Cztery ściany, cztery okna - idealne stanowisko obserwacji.
Przez lekko uchylone żaluzje wynurza się korek samochodów, a po drugiej stronie ulicy widnieją obrośnięte bluszczem drzwi Gingerbread Northern Ireland. Przed szarą kamienicą, naprzeciwko okien mojego domu, często zatrzymują się taksówki, z których wysiadają hałaśliwi ludzie. Kilka chwil później palą papierosy, siedząc na kanapie. Ich rozmowie towarzyszy wyraźna gestykulacja, kiedy to z ręki do ręki podają sobie pachnące świeżą farbą banknoty. Kosz na śmieci wymienia zawsze ta sama osoba – zgrabna brunetka, nosząca wisiorek w kształcie jajka. Jasna firanka, zdobiąca kuchenne okno, tańczy, odbijając się od szkła. Brunetka otwierając lodówkę, podciąga spodnie, wyciąga jogurt i znika.
Pięćset trzydziesty dzień pobytu w Belfaście. To miasto jest dzbanem, otoczonym przez szmaragdowe pasmo gór. Gdy zanurzy się w nim usta i zacznie pływać z twarzą wzniesioną w stronę nieba, nie zwraca się uwagi na wiejący w oczy piasek. Świat wokół to rozchylone skrzydła kamienic. Wychodząc na ulicę, z każdym krokiem uświadamiam sobie, że idę. Wbijam się w terytorium nie mojego miejsca i, dotykając nagrzanego asfaltu, wyczuwam w powietrzu kurz.
Wczoraj słyszałam kruka. Skrzeczał jak moje płuca, a jego ciało przypominało korpus średniowiecznego rycerza. Głębokie, gardłowe krakanie wzbudziło we mnie lęk i nie bez przyczyny pomyślałam o mewach, które każdego ranka zlatują się na poddasze domu. Istniejemy zależne od siebie. Nie potrafiłabym wstać o świcie bez uprzedniego usłyszenia ich śpiewu, one natomiast nie miałyby możliwości zaprezentowania wybitnie osobliwego trelu, gdyby nie znalazły w mojej osobie wiernego słuchacza. Nauczyłam się naśladować ich głos i czasami wydzieram z zakamarków ciała mewie pomruki.
Moje mewy można spotkać jedynie na samym końcu nieba nad University Street, krzyżującej się z Ormeau Road. Tam wspomnienia są jak wybijany w nocnym autobusie rytm „We will, we will rock you”.
Co było dalej?... Zapłaciliśmy po funcie za przejażdżkę. Dudniąca skrzynia wypluła nas z siebie. Nas – niedbających o własny los tego wieczoru. Bez celu, a może właśnie wręcz przeciwnie, wtoczyliśmy się na miejsce, gdzie królowała głośna muzyka. Co jeszcze mogliśmy zrobić? Wsłuchaliśmy się w syk otwieranej puszki z piwem, a parę sekund później poczuliśmy przelotną pieszczotę w przełyku. Kim jesteśmy? Polską, Młodą Inteligencją zarabiającą funty na zachodzie? Impreza wyglądała na zjazd kelnerów, pomywaczy, kucharzy, obsługi lokalnych dyskotek, sprzątaczek i magazynierów. W naszym tłumie słyszy się tylko strzępy myśli. Jakbyśmy byli urwanym w połowie zdaniem.
Wśród wrzawy ktoś nagle powiedział, że czas zapierdala. Rozśmieszyło mnie to. Przyznając mu rację, poczułam, jak upływa ze mnie energia. Zaczęłam zastanawiać się, która z rzeczy dziejących się tu i teraz, będzie mieć wpływ na to, co wydarzy się w przyszłości. Najszybszą odpowiedzią, jaka przychodziła mi do głowy, był fakt, iż moim życiem rządzi przypadek. Jestem zwykłym kobiecym ciałem tułającym się bez żadnego logicznego wytłumaczenia. Rzucono mnie w wir kolejnych dni do przeżycia i jedyne, co mogę zrobić to podejmować próbę bycia pokornym człowiekiem... i cieszyć się z tego, że oddycham.
Świst powietrza, taniec.Tyle pamiętam.
Zegar wybił piątą rano, a taksówka tonęła w strugach ulewy.
***
Dzisiejsze popołudnie rozpoczynam od życzenia:
- Stoliczku nakryj się! Poproszę trzy piwa i paczkę papierosów.
Dzień na kacu jest jak przerwana w połowie wstążka. Skleić ją może jedynie złocista ciecz piwa. A gdy już następuje scalenie, wraca się do punktu wyjścia - narodzin niechcianego ja, do którego czuje się niezrozumiałą miłość. Chyba zabraknie mi odwagi, żeby wyjść do miasta. Niebo przybrało kolor szkolnego mundurka, a przezroczyste krople deszczu, podobne do pcheł, podskakują w gęstej sierści powietrza. Tupot armii mokrych kul, wyraźnie daje do zrozumienia, że powinnam zostać w domu. Wszystko, co jest mi potrzebne do przeżycia dnia, znajduje się w zasięgu wzroku: puszka z piwem i 10 LM’ów Light.
Chyba właśnie wczoraj próbowałam prześcignąć słowa; tymczasem nawet nie dorównałam im kroku. Siedząc w fotelu w obcym pokoju, w mieszkaniu gdzie odbywała się impreza, na półce z książkami znalazłam „Komu bije dzwon” Hemingwaya, „Sto lat samotności” Marqueza i słownik polsko – angielski, w którym znalazłam list.
„ Przyjacielu!
Pamiętasz chłopaka piszącego wiersze przy świeczce w Bieszczadach? Wtedy rozbiła się jedyna butelka wódki.
Ciągle zastanawiam się nad tym, który z nas najbardziej przykładał się do rąbania drewna?
Pamiętasz te wspaniałe sny o dziewczynach, które zawsze i wszędzie mają ochotę na seks z Tobą? Rankiem budziliśmy się w oparach przymrozku. Piec znużony naszym niedbalstwem przestał oddychać.
Wiem... Nic nie pamiętamy! Kiedyś, przyjacielski uścisk dłoni był dla nas magią.
Gdy wrócę (na dwa tygodnie, nie dłużej), odbędzie się rytuał krótkiego spojrzenia sobie w twarz, a gdy już opadną emocje towarzyszące przywitaniu, porozmawiamy o naszych planach (rzec by można - politycznych: trzyletnich, pięcioletnich). Kolejny raz będziemy zapewniać się, że każdego dnia staramy się zostać wyborowymi snajperami, aby perfekcyjnie ustrzelić swój cel.
Słyszy się coraz głośniej świat, choć słuch już mamy nie ten sam, co kiedyś. A to, co było kiedyś, było i zawsze.
Mój drogi przyjacielu. Ja nie wspominam. Choć, być może, przydałaby się tłusta łza na otarcie łez.”.
Jestem złodziejem cudzych listów! Czuję się bezkarnie, a co za tym idzie, jak wolny człowiek.
Wyglądam przez okno swojego pokoju. Mężczyzna w okularach zamyka drzwi Gingerbread Northern Ireland. Przypominam sobie listy do znajomych, które pisałam piętnaście lat temu. Papier przyjął wszystkie moje nastoletnie problemy; od złamanego paznokcia, po złamane serce. Listy zakopałam pod drzewem w sadzie rodziców mojej przyjaciółki, a ona zakopała swoje. Ten akt był czymś w rodzaju próby spojenia się ze światem przyrody i świadectwem przygotowywania siebie do śmierci. Dziś powtórzę śmiercionośny rytuał.
Wybiegam na śliską ulicę. Nie wchodzi w rachubę spacer z popsutym parasolem pomiędzy pełzającymi po chodniku perłami deszczu i minięcie całego miasta: kobiet z pieskami, pijącą tanie piwo z Winemarku młodzież i panów w ciemnych marynarkach. Nie zamierzam dotrzeć do portu, gdzie dumnie stoją dwa mocarne żurawie Tytanica. Wystarcza mi świadomość, że tak samo jak one, przyczyniam się do czyjejś śmierci.
Skręcam list w rulon, jak broszurkę otrzymaną na mieście i wrzucam go w otwór kanału ściekowego.
Nikt mnie nie widzi.
Wracam na poddasze. Zamykam za sobą drzwi pokoju. Czekam na sen, mewy już dawno śpią.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt