Kronika Klubu M. - wyznawca
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Kronika Klubu M.
A A A
Zofia Czełkowska, uczennica trzeciej klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Dąbrowskiej lewą ręką powoli otwarła stare, drewniane drzwi. Wzięła głęboki oddech i na chwilę zamykając oczy wyszeptała formułę widzenia w ciemności. Runy na sztylecie który ściskała w prawej dłoni zabłysły w wzmacniając czar. Barwy zmieniły się w odcienie szarości a czerń rozbłysła wyraźnymi konturami. Zosia zrobiła krok do przodu i znalazła się w małym betonowym pokoiku, ściany tłumiły odgłosy miasta i świst samochodów. W głębi pokoju znajdował się niski korytarz którego koniec niknął w mroku. Cholera, pomyślała Zosia podchodząc do korytarza. Ktoś używa magii ciemności silniejszej od mojej. Przez chwilę stała niezdecydowana, wyjęła kawałek kredy i kucnęła. Kilkoma szybkimi ruchami nakreśliła krąg na nierównej podłodze i wpisała w niego kwadrat. W środek figur wpisała znak Celu i przelała w niego trochę mocy. Inni będą mogli odnaleźć to miejsce. Wstała, i ruszyła w ciemność. Mrok otaczał ją jak gęsta mgła ograniczając widoczność do kilkunastu centymetrów. Poruszała sie powoli, co chwila potykając się na nierównej podłodze, podtrzymując się lewą ręką chropowatej ściany. W ciemności czas zdawał się stać w miejscu, a tunel ciągnąć w nieskończoność. Zofia przystanęła, ledwo łapiąc oddech, Powietrze było ciężkie jak przed burzą, pewna oznaka skupionej magii. Zosia zdjęła zaklęcie widzenia. Poczuła jak siła wraca do jej ciała a oddychanie jest łatwiejsze. Oparła się plecami o ścianę i zaczęła myśleć. Jest źle. Ktoś mnie złapał w dobrze utkaną iluzję. Nie, nie iluzję, przypomniała sobie trudności z oddychaniem i skąd znała to uczucie. To sen. Jakiś cholerny nielegalny nigromanta, tu w środku Krakowa, zdolny do rozkręcenia takiego bajzlu tuż pod okiem Starszego. Ja pierdolę, jestem ugotowana. Przecież to zupełnie nie mój poziom. Dobra, uspokój się Zofio, myśl logicznie, panika ci nie pomoże. Co mogę zrobić? Znak! Muszę go uaktywnić. Przynajmniej będę mogła wrócić. Wyszeptała formułę widzenia aury i ...nic. Ciemność ciągle ja otaczała. Z niedowierzaniem rozglądnęła się. Nic, ciemność. Spojrzała na swoje dłonie i zobaczyła lekką poświatę charakteryzującą posiadacza Daru. Sztylet jarzył się blado, a z rękojeści wysnuwały się linie białego światła falujące na niewyczuwalnym wietrze. Zofia westchnęła, skupiła się i wzmocniła zaklęcie mocą sztyletu. Spod przymkniętych powiek zauważyła jak linie światła oplatają jej rękę jak węże. Otworzyła oczy i zobaczyła dziesiątki otaczających ją barwnych punktów, jak rozgwieżdżone niebo, tyle ze w kolorze. To ludzie, wyćwiczony umysł przyporządkowywał kolorom nastroje i analizował kształt aury. Spojrzała za siebie i zobaczyła to, czego szukała. Jasnoniebieski znak na podłodze, świecący niczym jarzeniówka. Okazało się że od znaku przeszła trzy kroki. Cholerny sen. Skupiła wzrok na znaku i ruszyła w jego kierunku. Chropowatości ścian przesunęły się, jej jeansy zaszeleściły, buty zastukały o beton, a znak pozostał w miejscu. Zosia niepewnie zrobiła kolejny krok. Znak nie poruszył się nawet o centymetr. Cholera, cholera, cholera! Zdenerwowana odwróciła się w głąb korytarza. Chcesz się bawić? Ja też coś umiem! Zdjęła zaklęcie widzenia i przelała całą moc z siebie i sztyletu w utkane zaklęcie światła. Kiedy wypowiedziała słowo kończące korytarz rozbłysnął białym blaskiem a światło zaczęło oświetlać coraz to dalsze fragmenty korytarza. Dalej i dalej, aż Zofia zobaczyła że tunel zdawał się zakręcać na dół, niczym horyzont. Na granicy wzroku Zosia zobaczyła jakąś postać odwróconą do niej plecami. Miała na sobie niebieskie jeansy i żółtą puchową kurtkę. Blond włosy spadały kaskadą na ramiona. Zofia podniosła rękę i uświadomiła sobie że patrzy na samą siebie. Nagle usłyszała dźwięk pękającego szkła i wszystko zmieniło się. Stała tuż przed drewnianymi drzwiami kończącymi krótki korytarzyk. Szybko osłabiła zaklęcie światła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że blask pewnie wyszedł na ulicę. Miała tylko nadzieję ze nikt tego nie zauważył. Pchnęła drzwi i weszła do betonowego pomieszczenia. Zaklęcie światła wyłaniało z mrocznych katów jakieś stare graty, zardzewiały rower, zapleśniałe słoiki i spróchniałe deski. Naprzeciw niej, tuż przy ścianie, na starej skrzynce po pomidorach siedział chłopak. Miał około czternastu lat, krótkie, czarne włosy i pulchną twarz. Spod przymkniętych powiek widać było duże brązowe oczy. W ręce trzymał nadgryzioną tabliczkę czekolady. Zosia wręcz wyczuwała gęstniejącą w jego pobliżu ciemność.
-Przestań.
Chłopak ze zdziwieniem otworzył oczy.
***

Zofia stała na chodniku, jedną ręką trzymając chłopaka za ramię, drugą trzymała komórkę przy uchu. Proszę, odbierz, odbierz.
-Halo?
-Profesor Durajkiewicz? Mówi Zofia Czełkowska, sprawdzałam jedno miejsce mocy w Nowej Hucie i trafiłam na nigromantę.
-To o co chodzi, pani Czełkowska?- Spokojny ton mężczyzny trochę uspokoił Zosię.- Proszę założyć mu kajdany albo zawiadomić odział Inkwizycji. Zresztą, wie pani która jest godzina?
-Przepraszam pani profesorze, ale... Proszę chwilę zaczekać.
Zofia zdjęła kurtkę i podała chłopakowi.
-Masz, załóż. Jest zimno.
Chłopak drżąc włożył kurtkę. Zofia wróciła do rozmowy lekko parując. Jedna z wielu zalet posiadania mocy to wewnętrzne ciepło, zupełnie jakby moc chciała ochronić swojego nosiciela, jakby moc miała świadomość.
-Przepraszam panie profesorze. Normalnie tak bym zrobiła, ale jest pewien problem. Ten nigromanta ma trzynaście lat.
Cisza po drugiej stronie słuchawki przeciągała się.
-Profesorze?
-Przepraszam, Opowiedz mi co się zdarzyło.
Zosia opowiedziała wszystko. Znowu milczenie.
-Niech pani posłucha, proszę zadzwonić po taksówkę i pojechać do Ogrodu Zoologicznego. Niech pani nie martwi się o pieniądze, Akademia zwróci koszty. Będę czekał przed bramą. Proszę nie zapomnieć wziąć tego chłopaka.

***

Zygmunt Durajkiewicz stał przez moment z ręką na słuchawce przypatrując się swojej zaspanej twarzy i rozczochranym białym włosom. Trzynaście lat! I taka moc. Prawie pokonał Czełkowską, głupim trafem udało się jej znaleźć anomalię w czarze. Taka moc! Odetchnął głęboko i przeczesał postrzępioną fryzurę dłonią. Taka moc! Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Nigromanta. Wróg! Nareszcie! Wróg z taką mocą! Nareszcie, od czterdziestego czwartego nie mógł walczyć, a teraz nareszcie! Nareszcie! Pozostaje zawiadomić Radę i przekonać ich aby poddali tego nigromantę próbie czystości jeszcze dzisiaj. Rada Starszych, znowu się uśmiechnął. Przygładził wąsy i brodę. Dotknął starej nierównej ramy zwierciadła i wyszeptał formułę Uchylenia Wrót Przez Powietrze. Tafla wypolerowanego srebra zafalowała i obraz w lustrze wykrzywił się, zmienił. Pojawiła się zaspana twarz młodego człowieka.
-Słucham panie profesorze?
-Panie Robercie, proszę zwołać Radę, całą, do Ogrodu Zoologicznego, w ciągu pół godziny.
-Ale panie profesorze...
Durajkiewicz zmarszczył brwi.
-Nie obchodzi mnie jak pan to zrobi. Rada ma się tam stawić.
-Panie profesorze, z całym szacunkiem, wydaje mi się że Rada nie zbierze się o tak późnej godzinie tylko na pańskie zawołanie.
Profesor Durajkiewicz uśmiechnął się pod wąsem.
-W takim razie proszę im powiedzieć że znalazłem obiecującego nigromantę, którego chcę poddać próbie. Tak, tak proszę im powiedzieć, obiecującego nigromantę.
-Ależ...
-to wszystko, proszę się pospieszyć.
Durajkiewicz machnął ręką przed lustrem kończąc zaklęcie zanim Robert Salwierz mógł odpowiedzieć. Durajkiewicz zaczął pośpiesznie się ubierać, zerkając na czarną kotkę przypatrującą się mu.
Dawno nie widziałam cię tak wesołego, wrogu.
-Znalazłem nigromantę, Edmundo, silnego nigromantę.
Kotka przekręciła łebek mrużąc ślepia.
Chcesz dręczyć i zabić kolejne niewinne dziecko?
Drgnął, wiążąc buty. Przez tyle lat nie zdołał przyzwyczaić się do tego, że nie straciła wszystkich swoich mocy. Wzruszył ramionami.
-Jeśli jest niewinnym to nic mu się nie stanie.
Powiedział i wyciągnął rękę zęby pogłaskać kotkę. Edmunda zasyczała pokazując zęby. Durajkiewicz cofnął dłoń i znowu wzruszył ramionami. Stanął pośrodku pokoju, na dywanie na którym wytkana była dziewięcioramienna gwiazda. Zaczął zaklęcie Wrót Przez Powietrze. Kotka zgrabnie wskoczyła na biurko, obok wielkiej księgi oprawionej w skórę. Cholera, pomyślał Durajkiewicz, zapomniałem Mallusa.
Żebyś sczezł, wrogu.
Durajkiewicz tylko się uśmiechnął.

***
Zosia wysiadła z taksówki w mrok Zwierzyńca rozświetlony żółtawym światłem latarni. Wyciągnęła chłopaka z auta i podała pieniądze kierowcy. Podziękował skinieniem głowy i odjechał. Chłopak zachowywał się dziwnie apatycznie. Nic nie mówił, na pytania w ogóle nie odpowiadał lub nieprzytomnie kręcił głową. Szkliste oczy i nieobecne spojrzenie patrzące nie na, ale przez Zosię martwiły ją. Zosia spojrzała na wejście do ogrodu zoologicznego, z mroku bramy wyłaniała się czwórka zakapturzonych postaci. Zosia niepewnie ruszyła przed siebie. Jedna z postaci wysunęła się o krok do przodu i zrzuciła kaptur z głowy. Długie jasne włosy z pasemkami siwizny błysnęły w mroku, światło latarni rozjaśniło twarz z siatką delikatnych zmarszczek i niesamowicie niebieskimi oczami. Kobieta uniosła lewą rękę ku górze, wnętrzem dłoni do Zosi.
-Witam cię, Zofio Czełkowska, w imieniu Rady Starszych z Krakowskiej Akademii Sztuk Tajemnych.-
-Witajcie członkowie Rady. Jako studentka Krakowskiej Akademii Sztuk Tajemnych i podopieczna pani Stanisławy Koszynickiej, dziekan Wydziału Światła jestem do waszej dyspozycji.-
Cholera, pomyślała Zosia. Oficjalne powitanie, sama obecność większości członków Rady nie mówiąc już o ceremonialnych szatach. Cholera, a przecież tylko poprosiła profesora Durajkiewicza o pomoc. Kobieta w płaszczu uśmiechnęła się.
-Co tam nam przywiozłaś Zosiu?-
Nagła zmiana tonu rozmowy zbiła Zosię z pantałyku. Czyżby oficjalna część już sie skończyła?
-Znalazłam tego chłopca w betonowej piwnicy, pani profesor Koszyniecka, on...-
-Wiem, Zosiu, profesor Durajkiewicz wszystko nam powiedział.-
Zofia odetchnęła z ulgą. A więc powiadomienie tego starego nerwusa nie było błędem. Koszyniecka objęła Zosię ramieniem i ruszyła do wejścia do zoo. Dziewczyna ciągle prowadziła przed sobą chłopca. Pozostałe postacie zdjęły kaptury ukazując twarze kolejnych dziekanów. Jedyną która Zosia poznała należała do czterdziestolatka o krótko przystrzyżonych ciemnych włosach. Piwne oczy pozostały zimne, kiedy kiwnął głową witając się z nią.
-Dziekana Damiana Szawnia chyba już znasz. To dziekan Artur Kalwin z Wydziału Powietrza, a to Adam Nowak, profesor i były dziekan.- Koszyniecka podkreśliła słowo były. Nowak skrzywił się. Zosia z coraz większym zdziwieniem przyglądała mu się. Młody, bardzo młody, wyglądał na dwadzieścia lat. Pomimo zimna pod czarnym płaszczem sięgającym kostek miał tylko czarny podkoszulek z tandetnym napisem "Shadow Mage". Niebieskie jeansy i buty do chodzenia po górach dopełniały obrazu. Co do rysów twarzy, to pod każdym względem był po prostu... przeciętny. Z tłumu ludzi nie wyróżniał się zupełnie niczym. Idealny szary człowiek. Ktoś taki przecież nie ma prawa istnieć, pomyślała Zosia. Przecież każdy czymś się wyróżnia, tylko w tłumie zdają się być tacy sami. A on potrafił zlać się z tłumem bez tłumu.
-Były, ponieważ jak sobie pani dziekan przypomina - Adam przerwał rozmyślania Zosi - mój wydział został zlikwidowany trzydzieści tal temu, pomimo tego że ciągle odnajdujemy nowicjuszy z talentem do ciemności. Przez to że nie mają gdzie się szkolić zmuszacie ich do praktykowania na innych wydziałach.-
-Och, dobrze wiesz, Adamie, czemu rozwiązano twój wydział. - Wtrącił się Artur Kalwin. - Intrygi wewnątrz wydziału mogliśmy tolerować. Przymknęliśmy oczy na głupie żarty które prawie przyprawiły panie z dziekanatu o zawał serca. Ale próba zabójstwa? Może to i też był tylko żart, - rzucił szybko widząc ze Nowak otwiera usta. - ale użyta magia z łatwością mogła uśmiercić połowę Akademii. A potem ta sprawa z... klubem. - Kalwin wzdrygnął się. - Dobrze, nie mówmy już o tym. Chodźmy, Dozorca nas czeka.
Zgromadzenie ruszyło powoli po ścieżce wgłąb zoo. Mroczne aleje zdawały się wić niczym labirynt, czarne klatki więziły ciemność, nigdzie nie było widać żadnych zwierząt. Brak światła był uciążliwy, Zosia co krok potykała się na nierównej drodze. Poza tym mrok zaczynał ją niepokoić. Szli w ciszy, Zosia już dawno zgubiłaby drogę, gdyby nie zdecydowane przewodnictwo profesor Koszynieckiej.
-Przepraszam, ale nie będzie z nami profesora Durajkiewicza?- zapytała Zosia, starając się odgonić potwory które przywołała rozszalała wyobraźnia.
-Zygmunt do nas dołączy. -powiedział idący obok niej Adam.- Przynajmniej mam taką nadzieję.- dodał ciszej i westchnął.Artur wysunął się do przodu i zaczął rozmawiać szeptem z Koszyniecką. Zosia znowu zagapiła się gdzieś w ciemność, a ignorowany do tej pory chłopak potknął się i o mało co nie wyrżnął by twarzą w bruk, w ostatniej chwili złapał równowagę. Stał przez moment, po czym ruszył dalej beznamiętnym krokiem.
-Co właściwie z nim zrobimy?-zapytała Zosia.
-Poddamy go Próbie Czystości.- powiedział Damian Szawina.- Nie rób takiej miny, dziecko. Nie ma sie co dziwić ze nigdy o niej nie słyszałaś. Ostatnia była przeprowadzona w czterdziestym piątym, tuż po wojnie.- profesor Damian uśmiechnął się do wspomnień.
-Ale, panie profesorze, na czym ona w ogóle polega?
-Och, nie chciałbym psuć ci niespodzianki, dziecko, ale nie masz się co martwić. Nie jest ani bolesna ani nieprzyjemna. A co do twojego małego podopiecznego - powiedział wyprzedzając pytanie- to jego hm... stanem zajmiemy się od razu po Próbie.
Reszta drogi minęła Zosi w ciszy, ciemności i nieznośnej ciekawości.

***

Zadaszona zagroda, z powodu siana i zapachu konia, bardziej przypominała stajnię niż schronisko jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Stali zaraz za drewnianymi drzwiami, kilka jarzeniówek wyłaniało z mroku ogrom pomieszczenia pośrodku którego znajdował się jaśniejszy okrąg, gdzie akurat krzyżowało się światło lamp. Zosia z zaciekawieniem przyglądała sie zwierzęciu które przycupnęło na słomianej podłodze. Wydawało się niewiele większe od wyrośniętego psa, z długą sierścią szarego koloru. Zosia nie widziała ani jego sylwetki ani głowy więc trudno było jej rozpoznać gatunek. Z prawej strony z mroku wyłoniła się wysoka, umięśniona postać. Mężczyzna był ubrany w roboczy kombinezon pracownika zoo, w prawej ręce trzymał widły, w lewej wiadro wypełnione jabłkami i marchewką.
-A któż to raczył zawitać w moje skromne progi? Jaśnie państwo dziekanowie! Ależ dzisiaj mam gości!
-Witaj Dozorco- powiedziała dziekan Koszyniecka.- Masz innych gości?
-A mam, mam.- Dozorca uśmiechnął się i wskazał widłami za siebie. W mroku Zosia rozpoznała charakterystyczną sylwetkę Durajkiewicza opierającego się o ścianę. Zdawało się jej że profesor machnął do niej ręką.
-Więc wiesz, po co przybywamy?
-Tak.
-Więc? Jaka jest twoja decyzja? Zezwalasz?
Dozorca zamyślił się. Zofia była zszokowana. Jak to możliwe, że Rada Starszych, największy autorytet na południu Polski, zgromadzenie najsilniejszych magów z całego kraju musi prosić kogoś, i to kogoś kogo tytułuje się Dozorcą o pozwolenie? To po prostu nie mieściło się w głowie. Dozorca znowu uśmiechnął się pod wąsem.
-Zgadzam się, ale musicie zrobić to szybko. Jest bardzo stara i bardzo zmęczona.
-Dobrze, zrobimy to jak najszybciej. Przygotuj barierę, Dozorco.
-Jest już gotowa i aktywna, pani profesor. Czyżby pani nie zauważyła?- spytał z przekąsem. Zosia rzeczywiście teraz wyczuła lekką emanację magii, gdzieś na granicy świadomości. Lekką, lecz nieprzerwaną i cienką jak ściana z żelaza. Koszyniecka uśmiechnęła sie krzywo i skinęła głową. Dozorca odstawił widły i wiadro, i podszedł do skulonego zwierzęcia. Przykucnął i delikatnie pogładził szare futro.
-Pora się obudzić, Shar'eltain, pora wstać, no już, powoli...- mówił szeptem. Zwierze powoli podniosło drżący łebek podobny do głowy kozy, większy u dłuższy, i gdyby nie szara bródka, bardziej przypominający konia. Stworzenie wstało niepewnie na drżących nogach i odwróciło się przodem do Zosi. Dopiero teraz zauważyła długi na dwie dłonie, lśniąco biały i kręcony róg. Jednorożec! Mityczne zwierze, legenda średniowiecza, tu w Krakowie! Zosia zamrugała. Jednak zwierzak różnił się nieco od popularnego wyobrażenia o nim. Przede wszystkim był mniejszy od konia, gdyby go zobaczyć z dużej odległości z łatwością można by go pomylić z kozą. Miał nawet kosmyki sierści przy kopytach. Ogon bardziej przypominał ogon lwa, długi, zakończony kitą. Szara sierść na klatce piersiowej unosiła się miarowo, kiedy jednorożec starał się złapać oddech. Koszyniecka lekko popchnęła chłopca do przodu który ruszył w kierunku zwierzęcia jak w transie. Kiedy znalazł się o trzy kroki od jednorożca, zwierzę zamrugało szarymi oczami i skupiło na nim wzrok. Najwyraźniej miało problem z widzeniem. Dozorca pogłaskał jednorożca po łbie i powiedział:
-Chodź tu chłopcze, nie bój się, Shar'eltain nie zrobi ci krzywdy. Jest już stara, a i tak w młodości nie była zbyt dzika. Chodź chłopcze i dotknij rogu.-
Chłopak niepewnie podszedł do jednorożca i ujął biały róg. Jednorożec parsknął, starając sie wywinąć. W mgnieniu oka z dłoni chłopca spłynął mroczny cień i zacisnął się na szyi zwierzęcia. Chłopiec upadł a cień rozwinął się w powietrzu w ogromnego węża o czarnych łuskach i mlecznobiałych oczach ślepca. Jego szczęki zacisnęły się na gardle jednorożca, potężny ogon posłał Dozorcę pod ścianę. Jednorożec zarzęził i stanął na zadnich nogach, stale podnoszony przez rozwijającego się węża. Zwierzę walczyło o oddech kwiląc niemiłosiernie.
-Cholera jasna! Co się dzieje? To niemożliwe! Przecież jednorożce są odporne na ciemność!-
-Bariera! Wzmocnij barierę dozorco!- krzyknął Damian Szawnia.
Dozorca w kącie szybko wypowiedział jakąś formułę. Zosia poczuła nagłą falę mdłości, potężny zawrót głowy i zobaczyła mroczki przed oczami. Nie wiedząc kiedy znalazła się na podłodze, na klęczkach walcząc z mdłościami.
-To nie działa!-
-Dozorco! Zdejmij barierę, ja się tym zajmę!- potężny bas Durajkiewicza przebił się przez ogólne zmieszanie. Zosia poczuła ulgę i świat wrócił na swoje miejsce. Leżała i ciężko dyszała. Spojrzała na środek pomieszczenia. W lepkiej kałuży szarej krwi, wąż, dwukrotnie szerszy od człowieka spijał krew z rozdartego gardła jednorożca. Zosia zamrugała z niedowierzaniem, przez moment zdawało się jej że wewnątrz mglistego węża widzi pochylonego człowieka w czarnej zbroi, zbierającego pancerną rękawicą krew do probówki. Spojrzał na Zosię i uśmiechnął się. Mrugnął do niej podkrążonym okiem i okrył się czarnym płaszczem. I buł już tylko wielki wąż gapiący się na profesora Durajkiewicza białymi oczami. Durajkiewicz zerwał się do biegu w kierunku węża. Gad wyprostował się na trzy metry i otworzył paszczę. Pośrodku gardzieli ukształtowane z szarej mazi lekko falowało oko. Zza głowy węża rozwinęły się trzy pary widmowo czarnych skrzydeł. Durajkiewicz zrobił szybki ruch ręki i z cichym syknięciem w jego dłoniach pojawiły się dwa chromowane pistolety o lufach pokrytych błyszczącymi runami.
-Szybko, idźcie stąd! -krzyknął Dozorca.
Wybiegając Zosia odwróciła głowę. Durajkiewicz wbiegł w mglisty kształt węża aby wybiec z drugiej strony blokując cios długiego czarnego miecza dwoma skrzyżowanymi pistoletami. Długowłosa dziewczyna, całą w czerni poprawiła uchwyt na rękojeści miecza i uśmiechnęła się drapieżnie patrząc na Durajkiewicza.

***

Żywioł - ciemność, pomyślał Durajkiewicz robiąc unik przed ciosem miecza. Duo morfizm, moc około siódemki, ósemki. Parowanie, strzał. Wbrew pozorom trudno jest trafić cel znajdujący się o metr od ciebie, szczególnie jeśli cały czas się rusza. Durajkiewicz przykucnął uchylając się przed cięciem. Kurwa! Przestań się ruszać cholero! Profesor wyprowadził kopnięcie w kolano. uniknęła go robiąc salto do tyłu. Wykorzystał zwiększenie dystansu i wypalił z obu broni. Zasłoniła się w poprzek mieczem. Jedna kula minęła dziewczynę, druga zamieniała się w błysk odbity od ostrza. Niemożliwe! Żadna broń biała nie jest w stanie zatrzymać kuli! A co dopiero moich kuli pokrytych runami! To po prostu niemożliwe! Wypalił jeszcze raz, dziewczyna szybko zmieniła pozycję wysuwając jedną nogę do przodu i nachylając miecz na podobieństwo ogona skorpiona. Znowu uniknęła jednej kuli, a drugą blokując ostrzem. Wściekły Durajkiewicz zaszarżował na nią strzelając. Uśmiechnęła się drapieżnie i szybkim ruchem klingi zbiła dwa pociski. Zrobiła krok do przodu i wyprowadziła pchnięcie w brzuch. Sparował je jednym pistoletem, drugi przystawiając jej do czoła.
-Koniec zabawy, szmato.- powiedział ze spokojem zasapany profesor.
-Zatrzymała cię na dość długo.- uśmiech nie schodził z jej ust. Nozdrza rozszerzyły się lekko, jakby węsząc.
-I tak muszę już iść.- Po raz pierwszy coś błysnęło w jej oczach, strach? obawa?
Durajkiewicz nacisnął spust. Runa na lufie błysnęła a kula przeszła przez ciało dziewczyny jak przez mgłę. Perlisty śmiech królował nad zagrodą, kiedy postać rozwiewała się. Durajkiewicz odetchnął ciężko, starając się uspokoić oddech. Emanacja ciemności malała, ale coś tu nie było w porządku. Żaden demon mroku nie mógł zranić jednorożca. Profesor podszedł do ciała zwierzęcia i nachylił się nad nim. Rana na gardle nie wyglądała na pozostałość po ataku gada. Była poszarpana, jakby od pazurów. Tknięty złym przeczuciem skupił się na aurze w pomieszczeniu. Oczywiście było jeszcze w nim dużo ciemności, mocna aura Dozorcy i gasnąca aura zwierzęcia które jeszcze żyło. Była także słaba aura czegoś podobnego w mniejszym pomieszczeniu tuż obok i więcej ciemności. Durajkiewicz marszczył brwi. Ta ciemność była inna. Była kogoś innego. Ślad... po czym? Zaklęcie... silne... ciemność... droga... Wrota Przez Cień! Był tu jakiś inny, potężny nigromanta! Na tyle potężny, że ukrył swoją obecność przed członkami Rady! Ale na pewno nie ukrył jej przed jednym. Durajkiewicz wybiegł z zagrody gotując się ze wściekłości.
-Gdzie on jest?! Gdzie jest ten pieprzony Nowak! Zabije gnoja!-
-Proszę się uspokoić, profesorze! Profesor Nowak był tu przed chwilą. -Powiedziała Koszyniecka rozglądając się. - W każdym bądź razie, musi być gdzieś w pobliżu. A teraz proszę powiedzieć o co chodzi.
-Zabije go jak go dorwę! Tam był jeszcze jeden nigromanta! Silny, ukrył się przed nami, ale Nowak musiał go wyczuć! Dobrze wiem ,ze nic się nie ukryje przed tym skurwy...- Urwał, kiedy zobaczył minę profesor Koszynieckiej.
-Dobrze, wrócimy do tego później. Teraz musimy się zająć chłopcem. Weźmiemy go do Wydziału Światła, tam go dokładniej oglądnę.-
-Pani profesor?- odezwała się Zosia. - A co ja mam robić?-
-Ty dziecko -powiedziała profesor Koszyniecka łagodniejąc w jednej chwili. - Zrobiłaś już wszystko co mogłaś idź do domu i wyśpij się.-
Zosia z wdzięcznością przyjęła to. Drogi do domu nie pamiętała, ważne było tylko ciepłe łóżko.

***

Agonia jednorożca trwała już godzinę. Dozorca nie mógł już patrzeć na męczenie się zwierzęcia, ale żaden człowiek nie wziąłby na siebie śmierci tak pięknego stworzenia. Stał przy niej i głaskał delikatnie po głowie. Nagle wyczuł czyjaś obecność za sobą. Szybki rozbłysk magii, kiedy próbowała się uwolnić, a potem usłyszał błagalny szept.
-Ekhem... czy mógłby mi pan pomóc?-
-A cóż to złapało się moje sieci?- zapytał nie odwracając głowy.
-Noo... jestem malachem, proszę pana.-
-To wiem, jak się nazywasz dziecko?- Na wardze jednorożca pojawił się krwawy bąbelek.
-Jestem Hanna, proszę pana.-
-A więc Anno- powiedział tłumacząc płynnie.- przyszłaś zobaczyć śmierć jednorożca?-
-Nie proszę pana, przyszła powitać nowe życie.-
-Trochę się spóźniłaś, wiesz? To już dobre ,pół roku chyba. Ale chodź tu, będzie się nam lepiej rozmawiać.- Dozorca zrobił szybki gest dłonią, i jego rozmówczyni została wyplątana z magicznej sieci. Podeszła do jednorożca i nachyliła się nad nim. Dozorca z ciekawością spojrzał na nią. Wysoka, ubrana w jeansowe spodnie i kurtkę, z długimi jasnymi włosami spiętymi w warkocz nie wyglądała na szczególną.
-Dobrze się maskujecie-
-Och, w tych czasach to podstawa dobrej pracy, proszę pana.-Powiedziała głaszcząc jednorożca. Zza jej pleców wyłoniła się para śnieżnobiałych skrzydeł, zdających się świecić wewnętrznym blaskiem. Dozorca westchnął.
-Czy nie możesz jakoś...?-
-Pomóc? Tym razem nie. Nie wolno nam nawet dotykać magicznych stworzeń, proszę pana.- Jej ręka zamarła nad głową zwierzęcia, ale kiedy jednorożec spojrzał załzawionym okiem na nią, znowu zaczęła go głaskać.
-Nie mam wiele czasu, może mi pan powiedzieć gdzie jest młode?-
-W małej zagródce, tam po drugiej stronie sali.-
Anielica wstała i podeszła do drewnianych drzwiczek. Za nimi, na kupce siana spał mały jednorożec, biały jak śnieg z niewielkim rogiem nieśmiało wystającym z czoła. Anielica westchnęła, i przykucnęła nad nim.
-Witaj Shar'kaeln. Mam nadzieję że grzechy ludzi nie skażą cię jak twoją matkę.- powiedziała głaszcząc go delikatnie. Po chwili wstała i wkroczyła na środek pomieszczenia.
-Muszę już iść, proszę pana. Do widzenia.-
-Do widzenia, Anno, do widzenia.-
Wzniosła się na skrzydłach o kilka centymetrów i zniknęła w powietrzu. Dozorca złapał spływające powoli na dół jasne pióro.
-Tylko to zostaje na tym parszywym świecie. Wykrwawiający się jednorożec, i jedno pióro anioła.-
Spojrzał na zwierze. Już nie oddychało. Wstał i przyniósł z półki zestaw narzędzi przyniesiony tu kiedy sprowadzono do Krakowa pierwszego jednorożca. Ktoś w końcu musi spuścić krew i odpiłować róg. Rada nie pozwoli na marnotrawstwo tak ważnych komponentów. Dozorca zaczął ostrzyć nóż.
***
Damian Szawnia stał na moście Piłsudzkiego, opierając się piersią o barierkę. Absurdalna pora jaką była czwarta rano wyludniła ulice. Jedynie gdzieniegdzie trafiał się jakiś lokalny miłośnik tanich win. Damian wsłuchał się w cichy szum Wisły i westchnął.
-Co pani tu robi o takiej godzinie?- zapytał słysząc odgłos kroków.
-Sprawiałeś wrażenie jakbyś chciał o czymś porozmawiać, Damianie.- powiedziała Stanisława Koszyniecka, stając obok niego.
-Po prostu naszły mnie złe myśli. Przypomniałem sobie...wojnę. To co wtedy się działo. To co ja...zrobiłem.- Damian otrząsnął się.
-To był stare czasy. Musieliśmy to robić, to był jedyny sposób.-
-Niby tak, ale ja... ja to ciągle widzę. To co robiliśmy.-Słowa wylały się z niego jakby pękła tama.-Wiem, że musieliśmy zabijać, wiem że to była równa walka, oni też mieli magów. Tuż za oddziałami SS szli adepci instytutu Thule. Ale najpierw walczyliśmy ze zwykłymi ludźmi, pamiętam to. Byli tacy słabi, a ówczesna Rada zniosła zakaz zabijania przy pomocy magii. Całe oddziały padały przed najsłabszymi z nas. Zabijałem, wtedy każdy zabijał. Widziałem wielkich magów Światła mordujących dziesiątki bez mrugnięcia okiem. Pamiętam to uczucie siły ,świadomość władzy nad innymi. Pamiętam...pamiętam jak pierwszy raz użyłem całej mocy. Wyrwałem temu chłopakowi krew z żył. Ciągle śni mi się po nocach jego twarz, wykrzywiona w niemym krzyku. Pękły mu struny głosowe, nie mógł krzyczeć. Wtedy po raz pierwszy przestraszyłem się tego co mogę zrobić. I zobaczyłem że oni też są ludźmi. Ale przyszedł on. I pokazał nam że jesteśmy lepsi od tamtych. Wtedy to było takie proste. O wiele lepiej było nie widzieć we wrogu człowieka. Traktowaliśmy ich jak zwierzęta. I wtedy to zrobiłem. Przez ten głupi gest, uczyniony w szale mordowania nie mogę się teraz zestarzeć. Ale to mój cierń, moja blizna pamiątka po tym, czym byłem. A potem wszystko się skończyło. Bo zabili go. Właściwie to my go zabiliśmy, jeden niewielu magów Światła który się opamiętał zaatakował go znienacka. On oczywiście się obronił, i potem był na tyle wspaniałomyślny że postanowił wybaczyć mu ten atak, jeśli tylko udowodni swoją lojalność. Miał po prostu zabić kolejnego Niemca, i to oficera SS. Ale ten mag Światła wiedział, że to uzależnia. Że kiedy się zacznie, nie można skończyć. Więc odmówił. On kazał mu patrzeć jak inny Świetlisty zabija tego Niemca. Wypalił mu oczy i usta. Oficer jeszcze coś bełkotał kiedy jego umysł wypełnił się światłością niszczącą każdą myśl. A potem on popełnił swój pierwszy i ostatni błąd. Poddał tego maga Wypaleniu. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co to znaczyło pozbawić kogoś Daru. Ale zobaczyliśmy co się stało z magiem. Stał się bierny, już nic go nie obchodziło, jakby stracił sens życia, całą radość ze świata. Był zbyt bierny nawet na samoobronę, czy jedzenie. Zdawał się ledwo oddychać gasł w oczach. Po tym wielu z nas zdradziło go w bitwie. W tym i ja. Nie jestem z tego dumny, właściwie to wiele razy żałowałem że wtedy stchórzyłem. Wolałbym tam zginąć. Może to zmyłoby moje grzechy. Ale to my go zabiliśmy. To była chyba ostatnia walka z Niemcami którą udało nam się wygrać. W przerażeniu, aby ktoś taki znowu nie powstał, spróbowaliśmy zniszczyć to, co wydawało nam się źródłem jego mocy. Rozdzieliliśmy zbroję i ukryliśmy jej elementy. A potem przegraliśmy wojnę. -Damian zwiesił głowę. Wyciągnął z wnętrza kurtki słuchawkę od odtwarzacza mp3 i wsadził ja do ucha.
-Nowak zostawił mi wiadomość. Znalazłem ją w kieszeni kurtki. Przeczytaj.- podał Stanisławie zmiętą kulkę papieru. Dziekan wydziału Światła rozwinęła ją i przez moment czytała marszcząc brwi.
-Kim jest Zbigniew Pilner?-
-To był student wydziały Ciemności. Był jednym z wyżej postawionych w tym klubie.-
-Czy on...-zawiesiła głos.
-Czy go Wypaliliśmy? Tak.-
-Ale jakim cudem mógł używać magii po tym? Chyba że...
-Nie odnotowaliśmy zniknięcia żadnego z artefaktów. A jedyne, jakich nie monitorujemy -Damian wcisnął klawisz play.- to części zbroi.-
Stali przez moment w milczeniu.
-Wiesz co?- Odezwał się Damian. -Cały czas słyszę zew tej rzeki. Pragnie się wyzwolić, uciec od uregulowanego koryta, widzę jak się dusi, jak zatruwają ją chemikalia, jak trują śmieci. Woła do mnie, jak konająca błaga o pomoc. Boję się że kiedyś nie będę miał wystarczająco dużo siły aby oprzeć się temu zewowi. Boję się że znowu popełnię błąd.-
Stanisława spojrzała na Księżyc, i poczuła pod skórą cichy i odbity zew Słońca, błagającego aby je uwolnić z okowów spokojnego cyklu dnia i nocy. Aby pozwolić mu wreszcie wypalić tę małą skałę, tak nieznośnie niebieską i zieloną. Stasia wzdrygnęła się.
-Wiesz co robią z człowiekiem fragmenty zbroi?- Zapytał Damian. Koszyniecka pokręciła głową.- Pomagają spełnić marzenia i najskrytsze żądze. Pomagają zdjąć bariery moralności i sumienia. I tego boję się najbardziej. Przez to boję się ścigać tego chłopaka. Przez to że fragment może... wpaść w moje ręce. -Stali długo w ciszy, wpatrując się w światło odbite od tafli. Każde z nich zastanawiało się, co też może przynieść przyszłość, i co powinni zrobić. W słuchawce Disturbed śpiewali : "...the world is a scary place; Now that you've woken up the demon in me...".
***
Gdyby magowie patrolowali miasto pewnie zauważyliby że tej nocy jeden z licznych pubów na starym mieście wydawał się podejrzanie nijaki. Po głębszym zbadaniu sprawy doszliby do wniosku że potężne zaklęcie tłumi aurę miejsca, nie pozwalało na wyczucie energii wewnątrz. Niestety, nie były to złote czasy magii, niewielu czarodziejów, którzy pozostali desperacko próbowało utrzymać przy życiu Akademię Sztuk Tajemnych. Nie mieli czasu na dbanie o miasto. Wspomniany klub był podzielony na kilka pomieszczeń. W jednym z nich stał tylko pojedynczy stolik z sześcioma krzesłami. Przed pięcioma zajętymi stały karteczki z imionami. Każda z postaci beznamiętnie gapiła się w puste szklanki na piwo stojące pośrodku stolika.
-Czy... ktoś wie po co tu jesteśmy?- powiedział Paweł Gerwach niewiele głośniej od rockowej muzyki rozbrzmiewającej w całym klubie. Pozostali albo pokręcili głowami albo nic nie zrobili. Nad stolikiem, jak burzowa chmura wisiał smutek. Uczucie beznadziejności przytłaczało, nikt nie wchodził do pomieszczenia, instynktownie unikając Wypalonych. Jakub Postrzeń westchnął i wyprostował się na krześle. Wyjął z kieszeni kopertę i rzucił na stolik przed sobą.
-Nie wiem jak wy, ale ja znalazłem pod drzwiami kopertę. W niej było zaproszenie tutaj. Gdyby nie pieczęć na kopercie olałbym to, jak całe życie. Ale pieczęć...-
Reszta spojrzała na niego i kiwnęła głowami. Jakub Postrzeń patrzył na kawałki laku na papierze. Pieczęć przedstawiała stylizowaną literę M pośrodku. Na lewo, ostrzem ku górze był sztylet, na prawo buteleczka. Nad literą unosił się czarny płomień, symbol wydziału Ciemności. Na dole znajdował się zwój z napisem r16;Dies Irær17;. Całość tworzyła znak klubu M. Piotr Korzeń oparł głowę na pięści. Drugą ręką zmiął kartkę ze swoim imieniem i rzucił nią przez stół.
-Jak na jakimś pieprzonym balu...-wymamrotał.
-Masz rację Piotrze, to bal. Powinniście się cieszyć. Przynoszę wam oczyszczenie. - głos wydobywający się z pustego miejsca zaskoczył wszystkich. Mrok ukształtował się w zakapturzoną postać trzymającą w ręku plastikową butelkę.
-Tak, jasne. Oczyszczenie. Ech... a kim ty w ogóle jesteś? - zapytał Marcin Dynia. Postać odwróciła głowę w jego kierunku.
-Jestem sługą mego pana. Mój pan jest potężny, i na tyle dobry, że chce wam pomóc. To - powiedziała stawiając butelkę na blacie. - jest wasze oczyszczenie. To jest wasza moc.-
Zebrani spojrzeli grobowym wzrokiem na chlupoczącą zawartość. Jakub Postrzeń zwiesił głowę, Marcin Dynia wzruszył ramionami, Piotr Korzeń gapił się na butelkę. Elżbieta Przekrzyk siedziała z podkulonymi kolanami pod brodę i milczała. Paweł Gerwach spojrzał spod oka na postać i parsknął.
-Tak? Chyba twój pan nie zna naszej sytuacji. Zostaliśmy Wypaleni. Jeśli nie wiesz co to znaczy to z chęcią ci wytłumaczę. Pozbawili nas całej magii jaką mieliśmy w sobie i zabliźnili wszystkie drogi jakimi mogliśmy ją pobrać z otoczenia. Wykastrowali nasze dusze. Pozbawili nas wszystkiego co było nam drogie. I nie ma sposobu żebyśmy odzyskali moc. Wbij sobie to, do tego pustego łba.- mówił Paweł ze spokojem, ani razu nie unosząc głosu. Postać przekrzywiła głowę na lewo i roześmiała się głucho.
-Niedoceniasz mojego pana. On nie ma zamiaru dawać wam nowej mocy. On obudzi moc jaką macie w sobie. Zapomnieliście, że kiedy zakładaliście klub złożyliście Przysięgę Krwi?- kiedy to powiedział pozostali unieśli głowy i z niepokojem spojrzeli na niego. Skąd wiedział o klubie? Nie, o tym mógł wiedzieć każdy, Rada mogła powiedzieć każdemu. Ale skąd wiedział o Przysiędze? O tym nie wiedział nikt, nawet Rada, właśnie dzięki Przysiędze nie byli wstanie wyciągnąć z nich nic o klubie i o tym co tam robili. Dziesięć lat męczyli się, aż dali pozwolenie temu Nowakowi na użycie całej jego mocy. To... to było okropne.
-No i co? Złożyliśmy Przysięgę, ale i ona nas nie obroniła. Nowak... Nowak był zbyt potężny.- powiedział Paweł Gerwach.
-Nie mów o przeszłości, mój pan patrzy tylko w przyszłość. Mój pan chce obudzić moc jaka ma Przysięga Krwi. Chce aby wasza krew na nowo się zjednoczyła, aby uśpiona moc jaka przetrwała Wypalenie znowu krążyła w waszych żyłach. -
-To możliwe? Przecież nikt nigdy nie przełamał Wypalenia. Poza tym żadna moc nie przetrwała Wypalenia.-
-Przetrwała. Nie wasza, ale moc Przysięgi Krwi. Od tej pory będziecie czerpać moc z Przysięgi Krwi, z waszej jedności. Tym sposobem odzyskacie poprzednią potęgę, nie, staniecie się jeszcze silniejsi.-
Podnieśli głowy, spojrzeli na niego z zainteresowaniem. W ich oczach błysnęła nadzieja.
-Czego chcesz... za tą pomoc?-
-Ja? Ja nie mogę chcieć niczego. Mój pan chce tylko waszego oddania. Chce żebyście wrócili do prowadzenia klubu M, oczywiście nie w poprzednim miejscu, to raczej niemożliwe. Ale macie wrócić do działalności. Mój pan będzie wam wyznaczał cele, oczywiście oprócz nich będziecie mogli robić co tylko chcecie.-
Siedzieli w milczeniu, każdy w swoim sercu rozniecając tą nikłą iskierkę nadziei na jaką sobie pozwolili po tylu latach rozpaczy. Piotr Korzeń wstał.
-Nie. Nie powinniśmy tego robić. Nie powinniśmy wracać do tego co było. Przecież wiecie że to było złe. Nie wolno nam. Ponosimy teraz karę za to, za to że bawiliśmy się ludźmi. - spojrzeli na niego spod oka. Wyczuł ich wrogość, nie pozwolą mu teraz na odebranie im tej szansy. Wreszcie mogą wrócić do tego co było wcześniej. Wreszcie mogą odzyskać sens życia. Ich zimne spojrzenia osadziły go na krześle.
-Prze... przepraszam...- wyjąkał.
-Tylko tyle? Chyba wszyscy się zgadzamy, prawda?- powiedział Paweł Gerwach kładąc nacisk na ostatnie słowo i spoglądając na Piotra Korzenia. Piotr w milczeniu pokiwał głową, reszta przytaknęła.
-Dobrze więc, - postać podała każdemu szklankę i nalała do nich trochę szarej cieczy z butelki. r11;-dodajcie do tego waszej krwi i poślijcie o jedno miejsce w lewo. Znowu dodajcie krwi i tak aż do uzyskania całego cyklu.- Z ociąganiem kaleczyli się kolejno w palce i dolewali kilka kropel swojej krwi. Kiedy szklanki przeszły cały okrąg postać wstała.
-Czy przysięgacie wierność mojemu panu?-
-Tak- powiedzieli razem.
-A wiec pijcie, i niech was wyzwoli.-
Szklanki uniosły się do ust, i szaro-czerwony napój z oczkami tłuszczu wlał się w gardła. Skrzywili się, ostry płyn lekko palił. Siedzieli i czekali.
-Już?- odezwał się Paweł Gerwach ze zdziwieniem.
Postać machnęła ręką i pośrodku stołu cienie zlały się w kształt świecy, która po chwili zabłysnęła płomieniem.
-Już. Spróbuj ugasić.-
Paweł niepewnie spojrzał na świecę i skupił na niej wzrok. Wyszeptał jedno słowo i płomień wybuchnął czernią, zgasł w jednym momencie, ale ciągle sprawiał że cienie powstawały, dłuższe, ciemniejsze, mocniejsze. Paweł uśmiechnął się.
-Moc, wróciła.- wybuchnął śmiechem.
Elżbieta Przekrzyk spuściła delikatnie nogi na podłogę. Długie czarne włosy zasłoniły jej młodą twarz. Uśmiechnęła się. Wyszeptała kilka słów. Język kiedyś zapomniany teraz tak łatwo wślizgiwał się do umysłu. Mowa Ciemności popłynęła z jej ust. Mrok na jej ramionach zgęstniał, przybierając fakturę skóry. Czarna kurtka opadła na nią. Wyszczerzyła drobne białe ząbki i podniosła głowę. Okrągłe ciemno-czerwone okulary zabłysnęły na jej oczach. Spojrzała na zakapturzoną postać.
-Mów kim jesteś.- Szept Elżbiety zagłuszył muzykę w klubie. Pozostali skrzywili się ogłuszeni. Postać niepewnie poruszyła się na krześle.
-Mów kim jesteś! Iszer nat herew! Senge dores!- szyby zadrżały od słów mocy.
Postać skurczyła się w sobie, szata i kaptur rozwiały.
-Znam cię! Jesteś Zbigniew Pilner! Byłeś Ręką w klubie!- krzyknął Piotr Korzeń.
-Nie. To nie Pilner. Jego aura nie jest ludzka.- powiedziała Elżbieta. - Szener genvor! Przedstaw się, demonie!
Pilner łypnął spod oka na Elżbietę.
- Jestem Wężem Cienia, Srebrnookim. Jestem śmiercią moich zrozpaczonych wrogów. Jestem posiadaczem Mereruki znanej jako Szklany Odłamek. Jestem sługą mego pana, Mateusza Senrel, obecnego władcy Zbroi Mocy. Nazywają mnie Zwiastunem Zmierzchu.- jego szept rósł w siłę z każdym kolejnym słowem. - Byłem Ręką w waszym klubie, ale teraz to wy będziecie Rękami, Czarnymi Rękami mojego pana.
Elżbieta uśmiechnęła się drapieżnie i wybuchła śmiechem. Pozostali członkowie klubu M dołączyli się do śmiechu. Muzyka w klubie zmieniła ton na mocniejsze brzmienie. Korn rozbrzmiewał z całą mocą utworu rWake up Hater1;. Do stolika podeszła kelnerka pytając się co podać.

***

Hanna witała świt stojąc na krzyżu na czubku Kościoła Mariackiego. Przewiewne ubranie i śnieżnobiałe skrzydła łagodnie falowały na niewidzialnym wietrze modlitw. Anielica objęła łagodnym wzrokiem miasto, i budzących się ludzi. Uśmiechnęła się, i rozpostarła ręce na boki. Czuła dobroć bijącą z serc, może jakoś sobie poradzi bez tamtego jednorożca. Nowy jest zbyt młody żeby przyjmować na siebie wszystkie grzechy, będzie musiała mu pomóc. Ale w tak piękny poranek nie była w stanie się martwić. Wzięła głęboki oddech i roześmiała się, szczerze, otwarcie. Jakby w odpowiedzi dobiegł ją śmiech, gdzieś ze Starego Miasta.
Spojrzała tam wesołym wzrokiem. Nagle jej serce zamarło, ściśnięte lodowatą dłonią. Śmiech ze Starego Miasta wcale nie był radosny. To był śmiech grupy ludzi o gardłach przeżartych krwią jednorożca i sercach zgniłych od zła. Hanna zgarbiła się i przykucnęła na krzyżu. Jednak bycie Aniołem Zarządcą tego miasta nie będzie łatwe. Uniosła głowę i uśmiechnęła się. Ale nawet w tym śmiechu słyszała jedną czystszą nutę od fałszującej reszty. Nawet w tak okropnych ludziach, ktoś miał wątpliwości czy to co robią jest słuszne. Nawet w takiej grupie ktoś miał sumienie. Jednak Pan czuwa nad swoimi dziećmi. Świetliste lotki łagodnie furkotały.

***
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wyznawca · dnia 12.05.2008 22:39 · Czytań: 812 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
lina_91 dnia 13.05.2008 12:20 Ocena: Dobre
Jest dobrze, nawet mi sie podoba, chociaz nie znosze famtastyki. Tylko moglbys rozstrzelic nieco bardziej tekst, zeby bylo latwiej czytac.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty