Vesper - cz.13 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.13
A A A
Bang Khae, prowincja Samut Songkhram, Tajlandia

22 styczeń, 8:57 ( czasu miejscowego )

Yussuf stał na balkonie wynajmowanego przez siebie mieszkania, spoglądając rozmarzonym wzrokiem na rosnące wokoło palmy i bujne, tropikalne drzewa, których liście błyszczały złociście od kropel rosy, skąpanych w świetle wstającego Słońca. Po pobliskim kanale pływały leniwie rybackie dżonki, wyruszające na całodzienny połów. Na ulicy trzy piętra niżej tłum pełen niskich, żółtych Tajów, zaczął gromadzić się wokół otwartych od niedawna straganów z warzywami i innymi artykułami codziennego użytku. Wśród nich Yussuf dostrzegł dwóch policjantów w czapkach z czerwonym otokiem, którzy przechadzali się swobodnie, bacznie obserwując wszystko dookoła. Odruchowo cofnął się w głąb pomieszczenia, gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzał z rozwagą na trzymanego w ręku skręta. Marihuana była w Tajlandii nielegalna. Podobnie zresztą jak wszystkie inne narkotyki. Posiadanie czy dystrybucję karano śmiercią, a surowy system penitencjarny uważnie nadzorował pracę organów ścigania w tym kierunku. Handel narkotykami uznawano w Tajlandii za najgorszy rodzaj przestępstwa, przebijający nawet brutalne morderstwa czy gwałty. Młody Arab wiele ryzykował, regularnie co weekend zamawiając sporą działkę trawy od lokalnego dilera, którego poznał na imprezie przed paroma miesiącami. Mimo realnej groźby dożywotniego więzienia, nie chciał rzucać nałogu, który od zawsze go uspokajał i dodawał energii do życia, tak potrzebnej podczas wieloletniej tułaczki po ucieczce z ojczyzny, gdzie zapewne wisiałby od dawna na szubienicy. A wszystko przez jeden głupi błąd młodości…
Nieodwołalnie postanowił, że w następnym tygodniu opuści Tajlandię. Planował wyruszyć dalej na wschód, w kierunku tropikalnych wysp Pacyfiku. Tam gdzie nikt nie będzie szukać takiego nieszkodliwego, skromnego hakera, który rok wcześniej okradł Central Bank of Libya na sumę zaledwie pół miliona dolarów i uciekł za granicę, ścigany listem żelaznym. Zgasił blanta i spojrzał na leżącą na stole kupkę pieniędzy. Dzięki zleceniu, które miał za chwilę wykonać, będzie go stać na wygodne życie przez kolejne kilka miesięcy.
Usiadł przy biurku i odgarnął gęste, czarne loki, poprawił okulary, po czym włączył laptopa. Najwyższy czas zacząć działać, pomyślał. Włożył do nośnika płytę, którą dostał od tajemniczego zleceniodawcy i pobieżnie sprawdził jej zawartość, którą zgodnie z umową miał o ustalonej godzinie wpuścić w sieć, do wszystkich lokalnych portali informacyjnych. Pliki dotyczyły zamachu terrorystycznego na statek pasażerski w jakimś europejskim kraju. Yussuf westchnął cicho. Przemoc, największy problem współczesnego świata, dopadła go nawet tu, w tym rajskim zakątku świata. Nie lubił przemocy. Wolał spokojnie wyładować złe emocje, paląc mocne skręty i oddając się rozkoszy narkotycznej ekstazy. No cóż, informacje wcale nie muszą być prawdziwe. Po prostu ma je ulokować w sieci. Nic więcej nie powinno go obchodzić. Kilka sekund później proces rozpoczął się i pliki, jeden po drugim, zaczęły płynąć z komputera Yussufa do sieci globalnej. Dzięki swoim zdolnościom chłopak mógł złamać zabezpieczenia lokalnych portali internetowych w mgnieniu oka. Tajowie nie byli mistrzami w zabezpieczeniach elektronicznych, a ich poziom wiedzy na temat komputerów był drastycznie bliski zeru. Kolejne pliki automatycznie ładowały się przez wtyczki, które haker sam niegdyś zaprogramował na początku swojej przestępczej kariery. Pozostało mu tylko wyciągnąć się leniwie w fotelu i obserwować jak powoli zapełnia się pole transferu. Wziął do ręki kupkę studolarowych banknotów rozrzuconych po całym biurku i od niechcenia je przeliczył. Jakie to wszystko jest proste…


* * *


Kilka tysięcy kilometrów dalej, w bazie ukrytej głęboko pośród mroźnej, syberyjskiej tajgi, rozpoczęło się odliczanie. W podziemnym bunkrze ulokowanym pod skalistą górą, zgromadził się niewielki sztab analityków mających nadzorować ściśle tajną operację sygnowaną przez najwyższe dowództwo. Siedzieli przy komputerach, których stanowiska ustawiono naprzeciw olbrzymiego ekranu ukazującego mapę polityczną świata. Co kilka sekund pojawiały się na niej kolejne, czerwone punkty w różnych miejscach globu, połączone z ich współrzędnymi geograficznymi siecią cienkich, jaskrawych linii.
- Generale – odezwała się jedna z młodszych łączniczek, zdejmując na chwilę założone na głowę, duże słuchawki. – Mamy potwierdzenie, że Tajlandia nadaje.
- Bagdad i Karaczi tak samo – powiedział kilka sekund później inny z kadetów.
- Odebraliśmy przekaz ze Stambułu. Informacje są już w sieci od kilku minut.
- Sztokholm nadaje…
- Mamy Tokio…
- Belgrad…
- Caracas…
Stojący pośrodku pomieszczenie generał z podziwem i satysfakcją patrzył na pojawiające się na elektronicznej planszy czerwone kropki. Stał dotąd sztywno, w lekkim rozkroku, z rękoma dostojnie założonymi za plecy. Teraz jednak uśmiechnął się szeroko, aż jego grube, siwe wąsy uniosły się nieznacznie. To był zdecydowany sukces. Śmielszy, niż mógłby przypuszczać, opracowując ten ryzykowny plan przed kilkoma tygodniami, gdy wydawało się, że mają zbyt mało czasu na przygotowania.
- Przekazać informacje do sztabu w Moskwie! – rzucił do podwładnych szorstkim tonem. – Niech grupa uderzeniowa rozpoczyna atak!

* * *


Centrum dowodzenia ochrony, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 3:00


Głuchą ciszę panującą w centrum dowodzenia od czasu, gdy Jawduszyn aresztował pułkownika, przerwał dochodzący z niższych poziomów, ogłuszający huk eksplozji, połączony z potężnym wstrząsem, który zdawał się mocno szarpnąć całym statkiem. Wójcik, któremu również odebrano broń i pozostawiono pod strażą Goebbelsa, spadł z fotela i rąbnął głową o podłogę. Pułkownik zdołał złapać dłonią kant biurka i tylko tym sposobem uchronił się od upadku. Stojący kilka metrów od nich Dekert również stracił równowagę i zachwiał się, ale w ostatniej chwili przytrzymał się ściany. Jednocześnie z eksplozją zabrzmiał donośny sygnał alarmowy na wszystkich poziomach i korytarzach statku. Złowieszcze wycie syreny zdawało się dosłownie rozdzierać bębenki uszne, przyczajone do panującej niedawno, grobowej ciszy. Nad biurkiem oficerów ochrony ukazał się trójwymiarowy hologram statku. Jedna z dolnych sekcji, oznaczona jako Sektor G, migała na czerwono, kontrastowo odbijając się na tle błękitnych linii i konturów.
- Uwaga! Uszkodzenie kadłuba! – poinformował jak zwykle przyjemny głos Vesper. – Uwaga! Uszkodzenie kadłuba! Zalecana natychmiastowa ewakuacja! Powtarzam. Zalecana natychmiastowa ewakuacja!
- Co się stało, do cholery!? – krzyknął pułkownik w kierunku hologramu.
- Przebicie w sektorze G. Poziom wody w sekcji pierwszej wynosi 75%, w sekcji drugiej 30%, w sekcji trzeciej…
- Nieważne! – przerwał Kraus. – Ile czasu zostało do zatonięcia okrętu?
- Przy obecnym naporze wody na grodzie pozostało sześćdziesiąt minut.
- Godzina – zrozumiał zdesperowany komandos.
- Grodzie w sekcji czwartej i szóstej zamknięte. Włączam zabezpieczenia w sektorze C i D – informowała na bieżąco Vesper. – Mechanizm odpompowywania wody włączony. Rozpoczynam procedurę awaryjną.
Pułkownik niespokojnie przetarł twarz dłonią. Zupełnie nie wiedział co powinien zrobić. Był całkowicie zrezygnowany i zdezorientowany. Podjęcie decyzji zajęło mu krótką chwilę, gdy zobaczył przerażoną twarz Wójcika, który właśnie podnosił się z podłogi zszokowany całą sytuacją.
- Pułkowniku? – zapytał niepewnie szeregowiec, z powrotem siadając na fotelu.
- Nadaj ogólnodostępny komunikat o naszej sytuacji – zdecydował oficer grobowym tonem. – Postaraj się wezwać jakąś pomoc. Kogokolwiek, słyszysz!? Ktoś musi zabrać zakładników. Przy tej temperaturze nie wytrzymają w wodzie dłużej niż dziesięć minut.
Stojący za nimi Goebbels szarpnął za uchwyt suwnicy, która zgrzytnęła metalicznie, odbezpieczając karabin.
- Przypominam, że jest pan pozbawiony dowództwa, pułkowniku!
- Chcesz się o to kłócić, skoro i tak idziemy na dno!? – zapytał Kraus odwracając się i patrząc pewnie w szare oczy zabójcy.
Najemnik zastanowił się przez chwilę, kiwnął głową, po czym opuścił nieco lufę.
- Zgoda – odparł po chwili. – Niech pan zabierze stąd resztę chłopaków.
- Zbierz ludzi przy śmigłowcu! – rzucił Roman. – Mają być gotowi do ewakuacji za pięć minut! Niech zabezpieczą lądowisko i czekają, aż wszyscy będą gotowi do opuszczenia pokładu!
- Tak jest!
- Szeregowy Wójcik, do roboty!
Dekert wybiegł na korytarz. Młody artylerzysta ubrał słuchawki z mikrofonem na niewielkim wysięgniku i zaczął ręcznie ustawiać częstotliwość. Pułkownik oparł ręce na blacie biurka, ostatkiem sił i chęci podnosząc głowę, by spojrzeć na wirujący na hologram statku. Wyraz rezygnacji na jego twarzy zmienił się błyskawicznie w bladą maskę przerażenia, gdy usłyszał wypowiadane przez młodego żołnierza słowa:
- Tu HSC Vesper, powtarzam, tu HSC Vesper. Kapitan nie żyje. Nasz statek tonie. Utknęliśmy… radar wysiadł, straciliśmy łączność ze stałym lądem… nasze przybliżone współrzędne to 55-19 Północ, 17-22 Wschód…
Kraus o mało nie upadł. Zacisnął palce na kancie mebla, by ukryć ich drżenie i wpatrzył się w Wójcika, jakby zamienił się on w przybysza nie z tego świata.
- Co się stało, pułkowniku? – zdziwił się chłopak.
- Nie.. nic – skłamał Kraus odwracając się, by zamaskować wyraz swojej twarzy. Drżącą ręką wyciągnął z kieszeni i odpalił ostatniego papierosa. Zrozumiał, że istota, z którą walczyli, jest o wiele potężniejsza, niż można było przypuszczać. Od początku nie mieli z nią żadnych szans, skoro umiała wypowiedzieć wojnę nie tylko im, ale też siłom rządzącym rzeczywistością tego świata. – Po prostu muszę to wszystko przemyśleć – dodał, zaciągając się dymem.
Wójcik wpatrywał się w niego z niepokojem. Rosnące napięcie można było dosłownie odczuć na własnej skórze. Atmosfera stała się wręcz nie do zniesienia. Kraus usiadł na krawędzi biurka i wypuścił z ust niewielki obłok niebieskiego dymu. Za wszelka cenę próbował się uspokoić. Wtedy z głośników uszkodzonego dotąd radaru dało się słyszeć krótkie piszczenie. Wójcik poderwał się w fotelu. Nerwowym gestem poluzował krawat.
- Pułkowniku – zawołał zaniepokojony – Radar wykrył słaby sygnał. Nie mogę dokładnie powiedzieć co to, ale sądząc po szyku, są to cztery jednostki powietrzne na niskim pułapie, zbliżające się do nas ze wschodu.
- Możesz je jakoś zidentyfikować?
- Nie, ale z tego co pamiętam ze szkolenia artylerii przeciwlotniczej, w takim kluczu latają tylko śmigłowce bojowe. Nie dam za to głowy, bo radar jest prawie całkiem spieprzony. W każdym razie to z pewnością nie są żadne zakłócenia. Impuls jest zbyt wyraźny.
Kraus wierzył młodemu oficerowi, bo wiedział, że mimo krótkiego stażu w armii, zna się na rzeczy. Poza tym domyślał się, że prędzej czy później władze wyślą kogoś, w celu odbicia pasażerów Vesper.
- Zestrzelić ich! – nakazał dumnym tonem, wyzuty już z wszelkich ludzkich uczuć pułkownik. Wiedział, że zginie tej nocy, pragnął tylko zabrać ze sobą jak najwięcej przeciwników, nie bacząc już na fakt, że są to prawdopodobnie wypełniający swoją służbę funkcjonariusze policji lub cywilni ratownicy. Zginą jak żołnierze. Na polu bitwy. Pułkownik uśmiechnął się nieznacznie. Poczuł się jak za dawnych, dobrych czasów w oddziałach specjalnych.
- Tak jest! - Wójcik wystukał kilka komend na terminalu sterowania, po czym rakiety z wyrzutni na dachu pomknęły ze świstem w kierunku celu. Pierwsza wystrzeliła i zostawiając za sobą długą na kilka metrów, ognistą smugę, ruszyła w swój bojowy lot, automatycznie rozkładając stateczniki parę sekund po starcie. Druga zrobiła to samo dokładnie cztery sekundy później. Znajdujący się ponad dwa i pół kilometra dalej piloci rosyjskich śmigłowców nie mieli pojęcia o posiadanej przez wroga artylerii przeciwpowietrznej. Nie zdążyli wykonać żadnych manewrów wymijających ani odpalić flar. Fatalny wywiad, nieświadomość zagrożenia i brak czasu na reakcję musiały doprowadzić do tragedii. Pół minuty po starcie pocisków typu G41, będących nowoczesnymi modyfikacjami przeciwlotniczego zestawu GROM polskiej produkcji, z radaru na biurku szeregowego Wójcika zniknęły dwie z czterech zielonych kropek, oznaczających wrogie maszyny.
- Dwa bezpośrednie trafienia – oznajmił z entuzjazmem młodzieniec.
- Kontynuować!
Pułkownikowi nie udało się wyłączyć syreny. Stukanie klawiszy ginęło bezpowrotnie w szalejącym hałasie tragedii, która nieuchronnie zmierzała ku destrukcji wielu ludzkich istnień.
- Coś się stało z wyrzutniami… - wyszeptał nagle Wójcik, mówiąc jakby do samego siebie głosem pełnym niedowierzania, wpatrując się tępo w monitor. - Nie reagują!
- Co jest? – zapytał oficer.
- Mam bezpośrednie połączenie z zapalnikami, ale panel naprowadzający nie odpowiada na moje komendy. Zupełnie, jakby anteny przy urządzeniu odbiorczym zostały uszkodzone. Wygląda na to, że ktoś dokonał sabotażu!
- Jeszcze tylko tego brakowało – Kraus przygarbił się i zaklął po cichu.
- Co robimy?
- Dołącz do ludzi na stanowiskach, a ja zostanę i poprowadzę koordynację obrony, w razie potrzeby ewentualnego kontrataku.
Wójcik niechętnie podniósł leżący na stoliku karabin z granatnikiem i wyszedł. Nie chciał zostawiać dowódcy samego. Kraus był dla niego wzorem. Autorytetem i uosobieniem wartości, jakie wpajano im przez długie miesiące na szkoleniach. Chciał zostać przy nim i walczyć do końca, nawet do samej śmierci. Wiedział jednak, że musi odejść. Pułkownik chciał zostać sam na sam ze swoim własnym wrogiem. Postanowił stawić czoła dręczącym go przeciwnościom losu i złowieszczym przeczuciom dotyczącym jego osobistej chęci pokonania odrażającego potwora grasującego pod pokładem, będącego przyczyną nękającej go depresji. Kraus zaczynał zdawać sobie sprawę, że on i jego ludzie zostali poświęceni i nigdy nie mieli opuścić pokładu statku w jednym kawałku. Postanowił jednak nie sprzedawać tanio skóry, broniąc się do ostatniej kropli krwi, jak przystało na polskiego żołnierza, którym w głębi ducha nadal był. Spojrzał na kamery. Widział, jak jego ostatni żywi ludzie uciekają w kierunku lądowiska, usytuowanego w tylnej części statku, gdzie czekał ich helikopter, w każdej chwili gotowy do startu. Jeszcze tylko trzy minuty. Jeśli nic się nie wydarzy, zdejmie blokady z drzwi sali bankietowej i uwolni zakładników, aby również mogli ewakuować się do szalup.
Jeszcze tylko trzy minuty.
Zwyczajne trzy minuty bez śmierci.
Podświadomość zdawała się wysyłać mu niejasne sygnały, że nadzieja na łatwy przebieg wydarzeń w tym pozornie krótkim czasie jest jak najbardziej złudna, a kolejne trzy minuty na pokładzie pływającego grobowca, jakim stał się dla nich pokład Vesper, będą dla niego decydującymi chwilami jego życiu.

* * *


Chudy rozejrzał się uważnie po korytarzu. Niedawny wstrząs omal nie przewrócił go na podłogę. Na szczęście zdołał chwycić wiszące na ścianie dyżurki ewakuacyjnej koło ratunkowe i tym sposobem powstrzymał się od upadku. Wyjąca donośnie syrena zdawał się zagłuszać wszystkie jego myśli. Dekoncentrowała go i jednocześnie napawała strachem. Obiecane wsparcie nie nadchodziło. Doszło do nieplanowanej eksplozji, co gorsza gdzieś na dolnych pokładach. Na dodatek zamiast pułkownika, od jakiegoś czasu kontaktował się z nim Goebbels, jeden z niższych rangą żołnierzy. Musiało stać się coś bardzo niedobrego. Chudy przeklinał sam siebie, że postanowił wybrać się samotnie na patrol do sektora E. A wszystko przez to, że przestraszył się jakiejś zjawy, która podobno mordowała ludzi w przeciwnej części statku. Wyjął z kieszeni kurtki radiolokator i przystawił go niemal do samych ust.
- Co się dzieje!? – wrzasnął zdenerwowany do głośnika, kiedy tylko uzyskał połączenie. – Co to było? Odbiór!
- Mówi Goebbels! Wycofujemy się! Statek wkrótce zatonie.
- Zrozumiałem – odparł zaniepokojony. - Co z moimi zakładnikami?
- Zlikwiduj ich!
Bandyta nie odpowiedział. Zwyczajnie schował urządzenie z powrotem do kieszeni. Na jego miejsce wyjął z bocznej kabury pistolet i delikatnym machnięciem kciuka odciągnął kurek. Odwrócił się i pchnął mocno drzwi do schowka, gdzie przetrzymywał Anetę i Fritza. Oboje od razu zrozumieli zamiary mężczyzny. Trzymany przez niego w dłoni odbezpieczony Walther i grobowe spojrzenie zimnych oczu mordercy mówiły wszystko. Aneta rozpłakała się. Nie było przy niej ukochanego, który będąc dzielnym wojownikiem, uratowałby ją przed tym uzbrojonym zbirem. Zginie tutaj zastrzelona, a być może wcześniej brutalnie zgwałcona przez tego odrażającego bandziora. Jej serce ścisnął zimny, bolesny skurcz strachu. Fritz wpadł w panikę. Zaczął drżeć ze strachu.
Chudy wszedł do środka powoli, nonszalancko kołysząc ramionami. Z każdym krokiem zaczął nieznacznie unosić lufę broni.
- Poczekaj, proszę… - Hoffman wstał i wyciągnął w jego kierunku ręce, zupełnie jakby chciał go odepchnąć samą siłą woli. – Mój ojciec jest bardzo bogaty. Na pewno dużo zapłaci… dam dwa… trzy razy tyle, ile dostałeś teraz… proszę… błagam… jestem zbyt młody… nie chcę… proszę… nie rób tego… ja zapłacę!
- Stul pysk! – warknął gangster.
- Nie zabijaj mnie… zapłacę… ile chcesz? – błagał Hoffman, z trudem przełykając ślinę. – Powiedz ile!
Najemnik wycelował mu prosto w czoło. Młody Niemiec poczuł na skórze chłód nierdzewnej, oksydowanej stali.
- Widzę, że jesteś wygadany. Pozwolę ci więc wygadać się do końca. Wybierz teraz, które z was zginie jako pierwsze. No to jak będzie? Ty czy ona? – zapytał szelmowsko Chudy, napawając się strachem wymalowanym blado na twarzach swoich przyszłych ofiar.
- Ona! – pisnął Fritz, wskazując drżącym palcem łkająca w przeciwnym kącie pokoju dziewczynę.
- Klient nasz pan! – uśmiechnął się złośliwie najemnik i skierował pistolet w tamtą stronę pomieszczenia, mierząc dokładnie w głowę Anety.
Hoffman tylko na to czekał. Silnym, celnym kopnięciem w przegub dłoni wytrącił broń z ręki przestępcy. Walther z łoskotem upadł na podłogę i potoczył się pod ścianę. Drugi cios, zadany lewą łydką, rąbnął w rzepkę kolanową zaskoczonej ofiary. Trafienie w czuły punkt sprawiło, że najemnik zachwiał się i pochylił. Dwie sekundy później na jego szczęce wylądowało szybkie kopnięcie, wyprowadzone z półobrotu, które wybiło mu z dziąsła kilka zębów. Chudy stracił równowagę i runął do tyłu, cofając się kilka kroków. Był jednak zbyt wytrzymały, aby upaść. Niespodziewany atak zakładnika rozjuszył go, co jeszcze bardziej dodało mu sił. W ataku szału rzucił się na Hoffmana z zamiarem zmiażdżenia jego czaszki, jednak z karateką tej klasy nie miał najmniejszych szans. Kilka mocnych ciosów, zadanych niedbale w górne partie ciała, Fritz zdołał z łatwością odbić bądź zablokować. Wtedy gangster odskoczył o krok, wziął potężny zamach i uderzył mocno prawym sierpowym. Cały czas obserwujący jego rękę Fritz przewidział ten ruch i widząc nadlatującą pięść, uchylił się. Cios trafił w pustkę, przelatując wysoko nad głową zgarbionego chłopaka. Krótką chwilę potem Hoffman wyprostował się i lekkim, zadanym jakby mimochodem ciosem, trafił kantem dłoni w odsłoniętą szyję przeciwnika. Precyzyjne uderzenie, będące tajemnym atakiem mistrzów wschodnich sztuk walki, dosłownie zmiażdżyło krtań. W mgnieniu oka najemnik zbladł, chwycił się rękami za szyję i dramatycznymi haustami próbował wpuścić do płuc choć odrobinę powietrza. Zaczął się dusić. Padł na kolana i wyciągnął rękę w kierunku roztrzęsionej Anety, która odruchowo cofnęła się jak najdalej do tego odrażającego widowiska, przyklejając się plecami do ściany. Chudy wybałuszył przekrwione oczy, a z ust wydobył mu się nieprzyjemny bulgot. Jego ciałem zaczęły targać spazmy. Oglądający wszystko w milczeniu Fritz podszedł do klęczącego, stanął tuż za nim, po czym chwycił go mocno za głowę i płynnym, krótkim ruchem skręcił mu kark, kończąc tą straszliwą agonię. Głośny trzask pękających kręgów rozległ się w pustym pomieszczeniu o stalowych ścianach niczym wystrzał z pistoletu. Przerażona dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na Hoffmana, który zaczął zdzierać z trupa skórzaną kurtkę. Ubrał ją, ostentacyjnie ocenił długość rękawów i zawadiacko postawił kołnierz. Z satysfakcją stwierdził, że pasuje idealnie. Nie chciał ewakuować się na lądowisko w samej koszuli, zwłaszcza, że był środek zimy. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów, z której wyciągnął niewielki telefon satelitarny z rozsuwaną antenką.
- Orle gniazdo, powtarzam, Orle gniazdo, zgłasza się Kruk, odbiór! Zabieram przesyłkę ze statku. Kontakt w punkcie ewakuacji Alfa 1, powtarzam zmierzam razem z przesyłką do punktu ewakuacji Alfa 1! Konieczne wsparcie!
- Przyjąłem. Cerber będzie w punkcie Alfa 1 za 0-3-0. Wysyłamy Charona do punktu ewakuacji Bravo 1. Bez odbioru!

* * *


Najemnicy zebrali się na lądowisku i ustawili w formacji obrony okrężnej. Mimo mrozu, wichury i poważnego zaskoczenia nagłą ucieczką, klęczeli w bezruchu, czujnie wypatrując wroga, zachowując przy tym rozsądek i wyuczone, żołnierskie reguły. Wiedzieli, że ich tajemniczy przeciwnik lubi maskować się w ciemnościach, które obecnie gęsto oplatały tylną część statku, oświetloną zaledwie kilkoma słabymi lampami przy lądowisku. Ze względu na największe doświadczenie w warunkach bojowych oraz sporą charyzmę, samozwańczym dowódcą został Goebbels. Zaczął rozstawiać pozostałych najemników w kolejnych sektorach ogniowych, aby móc obronić się przed atakiem przeciwnika z innego świata, którego obawiali się bardziej niż czegokolwiek, odkąd Jawduszyn przedstawił im prawdziwą wersję wydarzeń i rzeczywisty cel ataku na statek.
- Czekamy na pozostałych! – wołał Marcin, próbując przekrzyczeć śnieżycę. - Brakuje pułkownika, kapitana Adamczyka, Balana i Chudego. Jawduszyn też gdzieś zniknął. Nie mamy z nimi kontaktu radiowego. Jeśli nie wrócą za trzy minuty, trzeba przyjąć, że już nie żyją. Osłaniamy strefę ewakuacji przez ten czas lub do momentu, gdy wszyscy znajdą się na pokładzie. Kanibal, bierz rufę! Kostia i ja przechodzimy na lewą stronę! Steinhauser śródokręcie! Zift, pomóż mu! Wójcik, taras! Achmed, spróbuj odpalić tą maszynę…
Przerwał. Od dziecka miał bardzo dobry słuch, więc jako pierwszy wychwycił niepokojący dźwięk. Reszta z jego towarzyszy dopiero po chwili milczenia usłyszała pośród chaotycznej pieśni szalejącego morskiego żywiołu i potępieńczego wycia wiatru odległy, wibrujący odgłos wirników śmigłowca. Wszyscy spojrzeli na przysłoniętą śnieżną zasłoną, złowieszczą ciemność nocy, która zalewała przestrzeń za lewą burtą statku. Wtedy niebo kilkadziesiąt metrów od pokładu rozświetliły na ułamek sekundy krótkie błyski. Dwa pociski rakietowe z ładunkami kumulacyjnymi wyskoczyły z rur pokładowych wyrzutni, wyłoniły się z ciemności w iskrzącej aurze smugi balistycznej i trafiły dokładnie w ich śmigłowiec. Na przeciągu sekundy Bell stanął w wielkiej kuli ognia, która rozświetliła wszystko dookoła krwawym blaskiem pożogi. Wszyscy najemnicy upadli, przewróceni ogromną siłą podmuchu eksplozji, znajdując się zaledwie trzydzieści metrów od jej epicentrum. Wszyscy jednocześnie, z rozpaczą i desperacją w oczach, spojrzeli na płonący wrak ich jedynego środka transportu, który mógł zapewnić im bezpieczną drogę ucieczki z tego przeklętego statku. Niemal równocześnie z eksplozją, z sześciolufowego działka Mi-24 posypał się grad kul, które zaczęły ze świstem przelatywać nad głowami terrorystów. Z pokładu wystrzeliły w kilkunastu miejscach obfite fontanny śniegu, znacząc miejsca trafień śmiertelnie niebezpiecznych pocisków z rdzeniem przeciwpancernym.
- Wycofujemy się! – ryknął na cały głos Drzazga, który uciekając w popłochu zgubił swój hełm.
Cała grupa zaczęła biec z powrotem w kierunku drzwi wejściowych na tylny pokład statku, osłaniana przez Wójcika, który stojąc na tarasie krótkimi seriami raził załogę ledwie widocznego w objęciach zamieci Mi-24. Operator celowniczy wystrzelił w kierunku Vesper jeszcze kilka rakiet, których detonacje przy zderzeniu z pokładem wzbijały w górę wysokie słupy ognia. W pewnym momencie gnający do schronienia na złamanie karku Achmed przystanął, przez co omal nie poślizgnął się na oblodzonym podłożu. Zobaczył, że jego towarzysze nie zdążą dobiec do drzwi, bo wcześniej zostaną rozszarpani na strzępy przez rakiety. Jako doświadczony i odważny wojownik podjął decyzje w ułamku sekundy. Poświęcenie nie było mu obce. Pamiętał, jak wzajemnie wspierali się jego koledzy z oddziału, podczas krwawych walk w ruinach czeczeńskiej stolicy. Wiedział, że zginie, jednak odwaga i poczucie obowiązku przeważyły. Obrócił się i podniósł kałasznikowa, posyłając kilkanaście kul w zawieszoną w powietrzu ciemną bryłę maszyny, którą całkiem wyraźnie zaczęły rozświetlać płomienie kolejnych eksplozji. Panujące na rufie Vesper ogniste piekło salwy rakietowej i płonącej benzyny z baku zniszczonego Bella, która zapaliła się i wystrzeliła we wszystkie strony, zajęło znaczną część pokładu. Przy okazji zaczęło dawać coraz więcej światła, a wysoka temperatura topiła śnieg, nim ten zdążył zbliżyć się do przestrzeni bezpośrednio nad statkiem. Młody Rosjanin z wioski w odległych górach Kaukazu strzelał jak oszalały, nie wiedząc nawet, że pilot śmigłowca i reszta szturmujących statek ludzi to jego rodacy i żołnierze armii, w której szeregach walczył jeszcze pięć lat wcześniej. Kilka sekund później pociski z działka przeciwpancernego niemal przecięły go na pół. Z okropnych bruzd na brzuchu, powstałych po złączeniu się kilkunastu ran wlotowych, zaczęły wypadać pochlastane kawałki jego wnętrzności, po czym osunął się martwy na plecy.
Pilot Mi24 postanowił dokończyć rzeź. Obrócił nos maszyny w lewo i nakazał operatorowi wyrzutni ponowienie ostrzału z broni ciężkiej. W statek trafiły kolejne dwie rakiety. Zift spłonął żywcem, gdy dosięgły go płomienie eksplozji jednej z nich. Reszcie najemników udało się w ostatniej chwili bezpiecznie skryć wewnątrz pokładu i zająć pozycje strzeleckie przy oknach. Wroga maszyna zawisła kilka metrów nad płonącym lądowiskiem, niczym anioł śmierci nad piekielnym pogorzeliskiem i posłała w ich kierunku długą serię z działka. Śmigłowiec zniżył pułap, aż w końcu znalazł się zaledwie krok od pokładu. Wtedy komandosi jednostki Wąż Koralowy zaczęli pojedynczo wyskakiwać na rufę, gdzie zajmowali dogodne pozycje strzeleckie, nękani przez zapalczywy ogień obrońców i piekące płomienie pożaru. Znaleźli się w piekle. Byli jednak szkoleni do takich sytuacji, a w piekle czuli się jak w domu.

* * *


Kacper znalazł się na dachu w momencie, gdy Rosjanie rozpoczynali desant. Chciał przemieścić się na przód statku, do mostka kapitańskiego, zlikwidować potencjalną straż i nadać komunikat o dramatycznej sytuacji członków rejsu. Niestety znalazł się w samym środku krwawej bitwy, co w ogólnym rozrachunku jak najbardziej mu pasowało. Miał bowiem szatański plan, którego wykonanie wymagało solidnej dywersji, jaką nieświadomie zafundowali mu rosyjscy komandosi.
Podczas gdy jeden z ocalałych po bombardowaniu Wójcika śmigłowców ostrzeliwał rufę i resztki oddziału Krausa, drugi zatoczył nad statkiem szerokie koło, obserwując go i sprawdzając obecność potencjalnych stanowisk ogniowych na przedniej i prawej części okrętu, po czym zaczął przygotowywać się do lądowania na dachu w celu wysadzenia gotowych do akcji żołnierzy. Keller nie słyszał go początkowo w ogłuszającym hałasie sztormu, huku fal i ciągu eksplozji rakietowych. Klęczał wychylony zza wylotu wentylacji, w poszukiwaniu wroga obserwując teren przez obiektyw celownika noktowizyjnego, gdy poczuł na karku i odsłoniętych przedramionach uderzenie przenikliwie lodowatego powiewu powietrza. Sekundę później obrócił się zaniepokojony i wtedy ogłuszył go huk silnika. Sekundę później zobaczył, jak sowiecka maszyna wyłania się z ciemności nocy, przelatuje tuż nad nim, zawisa w powietrzu kilkanaście metrów dalej i zaczyna nieznacznie opadać. Rosyjscy specjaliści z lotnictwa pilotujący latający czołg, jakim w żargonie wojskowym był Mi24, starali się stawiać zacięty opór potężnym podmuchom bałtyckiego wiatru. Kacper wiedział, że to jego jedyna szansa. Ma bezcenne kilka sekund, zanim pilot skoryguje parametry z panującymi warunkami, a drużyna na pokładzie przygotuje się do ostatecznego desantu. Nie wiedział kim byli napastnicy, ale sądząc po typie śmigłowca i jego kamuflażu zdołał wydedukować, że to jakiś specjalny oddział komandosów, który prawdopodobnie przybył z misją likwidacji zagrożenia ze strony terrorystów i objęcia kontroli nad statkiem. Likwidacja porywaczy była mu jak najbardziej na rękę. Miałby wtedy wolne pole manewru. Przejęcie kontroli nad statkiem przez służby mundurowe – wręcz przeciwnie. Wtedy jego pole manewru drastycznie by się skurczyło. Dlatego postanowił chwilowo połączyć siły z terrorystami, aby choć na jakiś czas odeprzeć atak niezidentyfikowanych napastników. Wiedział, że przy okazji może się całkiem nieźle zabawić.
Sprawnym gestem wyłuskał z ładownicy bandoliera pocisk odłamkowy, załadował go do granatnika, po czym wycelował w helikopter i mocno przycisnął kolbę do ramienia. Wystrzał huknął głośno, zlewając się z łomotem uderzenia wysokiej fali o burtę Vesper. Granat trafił prosto w bok kabiny pilotów, których mocna eksplozja zabiła miejscu. Pozbawiona kontroli i systemu sterowania maszyna obróciła się dwukrotnie wokół własnej osi, targana połączonymi siłami rotora i wichury, po czym przechyliła na bok i runęła na dach. Kręcące się z olbrzymią prędkością śmigła roztrzaskały się na dziesiątki odłamków w zetknięciu z twardą pokrywą zadaszenia okrętu. Jeden z tych okruchów, odbity rykoszetem od płaszczyzny konstrukcji górnego pokładu, przeleciał z ogromną prędkością zaledwie metr od Kellera i gdyby chłopak błyskawicznie nie uskoczył w bok, z pewnością przeciąłby go na pół.

- Tu jedynka! – nadał do swoich dowódców w sztabie pilot drugiej maszyny, gdy zobaczył jak helikopter jego towarzysza spada na dach, zestrzelony jakimś nieokreślonym sposobem. – Straciliśmy trzeci śmigłowiec! Wygląda na to, że dysponują bronią przeciwlotniczą.
W rzeczywistości jedyna konwencjonalna broń przeciwlotnicza, jaką posiadali obrońcy okrętu, była obecnie uszkodzona i wykluczona z akcji przez tajnego agenta polskiego wywiadu, działającego pod kryptonimem Cerber. Ani piloci ciężkich śmigłowców, ani świetnie wyszkoleni komandosi Specnazu, ani nawet ich wysocy rangą dowódcy nie wiedzieli jednak o jednym, zasadniczym fakcie. Mianowicie o tym, że oprócz ciężkich karabinów maszynowych, granatników, tuzinów min i pułapek, drużyny bezwzględnych zabójców i wyszkolonych żołnierzy, pułkownik Roman Kraus nieświadomie dysponuje również potężnym Wunderwaffe w postaci nieposkromionego i zdeterminowanego Kacpra Kellera.

* * *


Wewnątrz wraku było pełno dymu, który drapał oczy i gardło, utrudniając patrzenie i oddychanie. Płomienie zaczęły coraz gwałtowniej lizać wewnętrzne ściany kabiny. Czterech ocalałych z katastrofy żołnierzy wydostało się na zewnątrz przez otwarty właz. Przeszukali pokład w poszukiwaniu żywych, jednak niemal wszyscy zginęli w eksplozji granatu lub przy uderzeniu maszyny o ziemię. Przeżył jedynie młody szeregowiec, jednak wstrząs rzucił nim o ścianę i pogruchotał kręgosłup, definitywnie wykluczając go z dalszej walki. Jęczał coś cicho i niezrozumiale do uciekającej czwórki. Jego słowa zlewały się w ciągły, potępieńczy bełkot. Jeden z żołnierzy, barczysty sierżant z karabinem snajperskim przewieszonym przez ramię, cofnął się i stanął nad rannym, którego ten niespodziewany gest litości przyprawił o grymas uśmiechu na jego brudnej i zakrwawionej twarzy. Chłopak nie chciał umierać z wykrwawienia lub w płomieniach. Dlatego cieszył się, że koledzy postanowili nie zostawiać go samego. Nadzieja okazała się jednak złudna. Sierżant wyciągnął bowiem z kabury niewielki pistolet, wymierzył w twarz leżącego i posłał kulę wprost między jego oczy. Reszta z kompanów nawet nie drgnęła na widok tego bestialskiego aktu bezwzględności.
- Maszeruj albo giń! – ryknął po rosyjsku komandos, chowając broń do kabury, po czym szybko ruszył do wyjścia. Gdy wszyscy czterej znaleźli się na zewnątrz kabiny, w ich zamaskowane hełmami i kominiarkami twarze uderzył podmuch mroźnego, morskiego powietrza. Postanowili ruszyć w kierunku krawędzi dachu, by utworzyć tam stanowisko strzeleckie mogące wesprzeć szturm ich kolegów, którzy kilka pięter niżej urządzili prawdziwą bitwę. Nie zdążyli oddalić się od przewróconego helikoptera nawet o kilka kroków, gdy dosięgły ich kule z karabinka Kacpra. Tuż po tym, jak śmigłowiec spadł, doszczętnie się przy tym roztrzaskując i niemal całkowicie przebijając dach, młody chłopak od razu wyskoczył zza osłony i zaczął biec w kierunku miejsca katastrofy. Wyskakujących z wnętrza maszyny żołnierzy dostrzegł, gdy znajdowali się równo dziesięć metrów od niego. Na szczęście byli w zbyt poważnym szoku i jeszcze lekko ogłuszeni niedawną eksplozją, by móc dokładnie obserwować teren, w dodatku ogarnięty zamiecią. Keller w biegu podciągnął lufę karabinu i trzymając go za magazynek, gestem pełnym morderczej nonszalancji, jaką lubi popisywać się elita zawodowców, nacisnął spust, przeciągając powoli lufę broni w bok. Wystrzelił, nawet przy tym nie zwalniając. Buzująca w jego żyłach adrenalina, wrodzona odwaga i żądza zabijania znacznie podniosły jego wartość bojową. Działał jak maszyna. Wszystkie jego ruchy, wyuczone podczas godzin wyczerpujących treningów, były automatyczne, zupełnie jakby kierowała nim jakaś złowieszcza, wewnętrzna siła. Mimo faktu, że górną część jego ciała okrywała cienki podkoszulek i nieszczelna kamizelka kuloodporna, nie czuł zimna. Nie czuł też strachu. Nie czuł wyrzutów sumienia. Czuł tylko ponętny i grzejący krew w żyłach zew bitwy.
Długa seria skosiła od razu dwóch komandosów, którzy śmiertelnie trafieni upadli na plecy, nie widząc nawet człowieka, który oddał strzał. Pozostałych dwóch próbowało wprawdzie odpowiedzieć ogniem, oddając kilka serii ze swoich automatów, jednak byli zbyt wolni i zaskoczeni, by móc mierzyć się z Kacprem, któremu adrenalina przyspieszyła reakcję i zdolność błyskawicznej oceny sytuacji. Biegł dalej, ponownie pociągając palcem za spust. Kolejny z żołnierzy został śmiertelnie postrzelony. Mocny impet uderzenia rzucił jego zwłokami trzy kroki do tyłu. Kilka kul kalibru 5.56mm przebiło jego pancerz typu Warrior, rozszarpując serce i płuco. Z ran trysnęły obfite strumienie krwi, które spłynęły na ładownice i dolną część kamizelki żołnierza, który zwalił się z głuchym łomotem na ośnieżony dach statku z szeroko rozpostartymi ramionami. Tuż obok niego upadł zakrwawiony kałasznikow. Ostatni z Rosjan oddał jeszcze parę strzałów, po czym próbował salwować się ucieczką i rzucił się biegiem za najbliższy komin, jednak wtedy dostał precyzyjną serię w plecy. Naboje nie miały problemów z przewierceniem kamizelki na dystansie kilku metrów, po czym wbiły się w żebra i kręgosłup, natychmiast pozbawiając mężczyznę życia. Kacper stanął między ciałami, sprawdził, czy wszyscy na pewno nie żyją i rozejrzał się dookoła z bronią w każdej chwili gotową do strzału.
- Kurwa! – mruknął ponuro przyglądając się mundurom zabitych, które poprzecinane były oliwkowymi i ciemnozielonymi pasami tropikalnego kamuflażu, jaki nie pasował do żadnej znanej mu polskiej formacji. Na rękawach mieli ciemne naszywki jednostki wojskowej, której nazwa i przynależność wypisane były cyrylicą. Pośrodku godła widniał pręgowany wąż układający się na kształt litery S.
- Specnaz! – dodał po chwili Keller, tym razem oglądając płonący śmigłowiec. Zidentyfikował maszynę jako Mi24. Kręgosłup rosyjskich sił powietrznych średniego zasięgu.
Dobiegające z dołu odgłosy kanonady nasilały się. Keller podniósł z ziemi karabinek snajperski L96, należący do jednego z zastrzelonych Rosjan. Broń miała magazynek na dziesięć naboi 7.62mm z rdzeniem pełnopłaszczowym, zapewniającym sporą siłę penetracji. Wyposażona została dodatkowo w precyzyjną lunetę US Optics SN3 z wbudowanym noktowizorem i elektronicznym dalmierzem. Dzięki temu była zabójczą bronią strzelców wyborowych. Pochodziła z amerykańskich zakładów, co tylko pogorszyło domysły Kacpra. Jednostka, która zaatakowała Vesper, musiała być elitarna, może nawet ściśle tajna, skoro dysponowała zagranicznym sprzętem najwyższej klasy. Chłopak oparł policzek na profilowanej kolbie i ujął rękojeść, kładąc palec wskazujący na wygiętym języku spustowym karabinu. Przez lunetę widział dokładnie odbywający się na dole szturm. Drużyna z czwartego śmigłowca zajęła już rufę. Ten przyczółek wykorzystywały właśnie załogi wojskowych pontonów, które po specjalnych drabinkach zaczęły wchodzić na pokład. To utwierdziło go w fakcie, że oprócz ataku z powietrza, nieprzyjaciel szykuje też uderzenie od strony morza. Kacper uśmiechnął się zawzięcie. Postanowił odeprzeć atak. Wiedział, że cokolwiek robią Rosjanie, z pewnością nie puszczą go tak po prostu wolno z walizką diamentów i Anetą. Wziął na cel pierwszego lepszego komandosa i wystrzelił. Z lufy zionęła pomarańczowa smuga ognia, a bronią szarpnęło mocno. Chłopak zapomniał, jaki odrzut ma ten kaliber. Pocisk trafił przeciwnika prosto w klatkę piersiową. Przebił kamizelkę, strzaskał mostek, po czym przekoziołkował w górę i z niezwykłą siłą wbił się w kręgosłup. Impet odrzucił ciało żołnierza trzy metry do tyłu. Padł on na łopatki, a z jego ust wydobył się cichy bulgot, połączony z wymiotem krwi. Kacper pociągnął do góry dźwignię czterotaktowego zamka. Z komory nabojowej wyskoczyła dymiąca jeszcze łuska. Dwie sekundy później zatrzasnął pokrywę komory nabojowej, ładując do niej kolejny pocisk, po czym wychylił się nieco bardziej i przesunął obręcz celownika w lewo. Namierzył kolejny cel. Znów pociągnął za spust i znów w jego duszy zagrały demoniczne arie. Drugi komandos oberwał w głowę, dokładnie w prawy policzek. Siła uderzenia wykręciła nienaturalnie jego tułów, wytrąciła z ręki broń, po czym żołnierz wyprężył się i odchylił do tyłu. Ciało przechyliło się przez reling i wypadło za pokład, w lodowate odmęty morza.
- Kacper! Odezwij się! Kacper, słyszysz mnie!? – w słuchawkach zabrzmiał przyjemny, stonowany głos Fabiana Górskiego.
- Fabio, to ty!? – zawołał z niedowierzaniem Keller, ponownie chowając się za osłoną.
- Nikt inny, bracie! – odezwał się zadowolony gangster. – Kiedy usłyszałem strzały, tak właśnie myślałem, że to ty. Odgadłem, że postanowiłeś zdobyć ich łączność, żeby sprawdzić co jest grane, mam rację?
- Bardzo dobrze – pochwalił przyjaciela Kacper.
- W końcu uczyłem się od najlepszych, prawda? – przyznał z uznaniem Fabio.
- Jak tam, stary? Może byłeś zbyt zajęty wypoczywaniem w tej jakże ciężkiej niewoli, by zauważyć, że omija cię całkiem dobra impreza – Keller był w głębi ducha nieco wkurzony, wyobrażając sobie Fabiana siedzącego w czystym, skrojonym na miarę holenderskim garniturze, grzebiącego coś przy swoim laptopie i popijającego drogiego drinka. – Znając ciebie działasz zgodnie z planem, mam rację?
- Ta niewola nie jest wcale taka przyjemna – głos mężczyzny spoważniał. – Te pojeby rozwaliły niedawno ośmiu cywilów. Bez powodu! Tam się zaczęło robić coraz bardziej nieprzyjemnie. W końcu wykorzystałem zamieszanie i nawiałem. Teraz próbuje złamać okrętowe zabezpieczenia. Zajmie mi to jeszcze parę minut. Przy okazji, co się tam dzieje? Strzelają jak na wojnie!
- Bo tu jest wojna! – poprawił Keller, próbując przekrzyczeć dobiegające z dołu eksplozje granatów i wrzawę salwy karabinowej.
- Aż mi głupio zostawiać cię samego na polu walki, kiedy ja siedzę w ciepłym pokoju i popijam wyborne whisky z twojego barku – odezwał się żartobliwie Górski, opisując swoje rzeczywiste położenie.
Bezczelny sukinsyn.
- Mam trzy wiadomości – odezwał się po chwili, tym razem bardzo poważnym tonem. – Złą, gorszą i złą jak sto skurwysynów. Od której zacząć?
- Najlepiej wal od początku – zdecydował bez namysłu Keller.
- Jak chcesz. Pierwsza jest taka, że toniemy. Na dolnym pokładzie nastąpiło przebicie pokładu. Nie wiem jak długo grodzie wytrzymają napór wody, ale wątpię, żeby trwało to specjalnie długo. Ciśnienie wzrasta z każdą minutą. Według mnie mamy jakieś kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Potem idziemy na dno.
- Zajebiście – mruknął Kacper, ostentacyjnie wydymając usta. - Druga sprawa?
- Operacja przechwycenia Vesper została przygotowana przez polskie służby wywiadowcze. Kwadrans temu nieznane, w większości anonimowe źródła w kilku miejscach na świecie podały w Internecie informacje, że polska agentura wykorzystała środki przekazane przez islamskich terrorystów, żeby wysadzić cały statek w powietrze. W wiadomościach na całym globie pojawiły się newsy na temat aresztowania w Jemenie kilkunastu polskich dyplomatów i śmierci paru agentów wywiadu, przyłapanych w tajnej kryjówce, gdzie znaleziono dowody łączące ich z zamachem. Na razie nie ma oficjalnego stanowiska rządu w tej sprawie. Tu jest napisane, że akcją dowodził generał Miller, zastępca dyrektora wywiadu. Chyba działał sam. W każdym razie skasował za to niezłą sumkę. Obecnie na statku jest dwóch oficerów polskiego wywiadu i bomba o dużej sile rażenia, która ma rozpierdolić wszystko w kawałki.
- To szaleństwo! – krzyknął Keller do zamocowanego na ramieniu mikrofonu.
- Wiem, bracie. To jakieś pojebane gówno! Są nawet dane i zdjęcia tych agentów. Były kapitan desantu, Artur Adamczyk i podporucznik Oskar Szulc z Agencji Wywiadu. Ich zadaniem jest uzbrojenie zapalnika i dopilnowanie, by bomba zniszczyła cały okręt.
- Nasi robią dla arabów? – W głosie Kacpra słychać było bezgraniczne niedowierzanie.
- Z tego co tu widzę, te jebane kocmołuchy w turbanach nieźle im za to zapłaciły.
- Ściema jak chuj! – Kacper cały czas przekrzykiwał strzelaninę. – Ktoś ich wrobił! Skąd w sieci wzięłyby się dowody tak ściśle tajnej operacji? I to zaraz po jej rozpoczęciu!? Nazwisk i wizerunków agentów nie ujawniłaby żadna formacja zbrojna! Nigdy!
- Dobra, ktoś ich wrobił – zastanawiał się na głos Górski. - Ale kto i w jakim celu?
- Chyba wiem kto – odparł cicho Keller, spoglądając na przysypywane śniegiem ciała zabitych żołnierzy. – A dlaczego, dowiemy się z pewnością jeszcze tej nocy.
Niespodziewanie nadleciał drugi śmigłowiec. Seriami z działka zmuszał obrońców do odsuwania się coraz dalej od okien i przerywania ognia, dzięki czemu Specnaz podchodził coraz bliżej. Kacper rozłożył dwójnóg karabinka i oparł go na wylocie okrętowej wentylacji. Wymierzył spokojnie, nie zważając na bezlitosne warunki atmosferyczne, wstrzymał oddech i strzelił. Pocisk z hukiem opuścił wylot lufy, przeleciał dzielącego go od celu sto metrów i trafił pilota tuż pod obojczykiem. Raniony Rosjanin osunął się w fotelu, tracąc przytomność, przy okazji przygniatając swoim ciałem dźwignię steru. Drugi pilot stracił panowanie nad maszyną. Chciał odsunąć zwłoki kolegi, by podciągnąć pułap, jednak nie zdążył. Śmigłowiec wpadł do morza nieopodal statku, eksplodując przy tym z siłą bomby lotniczej.
- Co to było? – zapytał podejrzliwie Fabio.
- Właśnie zestrzeliłem śmigłowiec! – przyznał Kacper z satysfakcją.
- Jaki, kurwa, śmigłowiec? - zapytał z wyrzutem. - Ten, który mogliśmy zawinąć porywaczom i uciec nim na stały ląd!?.
- Tamten już dawno dostał rakietą!
- Jaką, kurwa, rakietą!?
- Niekierowanym pociskiem klasy powietrze-ziemia. Prawdopodobnie Hellfire albo Hydra.
- Jaka, kurwa, Hydra? Keller, co ty tam odpierdalasz!?
- Wyjaśnię ci potem. Trzecia wiadomość?
- Mam dostęp do monitoringu okrętu. Widzę dokładnie twarze porywaczy. Jednym z nich jest Goebbels.
- Kto!?
- Nasz stary przyjaciel. Były sierżant szóstej brygady desantowej, Marcin Dekert.
- Zajmę się nim – odparł Kacper z nutką niepokoju w głosie. - Możesz złapać ich częstotliwość?
- Tak… czekaj… kanał 9-1.
- Dzięki.
- Kacper, po co ci to?
- Potem ci wyjaśnię! Teraz jestem chwilowo zajęty, więc wybacz na moment.
- Keller, jeżeli chcesz… - chłopak wyłączył radio.

Spojrzał w dół. Rosjanie w sile około trzydziestu ludzi, zdobyli już niemal całą przestrzeń rufy. Nagle zatrzymał wzrok na jednej z grup, zainteresowany dziwnym zjawiskiem, jakie właśnie zaobserwował. Zobaczył za jedną z osłon trzech komandosów. Dwóch strzelało ze zwykłych karabinów automatycznych, osłaniając trzeciego, który klęczał między nimi, skulony za osłoną, którą stworzyli z przewróconej szalupy. Wstał dopiero po chwili i wyprostował, niemal całkiem się odsłaniając. Miał na sobie długi, skórzany płaszcz i szczelną maskę przeciwgazową. W rękach, na wysokości biodra, trzymał długą rurę, połączoną cienkim przewodem z dwiema butlami na plecach. Dwie sekundy później wystrzelił z niej długi na kilkanaście metrów strumień ognia, którym Rosjanin chciał wykurzyć obrońców spod okien, bądź upewnić się, że ich tam już nie ma.
Miotacze płomieni, zdziwił się Keller. Po co im miotacze płomieni?
Niewiele się namyślając, pochylił głowę i przyłożył oko do obiektywu lunety. Wziął na cel zawór butli. Dzięki kilkukrotnemu przybliżeniu i stabilnemu dwójnogowi nie miał najmniejszych problemów z celowaniem. Nabój przeszybował kilkadziesiąt metrów i trafił idealnie. Całą trójkę żołnierzy w mgnieniu oka przykryła oślepiająca chmura ognia, która idealnie komponowała się z piekielnym pożarem, jaki ogarnął rufę po bombardowaniu rakietowym. Wszyscy trzej zaczęli przerażająco wrzeszczeć, wyć i jęczeć, paleni potwornie gorącym ogniem. Przez dłuższy moment kręcili się i spazmatycznie rzucali, jakby odprawiali mistyczny, rytualny taniec, po czym padli bez ruchu na ziemię, dogorywając w straszliwych męczarniach. Kacper uśmiechnął się złośliwie. Jeden strzał, trzy trupy. Do tego maksymalna ilość bólu i obrażeń. Z satysfakcją stwierdził, że przebieg bitwy o Vesper idzie jak najbardziej po jego myśli. Porzucił snajperkę i rzucił się biegiem w kierunku schodów, z powrotem zmierzając na poziom dla obsługi statku. Chciał zdążyć z wykonaniem jednego planu, nim będzie całkowicie za późno. Istniała szansa, że uda mu się wyjść z tego cało. Możliwe nawet, że z klejnotami w kieszeni. Jeśli się uda, to nawet z uroczą panną Wilczur. Potrzebował tylko pomocy dawnego przyjaciela, który obecnie walczył o życie z hordą najlepiej wyszkolonych zabójców świata.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 24.01.2011 09:24 · Czytań: 922 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
zajacanka dnia 24.01.2011 23:30
Ramirez666, jako, ze z czasem na czytanie przy kompie u mnie krucho, po raz kolejny zaznaczam tylko swoja obecnosc. Wydrukuje sobie dotychczasowe czesci - jesli nie masz nic przeciwko - w lykne w calosci. Moze bedzie mi latwiej:)
Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty