Sztuka pisania listów według Atty Lavi'ego - i was david bowman - i was david bowman
Proza » Inne » Sztuka pisania listów według Atty Lavi'ego - i was david bowman
A A A
- Wiesz, że odkąd tu jesteś, mleko nigdy nie kwaśnieje, a cielaki rodzą się zawsze zdrowe?
Loka Mitterhorn leżała naga, z rozrzuconymi na poduszce kruczoczarnymi włosami i oglądała przybrudzone paznokcie.
- To chyba dobrze, prawda? - spytał Atta, położył się obok i pocałował delikatnie twardą brodawkę jej małej piersi. Spytał:
- Pojedziesz ze mną do cyrku? Wszyscy chyba jadą. Będą lwy, które skaczą przez ogień i słonie, które siadają. Ponoć są też klauni, którzy mają ogromne stopy i nosy w kształcie pomidorów! Mają też koszulki w czerwone pasy...
Loka zdawała się nie słuchać jego propozycji.
- Nikogo nie pogryzł nigdy bezpański pies, bo nie ma tu bezpańskich psów - kontynuowała, wciąż oglądając paznokcie.
Nagle rzuciła ręką o posłanie, usiadła i popatrzyła na swoje łono.
- Żadna z dziewcząt nie ma tutaj włosów na udach, Atta. I wszystkie mamy tam równe trójkąciki i takie same małe, sterczące piersi!
- ...linoskoczkowie mają obcisłe stroje, klaszczą w dłonie równocześnie i robią różne niebezpieczne ewolucje kilkanaście metrów nad ziemią wysypaną z trocin!
Loka włożyła dłoń między nogi, podniosła się i spojrzała na mały palec. Nie rozumiała, dlaczego jest przybrudzony krwią.
- Magiku! Nie słuchasz mnie i… – zaczęła wystraszona, ale Atta zerwał się gwałtownie z posłania, spojrzał na nią i położył palec na ustach.
- Zaczekaj – powiedział szeptem. – I nie odzywaj się.
Szybko narzucił na nagie ciało chłodny szlafrok i zniknął za zasłoną.
- Możecie wejść – rzucił w kierunku wejścia.
- Atta! Atta!
Dwóch dziesięciolatków, Hyży i Rączy, wbiegło gwałtownie do namiotu.
- Tak proszę mnie nie wbiegać, panowie! - krzyknął i usiadł przy stole. - No dobrze. O co chodzi?
Bliźniacy zaczęli się przekrzykiwać, po czym wyrzucili razem:
- Bo spytaliśmy jednej z sióstr Buffor, Tchórza, ile dziewczęta mają dziur?!
Wyższy, Rączy, szturchnął mniejszego ze złością. Ten się obruszył i wytarł zasmarkany nos w rękaw.
- Głupi jesteś! Dziura to jest w ziemi, prawda, Atta? - zapytał.
- No tak.
Hyży zapienił się.
- Dobrze! - poczerwieniał. Wziął głęboki oddech i zaczął:
- No to my ją spytaliśmy, ile dziewczęta mają dziu... jam… tego... czeluści? I ona najpierw spytała, czy wszystkie dziewczęta? Kiedy powiedziałem, że tylko jedna, to ona powiedziała, że dziewięć.
Atta spojrzał na chłopców uważnie.
- Hyży? Nie myślisz, że jesteście trochę za mali, żeby o takie rzeczy pytać? - zapytał i uśmiechnął się.
Rączy nie wytrzymał.
- Bo Rosomak powiedział, że "pochędożka" to prosta sprawa! Byle tylko trafić w odpowiednią dziu... jam… czeluść! To od razu chcieliśmy spytać, ile tych czeluści jest, bo Hyży umie liczyć tylko do sześciu konwi mleka, albo do ośmiu jodeł, co rosną u nas za domem.
Atta zaśmiał się głośno, co sprawiło, że Hyży zaczął płakać, a Rączy chwycił brata uspokajająco za rękę. Atta popatrzył na wyższego.
- Na razie traktujcie to jako zagadkę, dobrze?
- Dobrze! – krzyknęli jednocześnie.
- Podpowiem wam jednak, że Tchórzowi chodziło też o dziurki w nosie, otwory w uszach, usta i oczy.
Bliźniacy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Rączy zastanowił się nad czymś głęboko i spojrzał na brata.
- Trzeba będzie przeliczyć jeszcze raz, Hyży.
- Dzięki, Atta! - krzyknęli razem i wybiegli z namiotu. Kilka sekund minęło, zanim zza zasłony oddzielającej sypialnię Atty, wybuchł dziewczęcy śmiech. Magik uśmiechnął się także i rzucił do kochanki:
- Nie śmiej się, Loko Mitterhorn.
Ale sam zaniósł się śmiechem. Odsłonił kotarę i popatrzył na nagą, leżącą dziewczynę.
- To ile mam tych otworów, Atto Lavi?
- Ty cała jesteś jak otchłań, dziecko.
- Nie mów tak! Krwawię, Magiku – powiedziała nagle ze łzami w oczach. – Krwawię stamtąd…
Pogłaskał ją po głowie, uśmiechnął się i powiedział:
- To znak, że jesteś już kobietą, Loko Mitterhorn.



Zdarzyło się to w państwie Myanmar, w małym miasteczku bez nazwy. Żył tam kiedyś i tworzył swą sztukę młody Atta Lavi, zwany przez wszystkich Magikiem z Mandalay. Mieszkał sam pod niewielkim namiotem, zapraszając czasem sąsiadów na pełne tajemnic przedstawienia.
- Atta! Atta! – wołały dzieci, kiedy tylko pokazywał się na ulicy. – Pokaż nam! Jak zawsze, drogi Atta!
Lubił je. Dlatego zawsze wtedy przystawał i gromadził na chwilę dzieciarnię wokół siebie. Krzyżował ręce na piersiach i szeptał kilka niezrozumiałych słów. Wtedy zapadała cisza. Przestawał wiać wiatr, na drzewach zastygały liście, ludzie zatrzymywali się w pół kroku, a słońce na chwile przestawało płynąć po niebie. Lekki ból głowy mówił mu, kiedy ma przestać.
- A teraz landrynki – mówił, kiedy świat na powrót zaczynał kontynuować swój ruch i częstował dzieci miętowymi cukierkami. Potem Atta szedł do sklepu po kilka arkuszy czerpanego papieru ouro i włoskie, brązowe koperty, które Rosomak dostarczał z portu tylko dla niego.
Atta Lavi umarłby z głodu, gdyby nie pisał ludziom listów.

- Żeby tam było, że tęsknota mnie zżera, czy coś… - Stary Gando podrapał się pod czapką. – Że mi go strasznie brak jest.
- Napiszę, że z utęsknieniem patrzysz przez okno i wypatrujesz go każdego dnia.
- O, właśnie! Że wypatruje i że zżera tęsknota! Ty to masz łeb! Że zżera… - posmakował słowo. – Dobre. Ha!
Gando Wilk klepnął się po udzie wzniecając chmurę białego pyłu. Atta przestał kaligrafować i z cierpliwością popatrzył na piekarza.
- Gando… - powiedział. – Piszemy list do Nieba, do twojego psa, którego rozszarpały dziki zeszłej zimy. A w Niebie nikt nie mówi, że coś kogoś zżera. Chciałbyś, żeby Drago, łkając nad wiadomością od swojego pana, nagle trafił na to, że coś cię zżera? Żaden pies, nawet twój Drago nie ma zbyt bystrego umysłu i mógłby zrozumieć to pochopnie.
- Aaa… - Gando udawał, że zrozumiał. - Że coś mnie się dzieje złego czyli?
- Na przykład, Wilku.
Piekarz zastanowił się chwilę, podrapał pod czapką i gwałtownie klepnął się w udo wzniecając znów chmurkę mącznego pyłu.
- Ha! Racja! – wykrzyknął. – Masz ty łeb, Atta. To, że nie zżera! Za bardzo by się martwiło stare biedaczysko. A ja nie chcę, żeby się martwiło.
- Właśnie.
- Dobra. Mąka czeka. Przeczytaj całość.
Gando Wilk poprawił się na stołku i zatarł w podnieceniu ręce. Magik z Mandalay uśmiechnął się, westchnął i odłożył pióro. Przeczytał.

„Ukochany Drago!
Z ogromną radością przeczytałem Twoją odpowiedź na mój ostatni list. Nie chcąc być dłużnym, czym prędzej siadłem do naszego stołu, pod którym kiedyś lubiłeś się wylegiwać i zabrałem się do pisania do Ciebie, do Nieba.
W tygodniu nic się nowego nie wydarzyło. Choć zaraz jakoś po niedzieli wzięło mnie lekkie przeziębienie i piekarnia przez dwa dni była pod skrzydłami moich synów. Trochę szkoda, bo koło przy strumieniu trzeba było naprawić, a sam wiesz, że synowie moi mają po dwie lewe ręce. Biegaliby tylko za dziewczętami. Zresztą wcale się nie dziwię. Rosną już chłopcy i tylko patrzeć jak pójdą na swoje.
Wczoraj poszedłem do Lali Wilczycy i, jak co tydzień, położyłem na kamieniu dwa goździki. Zima już za nami, ale chłód jeszcze daje znać o sobie. Mam nadzieję, że Lala ma tam ciepło w Niebie.
Pisałeś, że mignęła Ci gdzieś tam, wśród niebieskich łąk, ale było to tak szybko, że zanim się spostrzegłeś, znikła wśród anielskich chórów. Ponoć wszyscy tam gromadzą się i śpiewają pieśni, czy to prawda? Lala zawsze lubiła śpiewać, a ja lubiłem jej słuchać. Pisałeś, że była ubrana na biało i uśmiechała się. Jakże się cieszę, że Lala jest szczęśliwa.
Powoli będę kończył pisanie, bo trzeba jeszcze rozwieść wozy z mąką i przygotować młyn na jutrzejszy dzień. Mam nadzieję, że jesteś w dobrym zdrowiu i biodro Ci już nie dokucza, jak za życia. Z utęsknieniem będę czekał na rychłą odpowiedź od Ciebie.
Twój na zawsze
Gando
PS. Tęskno mnie do Ciebie, Drago. Wiem, że już nie przybiegniesz do mnie z merdającym na wszystkie strony ogonem, ale codziennie rano patrzę na drogę i wypatruję Twojej sylwetki tam, koło tych wierzb. Synowie się ze mnie śmieją, ale mnie tak jest dobrze wiedzieć, że gdzieś tam jesteś.”

Piekarz wstał. Uważnie patrzył na to, jak Atta delikatnie składa zapisaną starannym pismem kartkę, potem jak wsuwa ją do koperty i zwilżonym językiem zakleja.
- Wyślę ci to jutro rano, Gando, bo dziś jest już za późno. Poza tym…
- Wyślesz, kiedy będziesz miał czas, Magiku – przerwał mu cicho piekarz.
- …poza tym dziś jeszcze przychodzą dziewczyny od pani Spowley Buffor – kontynuował Atta. – Chyba kochają się w tym samym chłopcu i chcą, by wybrał, z którą chce jechać za miesiąc do cyrku.
Gando patrzył na niego uważnie i uśmiechnął się.
- Ty naprawdę jesteś czarodziejem, Atto z Mandalay. Prawdziwym czarodziejem. Nie takim, co wyciąga z kapelusza różne rzeczy. Nie… Ty robisz cuda, Atta. Prawdziwe cuda…
Magik wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie.
- Drago się na pewno ucieszy. Dobra. Leć do pracy. Nie musisz mi płacić, Gando. Ostatnio zapłaciłeś za dwa listy i jeszcze mi zostało.
Piekarz uścisnął mocno wyciągniętą dłoń i skierował się do wyjścia.
- Starszy przywiezie ci potem kiełbasy i suszonych grzybów – powiedział znikając z namiotu.
Atta Lavi uśmiechnął się. Mógłby się założyć, że Gando Wilk oprócz jedzenia dołoży jeszcze kilka ciężkich monet i butelkę czerwonego, kwaśnego wina.
Popatrzył na leżącą brązową kopertę. Usiadł przy stole i dopisał:
„Dla Drago, psa mieszkającego teraz w Niebie - od Gando Wilka, jego pana i najwierniejszego przyjaciela”
Wstał, podszedł do komody i otworzył górną szufladę. Popatrzył chwilę na starannie poukładane różnokolorowe koperty. Niektóre były powiązane w pęczki, a każdy pęczek listów miał swoją podpisaną przegródkę. Atta nowy list włożył do tej z karteczką: „Gando, Drago, Niebo”.
- Za trzy dni mu odpiszę. – Uśmiechnął się do siebie Atta i zamknął szufladę.


Pewnej smutnej, zimowej nocy dziesięcioletnia dziewczynka o rudych włosach imieniem Agathe wstała z łóżka i zapaliła stojącą na małym sekretarzyku lampę naftową. Z porcelanowego dzbana nalała wody do małej, emaliowanej miednicy i przemyła twarz. Z zamkniętymi oczami sięgnęła po złożony w czworo czysty ręcznik, starannie wytarła dłonie i przyłożyła go do piegowatej buzi. Lniana szmatka osuszyła skórę, ale oczy Agathe szkliły się dalej i będą szklić się jeszcze przez wiele dni. Z oparcia krzesła wzięła brązowy płaszcz, który należał kiedyś do jej matki i narzuciła go na nocną koszulę. Wiedziała doskonale, co stało się obok, w małym pokoiku za brudną ścianą. Wiedziała od dawna, że to się musi zdarzyć. Ostrożnie wzięła lampę do ręki i wyszła ze swojego pokoju boso.
- Najpierw zapalę ci wszystkie światła – szepnęła i uniosła lampę wysoko, by oświetlić mały korytarzyk. Minęła jasnozielone drzwi kierując się ku schodom, położyła dłoń na drewnianej poręczy i spojrzała w dół, gdzie w słabym blasku dostrzegła małą, skuloną postać.
- Czy to już się stało, Agathe?
- Tak, Mane.
- Nie dziwisz się, że mówię twoim językiem?
- Może trochę, piesku.
Zastanowiła się i spytała:
- Czy psy zaczynają mówić, kiedy ktoś umiera?
- Nie wiem, Agathe.
Powoli zeszła na dół i usiadła na najniższym stopniu.
- Jakie to czasami dziwne, jak rzeczy się toczą, prawda? – spytała.
- Tak, moja panno. Tak czułem – powiedział cicho stary pies i położył jej kudłatą głowę na kolanie. – Tak właśnie czułem, że stanie się to dziś w nocy. Będę ci towarzyszył, dobrze?
- Oczywiście, Mane.
W małym, piętrowym, drewnianym domku zaczęły po chwili zapalać się światła, jakby ten otwierał oczy po długim śnie. Najpierw zajaśniały blado okna na parterze, a potem, kiedy Agathe weszła na górę, zalśniły i tam. Dwa ciepłe oczka.
I zaczął padać śnieg.

Pochowała Ludwiczka płytko w sosnowej trumience, w wyprasowanej, białej koszuli, białych spodniach w kancik, lśniących pantofelkach i z drewnianym konikiem na skrzypiących kółkach. Twarde jak kamień, zamarznięte grudy ziemi waliły głucho w nieheblowane wieko i Agathe cieszyła się, że jej mały, martwy braciszek już tego nie słyszy.
- To dlatego, żeby ludzie bali się umierania w zimę – powiedział Mane.
Dziewczynka zdjęła czerwoną rękawiczkę i pogłaskała przyjaciela.
- Ludwiczek nie chciał czekać, piesku. Nie mógł.
Stali jeszcze przez chwilę, aż świeży śnieg pokrył usypany kopczyk mogiły, po czym wrócili do domu.
Potem mróz zlitował się nad zziębniętą ziemią i zaczął powoli ustępować miejsca nadchodzącej wiośnie. Z każdym dniem śniegu było coraz mniej i mniej, aż któregoś ranka Agathe zauważyła przez okno mały, nieśmiały kwiatuszek przebiśniegu. Uśmiechnęła się i przywarła nosem do szyby.
- Wszystkiego najlepszego, moja panno.
Mane wszedł do kuchni i przeciągnął się ziewając.
- Dziękuję, staruszku.
Odwróciła się do niego gwałtownie i spytała:
- Myślisz, że jestem już dorosła?
- Jesteś dorosła od chwili, kiedy wypowiedziałaś pierwsze słowo, Agathe.
- Wiosna już niedługo, Mane.
- Wiesz chyba, co to oznacza, prawda?
- Tak. Wiem – odpowiedziała dziewczynka i położyła dłoń na chłodnej szybie. – Mamy jeszcze kilka dni, może tydzień. Wyruszymy wtedy, kiedy będzie już naprawdę ciepło. Nie chcę się martwić o pogodę, bo do państwa Myanmar jest dość daleko.
Dziewczynka usiadła pod oknem. Stary pies podszedł do niej i położył się obok, kładąc głowę na jej kolanie.
- Opowiedz mi o nim, Agathe jeszcze raz. Proszę.
Zaśmiała się i przytuliła psa. Westchnęła.
- Nazywają go Magikiem z Mandalay. Tak naprawdę jednak nigdy nie mówił nic o swoim pochodzeniu. Atta Lavi – tylko to powiedział ludziom o sobie. Pozwolono mu zamieszkać w miasteczku, bo dzieci bardzo go polubiły. Potrafił robić różne zabawne sztuczki i, ponoć tak mówią, potrafił zatrzymywać czas. Rozbił swój namiot na obrzeżach miasta i tam sobie spokojnie mieszkał.
- Aż zdarzyła się ta tragedia, prawda? – spytał Mane i podniósł głowę.
- Tak. Tak mówią, że to się wtedy zaczęło. Ktoś zaprószył ogień w stodole. Było to nocą, więc zanim zaczęto gasić pożar, kilkanaście domów zdążyło spłonąć doszczętnie, a w tych domach ludzie nie zdążyli nawet się obudzić. Dwanaście osób spłonęło żywcem.
- To wielka tragedia.
- Tak. Wszyscy gasili płomienie. Atta także. To dzięki niemu reszta miasteczka nie spłonęła. Ludzie bowiem, miotali się chaotycznie z wiadrami lejąc wodę w panice gdzie popadnie. On, nie wiadomo w jaki sposób, w ciągu kilku chwil zdołał skupić uwagę i zorganizował ich tak skutecznie, że resztę domów zdołano uratować. Rozumiesz, Mane? Nagle, obcy człowiek okazał się kimś na miarę przywódcy.
- I co się potem stało?
- Nad ranem wszyscy zebrali się w spichlerzu, bo to był największy budynek w mieście. Wszyscy płakali, a szczególnie dzieci, bo kilkoro z nich straciło swoich najbliższych. Nikt nie wiedział, co robić, co powiedzieć. I wtedy wstał Atta, Magik z Mandalay. Wszyscy spojrzeli na niego z nadzieją, a on zebrał wszystkie dzieci wokół siebie i powiedział:
- Wiecie co? Dzisiejszej nocy odeszło wielu z was. Nie zdążyliście się jednak z nimi pożegnać, zatem to dobry moment, żeby zrobić to teraz. Niech każde z was napisze list do tych, co spłonęli, a ja te listy wyślę.
- Napisali? – spytał Mane.
- Tak, piesku. Tam nigdy nie zdarzyło się nic tragicznego. Może dlatego ludzie szybko chwycili za papier, ołówki i pióra i, w smutku, zrobili to, co powiedział im Atta. Sto osiemdziesiąt pożegnalnych listów dla tych dwunastu spalonych. Magik wziął je wszystkie, spakował do swojej torby i zaniósł do namiotu. Potem pożyczył konia imieniem Pian i ruszył w kierunku miasta Mandalay. Nie było go kilka dni. Kiedy wrócił, przywitano go jak najświętszą osobę w miasteczku. Dano mu nowy, o wiele większy namiot, urządzono go, regularnie przynoszono mu jedzenie i drobne pieniądze. Wszyscy mieszkańcy byli mu ogromnie wdzięczni, ale nie tylko za to, że pomagał w gaszeniu pożaru. Byli mu wdzięczni, bo, w taki dziwny sposób, pomógł im poradzić sobie ze stratą najbliższych. Wtedy zaczęto nazywać go Magikiem z Mandalay.
- I co było dalej?
- Przez jakiś czas nie działo się nic. Życie w miasteczku toczyło się swoim torem, czyli spokojnie. Wszyscy powoli godzili się z tragedią. Aż do momentu, kiedy ludzie zaczęli dostawać odpowiedzi od zmarłych. Rosomak, właściciel sklepu i punktu pocztowego nagle zaczął otrzymywać dostawy listów dla mieszkańców miasteczka. Dziesiątki różnokolorowych kopert, rozumiesz, Mane?! Okazało się, że zmarli odpowiadają. Dziękowali za pamięć i przepraszali za tak nagłe, niezależne od nich, odejście. Zapewniali, że nie cierpieli, że umarli szybko, we śnie, bez bólu. Pisali, że jest im bardzo dobrze i, że martwią się o tych, co pozostali żywi. Prosili o dalszy kontakt i obiecywali, że odpowiedzą na każdy list najszybciej, na ile odległość z Nieba im pozwoli. Każdy list napisany był inaczej i wszystkie pachniały Niebem.
Agathe zaśmiała się i podrapała Mane za uchem.
- Jak możesz się śmiać? – oburzył się pies. – Przecież to tragiczne, smutne i straszne!
- Nie, piesku. To cud.



Siostry Buffor, Tchórz i Gada były prawie jednakowe. Miały rude, kręcone włosy i takie same, błękitne sukienki.
- To jak ten szczęśliwy młodzieniec ma na imię? – spytał Atta i chwycił za pióro.
- Warkoczyk – odpowiedziały jednocześnie wesoło, ale po chwili poczerwieniały onieśmielone.
Magik uśmiechnął się i w prawym, górnym rogu kartki z czerpanego papieru ouro napisał datę.
- Jak chciałybyście zacząć?
Dziewczęta popatrzyły na siebie, po czym Gada zbliżyła usta do ucha Tchórza i coś zaszeptała.
- Ona mówi, żebyś napisał na początku „kochany Warkoczyku” – powiedziała nieśmiało Tchórz.
- Dobrze.
Atta Lavi powoli wykaligrafował wstęp i spojrzał na dziewczęta.
- I?
Gada ponownie szepnęła coś na ucho siostrze.
- Ona mówi, żebyś napisał, że podoba jej się to, że on ma takie silne ręce i że pomaga ojcu w przy bydle i że…
- A nie chciałabyś, Gada, powiedzieć mu to osobiście? – przerwał nagle Atta i odłożył pióro. – O ile wiem, jakiś przystojny młodzieniec imieniem Warkoczyk umówił się ze mną dziś na wieczór, żeby napisać list do jakiejś tajemniczej dziewczyny.
Siostry spojrzały na niego zaskoczone, ale po chwili poczerwieniały na policzkach i opuściły głowy wstydliwie.
- To nie o to chodzi, Atto – powiedziała cicho Tchórz.
- A o co?
Nagle Gada podniosła głowę i powiedziała ze łzami w oczach:
- Bo Warkoczyk nigdy ze mną nie rozmawia. Jak wracamy z odpustu, to podchodzi tylko do Tchórza, a na mnie nawet nie spojrzy. Wiem, że to dlatego, że nie jestem ładna…
- No właśnie! A ja go nie chcę, bo on cuchnie krowami – dodała szybko Tchórz i spojrzała na siostrę z wyrzutem – A ty nie płacz, bo nie jesteś nieładna!
- Naprawdę? – Gada energicznie wstała i uniosła głos. – No właśnie! A mnie to wcale nie przeszkadza, że on cuchnie tymi krowami. Dla mnie mógłby cuchnąć nawet zgniłymi jajkami, a i tak będzie mi się podobał!
Atta Lavi uśmiechnął się, sięgnął po nową kartkę i ponownie chwycił za pióro.
- Zatem napiszemy tak…

„Warkoczyku…
Pewnie nie spodziewałeś się listu ode mnie. Oczywiście, że się nie spodziewałeś. Nie zauważasz mnie przecież nawet wtedy, kiedy razem wracamy z odpustu do miasteczka, do naszych domów. Nie mam oczywiście prawa, by wymagać tego od Ciebie. Nie każdy przecież zasługuje na uwagę.
Wiedz jednak, że każdy tego pragnie. I każdy tego potrzebuje.
Jestem za bardzo nieśmiała, by podejść do Ciebie i zagadać. Kiedyś myślałam, że mnie po prostu nie lubisz. Że obraziłeś się na mnie za coś, o czym nie wiem. Ale dziś, kiedy dni mijają, ja robię się mądrzejsza i dojrzalsza i uważam już co innego.
Podobnie jest z porami roku. Kiedy mijają, świat zmienia się i dojrzewa.
Mamy wiosnę. Bazie zaczynają już przekwitać. Trawa na łąkach nabiera już tego najpiękniejszego z odcieni zieleni, a ptaki, nawet te najmniejsze i najbrzydsze, zaczynają śpiewać najpiękniej w całym roku. Zauważasz je, Warkoczyku?
Nie, ponieważ wolisz przechadzać się po łące, pilnować krów i tylko słuchać. Tylko słuchać, Warkoczyku. A wiedz, że czasami tak bywa, że nawet najbrzydszy ptaszek może śpiewać najpiękniej.
Nazywam się Gada Buffor, Warkoczyku i będę kiedyś najpiękniejszą z kobiet. Ale stanie się to tylko wtedy, kiedy jutro podejdziesz do mnie, uśmiechniesz się i powiesz:
„Dzień dobry, Gado. Czy pozwolisz, żebym odprowadził się do domu?”
Potem możesz znów przestać mnie zauważać.
Gada”

Atta złożył kartkę na dwoje i otworzył szufladę wyjmując brązową kopertę.
- Zaczekaj, Magiku! – zaprotestowała Tchórz.
- Hm?
- A o tych jego silnych rękach nie było nic. I o tym, że jej się podoba, że pomaga ojcu też nie napisałeś, Atta!
- Myślę, że jutro będzie mogła sama mu o tym powiedzieć. Prawda?
Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się.
- Nic z tego nie rozumiem, Atto z Mandalay, ale… – powiedziała cicho Gada.
- Zatem piszemy jeszcze raz! – krzyknęła Tchórz.
- Nie, siostrzyczko. Myślę, że Atta wie, co robi i ufam mu. Dziękuję, Magiku.
- Jesteś głupia – powiedziała Tchórz i wybiegła z namiotu, rzucając przez ramię zimne „do widzenia”.
Atta pochylił się nad stołem i chwycił Gadę za rękę. Dziewczyna zdawała się płakać wpatrując się w zakurzoną podłogę.
- Wcale nie jesteś głupia.
- Wiem – odpowiedziała i spojrzała na niego. Miała łzy w oczach, ale uśmiechała się. – Jestem tylko zakochana, Atto z Mandalay.
Włożył list do koperty, zwilżył językiem pasek kleju na jej krawędzi i przyjrzał się jej uważnie.
- Wiesz, co, Gada… – zaczął.
- Wiem – przerwała mu. – Sama mu to oddam.
Wstała od stołu i mocno objęła Magika za szyję.
- Dziękuję, Atto.
- Nie ma sprawy. Leć już.
Pocałowała go w policzek, chwyciła kopertę i wybiegła z namiotu.


Agathe napiła się kwaśnego, owczego mleka, zakorkowała butelkę i ostrożnie włożyła ją do plecionego z wikliny koszyka. Słońce było wysoko, ale dziewczynka wiedziała, że już od jakiegoś czasu powoli zbliża się do horyzontu.
- Teraz będziesz miał chociaż trochę lżej, Mane – powiedziała do ziewającego, starego psa i uśmiechnęła się.
- Już ci mówiłem, że wcale nie jest mi ciężko, moja panno. – Pies zdawał się być lekko urażony. Popatrzył na niebo i ziewnął ponownie. – Ludzie też tak mają, Agathe?
- Tak. Przynajmniej ja tak mam – odpowiedziała z uśmiechem i także spojrzała w górę. – Zawsze, jak patrzę w słońce, ziewam.
Westchnęła.
- Rano minęliśmy granicę państwa Myanmar – powiedziała do siebie i pokiwała głową.
Powoli i skrupulatnie zaczęła składać resztki posiłku i pakować je w odpowiednie przegródki dużego koszyka. Zgniecione kawałki gazet, w które wcześniej miała zawinięte kanapki, wrzuciła do małego ogniska i wstała. Patrzyła przez chwilę w ogień, zanim strawił papier, po czym rozgrzebała stopą żar. Następnie pochyliła się, zebrała kilka garści chłodnej, wilgotnej ziemi i zasypała dymiące szczątki ogniska.
Zaczekała jeszcze chwilę zanim ostatnia niteczka dymu rozwiała się w powietrzu, otarła łezkę z podrażnionego oka i wstała.
- Mamy jeszcze pół dnia drogi, Mane. Może trochę mniej. To tam – wskazała oddalony o kilka mil łańcuch niewysokich wzgórz. – Zaraz za tymi pagórkami jest rzeka Chindwinn. Pójdziemy wzdłuż jej brzegu tak, żeby Wysokie Góry mieć po stronie słońca. Gdybyśmy dotarli tu z rana, słońce musielibyśmy mieć z drugiej strony.
Podniosła koszyk i włożyła go do niedużego wózka. Miał drewniane kółka, dwa krótkie dyszle, a pomiędzy nimi rozpięta była uprząż w sam raz, by głowa Mane mogła tam się zmieścić.
- Jestem gotowa, piesku. O ile się nie mylę, do miasteczka powinniśmy dotrzeć przed zmrokiem.
Stary pies ziewnął trzeci raz, przeciągnął się i posłusznie włożył głowę w skórzaną obręcz uprzęży.
- Czyli stałem się koniem pociągowym, tak?
Agathe zaśmiała się.
- Nie! Raczej pięknym i rączym wierzchowcem!
Ruszyli wzdłuż linii nieznanych, kolczastych krzaków w kierunku wzgórz.


Sklep Rosomaka rósł pośrodku miasteczka. Rósł, ponieważ właściciel uwielbiał wieżyczki i, co roku, dobudowywał jedną, z każdym rokiem wyższą.
- To dlatego, bo zawsze żem chciał przemieszkiwać w zamku – mawiał tym, którzy pytali, dlaczego to robi. – Poza tym – dodawał – jest piękny ten mój bastion. Nawet, jeśli nikt nigdy nie zechce go zdobywać.
- Projekt nowej wieży? – spytał Atta zamykając drzwi. – Dzień dobry Rosomaku.
- Witaj, Magiku. Tak. Zamówiłem już czerwoną cegłę w Mandalay. Z początkiem lata mają dowieźć.
Rosomak był małym, zasuszonym staruszkiem, który, pomimo wieku, był energicznym i niesłychanie wesołym człowieczkiem.
- Świetnie, że cię widzę, Atta – powiedział i pochylił się znikając na chwilę za ladą. – Mam dla ciebie przesyłkę.
Staruszek wyłonił się i podał Magikowi nieduże, szare pudło.
- Papeteria?
- Jak zwykle, Atto. Przyszła dziś rano.
- Dzięki, Rosomaku.
- Kiedy wyjeżdżasz? – spytał sklepikarz.
- Zaraz.
- Mam zagadkę. Chcesz?
- Chcę.
- Co to jest: czerwona, sześcienna i służy do budowy jednego z marzeń?
- Cegła – odpowiedział Atta i schował papeterię do torby. – Nie będzie mnie trzy dni, Rosomaku.
- Powiem Loce Mitterhorn, ale najpierw powiem jej ojcu. Pian jest gotowy, Atto.
- Dziękuję.
I nagle zaczął padać deszcz. Wielkie krople rozpryskiwały się na wyjeżdżonej alei tworząc w jej miejscu długą breję nie do przebycia.
- Szkoda, że Pian nie ma skrzydeł, Atto – powiedział Rosomak.
- Pian ma skrzydła, ale zamokną mu w tym deszczu – zaśmiał się Atta.
- Zatem zaczekaj, a ja zaparzę herbatę.
- Dziękuję, Rosomaku.
Sklepikarz znikł na zapleczu, a Magik podszedł do okna, które wychodziło na główną ulicę. Kulawy Jann, Matka Dalloway, Bracia Precle, Katarzyna O Trzech Kucykach, starszy Gando Wilka, Pani Lum, aptekarka, Pan Lum, lekarz, dwójka dzieciaków od Państwa Lum (Atta nigdy nie mógł spamiętać ich imion) – wszyscy, którzy szli ulicą nagle zaczęli poszukiwać schronienia przed ciężkimi kroplami ulewy. Jedynie pies państwa Rax, Llewelyn, zdawał się być zadowolony i biegał wesoło po kałużach.

Agathe napisała potem, gdy siedziała w namiocie:
„Weszłam do miasteczka, kiedy padał deszcz, a Mane był zły, bo musiał czekać pod sklepem niejakiego Rosomaka.
Weszłam, przywitałam się grzecznie i spytałam o dom Atty Lavi’ego, zwanego Magikiem z Mandalay.
Jakże się zdziwiłam widząc Go przed sobą!
Był taki, jak go sobie wyobrażałam! Wysoki, piękny młodzieniec o magicznych rysach. Uśmiechnięty i uprzejmy. I jakby smutny…
Poprosiłam Go, by napisał list do Ludwiczka, gdyż nie zdążyłam się z nim pożegnać. Powiedział, że zrobi to z przyjemnością, zwłaszcza, że Ludwiczek czeka na wiadomość ode mnie i się niecierpliwi.
Pamiętam, że ze swojej torby wyjął nowiutką kopertę i pachnący, listowy papier. Rosomak, właściciel sklepu – nie sklepu podał mi ścierkę, bym mogła się wytrzeć, a On się przygotowywał do pisania.
Spytał mnie o imię. Odpowiedziałam.
Spytał, ile Ludwiczek miał lat? Odpowiedziałam.
Spytał też o moją miłość do brata, ale nie mogłam mu odpowiedzieć.
Potem uważnie się mi przyjrzał i powiedział:
- Ty nie żyjesz, Agathe.
Nagle otworzyły się drzwi i wszedł Mane ciągnąc nasz wózek. Spojrzał na Magika, potem na mnie i powiedział:
- Ludwiczek cieszy się dobrym zdrowiem, Agathe.
- Czyli to ja umarłam? – spytałam.
- Tak – powiedział Mane. – To ogromny zaszczyt być twoim przewodnikiem.
Stary pies skłonił się i usiadł przede mną.
A Magik pogłaskał mnie wtedy po głowie i wziął za rękę.
Wyszliśmy ze sklepu, na ten deszcz i poszliśmy na tyły tego pięknego, pełnego wieżyczek budynku.
- Nazywam się Pian – przywitał mnie koń i ukłonił się.
- Nazywam się Agathe – odpowiedziałam i pogłaskałam go po grzywie.
- Zapewne widzisz umarłych – spytał mnie Pian.
- Nie wiem, koniku – odpowiedziałam.
Ale widziałam wszystkich.
Najpierw podeszli do mnie ci spaleni. Tam, w stajni, na zapleczu zamku Rosomaka. Potem przyszli inni. Witałam się ze wszystkimi grzecznie, a oni głaskali mnie po głowie.
- Nazywam się Różyczka. Mam siostrę, która mnie wypatruje przy drodze…
- Mam na imię Krank. Idź do mojej matki…
- Jestem Drago. Jestem psem Gando Wilka. Czy mogłabyś…
- Nazywam się Atta Lavi, Agathe…
A ja się wtedy popłakałam…”

Sztuka pisania listów to nie sztuka przekazywania informacji.
To sztuka obcowania z innym człowiekiem. To sztuka bliskości. To kawałek Nieba i kawałek Księżyca. To tak, jakby jakiś magiczny, gwiezdny pył pokrył nasze włosy i ręce.
Dziś państwo Myanmar nazywa się Birmą i są tam najwyższe góry na świecie.
Atta Lavi nazywał się kiedyś Echo Loewe i był sztukmistrzem, który potrafił żonglować i sprawiać, że dzieci się śmieją. Utopił się w rzece Chindwinn, bo życie okazało się trudniejsze, niż się spodziewał. Jego kochanka, Loka Mitterhorn umarła przy porodzie, bo jej matka nie miała pieniędzy na akuszerkę. Oczywiście nigdy się z Attą nie spotkali. Byłaby piękną kobietą. Dlatego nie ma nic złego w tym, że miała dwanaście lat, kiedy zaczęła kochać się z mężczyzną.
Czy zatem całe miasteczko bez nazwy było umarłe?
Sami na to odpowiedzcie wy, słuchający tej historii.
Pamiętajcie jednak o tym, że jest gdzieś jakiś ktoś, co potrafi zatrzymać na chwilę dzieciarnię, powiedzieć: czary mary i zatrzymać świat.
A potem rozdać tym maluchom miętowe landrynki.




Moja Droga, Ukochana Agathe!
Siostrzyczko.
Czasami mam jeszcze te drgawki, ale jest coraz lepiej, bo nie tracę przy tym przytomności. Pan Lum, nasz lekarz mówi, że wszystko będzie dobrze, a ja nie mam powodu mu nie wierzyć.
Dostałem szczeniaka! Nazwałem go Drago, bo cały czas zachowuje się jak smok. Nie! Nie pluje ogniem, ale zawsze jakoś potrafi zagonić te nasze dwanaście kur do kurnika. Jak prawdziwy smok! Śmieszny jest i rośnie szybko. Dał mi go pan Vogel, Niemiec, którego nazywam Rosomakiem. Ten pan potrafi budować pałace, wiesz?! I zawsze wita mnie z uśmiechem. Pewnie pomyślisz, że jestem głupi, ale wymyśliłem sobie takiego innego, ważniejszego pana, który przesyła listy ode mnie do Ciebie. Ten pan jest czarodziejem i mieszka w miejscu, które leży najdalej na świecie. Jakbyś tam była, w tym miasteczku i spojrzałabyś w lewo od słońca, to zobaczyłabyś największe góry na świecie. A potem jakbyś spojrzała w prawo, dostrzegłabyś rzekę. Nazwałem ją Chindwinn.
Byliśmy też w cyrku! Najwspanialsi byli klauni z nosami jak pomidory. I słonie! Śmiałem się cały dzień, Agathe i chciałbym, żebyś tam ze mną była. Patrzylibyśmy razem, trzymając się za ręce na tę ziemię wysypaną trocinami.
Czasami wpada Mane, ale wiesz, że on chadza tylko własnymi drogami. Myślę, że latem zbuduję mu wózek, żeby mógł ciągać moje graty, kiedy przechadzam się po mieście.
Wiesz, że przedwczoraj rozpaliłem ognisko?! Całkiem sam! Mieliśmy zrobić to razem, ale nie mogłaś czekać, prawda? Odeszłaś zimą, wieczorem. Ale przecież zapaliłem Ci wszystkie światła w domu! Lubiłaś, jak jest jasno, Agathe.
Poprosiłem panią Lokę, by napisała mi ten list. Sama wiesz, że z kaligrafią nie jest u mnie jeszcze zbyt dobrze.
Pani Loka jest bardzo dobra. Często mnie przytula, bo, jak mówi, straciła kiedyś męża i chce mieć kogoś blisko. Mieszkamy razem i opowiadamy sobie zawsze wieczorem bajki.
Moje zawsze traktują o tym samym. Że był sobie taki Atta Lavi, który potrafił żonglować i zatrzymywać czas. Że mieszkał w namiocie. Że był najlepszym człowiekiem na świecie!
A zaczynam zawsze tak:
„Zdarzyło się to w państwie Myanmar, w małym miasteczku bez nazwy…”






Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
i was david bowman · dnia 29.01.2011 17:05 · Czytań: 2012 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Komentarze
SzalonaJulka dnia 31.01.2011 17:34
Piękna historia, zawieszona między snem (wiekuistym?) a jawą. Wzruszyła.
Miladora dnia 31.01.2011 21:12
Zgadzam się z Szalonką.
Piękna opowieść i piękny klimat.
Co nieco do dopracowania, ale o tym wiesz. ;)
I tak tylko pomyślałam, czy nie warto by było opowiadać tej historii dalej.

Buźka, Bowman, i do usłyszenia. :D
Wasinka dnia 02.02.2011 13:02
Opowieść szeptająca magią i taka... miękka w obrazach, które przepływają spokojnie i ciepłym oddechem.
I pomysł mi się podoba, ciekawie pozakręcana ścieżka, którą się wędruje z bohaterami, otwierając kolejne drzwi.
Pozdrowienia.
Krystyna Habrat dnia 05.02.2011 10:01
Niezwykły tekst. To coś między rzeczywistością a nierzeczywistością. Pełne poezji.
Trzeba czytać wielokrotnie i wciąż odkrywać w tym nowe obrazy, prawdy, spostrzeżenia.
Marika dnia 12.02.2011 21:43
Piękna, magiczna opowieść, ciekawie zbudowane wątki. Czytając to opowiadanie łagodnie "płynie się" przez opisy i historie bohaterów. Pięknie :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty