Na zapchanym peronie dworca w Katowicach leżała pijana kobieta. Bezdomna, brudna, śmierdząca. Przypominała szarą plamkę na czarnym asfalcie peronu. Zapędzeni ludzie omijali ją szerokim łukiem, unikając przypadkowego nawet spotkania z nią. Spod nieruchomego ciała sączyła się kałuża moczu. Pęcherz widocznie nie wytrzymał… Kilka pobożnych kobiet splunęło z obrzydzeniem za ziemię po czym przeżegnało się pospiesznie. To już szczyt wszystkiego. Jak się można tak zezwierzęcić?! Mijały minuty, widzowie zmieniali się wraz z kolejnym odjazdem i przyjazdem pociągów. Tak. Teraz będzie przynajmniej o czym dyskutować w przedziale. Nie potrzeba już będzie wysłuchiwać rodzinnych historii skoro życie podsunęło jedną, o wiele ciekawszą… Przyglądano się jej z zaciekawieniem, bo to przecież niecodzienny widok.
Widowisko przerwał wlekący się z trudem starzec w wypłowiałym, dziurawym płaszczu. Drewnianą kulą pomagał sobie w chodzeniu. Spod przydługawych spodni wystawały dwa różne buty. Lump. Menel. Pijak. Ludzie spoglądali na niego z lekką pogardą… Pewnie kompan od butelki. Zresztą chyba przyniósł kolejną, bo kieszeń w płaszczu jakoś dziwnie wypchana… No to się teraz będzie działo… Tłum pęczniał. Przypatrywał się z ciekawością, jak bezdomny niewątpliwie gość przydreptał z trudem do leżącej alkoholiczki. Odrzucił kulę. Nieludzkim wysiłkiem podniósł lecącą mu z rąk kobietę i na własnych rękach przeniósł ją na stojącą nieopodal ławkę. Pot leciał mu z czoła. Zmęczony przysiadł na moment na ławce, gładząc ręką policzek bezwładnej kobiety. Spod jego ciemnych powiek popłynęła łza… Wzruszony zdjął z siebie płaszcz. Wyjął z kieszeni kilka zwiniętych wczorajszych gazet. Podniósł delikatnie jej głowę i podłożył pod nią swoje okrycie. Uczynił to z ogromną czułością, tak jak matka układa do snu ukochane dziecię. Kiedy spojrzał na przyglądających się ludzi, ci natychmiast spuścili oczy w przenikliwym milczeniu…
Następnie biedak wziął do rąk gazety, zaczął je miąć i wycierać nimi kałużę. Ciężko było mu się schylić, więc poruszał się na kolanach. Wilgotne kawałki papieru pospiesznie lądowały w koszu. Trzeba uprzątnąć teren aby SOK nie miało do czego się przyczepić. Zadowolony usiadł koło kobiety. Teraz już nikt nie będzie mógł jej zgarnąć do izby wytrzeźwień. Poczeka, aż poczuje się lepiej. Wtedy zabierze ją do siebie, na opuszczone ogródki działkowe.
Od tego wydarzenia minęło już prawie dwa lata, ale ciągle mam je w pamięci. Chyba dlatego, że pojąłem, na czym polega istota miłości. Ta przecudowna w swoim wyrazie lekcja dała mi poznać, że anioły naprawdę istnieją. Ich funkcją jest świadczyć pomoc, podprowadzać, ukazywać miłość, a taką przecież rolę odegrał miłosierny bezdomny. Upadły anioł pomagający drugiemu się podnieść. Nigdy tego nie zapomnę.
Dlaczego tak trudno zauważyć anioła? Bo wypatrujemy chmury ognia, grzmotu, szumu skrzydeł. Kierujemy wzrok w niebo, czekając z nadzieją, że niebiański gość pojawi się w tajemniczym blasku. Anioły przychodzą w inny sposób. Nudniejszy. Taki zwykły, oklepany, codzienny…
***
Niektórym upadłym aniołom odrastają skrzydła. Naprawdę. Sam widziałem. Nie jest to takie proste jak to często bywa z tymi stworzeniami. Wymaga to wiele bólu, cierpienia i wyrzeczeń. Zresztą wydaje mi się, że każdy to zauważył, wystarczyło tylko wyjść poza czubek własnego nosa, rozchylić wygodne klapki i porządnie się rozejrzeć wokół siebie. Każdego dnia idąc ulicą widzę jak jeden czy drugi zagubiony anioł szpera w różnych brudnych zakątkach poszukując utraconego skarbu… Przyczernionymi, zapuszczonymi pazurami rozgarnia sterty papierów i puszek po piwie w nadziei, że tym razem będzie lepiej. Chociaż jeden fragment poranionego skrzydła, jedna cząsteczka nadziei więcej, jedno pióro, odcisk skrzydła. Niestety… Wielu ludzi przepędza je. Boją się spotkania z nimi, aby nie stanąć twarzą w twarz z prawdą o sobie samym… A anioły zmuszone do ciągłej ucieczki nie mogą dotrzeć do miejsca utraty skrzydeł. Chyba dlatego tak wiele upadłych piór wala się pod naszymi nogami. Anioły nie mogą wzbić się w przestworza i zaczerpnąć wolności. I dlatego tak cierpią trwając w milczącym poszukiwaniu utraconego szczęścia. Bo anioły potrzebują latać, tak jak ryba potrzebuje wody do życia. Chcą być…
Chyba nieco się rozpędziłem: anioły, skrzydła, brudne kosze, ale nie. Tak właśnie jest.
***
Spoglądając na anioły umieszczone w kościelnych ołtarzach uśmiecham się lekko. Piękne, zwiewne - choć czasem tłuściutkie - urocze stworzenia wznoszą swój uśmiech do Boga, porywają ducha do modlitwy wyśpiewując radosne Hosanna. Beztroskie byty wiecznie uśmiechnięte a przez to trochę nierealne. Być może przedstawiają niebiańską rzeczywistość, którą poznamy po przejściu bramy życia, kończąc nasze ziemskie pielgrzymowanie. Moje anioły są zupełnie inne. Ich twarz jest tak bardzo ludzka: choć czasem nieludzkie były czyny, które przekreśliły tę wspaniałą anielskość. Ich serce: jest w nich cały ocean miłości, którego nie poznały, za którym tęsknią i do którego nieustannie zmierzają różnymi drogami. Ciało: ów wspaniały dar, przez które mogą wyrażać to co w duszy gra, czasem pokrzywione chorobą czy wódą, toczone przez ciężar samotności i odrzucenia już nie jest w stanie poderwać się do lotu. Moje anioły to ludzie, których mijam na ulicy. Ludzie od których odwracam twarz, aby nie patrzeć w oczy, w których za mętną zasłoną źrenic ukrywa się milcząca tęsknota za choćby jednym spojrzeniem nie będącym litościwą pogardą. Biedne istoty zwinięte w bólu na śnieżnobiałych prześcieradłach w przytuliskach, bo w domu nie było już miejsca na starego grata. Nie pasował do reszty mebli. To wreszcie młodzi, którym zabrano dzieciństwo, alkoholicy, narkomani, okrutni, dyszący żądzą zabijania mordercy… Tacy są moi aniołowie, którym życie odcięło skrzydła, wyrwało je pozostawiając wielkie krwawiące rany, które niełatwo się goją.
***
Dziękuję Bogu za upadłych aniołów. Byłem jednym z nich. Mnie również wyrywano skrzydła, bezlitośnie pozbawiano piór przez co mój lot stawał się coraz słabszy i krótszy aż do niemożności oderwania się od ziemi. Dziś mogę latać i cieszyć się odzyskaną wolnością, choć trudno czasami poderwać się w górę… Pomagam moim anielskim braciom w podnoszeniu się z ziemi. Czasem przypomina to pierwszy, niezdarny krok dziecka. W niektórych przypadkach ten pierwszy po latach lot bywa krótki i zakończony jest bolesnym upadkiem. Łatwo się wtedy zniechęcają. Nie chcą podejmować dalszych starań, aby wznieść się w powietrze. Dlatego muszę być blisko nich, aby ich zachęcić, wesprzeć, podnieść, przytulić i opatrzyć rany, jeśli taka będzie potrzeba…
Gdzie ich spotkać? Na ulicy, w szpitalu, przytulisku, w cieniu drzewa pod sklepem monopolowym, czy za masywnymi bramami więzień. Żyją obok nas. Są jednymi z nas. Miałem szczęście podpatrzeć każdy z wymienionych gatunków, chociaż tak naprawdę jest ich o wiele więcej. Spróbuję ukazać, że każdy wie gdzie je znaleźć… Bo wszyscy bywamy aniołami, którym od czasu do czasu wysiadają skrzydła i chęci do lotu…
***
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Bez pardonu · dnia 25.01.2011 10:28 · Czytań: 803 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: