Cholera, naprawdę mi odbijało.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nic mi nie będzie - przypadkiem wpadła mi w oko tarcza zegara. Poderwałam się na równe nogi, o mały włos nie przewracając komputera. Kris złapał mnie za rękę, bo pociemniało mi przed oczami.
- Co jest?
- Zaraz się spóźnimy na zajęcia!
Kris ostentacyjnie przewrócił oczami, po czym wziął moją torbę i pierwszy skierował się w kierunku drzwi.
W trzyosobowych grupach mieliśmy ćwiczyć sprawdzanie podstawowych funkcji życiowych: temperatury, oddechu, pulsu i ciśnienia krwi. Byliśmy z Krisem nierozłączni, więc dołączyła do nas Asha. Śliczna, filigranowa, jej korzenie sięgały zdaje się Iranu. Twarzyczkę miała tak delikatną, że aż bolało gdy się na nią patrzyło.
Półtorej godziny robiliśmy grzecznie to, co nam kazali. Potem zaczęliśmy wariować. Współczułam Ashy, bo obserwowała nas z coraz większym zdumieniem. Chociaż nadal nie potrafił znaleźć mojego pulsu, Kris częściej wybierał mnie jako pacjentkę. To jednak potrafiła jeszcze znieść - miałam wrażenie, że z pewną ulgą usuwa się poza zasięg rąk Krisa.
Kris składał ciśnieniomierz, trajkocząc coś o łacińskich nazwach medycznych i o Pascalu. Sama z trudem za nim nadążałam, za to Asha zwyczajnie zasypiała. Próbowała go słuchać, bo nie chciała się poczuć wyłączoną z naszej grupy, ale Kris równie dobrze mógłby gadać po chińsku. Dopiero teraz zrozumiałam, o czym mówił Kris, kiedy wspominał, że trudno znaleźć mu kogoś do rozmowy.
Albo w zasadzie do słuchania. Po prostu mało kto był w stanie to znieść.
Wybuchnęłam śmiechem, przerywając Krisowi. Normalnie nie dałby się uciszyć, bo kiedy zaczął jakiś temat, musiał koniecznie dokończyć. Stuknęłam go żartobliwie w kolano i natychmiast się odsunęłam, bo Asha od jakiegoś czasu uważnie na nas patrzyła.
- Wiem, że jesteś genialny, ale daj spokój. Ja mogę cię słuchać, ale Asha zaraz zaśnie. Zlituj się nad nią.
Popatrzył na nią, potem spod oka na mnie. Coś jeszcze mruknął pod nosem, ale posłusznie zamilkł. Z trudem powstrzymałam śmiech.
Środa, dzień egzaminów i jednocześnie przedostatni dzień, który teoretycznie mogliśmy spędzić razem, od początku zaczął się źle. Na uczelni pojawiłam się o ósmej, pięć godzin przed swoim egzaminem i trzy godziny przed terminem, który miał wyznaczony Kris. Nie umawialiśmy się, ale chciałam go jeszcze zobaczyć. Poza tym planowałam się trochę pouczyć.
Ani jedno, ani drugie mi się nie udało. Nie mogłam się skupić nad książką, a kiedy w końcu wybrałam się na poszukiwanie Krisa, on już siedział w sali. Zmyłam się jak niepyszna do pracowni komputerowej. Kris zjawił się pół godziny później. Na jego widok zwyczajnie krew ścięła mi się w żyłach. Ruszał się jak w zwolnionym tempie, jak w stanie szoku albo jakby każdy ruch sprawiał mu ból. Wyglądał normalnie, tylko twarz miał lekko zastygłą i niepokojąco zgnębione oczy.
- Jezu, Kris, co się stało?
Bez słowa wyjął z plecaka książkę, którą kilka dni wcześniej wypożyczyłam mu na swoje nazwisko.
- Proszę.
- Zostaw to. Kris, dobrze się czujesz?
- Nic mi nie będzie - usiadł obok i zabębnił palcami w klawiaturę.
- Nie powiesz mi, co się stało? - przysunęłam się do niego. Ogarnęło mnie absurdalne i niebezpieczne pragnienie wzięcia go w ramiona, przytulenia, pogłaskadzenia... Stuknęliśmy się kolanami i natychmiast się cofnęłam.
- Zabrakło mi czasu
- Co? - nie zrozumiałam. Egzamin miał trwać dwadzieścia minut: piętnaście na część praktyczną i pięć na egzamin ustny z anatomii i fizjologii.
- Skończyłem praktykę, a oni podziękowali i kazali mi spadać.
- Idiotyzm - zaprotestowałam. -Znam zasady, powinni ci kazać przestać po piętnastu minutach.
Wzruszył ramionami. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie odważyłam się zbliżyć, objęcie go też nie wchodziło w rachubę.
- Chciałabym coś powiedzieć mądrego...
- Wiem - powiedział. Jego twarz na moment ożyła. -Na którą masz termin?
- Po pierwszej.
- Jeszcze czas - zauważył.
- Chciałam się pouczyć. Miałam też nadzieję, że dasz mi jakąś podpowiedź co do pytań, ale widzę że nie będzie z ciebie pożytku - powiedziałam żartobliwie. Dopiero teraz się uśmiechnął.
Zajęliśmy się sobą: on czytał wiadomości sportowe, ja powtarzałam informacje z zakresu kardiologii. Chciałam coś powiedzieć, zapytać, ale nie miałam odwagi. Wiedziałam, że nie poproszę go o zachowanie kontaktu w czasie rozłąki. Zbytnio przypominałoby to błaganie.
Poza tym czułam na sobie jego wzrok, taki sam jak tamtego feralnego wieczoru w pubie i wiedziałam, że jeden nieostrożny ruch wywoła katastrofę.
Fakt, nie były to trzy tygodnie ferii świątecznych, nawet nie sześć, które jakoś bym przeżyła. Trzy miesiące rozłąki oznaczały dla mnie zaczynanie od nowa.
Jeżeli on będzie chciał zacząć po takiej przerwie.
Zaczynałam się jednak pocieszać, że może nie będzie tak źle. Ostatecznie mieliśmy praktyki w tym samym szpitalu. Wprawdzie na różnych oddziałach i z pewnością nasze godziny nie będą się pokrywać, ale istniała szansa, że się zobaczymy. Pozostawał też czat, telefony. Może on zmieni zdanie co do naszego wspólnego wyjścia.
Może, po trzech miesiącach niewidzenia mnie, wróci do tego co było ważne zanim się poznaliśmy, dojdzie do wniosku że Zoe jest dla niego najważniejsza. Co by przynajmniej zlikwidowało problem naszych ostrożnych kontaktów. Może przestanie mnie pożądać.
Wiedziałam, że był napalony. Widziałam, jak reagował, kiedy w czasie praktyk musnął ręką moją pierś. Pamiętałam, jak z trudem panował nad sobą tego feralnego wieczoru w pubie. Nie trzeba było geniusza, żeby dostrzec, że on szuka każdej sposobności, żeby mnie dotknąć, nawet w najbardziej niewinny sposób. Powtarzałam sobie, że to tylko tyle, że nic więcej do mnie nie czuje. Tak było łatwiej. Z drugiej strony, właśnie pożądanie pokręciło nasze relacje.
- Muszę lecieć - w końcu niechętnie podniósł się z krzesła. Popełniłam błąd, patrząc mu w oczy. Miały taki wyraz... Chwilę się zawahał. -W przyszłym tygodniu będę pisał pracę na uczelni. Może się spotkamy któregoś dnia?
- Ja i tak cały tydzień będę na uniwerku. Jeśli chcesz, jasne.
- Super. Dogadamy się jeszcze. Trzymaj się, okej?
- Taa - mruknęłam. -Pa.
Odszedł kilka kroków, a ja, nie mogąc już dłużej nad sobą zapanować, skuliłam się na krześle, obejmując się starannie ramionami. Ruch ograny, wykorzystany aż do znudzenia w książkach i filmach. O dziwo jednak, to naprawdę pomagało. Dawało poczucie bezpieczeństwa, tego że nie rozpadnę się na kawałki. Skręciła mnie tęsknota zmieszana z dziwnym uczuciem straty - tęskniłam zanim jeszcze się rozstaliśmy.
Kątem oka zauważyłam, że Kris się obejrzał i natychmiast zawrócił. Miałam nadzieję, że czegoś zapomniał, ale nie - on doskonale wiedział, co oznacza moja pozycja.
- Wszystko w porządku?
- Tak - nie podnosiłam na niego wzroku. Zwyczajnie nie byłam w stanie.
- Na pewno?
- Nienawidzę pożegnań - wymamrotałam.
- To tylko na kilka dni - obiecał. Jego głos zmiękł. Przewróciłam oczami.
- A nie na dziesięć tygodni?
- Zobaczymy się za kilka dni.
- Jasne.
Opanowało mnie tak silne pragnienie rzucenia mu się na szyję, że zacisnęłam obie dłonie na poręczach krzesła. Nawet nie podał mi ręki. Patrzyłam jak znika za drzwiami i dopiero wtedy się rozpłakałam.
Z nauki oczywiście nic nie wyszło. Kiedy szłam pod swoją salę, trzęsłam się, ale nie ze strachu. Wciąż dygotałam na myśl o Krisie i o własnej głupocie - urządzałam histerie z powodu rozłąki z przyjacielem.
Tak, przyjacielem.
Egzamin minął szybko. Rejestrowałam go jak przez mgłę. Rozstrojona, wyjątkowo radośnie powędrowałam wieczorem na trening. Był cięższy niż zazwyczaj, co zdecydowanie mi pomogło. Ponownie odbiło mi dopiero w pubie. W ciągu niecałej godziny pochłonęłam trzy piwa. Zła sama na siebie, całą energię skupiłam na braniu udziału w rozmowie. Chris znowu zawiózł mnie do domu, a mnie było już wszystko jedno. Pogładziłam go po ramieniu, stuknęłam Damiena, który także załapał się na tę darmową taksówkę.
Przez kolejne kilka dni miałam uśmiech przyklejony do twarzy - przynajmniej kiedy wychodziłam z domu. Na udawanie przed mamą nie starczało mi sił. Aż do niedzieli zbierałam się do kupy. Wiedziałam, że jeśli znowu spotkam się z Krisem, będę musiała proces uspokajania się zacząć od nowa. Ale wiedziałam też, że nie odmówię.
Ostatni dzień, który spędzaliśmy razem, zdawał się być spokojny. Skończyliśmy swoje prace semestralne, zgodnie je wydrukowaliśmy. Odebraliśmy nasze mundurki. On w swoim wyglądał niczym student medycyny, a ja jak idiotka. Wychodziliśmy już z uczelni, kiedy Kris przystanął.
- Pójdziesz na piwo?
Wyrazu twarzy nie zmieniłam; za bardzo mnie zaskoczył, żeby się z tego ucieszyć. Pokiwałam jednak głową.
Chociaż w pubie spędziliśmy ponad dwie godziny, rozmowa się jakoś nie kleiła. Kris, wbrew swoim zwyczajom, mówił mało, zarzucając mnie pytaniami. Dopiero w autobusie spoważniał. Palnął znowu jakiś głupi żart, który w porównaniu z jego bliskością mocno mnie rozstroił.
- Przepraszam - wymamrotał. Kątem oka zobaczyłam jego twarz; dokładnie taki sam wyraz jak tamtego katastroficznego wieczoru. Serce zabiło mi niespokojnie.
- Za co tym razem? - parsknęłam.
- Za wszystko. To nie jest fair wobec ciebie. Chyba cię zwodzę...
- Kris, podjąłeś decyzję i ja ją znam. To tyle. Nie możesz mnie zwodzić.
Kris zaczął zakazany temat, więc zaryzykowałam i zadałam mu pytanie które mnie samą dręczyło.
- Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Na jaki temat?
- Wyjścia.
Wciągnął głębiej powietrze do płuc i chwilę się namyślał. Potem wzruszył ramionami.
- Chyba nie było tak źle, co?
- To ty powiedziałeś, że nie powinniśmy się spotykać!
- Prawda - zamruczał znowu. -Nie wiem. Po prostu. Co ty robisz? - spojrzał na mnie uważnie. Ostrą krawędzią plastikowej karty miarowo przesuwałam po dłoni, zostawiając na skórze białe linie. -Przestań! - Zacisnął palce wokół moich, wysuwając z nich kawałek sztucznego tworzywa. Posłusznie rozluźniłam pięść. Schował kartę do swojej kieszeni. Mojej dłoni jednak nie puścił.
- To tylko kawałek plastiku! - wybuchnęłam śmiechem. Niemal codziennie pytał mnie czy znowu się nie cięłam. Był zdecydowanie przewrażliwiony. Teraz przewrócił oczami i mocniej ścisnął moje palce. Nie cofnęłam jednak ręki, aż do momentu kiedy autobus stanął, czternaście przystanków dalej.
- Dlaczego uważasz, że nie jesteś wobec mnie fair? - to było dość ryzykowne pytanie. Z drugiej strony jednak znowu mnie zaskoczył. Wysiedliśmy właśnie pod moim domem.
- Głupoty gadam. To nic takiego.
Kris znowu się wycofał, chociaż fizycznie dalej stał dotykając mnie ramieniem. Wiedziałam, że nie odpowie już na żadne pytanie.
- Chciałabyś się spotkać w czasie praktyk? - znowu ta dziwna mina: jakby nie mógł się powstrzymać przed pytaniem, ale jednocześnie pragnął żebym odmówiła. Przekręciłam niepewnie głowę, ale tym razem to ja odpowiedziałam milczeniem.
Dopiero kiedy weszłam do domu, przebrałam się i rozpakowałam, zapikał mój telefon. Dwie wiadomości tekstowe, jedna za drugą.
''Zaufaj mi, gadałem głupoty. Nie umiałem ci na to odpowiedzieć, bo sam nie wiedziałem, o czym bredzę.''
Przekręciłam oczami. To było do niego podobne. Żadnej odpowiedzi, tylko więcej lania wody.
"Wyjaśnię ci, dlaczego gadałem głupstwa. Powiedziałem Zoe, że więcej się z tobą nie spotkam, ale nie umiem z tego zrezygnować. Powiedziałem jej, co zrobiłem. Była załamana, ale postanowiła mi wybaczyć. Nie mogę zadowolić wszystkich, bez względu na to, jak bardzo bym chciał."
Wiedziałam dobrze, że wybrał ją. Zaakceptowałam to. Dlaczego więc na widok tej drugiej wiadomości poczułam, że wokół serca zaciska mi się lodowa obręcz, że ciśnienie zaczyna mi pulsować w skroniach, że nie mogę oddychać, jakby mi ktoś przebił oba płuca ostrym narzędziem? Dlaczego to mnie zabolało?
Miałam nadzieję. Bez sensu, ale miałam. Przez jeden wieczór pozwoliłam sobie pomarzyć, jak by to było - mieć kogoś, z kim mogłabym pójść do kina, potrzymać się za ręce, pocałować.
Teraz jednak, w jednym nagłym uderzeniu, podobnym do ciosu w twarz, zrozumiałam, że on się z nią nie rozstanie. Gdyby miał zamiar z nią zerwać, nie przyznałby się do tamtego wieczoru. Cholera, punkt dla niego, zachował się honorowo. Zacisnęłam zęby. Zachował się honorowo - wobec niej.
Całą godzinę gapiłam się na wiadomość od niego, zastanawiając się co odpisać.
"Sam wybierasz, kogo chcesz zadowolić. Powinnam była wiedzieć. W porządku. Założę się, że będzie ci łatwiej, kiedy się nie będziemy widywać. Skoncentrujesz się na tym, co dla ciebie ważne, na Zoe. Miłego wieczoru."
Kris nie odpisał. Chociaż całe moje opanowanie wzięło w łeb, zdałam sobie sprawę że to nawet lepiej. Zapiekło, ale przestanie. Lepsze to niż czekanie na coś, co się nie wydarzy. Niż mieć nadzieję, nawet wbrew rozsądkowi.
O dziwo, chociaż zabolało i wiedziałam, że popiecze jeszcze przez jakiś czas, poczułam się lepiej. Zadziałał stary, dobry mi znany mechanizm: każda rana, nawet najgłębsza, może się zabliźnić, jeśli tylko nie została zatruta. Kłamstwa, niepewność, dręcząca nadzieja - to wszystko działa niczym mikstury afrykańskich czarowników. Fakt jednak, że przyznał się Zoe do tamtego wieczoru, obczyścił moje nacięcie. Czekając, aż ranka się zasklepi, przez kilka kolejnych dni byłam ostrożna.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 03.02.2011 23:28 · Czytań: 933 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: