Nazywali go różnie: cudotwórca, znachor, uzdrowiciel, szarlatan, naciągacz. Teraz mieli mianować bogiem. Właśnie trzymał ręce na głowie niewidomej dziewczynki, kiedy zadzwonił telefon.
- Panie Antoni, kolejne wezwanie. Na kiedy… - Młoda asystenta wychyliła się zza dzrwi.
- Nie teraz! – warknął rozjuszony. Stracił koncentrację, dziesięć minut medytacji poszło na marne. Do tego dziewczynka drgnęła ze strachu na dźwięk podniesionego głosu. Musi być opanowany, spokojny, to część wizerunku uzdrowiciela. Uśmiechnął się przymilnie, zapominając, że przecież mała i tak nic nie widzi. Do czasu.
Kilkanaście minut później, wybiegła z gabinetu i rzuciła się w ramiona zapłakanej, grubej kobiety. Zosia pierwszy raz w życiu zobaczyła falujące podbródki matki, jej czerwoną i świecącą twarz. W oczach dziewczynki pojawiły się łzy. Wkrótce wszystkich w poczekalni ogarnęło wzruszenie i pochlipywali razem, każdy z innego powodu. Matka, z radości, że córka nareszcie widzi. Mężczyzna obok, że jemu pewnie się nie uda, bo przecież przywrócić wzrok, to nie to samo co sprawić, by odrosła noga. Oko było na miejscu, wystarczyło je uruchomić, a jemu trzeba odtworzyć całą kończynę. Dziewczynka zaś płakała, bo wreszcie zobaczyła, że matka jest obleśną, grubą babą, w ohydnym różowym swetrze, a nie przyjemnie pulchną nimfą, za którą ją miała. Czar prysł. Cudotwórca jedno dał, drugie zabrał.
Antoni nienawidził środy. Tego dnia trzeba było ruszyć tyłek z ciepłego pokoju i jechać do pacjentów. Tych w najcięższym stanie, którzy nie mogli przyjść do niego. Na nieszczęście obu stron, było ich bardzo wielu.
Czasem chory nie dożywał do wizyty.
Drzwi otworzyła wychudzona kobieta o szarej twarzy i mokrych policzkach.
- Nie zdążył pan! Jak pan mógł! Jak?! – zaniosła się szlochem. Antoni wyklepał tradycyjną formułkę, specjalnie opracowaną na takie okazje, że bardzo przykro, czasem tak bywa, wcześniej nie mógł, szkoda wspaniałego człowieka i tym podobne bzdury. Niestety, zanosiło się na dłuższą wizytę. Rozmówczyni wglądała na taką, która lubi wylewać żale innym. Trudno, trzeba swoje przetrzymać, pokiwać głową, wydusić kilka łez. To podnosi prestiż i zwiększa obrót, bo przecież nie dość, że cudotwórca, to jeszcze taki dobry człowiek. Dobroć w tej branży znacznie zwiększa zyski.
Oczywiście wdowa zaciągnęła go do pokoju, w którym spoczywał małżonek. W całym pomieszczeniu unosił się odrażający odór. Mimo tego, dookoła otwartej trumny zgromadziła się spora grupa żałobników.
- Kiedy zmarł mąż? – zapytał, siląc się na współczujący ton. Antoni nie był nieczuły, to kwestia przyzwyczajenia, taki zawód.
- Przedwczoraj wieczorem – odpowiedziała kobieta powstrzymując kolejny szloch.
- Co? – Antoni wytrzeszczył oczy. – To czemu nie zabrano go do kostnicy? Przecież tu jest za gorąco, ciało zacznie się rozkładać. Już chyba zaczęło – dodał po chwili, zerkając w stronę trumny.
- No wie pan? – oburzył się nagle starszy mężczyzna, stojący nad denatem. – Tak bez nocnego czuwania? Taka jest tradycja.
- Ale chyba minęły już dwie noce – zauważył roztropnie znachor.
- Zauważyliśmy, że odszedł dopiero wczoraj rano. – Żona zarumieniła się lekko i schowała twarz w chusteczce. – Lekarz powiedział, kiedy zmarł.
Szybko przepchnięto go do trumny, aby mógł obejrzeć ciało, choć tak naprawdę nikt nie wiedział po co. Starał się zachowywać uprzejmie, ale jednocześnie nie nachylać zbytnio nad trumną. Smród i z tej odległości był nie do zniesienia. Poza tym, widok rozdętych i ciemno-sinych już zwłok, sprawiał, że śniadanie podjeżdżało mu do gardła. W pokoju panował taki upał, iż Antoni nie zdziwił się nawet, że proces gnilny był znacznie posunięty.
- Skoro nie mógł go pan uratować, może mógłby pan sprawić, żeby jego ostatnia podróż była udana – zaskrzeczała jakaś starowinka.
- Nie rozumiem – powiedział, pierwszy raz szczerze.
- Na pewno jako cudotwórca, zna się pan na tych sprawach – rzucił ktoś inny.
- Nie jestem księdzem… - bronił się.
- To może chociaż – odezwała się żona zmarłego – mógłby pan sprawić, że będzie… piękniejszy.
- Proszę go oddać do kostnicy, tam o to zadbają. Już mówiłem, że tu jest za gorąco i ciało…
- Przywraca pan ludziom wzrok, słuch, leczy umierających. Czy nie może pan w takim razie naprawić jego ciała, aby wyglądało tak jak wcześniej? – błagała.
- Słyszałam, że uleczył pan poparzonego chłopca, naprawił jego skórę, czy to nie to samo? – zaatakowała starowinka.
- Nie sądzę… - próbował cofnąć się do drzwi, ale żałobnicy napierali coraz bardziej. Ktoś trzymał za ręce, inny ciągnął w stronę ciała. Nie może go dotknąć. Czuł, że jak tylko zbliży się do trupa, zwymiotuje bezczeszcząc zwłoki, czego mu już nie wybaczą. Nieboszczyk napawał obrzydzeniem i lękiem. Uzdrowiciel stawiał opór, ale wszystko na nic. Byli silniejsi. Szum głosów narastał, powietrze gęstniało, a ręka Antoniego znalazła się na czole nieboszczyka. Zawartość żołądka podjechała mu do gardła, lecz opanował się. Wiedział, że nie wybrnie tak łatwo. Pomyślał, że odstawi jak najszybciej swoją szopkę i ucieknie.
- Potrzebuję ciszy, muszę się skupić – szepnął, walcząc z mdłościami. Zebrani odsunęli się kilka kroków i zamilkli jak na rozkaz. Antoni zamknął oczy, aby oddalić obrzydliwy widok, co odebrano jako oznakę najwyższego skupienia i zaangażowania. Nie potrafił się skoncentrować, medytację co chwilę przerywały dziwne myśli, przeszkadzał smród buchający od zwłok. Nie wiedział czy stał tam minutę, czy pół godziny. Poczuł, że udało się, choć tak naprawdę za bardzo się nie starał. Zawsze czuł, kiedy odniósł sukces. To część daru. Otworzył oczy. Zobaczył brązowe źrenice. Osunął się na podłogę.
Musiał być nieprzytomny tylko kilka sekund, bo zebrani jeszcze niczego nie zauważyli. Pochylali się nad nim, a nie nad trumną. Zerwał się na równe nogi i ostrożnie spojrzał na mężczyznę. Pozostali podążyli za jego wzrokiem. Może nie wypiękniał, nadal był rozdęty i siny, ale mrugał oczami i próbował coś mamrotać. Pac. Pac. Kolejne dwie osoby zemdlały. Antoni patrzył z niedowierzaniem na swoje ręce – cud.
Chwycił zmartwychwstałego pod ramiona i pomógł wygramolić się z pudła. Reszta stała w bezpiecznej odległości, niektórzy cucili żonę denata. Nikt jeszcze nie wierzył w to, co się stało.
- Jak się pan czuje? – zagadnął po chwili Antoni. Zamiast odpowiedzi otrzymał niewyraźne rzężenie i potok śliny.
- Karol! – Kobieta rzuciła się na męża. Za nią podążyła reszta i już chwilę później niedawny nieboszczyk siedział w fotelu, przykryty kocem i w otoczeniu rodziny. Cudotwórcę wynoszono pod niebiosa i wtykano do kieszeni zaskórniaki pochowane w mieszkaniu. Sam zmartwychwstały chyba za bardzo nie wiedział, co się stało - czy żyje, czy też nie i gdzie się właściwie znajduje.
Tego dnia Antoni został bogiem.
Maria Walewska obmywała ciało męża z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Delikatne ruchy zostały zastąpione przez coraz mocniejsze szarpnięcia. Pumeks wrzynał się w ciało Karola, gęsty płyn do kąpieli obmywał skórę, a smród wydobywający się z jego wnętrzności nadal był smrodem. Niespotykana euforia spowodowana cudownym powrotem męża, po kilku dniach zmieniła się w radość. Nadgniłe powłoki ciała były nieprzyjemne w dotyku i napawały obrzydzeniem. Odór był nieprzemijający, niepokonany i niezmywalny. Idąc spać, odwracała się do męża plecami i zatykała twarz poduszką. Lepiej umrzeć zaduszoną przez pościel, niż smród. Karol nie był już zresztą Karolem. Coś widocznie poprzestawiało mu się w głowie, lub, jak twierdził Antoni, tkwi jeszcze w szoku pośmiertnym. Wprawdzie odzyskał mowę następnego dnia po wskrzeszeniu, rozpoznawał ludzi i miejsca, ale mówił od rzeczy. Nawet po weselu Wieśka, sąsiada z góry, był w lepszym stanie. Teraz siedział skulony na tapczanie z wieczną strużką śliny, cieknąca po brodzie.
Maria nie mogła jednak powiedzieć choćby słowa skargi. Stał się przecież cud, odzyskała męża. Powinna się cieszyć, być wdzięczna. Ale za co? Po śmierci Karola znalazła się w centrum uwagi. Przychodzili znajomi, rodzina. Pomagali, współczuli. Przez jakiś czas mogła pobyć męczennikiem, otrząsnąć się i żyć dalej. A tak, dostała pod opiekę ciało wypełnione gazami gnilnymi, a pozbawione osobowości. Powinna dziękować za cud. Wcześniej mogła chociaż popsioczyć na służbę zdrowia, na los, Boga, cudotwórcę. Teraz zagryzała zęby w uśmiechu i musiała się starać, aby nie przypominał grymasu. Nie miała prawa się martwić i narzekać.
Czemu w Biblii nie wspomnieli, że wskrzeszeni tak naprawdę nadal byli martwi? Czy Łazarz prowadził później normalne życie? A może to wina cudotwórcy? Pewnie zrobił coś źle, w końcu nie miał wprawy we wskrzeszaniu. Jeśli spieprzył sprawę, to niech teraz naprawia, pomyślała.
Od kilku dni Antoni żył jak król. Sprawa trafiła do mediów, lekarze potwierdzili cud – martwy ożył. Zapraszano go na wykłady, prelekcje, wywiady telewizyjne. W przyszłym tygodniu miał lecieć do Paryża i Barcelony. Młodą asystentkę zamienił na młodszą, samochód na jacht, a wynagrodzenie na dziesięć razy większe. I to wszystko w kilka dni. Kolejny cud.
Żona Walewskiego prosiła o spotkanie. Bardzo dobrze, społeczeństwu spodoba się, że odwiedza swojego pacjenta. Szczerze mówiąc, powinien był wpaść na to sam… Tak czy inaczej, musi go odwiedzić jeszcze przed wyjazdem.
Drzwi otworzyła uśmiechnięta Walewska. Antoni drgnął na widok wyszczerzonych zębów. Natychmiast poznał nieudolne udawanie szczęścia, które często widział w lustrze.
- Niech pan na niego spojrzy – złapała go za łokieć i pociągnęła do pokoju. Pan Karol siedział przy oknie i obserwował ulicę. – Siedzi jak kłoda, nie wie, co się dookoła dzieje i wie pan co? On wcale nie chce wiedzieć! – powiedziała z wyrzutem.
- Nie rozumiem…
- Coś musiało pójść nie tak. On niby żyje, ale jest nieobecny, a kiedy już kontaktuje, zachowuje się jak dziecko.
- To z czasem minie. Zapewniam panią – powiedział pewnym głosem Antoni, starając się nie wdychać smrodu wypełniającego mieszkanie.
- Skąd może pan wiedzieć? Przecież to jedyny znany przypadek wskrzeszenia od czasów Biblii! Niech pan nie udaje, że wie, jak to przebiega, bo guzik pan wie! – krzyczała. Walewski niewzruszony wyglądał przez firankę. Chyba naprawdę odpłynął. Antoni musiał się ratować. Przecież odniósł sukces, wskrzesił człowieka. Nie może pozwolić, aby ta kobieta wszystko popsuła.
- Proszę posłuchać – rzekł spokojnie. – Powinna się pani cieszyć, pani mąż żyje. A jego chwilowa niedyspozycja z pewnością minie. Chwileczkę… - podszedł do mężczyzny i pomógł mu wstać, ledwo powstrzymując wymioty. – Jak się pan czuje?
W zamian otrzymał tylko dziecięcy uśmiech, makabryczny na sinej, rozdętej twarzy.
- Widzi pani, jest szczęśliwy – powiedział szybko, widząc otwierające się już usta kobiety. – A teraz niech pan przejdzie kilka kroków. – Pchnął go do przodu, na co Walewski o mało się nie przewrócił. – Nadal występuje lekka niekoordynacja, ale wszystko wraca do normy, widzę postęp.
- Ale… - zaczęła, ale Antoni nie dawał jej dojść do słowa.
- No, ale oczywiście z chęcią pomogę państwu jeszcze raz – uśmiechnął się promiennie. – Jestem w końcu cudotwórcą.
Posadził pacjenta na krześle i położył ręce na opuchniętej głowie. Poczuł niebezpieczne rewolucje w żołądku. Starał się skupić z całych sił. Ponownie zamknął oczy, tym razem, aby nie wiedzieć powątpiewającej miny kobiety. Czuł, że nic z tego nie będzie, ale trzeba było odegrać scenę, jak w dobrym teatrze. Napinał się, jęczał, mamrotał przez dobre dwadzieścia minut. Kiedy czuł, że dłużej nie wytrzyma zapachu zgniłego mięsa, odsunął się i zmusił do uśmiechu.
- Wszystko będzie już w porządku. Niech mi pani zaufa, jestem przecież cudotwórcą. – Wypiął dumnie pierś i jak najszybciej opuścił mieszkanie.
Maria spojrzała powątpiewająco na męża. Nie zmienił się nieprzytomny wzrok, ani tępy wyraz twarzy. Nagle, na ulicy rozległ się potworny hałas. Kobieta doskoczyła do okna i zobaczyła rozsmarowane na asfalcie ciało uzdrowiciela. Niebieski mercedes zatrzymał się dopiero na latarni, kilkanaście metrów dalej. Krzyczeli ludzie, już słychać było odgłos nadjeżdżającej karetki. Karol stanął obok żony i z przerażoną miną wskazywał na plamę krwi przed blokiem. Oczy dziwnie się powiększyły, a z ust wydobywało się dziecięce pochlipywanie.
- Nie martw się. Zaraz zmartwychwstanie. W końcu to cudotwórca.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Berserkerka · dnia 25.01.2011 10:29 · Czytań: 1056 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: