdy słoneczko nasze zgaśnie?”. Nikt nie miał wątpliwości o kim śpiewali. Niecałe dwa miesiące później wydarzenia Polskiego Sierpnia zmiotły wszechwładne „słoneczko” z dziejowej sceny.

Lawinę może zapoczątkować mały kamyk. Tata Adasia wyobraża sobie, że tę, która przetoczyła się przez nasz kraj w 80-tym roku, zapoczątkowały małe kamyczki rzucane w eter przez twórców ITR-u. Począwszy od lat dziewięćdziesiątych audycje te są w mniejszym lub większym stopniu eksploatowane w „Powtórce z rozrywki”. Niestety, najczęściej na chybił – trafił. Można dziś znaleźć w sklepach płyty z wybranymi nagraniami z tego okresu, ale one (Tata Adasia kupił kilka) są ułożone monotematycznie lub autorsko i dlatego żadna z nich nie oddaje ani wspaniałej różnorodności, ani niepowtarzalnego „iteerowskiego” klimatu. Tata Adasia nie jest przecież jedynym, któremu „Serce Słowianki” (****) w piersi gra i chciałby, byśmy doczekali należytego uwiecznienia i uhonorowania tego fenomenu. Precedensy w naszej kulturze wszak były – Stańczyk miał swojego Matejkę. Płótno dziś mniej przemawia. Może książka, może film? Mały pomniczek od wdzięcznego narodu też nie byłby wcale przesadą - dużo głupsi i mniej zasłużeni już na cokołach stali. No choćby jakaś tablica.

______________________________

*) W ten sposób na domowej półce z poradnikami pojawiły się tak potrzebne w każdym gospodarstwie pozycje jak: "Amatorskie szkolenie psów", "Wędkarstwo śródlądowe", "Radiestezja w domu i ogrodzie" czy "Zarządzanie hotelarstwem i gastronomią".
**) Miało zabrzmieć tak dumnie jak "Młody Indiana Jones", ale czy się udało?
***) „Jedynka” nadawała tradycyjnie na falach długich, a program II na falach średnich i tak było chyba aż do lat 90-tych.
****) Grana przez orkiestrę dętą melodia była sygnałem otwierającym audycję. Później, po dodaniu słów, stała się jej hymnem.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krzysztof Suchomski · dnia 17.01.2011 08:07 · Czytań: 1614 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 26
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
pisag dnia 17.01.2011 09:59
Oczy bolą, szczególnie od kursywy. ja mam bardzo małego notebooka ;)

Ale warto było.
Co mam napisać? Tekst jest świetny.
Pewnie jeszcze od niego wróce.
Usunięty dnia 17.01.2011 11:54 Ocena: Bardzo dobre
Naprawdę dobry, mądry tekst. Aż się wzruszyłam. Płyniesz. Język lekki. Przypomnienie historii i ważnych osobistości z dawnego życia kulturalnego naprawdę wzrusza. Mądry, nie gówniarski tekst. Pozostanie w pamięci.
Pozdrawiam serdecznie:)
Wasinka dnia 17.01.2011 20:08
Ładna wspominkowa opowieść... Z klimatem. Z refleksją.
Fragmenty kursywą bardzo wymowne.
I ów afekt dla języka (w literackim wymiarze, oczywiście, bo w innym to już tam nie wiem ;-)) - poruszający (jeśli można tak to ująć...).

Pozdrowienia z księżycem za pazuchą.
Olowiany Zolnierzyk dnia 17.01.2011 22:41
nie trudno o uwagę.
Krzysztof Suchomski dnia 18.01.2011 01:57
Dzięki wszystkim za cierpliwe doczytanie i przychylne "recenzje" :).
Miladora dnia 18.01.2011 02:42
Lekko, swobodnie i płynnie, Krzysztofie.
Nie znużyło mnie ani na moment. I jeżeli nie liczyć paru powtórzeń, które bez szkody można by usunąć oraz niewielu brakujących przecinków, to nie ma do czego się przyczepić. ;)
Stworzyłeś niezły klimat w tej opowieści. I niektóre rzeczy autentycznie mnie wzruszyły.
Tak więc kiedy będzie książka? ;)
Buźka.
No i widzę Gajosa na Twoim avatarze... ;)
Usunięty dnia 18.01.2011 04:40 Ocena: Bardzo dobre
Pozwoliłam sobie tutaj wrócić i dodać ocenę za ten tekst, który jako jedyny od wczoraj moim zdaniem ma "ładne ręce i nogi":) Janusz Gajos? Czyżby jakieś zmiany? Super. Mnie się podoba i lubię.
Pozdrawiam:)
OWSIANKO dnia 18.01.2011 04:42 Ocena: Świetne!
Krzysztof Suchomski

Gratulacje i podziękowania za tak wyśmienity tekst!
OWSIANKO dnia 18.01.2011 09:52 Ocena: Świetne!
od wczoraj?
Wasinka dnia 18.01.2011 10:00
Ech, czytałam sobie znowu i stwierdziłam, że podrzucę:

pracy nad wykuwaniem słów i zdań złożyło się na to, by Tata Adasia mógł stawiać sekwencje słów - powtórzenie "słów" nie wygląda na celowe

nie robienie – nierobienie

Uczył się też Tata Adasia pisania. Najważniejszą rzeczą w pisaniu wypracowania – wiem, że stosujesz całkiem zgrabne powtórzenia, ale tu odstaje

Nie mający pamięci do stawiania przecinków, nie miał żadnych – niemający/nie miał – powtórzenie (niemający łącznie; ech, ta zmiana reguł w ortografii wcale nie jest dobra...)

kto chciałby poświęciłby swój czas – o któreś „by” za dużo

Teksty pisały tak znamienite pióra (,) jak wspomniani już Janczarski i Kreczmar – wcześniej tylko te dwa nazwiska były wspomniane, więc kolejne, które dalej wymieniasz, warto jakoś oddzielić (np. „a oprócz nich” albo „a ponadto” – to najprościej, tak tylko, żebyś wiedział, o czym mówię)

nie zmanierowane - niezmanierowane

Pozdrowienia.
Krzysztof Suchomski dnia 18.01.2011 10:54
Milu - pewnie nie tak szybko, jak bym chciał. Najsamprzód poprawki muszę skończyć (a ciągle mi wskazujecie nowe :lol: ), a potem druga runda kolędowania po wydawnictwach. Jak będzie gotowa, pomacham Ci żółtym szalikiem :D.
Ardo - dzięki raz jeszcze :).
Owsianko - stara gwardia znów w siodle? I tak trzymać. Pozdrawiam :)
Wasinko - co ja bym bez Ciebie zrobił? Poprawię z wieczora. Dzięki promienne :).
Krystyna Habrat dnia 18.01.2011 12:21 Ocena: Świetne!
Bardzo mi się to podoba. Jak zwykle. Oryginalne, dowcipne, niby lekkie, a bogate myślowo. Świetne!
Tylko, ile tych cyfr można zapamiętać, gdy jest ich 9? Napisz liczb. I bez przesady, nie dziesiątki tysięcy. Ile się ich zapamięta zależy od konfiguracji, długości liczby (ile cyfrowa), czasu odtworzenia itd.(Mnie uczono tych rzeczy przeszło rok - do zanudzenia.) Rzuciłeś to lekko, jako żart, ale ktoś może się nad tym zamyślić, zacząć analizować i czepiać.
Dzień bez Teleranka był w roku 1981. Wiem, drobna pomyłka.
Świetny fragment o przecinkach, ściślej o kłopotach z nimi w szkole. Zbieram listę "wielkich", którzy nie mają prawa jazdy, bo nie dali rady zrobić (a ja nawet nie próbuję) i analogicznie - tych, którzy mają problemy z interpunkcją. Np S.Przybyszewska (co przyznaje w Listach), A.Osiecka ( o czym było w jej wspomnieniach). Mam nawet teorię, że sprawność w interpunkcji jest odwrotnie proporcjonalna do talentu. Z jednym wyjątkiem: tych, co posiadają oba te talenty.
Miladora dnia 18.01.2011 17:19
A co? Chciałbyś jeszcze trochę robótek? :D
Krzysztof Suchomski dnia 18.01.2011 20:20
Milu, ależ nie krępuj się :D
Sokol, dzięki serdeczne, w twórczym amoku nawet lata mi się pozajączkowały. Sama widzisz, że głowę mam do słów, nie do cyfr :D.
Miladora dnia 19.01.2011 03:51
No to, żebyś się nie nudził. ;)

- sięga po książkę/takowej książki na półce – w zupełności wystarczy „takowej”

- brak w zaopatrzeniu – a może „brak posiadania/w posiadaniu”?

- ucieszył (się), że w tej kwestii, a jak (się) okazało, i w paru innych, tak pięknie (się) – coś byś ściął

- co było bardziej/co łatwiej było

- jego odczytaniu – jego umysł

- Waszej karty – dlaczego wielką literą?

- Nie rozstrzygając(,) na ile rację mają determiniści, a na ile behawioryści, Tata Adasia może z całą pewnością założyć, że nie byłbym tym(,) kim jest, ani takim(,) jaki jest, gdyby – bez przecinka przed „ani”

- dwuskrzydłowe okno/bokiem do okna

- jej ulubionym/Jej ręce

- nic mu nie brakuje. – a nie „niczego”?

- niech się tym zajmują/a młodzi niech się zajmą

- na koncert, lub chociaż – bez przecinka

- trzeba z nich wracać, do tego co w pokoju i do tego co za oknem. – może tak:
- trzeba z nich wracać - do tego, co w pokoju i do tego, co za oknem.
- Trzeba się do tego(,) co jest(,) jakoś dostosować – jakieś powt. mógłbyś usunąć

- bo prasuje czytając, a właściwie, to czyta prasując. – może tak:
- bo prasuje - czytając, a właściwie to czyta - prasując.

- bo tego domaga się wycierający spodenkami na szelkach wypastowaną podłogę słuchacz. – zmieniłabym trochę:
- bo tego domaga się, wycierający spodenkami wypastowaną podłogę, słuchacz.

- słuchacz. Uwielbia słuchać. Siedzi zasłuchany – nie za dużo słuchania?
- Słuchanie bajek jest

- prawa prowadzi żelazko(,) omijając guziki.

- Trzeba się skupić, kiedy się

- gdy miał krupa – krup (chyba że to specjalnie)

- dobrego rosołu nagotuje, to mu dobrze
- Kiedy (się) traci jedno z dzieci, jest (się) skazanym na życie z poczuciem winy i na to, które pozostało tym bardziej (się) chucha i dmucha.

- ale fascynująco brzmiących angielskich wyrazów przez autora wplecionych w dialogi. – może inny szyk:
- ale fascynująco brzmiących angielskich wyrazów, wplecionych przez autora w dialogi.

- Jaki inny dzieciak usiądzie akurat na gorące żelazko?- na gorącym żelazku

- (Taki) duży (ten) pokój, ( takie) małe (to) żelazko,

- prasowania będzie/ Będzie lepiej,

Rozumiem, że to specyfika mowy tej kobiety, ale coś tam można by zmienić. ;)

- narzucając ex caetedra - ex cathedra

- było nierobienie błędów. System ocen był

- za trzy błędy obniżenie oceny o jeden stopień w dół. – można obniżyć w górę? ;)

- Wszyscy mieli równe (szanse), szkolny walec skutecznie niwelował (szanse)

- wyjaśnić(,) skąd brał na to czas, może przy okazji wyjaśni się – powt.

- uczył się Tata Adasia/uczyć takich rzeczy

- nie było wyłącznie/Ustawione było/nie było tak/było nowością/UKF był oazą

Na razie tyle, ale nie stresuj się, bo nie masz żadnego obowiązku korzystania z tych sugestii. Weźmiesz pod uwagę to, co Ci pasuje, gdybyś chciał dopracować trochę, bo ja nie czepiam się jakoś specjalnie, tylko podsuwam zauważone drobiazgi, skoro masz zamiar wydać książkę.
Resztę już możesz sam przejrzeć pod tym kątem. ;)
A ja idę spać. :D
OWSIANKO dnia 19.01.2011 11:02 Ocena: Świetne!
Miladora i Krzysztof

Ale z Ciebie sadystka! Współczuję Krzysztofowi korektorskiej mordęgi w trakcie dokonywania syzyfowych poprawek i wyboru wątpliwości, które powinien uwzględnić! Rozumiem, że dzieło powstaje dopiero wtedy, gdy autor współpracuje z odbiorcą i jest wynikiem ich wzajemnych, aktywnie kompromisowych przemyśleń, tu jednak adresat jest zanadto pedantyczny (moim zdaniem oczywiście). Ponieważ nadmierna dezynfekcja może skutecznie zablokować spontaniczność przekazu i zamiast pisać lekkim piórem, twórca zaczyna się stylistycznie jąkać. Zwracać trwożliwą uwagę na poprawne sztrykowanie. A w rezultacie im więcej się stara, tym bardziej goni w piętkę.
:D
Krystyna Habrat dnia 19.01.2011 12:51 Ocena: Świetne!
Krzysztofie, oceniam Twój tekst, i poprzednie, jako świetny, co wyraziłam wcześniej dając 6.
Teoretycy pisania zalecają pisać bez poprawiania, a poprawiać dopiero po osiągnięciu jakiejś całości. Inaczej, jak to już OWSIANKO zauważył, proces twórczy zostaje zablokowany. Sam temat i styl są najważniejsze.
Pozwolisz, że w tym miejscu powitam jeszcze powracającego do nas OWSIANKĘ. Czekamy, Owsianko, na Twoje mądre teksty.
OWSIANKO dnia 19.01.2011 13:17 Ocena: Świetne!
Sokol

Z tymi mądrymi tekstami, to chyba eufemizm jakiś? Ale dziękuję za dobre słowo.

W sprawie korekty podoba mi się zdanie Hemingwaya, że gdy pisze, to stoi przy pulpicie. Stoi jednakże niedługo, bo napieprza go kręgosłup. W efekcie ma dosyć telegraficzny styl. Natomiast do poprawek zasiada w wygodnym fotelu i dzięki temu spędza nad tekstem wiele godzin.
Krzysztof Suchomski dnia 19.01.2011 13:39
Ha! I tu dochodzimy do pytania o to, czy ważniejsza jest wierność realiom czy walor estetyczny prozy. Obie "nogi" są tu niezbędne, by w galopie nie fiknąć kozła :D.
Techniczne uwagi Mili, podobnie jak Wasinki, bardzo sobie cenię (dzięki!!!), bo one wskazują mi często kolizje, których sam nie dostrzegam, bądź je lekceważę.
Oczywiste klopsy, takie jak "obniżenie ... w dół" bez szemrania poprawiam.
Z powtórzeniami, czy wpadaniem na siebie bliskobrzmiących słów jest tak, że nierzadko robię to celowo. Zauważyłem, że ludziom często to się zdarza, kiedy coś opowiadają albo relacjonują. Być może to się bierze stąd, że myślimy również językiem potocznym, nie wyrafinowanym, nie przesianym przez sito korekty :D.
Podobnie z kolokwializmami, takimi jak "braki w zaopatrzeniu", które mojemu pokoleniu "wypalono" na zwojach mózgowych. Są jak ikony, którymi komunikuję się z czytelnikiem.
Opowiadanie, jako czynność, jest w moim przypadku słowem kluczowym. Zwracam też uwagę na "melodię" opowiadania i jedne słowa mi do tej melodii pasują (i muszą być), a inne nie (i być ich tam nie może).
Ideałem byłoby, gdyby czytelnik zapomniał o tym, że są to słowa wystukane na klawiaturze. Chciałbym, by wyobraził sobie mnie, siedzącego obok, ze szklaneczką szlachetnego popitku, i opowiadającego te wszystkie historyjki (kpiarskim głosem Janusza Gajosa, najchętniej :lol: ).
Szuirad dnia 19.01.2011 17:36
Oj popłynąlem sobie przez lata. Niby czytałem Ciebie, ale widzialem coś innego. Pamiętam ten dzień "bez teleranka", choć dla mnie program ten i tak nie istniał, w naszej wiosce wtedy była msza. Ale 60-tę już kojarzę, w sumie trochę starszy byłem od Moniki i oczywiście Trójka, co zostało mi do dzisiaj, włącznie z cotygodniowym wyborem na Listę Przebojów Pr. 3. Ech szczeniak byłem, mieszkający poza dużym miastem - to bardziej mecze hokejowe pamiętam, które rogrywaliśmy w tamtym okresie. Ale z perspektywy czasu coraz bardziej rozumialem i rozumiem swojego ojca, historyka..
No cóż rozgadalem się... Daj znać, gdy zakończysz wędrówkę po wydawnictwach ... bo szlachetny popitek już jest i czeka na taką okazję :)
ukłony
Sz
Miladora dnia 19.01.2011 18:17
Owsianek, nie zaczynaj ponownie dyskusji o zasadności dopracowywania tekstów, tylko przeczytaj uważnie to, co napisałam Krzysztofowi, czyli:

"nie stresuj się, bo nie masz żadnego obowiązku korzystania z tych sugestii. Weźmiesz pod uwagę to, co Ci pasuje, gdybyś chciał dopracować trochę, bo ja nie czepiam się jakoś specjalnie, tylko podsuwam zauważone drobiazgi, skoro masz zamiar wydać książkę."

No i:
1. Nikomu nie robię korekty bez wyraźnego zaproszenia, bo szkoda mojego czasu na bezcelowe działania.
2. Nikogo nie zmuszam do poprawek, ale wiem z własnego doświadczenia, ile i jakie rzeczy potrafią umknąć uwadze, dlatego dobrze jest mieć dodatkową parę oczu. U mnie takim bystrym obserwatorem była Wasinka, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna, chociaż oczywiście też nie wszystkie sugestie poprawiłam.
3. Sama jestem wrażliwa na rytm prozy i nigdy nie sugeruję niczego, co może go zakłócić, a wręcz odwrotnie.
4. Rozróżniam specyfikę mowy danej postaci i celowe powtórzenia.

Bardzo cenię płynność i swobodę w operowaniu piórem, ale to uzyskuje się z biegiem czasu i pracy. Owszem, ktoś może mieć łatwość pisania, ale nie znaczy to, że już w ogóle nie musi nad niczym pracować.
Naprawdę dobra literatura polega na tym, że wydaje się być napisana zupełnie bez wysiłku, ot tak, z miejsca jakby. Ale to złudzenie, bo żeby dojść do takiego etapu, trzeba napisać tysiące zdań i te tysiące przemyśleć i doszlifować. Wtedy dopiero "pisanie od ręki" zaczyna zdawać egzamin, ale też nie do końca.
Dlatego każde zdanie typu, że nadmierna praca nad tekstem pozbawia go tego czy tamtego, po prostu mnie bawi.
Dla mnie to kwestia indywidualnego wyboru, jak się w rezultacie będzie pisać. Nie zamierzam w tej sprawie kruszyć kopii. Są tysiące wydawanych książek i nie muszę czytać czegoś, co jest warsztatowo słabe, prawda?
I nie czytam. Szkoda mi już czasu.
Ale po Twoją książkę, Krzysztofie, sięgnę, gdy wyjdzie.
Krzysztof Suchomski dnia 19.01.2011 20:32
Uuuups :). Milu, po pierwsze, po drugie ... po dwudzieste: życie jest piękne. Ale pod warunkiem, że nie do końca traktujesz je poważnie :D.
Szuiradzie, cieszę się, że mój tekst obudził Twoje wspomnienia i fajnie, że dałeś tego dowód. Wpadaj częściej :D.
Miladora dnia 19.01.2011 20:42
Krzysztofie - gdybym traktowała życie poważnie, to nie wzięłabym się do pisania. :D A zwłaszcza dla przyjemności. :D
OWSIANKO dnia 19.01.2011 20:42 Ocena: Świetne!
Aj tam, aj tam, moja miła Miladorciu!

Też nie mam ochoty na potykanie się o pietruszkę i temat sporu, czy korekta jest ważnym elementem pisania uważam za wyczerpany, zamknięty na trzy spusty i spuszczony w niebyt. Jeżeli wspomniałem o nim, to w formie żartu, ponieważ gdzieżbym śmiał podważać sens Twojej benedyktyńskiej pracy. Korekta jest ważna i nie ma gadania. Chodziło mi tylko o przygnębiający nadmiar wytkniętych błędów i fakt, iż autor może pod wpływem ich widoku popaść we frustrujące dygoty. Co blokuje, bo zamiast pisać, zaczyna zastanawiać się nad byle słowem. Ale poprawiać trzeba i w miarę czasu poświęconego na cyzelowanie tekstu autor widzi, że robi coraz mniej błędów. Co mogę potwierdzić własnym przykładem. Pamiętasz, jak wiele miałem byków w pierwszych tekstach na PP, a o ile było ich mniej pod koniec pobytu? I pamiętasz, że to się stało dzięki Twoim poprawkom? Więc jak możesz przypuszczać, że nie doceniam roli korekty?
Miladora dnia 20.01.2011 00:58
Owsianeczku, nie tłumacz się, przecież ja tylko rozmawiam z Wami. ;)
A w ogóle to miałam na myśli pracę nad tekstem, nie cudze korekty.
Osobiście bardzo lubię etap szlifowania utworu, dlatego tak do tego podchodzę. Ale każdy ma prawo do bycia innym. ;)

Pozdrawiam rozmówców. :D
Nova dnia 24.01.2011 08:22
Kto rano wstaje, temu Krzysztof S. daje!

Dzięki, Krzysztofie S. :D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty