Nie wiadomo, kto i kiedy stwierdził, że tak będzie lepiej. Tak po prostu było i nikomu nie przychodziło do głowy się nad tym zastanawiać. Gdy nie ma emocji, nie ma również gniewu, nie ma bólu i wojen. Kapituła tak mówiła, więc musiała to być prawda. Koniec, tyle w tej sprawie. Bez emocji, bez wyobraźni, bez kreatywności, bez oryginalności, bez indywidualizmu. Bez zagrożeń. Jednolitość i bezpieczeństwo – tak twierdziła Kapituła. Jedno wielkie społeczeństwo niczym jeden wielki organizm bez żadnych różnic.
Każdy nosił szare bransoletki na prawym nadgarstku i nigdy ich nie zdejmował. I nad tym nikt się nie zastanawiał. Tak po prostu było. Nikt też nie wiedział, do czego w zasadzie służą, jak wyglądają od wewnątrz. Noszono je, bo tak nakazywała Kapituła.
Lekcje w szkołach przebiegały spokojnie, prowadzone przez automatycznego nauczyciela. Uczniowie siedzieli w ławkach i notowali najważniejsze informacje, w domach posłusznie się ich uczyli. Nikt nie przeszkadzał, nikt się nie wygłupiał, nikt nie rozmawiał, nikt nie jadł, nikt nie gryzmolił po marginesach, nikt nie układał origami, nikt nie puszczał samolotów. Cisza, spokój, skupienie panowały na lekcjach.
Program skończył opisywać wydarzenia historyczne oraz Trzecią Wielką Wojnę Światową.
- Chwała i cześć Kapitule – rzekł na koniec monotonny głos.
- Chwała i cześć Kapitule – powtórzyli uczniowie jednocześnie.
Nawet głosy mieli podobne niezależnie od wieku czy płci. Wszyscy powstali w ciszy, spakowali identyczne podręczniki do identycznych toreb, po czym narzucili identyczne granatowe kurtki i wyszli ze szkoły. Nikt się więcej nie odezwał, tylko każdy skierował się w swoją stronę, mijając identyczne, szare, klockowate wieżowce. Szli wraz z innymi ludźmi, podobnymi jeden do drugiego, z twarzami bez wyrazu, z włosami przylizanymi równo zgodnie z prawem, z jednolitymi ubiorami.
Tesa nie rozglądała się, nie było na co, nie było po co. Nawet kroki stawiała identycznie jak inni, ani wolniej, ani szybciej. Zeszła z głównej ulicy na węższy chodnik prowadzący do mieszkania, w którym żyła wraz ze swoją komórką rodzinną. O tej porze nie spotykała tu nikogo, ale nie bała się, nie znała tego uczucia.
Nagle z naprzeciwka dostrzegła zbliżającą się szybko postać. Chłopak, chyba parę lat starszy od niej. On… biegł? Tesa jeszcze nigdy nie widziała, by ktoś biegł. Młodzieniec dopadł do niej i chwycił za ramiona. Dziwnie wyglądał. Miał jakąś nienaturalną twarz. Może był chory?
- Błagam, pomóż mi! – krzyczał.
Tesa nie słyszała jeszcze, by ktoś mówił tak podniesionym i zniekształconym głosem. Chyba naprawdę był chory.
- Wezwać lekarzy? – zapytała obojętnie.
- Błagam, pomóż mi! – powtórzył. – Błagam!
Szarpał jej szarą bluzkę. Za plecami młodzieńca kątem oka zauważyła, że ktoś nadbiega i woła, aby nic nie robić. Tesa rozpoznała strażników w ciemnozielonych uniformach, którzy zbliżali się do dwojga młodych ludzi. Chłopak dostrzegł ich, po czym utkwił wzrok w dziewczynie.
- Żyj – szepnął. – Nie tylko istniej.
Nieznanym urządzeniem dotknął bransoletki na ręce Tesy, a w następnej minucie został pojmany przez strażników. Mężczyźni zakuli go w laserowe kajdany i odeszli, nie spojrzawszy na stojącą obojętnie nastolatkę. Jedynie młodzieniec wpatrywał się w nią przez chwilę, aż zniknął za rogiem.
Zerknęła na bransoletkę z cieniem zainteresowania. Dokładnie w tym momencie metal rozpiął się i rozpadł na wiele kawałków, kiedy spadł na twardy chodnik. Tesa wiedziała, że w takiej sytuacji należy się niezwłocznie zgłosić do przedstawicieli Kapituły. Postąpiła ledwie krok do przodu, gdy poczuła… coś. Nie potrafiła tego opisać. Świat wirował przed oczami, dźwięki rozbrzmiewały w uszach, wiatr plątał włosy, materiał ocierał skórę, buty uciskały stopy. Zachwiała się, oszołomiona i zagubiona w nowych doznaniach. Upadła na ziemię i zacisnęła powieki. To wszystko… Nie rozumiała tego, co się z nią działo.
Dopiero po dłuższym czasie mogła wstać i udała się do mieszkania. Dusiła w sobie te dziwne… odczucia, udając, że nic jej nie jest. Połknęła parę tabletek na złe samopoczucie, ale nie powiedziała o tamtym wydarzeniu przydzielonym rodzicom. Dziwne, zawsze wszystko mówiła, lecz teraz wiedziała, że… Nie, ona czuła, że nie może tego zdradzić. Po zjedzonej w milczeniu kolacji i powtórzonym wspólnie „Chwała i cześć Kapitule” poszła do swojego pokoju. Wciąż kręciło jej się w głowie, więc przez przypadek zamiast postawić stopę na podłodze, trafiła kolanem w łóżko. Krzyknęła. Nie podejrzewała, że może wydać taki odgłos. Dotknęła piekącego gardła, rozglądając się jednocześnie. Nikt raczej nie usłyszał krzyku. Tesa usiadła na łóżku i potarła kolano. Ono… bolało. Nie znała bólu. Zawsze odczuwała jedynie wewnętrzny nakaz, aby zażyć jakieś leki. A noga… bolała, naprawdę bolała. Nie było to specjalnie przyjemne, ale miało w sobie coś takiego… Miało w sobie smak życia. Dziewczyna uderzyła mocną dłonią o biurko, przez co znów poczuła ból. Z zaskoczeniem wpatrywała się w swoje ciało. Zupełnie zapomniała o konieczności dostania nowej bransoletki.
Zegarek oznajmił o porze spania, więc Tesa położyła się w łóżku i uśmiechnęła. Miękko, wygodnie… Łóżko zawsze było dotąd tylko łóżkiem. Dziewczyna wstała cicho, choć nigdy tego nie robiła i podeszła do zamkniętego okna. Otworzyła je, a następnie wystawiła twarz na powiewy chłodnego wiatru. Patrzyła na księżyc i gwiazdy, na które nigdy nie zwracała uwagi. Były takie piękne… A powietrze takie świeże, rześkie… Stała przy oknie bardzo długo, aż wreszcie zdecydowała się zasnąć. Pierwszy raz w życiu śniła. Śniła o szumiących drzewach, choć nie miała okazji takich widzieć. Śniła o ludziach, którzy chcą być razem. Śniła o jasnym słońcu na bezchmurnym niebie. Śniła o nieznanym dotyku trawy…
Rano zjadła śniadanie w towarzystwie swojej komórki rodzinnej, ale czuła się coraz dziwniej. Kiedy w drodze do szkoły dostrzegła swoje odbicie w ciemnej szybie, zatrzymała się na moment. Przepisowe, długie włosy powinna mieć związane w warkocze, lecz nie splotła ich. A twarz… Wyrażała… coś. Różniła się od innych obojętnych na wszystko ludzi. Odwróciła wzrok i poszła do szkoły, bo nie zostało jej już wiele czasu.
Na głównym placu odbywała się jednak egzekucja, na którą wszyscy uczniowie mieli się stawić. Tesa, podobnie jak rówieśnicy, stała wyprostowana, usiłując wyglądać jak oni. Jednocześnie chciała i nie chciała być inna. Czekała cierpliwie na to, co się stanie. Widywała już publiczne egzekucje, nigdy nie były one dla niej czymś interesującym. Nigdy nic nie było dla niej interesujące, do teraz. Na podwyższenie wprowadzono chłopaka, jakiego pamiętała. Wyrywał się, lecz i tak zmuszono go do stanięcia przy krawędzi desek. Strażnicy trzymali już pistolety, choć przedstawiciel Kapituły odczytywał dopiero wyrok. Teraz zrozumiała, co się zaraz wydarzy. Zabiją go. Nie chciała tego. Nie wiedziała, co robiła. Czuła coś, czego nie czuła wcześniej.
- Zimno ci? – zapytał ktoś.
Zdała sobie sprawę, że drży. Dlaczego drży? Nie z zimna, więc dlaczego?
- Tak, zimno mi – skłamała, nigdy dotąd nie kłamała.
Bała się. Strach – nie znała go. Strażnik na podwyższeniu gotował się do naciśnięcia spustu…
- Nie! – wrzasnęła.
Ludzie spojrzeli na nią… nie ze zdziwieniem, nie z ciekawością. Po prostu z lekkim zainteresowaniem. Strażnicy mówili coś i wskazywali ją palcami. A chłopak popatrzył wprost na nią.
- Uciekaj! – krzyknął głośno.
Uciekać… Ciało wiedziało, co robić. Tesa biegła mimo nagłego bólu nieprzystosowanych do wysiłku nóg. Bała się, potwornie się bała. Jednocześnie ogarniało ją również zmęczenie, kiedy przepychała się pomiędzy ludźmi. I poczuła coś jeszcze. Radość z biegu, z powiewu wiatru, z ruchu mięśni. Mogłaby tak biegać długo, chciała tego, lecz po chwili dopadli ją strażnicy i zawlekli na podwyższenie. Przedstawiciel Kapituły ogłaszał coś, nie słuchała go. Patrzyła tylko na chłopaka, który odwzajemniał spojrzenie. Był piękny, prawdziwy, żywy. Nie przypominał pustego, obojętnego społeczeństwa.
Nagle młodzieniec wyrwał się mężczyznom, doskoczył do Tesy i dotknął jej ust własnymi ustami. Dziewczyna nawet nie potrafiłaby wyobrazić sobie czegoś takiego. Podświadomie odwzajemniła pocałunek i pragnęła, by trwał. Tak bardzo pragnęła…
Strażnicy rozdzielili oboje, po czym zmusili do uklęknięcia. Chłopak patrzył wciąż na nią z pokrzepiającym uśmiechem. Inni ludzie się nie uśmiechali, nie umieli. Tesa usłyszała świst naboju, a potem straszny ból w tyle głowy. Następnie nic. Zapadała się w chłód i ciemność. Bezpowrotnie.
26 marca 2065r.
Fragmenty raportu płk. Dewersa
…Nastolatka o imieniu Tesa (numer identyfikacyjny: 623842834, komórka rodzinna: DTK986) została pozbawiona bądź pozbawiła się bransolety, czym dopuściła się zdrady wobec społeczeństwa. Karą za najwyższą zdradę, zdradę czucia jest rozstrzelanie, co też zostało niezwłocznie uczynione, aby zażegnać niebezpieczeństwo. Wskazane jest, aby poddać obserwacji jej klasę oraz komórkę rodzinną, a w razie podobnych niezgodności z prawem podjąć odpowiednie środki…
…Obserwuje się coraz większą aktywność grup oporu, które bezprawnie zdejmują bransolety i podlegają zagrażającym społeczeństwu emocjom. Według najnowszych doniesień, są oni w posiadaniu urządzenia niszczącego bransolety. Należy przyjrzeć się tej sprawie bliżej, by uniknąć większego ryzyka…
…Miały również miejsce ataki na fabryki bransolet, co może oznaczać, że buntownicy mają większą siłę niż ktokolwiek przypuszczał…
7 lipca 2077r.
Codziennik światowy
W O L N O Ś Ć ! ! !
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
An-Elenel · dnia 01.02.2011 19:33 · Czytań: 862 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: