Dawno temu, gdy Aureliano Buendia zamienił się
w proch, a mgły przykryły ziemię, po której chodził,
opuściliśmy Macondo.
Nic nie było proste. Termity pochłonęły mapy,
a resztę, która została w naszych głowach, wypłukał
wiatr wiejący ze wszystkich stron świata.
Z daleka dobiegała muzyka. Zwodziła nas pomiędzy
wydmy i lotne piaski. Ziemia miała smak wszystkich
swoich synów, ale nikt nie narzekał - ważne były pełne
trzewia.
Po drodze minęliśmy Melquiadesa, zatopionego
w bryle lodu. Wzrok utkwił w kierunku, w którym
podążaliśmy i zdawało się, że trzyma nad nami pieczę,
ale jak wszystko w tej okolicy i to okazało się złudzeniem.
Pochłonął nas ocean. Pozostała samotność i sto lat smutku,
takiego samego, jak ten w oczach Aurelina Buendi, gdy
jego konsystencja zamieniła się w tę bardziej przyziemną.
Opuściliśmy Macondo, ale nasze prochy, niesione na
odwłokach mrówek, powróciły tam skąd wyszliśmy,
albowiem nie da się uciec od przeznaczenia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
msh · dnia 06.02.2011 19:28 · Czytań: 2581 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: