Kiedy osiągnęłam metrykalne osiemnaście lat i wszyscy uznali mnie za nieszkodliwą debilkę (jako że w szkole szło mi coraz gorzej), dostałam mieszkanie, wyprawkę i nakaz zgłaszania się raz w miesiącu do Urzędu Świadczeń Socjalnych. W efekcie wyglądało to tak, że urzędnicy przyjeżdżali do mnie trzy-cztery raz do roku, sprawdzali, czy żyję, czy mam pieniądze, po czym znikali.
Czułam ich wizyty z wyprzedzeniem. Były dla mnie miłe, choć wiedziałam, że muszę wcześniej posprzątać, czego nie znosiłam. Za to zostawiali mi trochę ubrań. Z kupowaniem miałam problem. Wszystko było na mnie za szerokie i za krótkie, a ja musiałam wyglądać doskonale w moim zawodzie. Z jednej strony wtapiać się w tłum, a z drugiej zwracać na siebie uwagę swoich potencjalnych klientów. Przerastałam o głowę większość kobiet, więc z tą "drugą stroną" raczej nie było problemu. Mężczyźni mnie dostrzegali.
Ludzie z UŚS wchodzili do mnie, cieszyły ich koty, siedzące na parapecie, nie przywiązywali wagi do tego, że za każdym razem inne. Zresztą - starałam się wybierać podobne, szaro-bure cienie, niepozorne. Zwykle kalekie i stare. Psów nie chciałam mieć. Są za bardzo ludzkie, podobne do mnie i rzucają się w oczy. Ludzie je lubią. I chyba nie umiałabym spojrzeć w oczy Mufat oraz innym psopodobnym.
Kotom było wszystko jedno. Wierzą w te swoje dziewięć żyć, może to jest prawda, więc starałam się to robić humanitarnie i w miarę bezboleśnie. Łamałam kręgi szyjne, albo rozbijałam głowę o ścianę. Twierdziły, że jestem w porządku i rzeczywiście - żaden nie przyszedł do mnie w kolejnym życiu, by się zemścić, czy z wyrzutami. Czasem śnią mi się jeszcze. Gonimy się po łąkach, lub w lesie. One są mojej wielkości, ja mam ogon i sierść, i wygrywa zawsze lepszy, a ja się wtedy budzę.
Koty można ignorować, kiedy ma się zły dzień. Kiedyś miałam psa i musiałam go oddać do schroniska. Wymyśliłam bajkę o wyjeździe, a że był to szczeniak i ja starałam się wyglądać na niepoczytalną, nie sprzeciwiali się. Mały miał szansę znaleźć nowy, lepszy dom i zapomnieć o mnie. Drażnił mnie swoją empatią. Wiedział, ZAWSZE wiedział, kiedy było mi gorzej. Wtedy chciałam być sama, a on deptał mi po piętach. Psy to nie towarzystwo dla mnie. Już prędzej człowiekowi łatwiej wytłumaczyć potrzebę izolacji.
Koty mają to w dupie. Z nimi dom wydawał mi się mniej samotny, więc je trzymałam.
Zresztą - coś musiałam jeść.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 15.02.2011 22:27 · Czytań: 1238 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: