Właściwie bardzo dobrze żyło mi się z ludźmi. Nie każdy z Nas ma takie szczęście - Oni są w większości bardzo przesądni i nieufni. Może dlatego, że nie mają instynktu, który wskazywałby im jasne rozwiązania. Nawet wewnątrz stad zachowują się jak obcy. Owszem, są ciekawi nowości, dzięki temu w największym stopniu doprowadzili do takiego rozwoju świata, ale jeśli tylko pokażesz Im, że jesteś inny, nietypowy, zaczynają się schody. W swoich odkryciach szukają podobieństw do siebie, a nie zachwycają Ich różnice. Słyszałam, że są stworzeni na obraz boski i uważają człowieczeństwo za doskonałość. Ładna mi doskonałość - przy takim wielkim mózgu mieć tragicznie ograniczone zmysły. Nie dość, że liczebnie (bo tylko pięć, odbierających podstawowe bodźce, wyłącznie fizyczne, z naciskiem na brak zmysłu syntezy i analizy, pozwalającego na wyciąganie wniosków z odbioru pozostałych wrażeń, jeszcze się cieszą, że jest ich na tyle, by dzielić na pośrednie i bezpośrednie...), to jeszcze jakościowo... Nie, nie uważam, żebym była lepsza. Oni SĄ wielcy, o ile dociera do nich to, że nie są najlepsi, a poznanie specyfiki gatunku pozwoli im na wpasowanie się w całość, jaką jest świat. No i zrozumienie, że tylko świat jest pełną doskonałością w swojej różnorodności.
Widziałam nieraz, jak są traktowani moi Bracia. Pomijając tych szczęśliwców, którzy są wyjątkowo podobni do psów- uważanych po prostu za zwierzęta nieprzeciętnie inteligentne. Mała sąsiadów z dołu, na przykład była sympatyczna, choć hałaśliwa. Ich też lubiłam. Wiele rzeczy rozumieli, choć oczywiście zdarzało im się traktować ją "z góry". Mrugała wtedy do mnie i uśmiechała się pełną gębą. Jej "właściciele" (nawet oni nie uniknęli nazywania się tak...) byli już starzy. Właściwie, odkąd ich pamiętam, a mieszkałam tam dziesięć lat, starzeli się z dnia na dzień. U ludzi starość jest straszna. Żyją bardzo długo, ale gdzieś po dwóch trzecich tego okresu zaczynają tracić sprawność fizyczną, zwłaszcza pokolenie moich sąsiadów - jeszcze niezakonserwowane żywieniem jak następujące po nich i już nie tak zahartowane w trudnych sytuacjach, jak ich rodzice. Mieli po sześćdziesiąt lat, dreptali sobie do parku, z parku, na targ, z targu, do sklepu, ze sklepu. Lubiłam ich obserwować, może była w tym jakaś chora fascynacja odchodzeniem, kiedy gapiłam się, jak z dnia na dzień się kurczą i marszczą. Gdy ja będę w takim stanie, czyli pewnie już niedługo, będę wiedziała, że zbliża się koniec. Pozałatwiam swoje sprawy, pozamykam wszystko. Może ucieknę, właściwie na pewno ucieknę, jeśli zdarzy się to przy pełni, a podobno tak jest najczęściej, że stary organizm którejś przemiany nie wytrzymuje. Póki co, często zdarzało im się powiedzieć do mnie "dziecko", choć byłam w ich wieku i wyglądali, jakby mieli ochotę pogłaskać mnie po głowie. Może coś czuli, bo przecież nie mogłam wzbudzać uczuć opiekuńczych w ludziach, którzy byli ode mnie o tyle mniejsi. Nawet on nie sięgał mi do ramienia, a co dopiero ona, która w młodości już była malutka, a teraz całkiem się zasuszyła.
Mieszkam nad nimi i słyszę ich codziennie. Nawet nie muszę się wysilać, bo są obydwoje trochę głusi. Rozróżniam prawie każde słowo, więc wiem, że kłócą się o bzdury i godzą szybko. Zresztą - iskrą zapalającą jest zawsze ona, on jedynie, jak kiedyś ze śmiechem mi powiedział, przez czterdzieści lat bycia razem nauczył się odpierać ataki, a nie tylko robić uniki - tak podobno szybciej atmosfera się oczyszcza. Nie wiem, nigdy nie próbowałam się z nikim po prostu kłócić. Zawsze były to wielkie walki i kończyły się tym, że pokazywałam im drzwi. Faceci są tchórzliwi.
Kiedy się śmieją, nadal mam wrażenie, że są młodzi i w pełni sił. Śmieją się cały czas, poza chwilami spięć. Wtedy śmieje się też ich mała Mufat, której oni nie słyszą. W takich chwilach czuję się samotna. Czasem schodzę do nich, żeby pożyczyć coś zupełnie mi niepotrzebnego. Nie pożyczają, dają mi. Nie ważne czy chodzi o pieniądze, mąkę, cukier, czy młotek. Oczywiście - chcę im to wszystko oddawać, ale śmieją się ze mnie. A mi wystarczy, że otwierają drzwi, uśmiechają się, Mufat pozdrawia mnie całym ciałem. Czasem słyszę zaproszenie do środka. Nie wchodzę. Boję się, że się rozkleję, a wtedy wiem, nie rozpłaczę się, tylko zacznę skamleć. To niesmacznie brzmi.
Cały czas tęskniłam za stadem, tylko nie wiem, za jakim właściwie? Na ludzkie nie mam szans, Oni mnie nie zaakceptują. Im trudno polubić kogoś, kto ma inny kolor skóry, a co dopiero kogoś takiego, jak ja.
No, chyba że mężczyźni w sile wieku, tylko że mi nie zależy na facecie, który akceptuje moją "inność" w łóżku, a podczas pierwszej pełni ucieknie, bo nie będzie gotowy. Dwadzieścia pięć dni to za mało, by ich przyzwyczaić do tej myśli. Ich problem polega na tym, że od razu chcą mieszkać z kobietą, zanim jeszcze ją dobrze poznają. W moim przypadku to przeszkoda nie do pokonania...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 28.01.2011 11:24 · Czytań: 3172 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: